Oto
wykaz wszystkich stron które powinny być
dostepne pod niniejszym adresem (tj. na
tym serwerze), w zestawieniu językowym -
w 8 językach. Jest on częściej aktualizowanym
powtórzeniem stron zestawionych też w "Menu 1".
Wybierz poniżej interesującą Cię stronę
manipulując suwakami, potem kliknij na nią
aby ją uruchomić:
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 2".)
Oto
wykaz adresów wszystkich totaliztycznych
witryn działających w dniu aktualizacji
tej strony. Pod każdym z owych adresów
powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne
strony wyszczególnione w "Menu 1" i
"Menu 2",
włączajac w to również ich odmienne wersje językowe
(tj. wersje w językach: polskim,
angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim,
włoskim, greckim i rosyjskim).
Najpierw więc w poniższym okienku wybierz
adres serwera z każdego masz zamiar
skorzystać manipulując suwakami, potem
kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy
się strona reprezentująca ów serwer
wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z
"Menu 2"
interesującą cię stronę i kliknij na nią
aby ją uruchomić i przeglądnąć:
(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 4".)
WSTĘP:
Jeśli rozglądniemy się dookoła wówczas odnotujemy,
że coraz więcej ludzi zaczyna dostrzegać istnienie
całego szeregu odmiennych zasad leczenia chorób.
Tylko jedna z nich to owe wszystkim znane tzw. "ortodoksyjne"
metody leczenia stosowane przez dzisiejszych medycznie
wyedukowanych lekarzy. Inne obejmują "naturalne" sposoby
przywracania zdrowia stosowane przez naszych przodków,
ponadto tzw. "medycyny alternatywne", leczenie wiarą, leczenie ziołami, itp.
Powodów dla tego dryftowania zainteresowania ku poza-ortodoksyjnym
metodom leczenia prawdopodobnie jest aż wiele. Aby wymienić
tutaj kilka, to zapewne należą do nich wzrost kosztów wizyt u
lekarza i kosztów lekarstw, wzrost liczby przypadków nastawienia
lekarzy raczej na zysk niż na dobro pacjentów, generalne
rozczarowanie społeczeństwa do długoterminowych następstw
ubocznych nowoczesnych medykamentów (np. pojawienia się "super-bugs"
odpornych na antybiotyki), celowo "nałogowe" ukierunkowywanie
nowoczesnych lekarstw - tj. owe nowoczesne medykamenty
zamiast być nastawione na wyleczenie danej choroby faktycznie
mają na celu zmuszenie chorych do ich zażywania porzez całą
resztę życia a w ten sposób do przekierowywania swych dochodów
na zaspokajanie zachłanności koncernów farmaceutycznych,
stopniowy spadek poziomu akademickiego oraz eliminowanie
nauczania etyki i moralności na uczelniach kształcących lekarzy,
sztywność poglądów większości lekarzy i ich brak gotowości do
badania alternatywnych metod leczenia, fakt że jeśli naturalne
metody leczenia nie pomogą w danej sprawie, wówczas zwykle
także i nie zaszkodzą (podczas gdy większość nowoczesnych
metod leczenia zwykle wprowadza sobą nieodwracalne i wysoce
niekorzystne następstwa uboczne), oraz wiele więcej. Wychodząc
więc naprzeciw tym tendencjom, niniejszym opisuję tutaj cały
szereg co ciekawszych metod naturalnego leczenia z jakimi
zetknąłem się dotychczas w swoich podróżach po świecie
"za chlebem". Ja osobiście nie dokonywałem badań
skuteczności owych metod, nie wypowiadam się więc na temat
owej skuteczności. Niemniej niniejsza strona wcale NIE jest
zamierzona jako podręcznik medycyny ani jako poradnik na
temat metod uzdrawiania, a jedynie jako zestaw folklorystycznych
ciekawostek
przeznaczonych do poczytania przez tych co się nimi
interesują i zechcą się dowiedzieć na czym one polegają.
Treść tej strony autoryzuje
Jan Pająk -
czyli badacz Nowej Zelandii i Polski, który w początkowej części 21 wieku
tym wyróżnił się z grona nadal żyjących odkrywców i wynalazców owych
dwóch krajów, iż stał się najszerzej z nich znanym wówczas w świecie,
najróżnorodniej interpretowanym i najbardziej produktywnym - na przekór
prowadzenia badań bez oficjalnego finansowania i na zasadach tylko
naukowego hobby, ale niestety o którego istnieniu i wynikach badań
w Nowej Zelandii niemal nikt NIE chce wiedzieć, zaś dla unieważnienia,
zaprzeczenia i wyciszenia odkryć i wynalazów którego sporo Polaków
konspiruje się w gangi wypaczające prawdę i przyszłym pokoleniom
usiłujące pozostawić tylko kłamstwa, śmieci, pozatruwaną wodę,
powietrze i glebę, oraz wyniszczoną naturę.
Część #A:
Informacje wprowadzające tej strony:
#A1.
Jakie są cele tej strony:
Na niniejszej stronie chciałbym zaprezentować
naturalne metody leczenia najbardziej pospolitych
dolegliwości. Metody te zaczerpnięte są albo
z folkloru najróżniejszych narodów, alb też z ustaleń
filozofii totalizmu.
#A2, blog #207.
Odnotujmy że "w świecie rządzonym przez Boga" choroby i ich leczenie są czymś
drastycznie odmiennym niż choroby i leczenie "w świecie pozbawionym Boga":
Motto:
"W świecie rządzonym przez Boga choroby stają się 'narzędziami
Boga', zaś ich uleczenie sprowadza się do spełnienia wszystkich
wymagań jakich wdrożenia w życie Bóg właśnie po nas się spodziewa."
"Kluczem do przysparzania wiedzy" okazuje się
być umiejętność zadawania "właściwych pytań".
Przez wyrażenie "właściwe pytania" rozumie się
przy tym pytania, które w oceanie niewiedzy, konfuzji
i zakłamania jaki obecnie nas otacza, a jaki prowadzi
m.in. do sytuacji opisanej w punkcie #S4 strony o nazwie
2030.htm,
potrafią wskazać kierunek w jakim ukrywa
się poszukiwane przez nas "ziarenko prawdy".
Wszakże "bez poznania prawdy NIE ma postępu" -
o czym z naciskiem naucza nas "filozofia totalizmu"
(po szczegóły patrz punkt #F1 na stronie o nazwie
totalizm_pl.htm).
Zadajmy więc takie "właściwe pytanie" w sprawie
która żywotnie interesuje każdego - tj. w sprawie
zdrowia. Brzmi ono "dlaczego ludzkość
wypracowała i używa aż tak ogromną ilość
najróżniejszych metod efektywnego leczenia?".
Wszakże oprócz metod leczenia używanych przez
tzw. "ateistyczną
medycynę ortodoksyjną", czyli przez
medycynę jaka jest oficjalnie nauczana na
dzisiejszych uczelniach i oficjalnie praktykowana
w dzisiejszych szpitalach, mamy jeszcze dziesiątki
innych zupełnie odmiennych, chociaż równie
skutecznych, metod leczenia. Aby wymienić
tutaj choćby tylko kilka ich przykładów, to mamy
także "cudowne uleczenia", następujące np. po
właściwie sfrmułowanych modlitwach (np. po
mdlitwach spełniających wymogi opisane w
punkcie #G7 strony nazwie
will_pl.htm),
czy w najróżniejszych religijnych
miejscach. Mamy także "medycyę orientalną"
(np. tą praktykowaną w Chinach czy w Indiach) -
jaka leczy zupełnie odmiennymi metodami niż
dzisiejsza "ateistyczna medycyna ortodoksyjna"
(np. jaka używa głównie leczniczą moc ziół, czy
tzw. "akupunkturę"). Ponadto mamy całe tuziny
najróżniejszych innych zasad i metod leczenia,
począwszy od "homeopatii" i "kładzenia rąk",
poprzez "leczenie kolorami" i "leczenie hipnozą",
a skończywszy na najróżniejszych metodach
"leczenia energiami" ("reiki", "chi") czy "leczenia
bezkrwawymi operacjami". Jeśli więc się przeanalizuje
uważnie dlaczego istnieje aż tak duża liczba zupełnie
odmiennych metod efektywnego leczenia, wówczas
się okazuje, że powodem jest iż "dotyczasowe
zrozumienie przez ludzi 'czym są choroby' i 'co
powoduje zachorowania' musi być błędne".
Wszakże dotychczas przez "choroby" ludzie
rozumieli jakiś rodzaj "zepsuć" czy "uszkodzeń"
jakie pojawiają się przypadkowo w budowie lub
w działaniu ludzkiego organizmu. Tak też choroby
definiuje oficjalnie dzisiejsza "ateistyczna medycyna
ortodoksyjna" - tyle że w swoich definicjach używa
ona "bardziej naukowo brzmiących słów i wyrażeń".
Powyżej opisane fakty ujawniają nam jednak, że
"choroby" oraz "zachorowania" faktycznie są czymś
zupełnie innym. Rozważmy więc teraz, czym one
naprawdę są.
W 1985 roku narodziła się odmienna nauka
którą można nazwać
"nauką totaliztyczną".
Bazuje ona bowiem na ustaleniach relatywnie
nowej filozofii zwanej
filozofią totalizmu
(tj. tej pisanej przez literę "z", a NIE przez literę "s").
Więcej informacji na temat tej nowej nauki, jej
fundamentów filozoficznych i naukowych, oraz
jej roli w dzisiejszym i przyszłym świecie, czytelnik
znajdzie m.in. w punkcie #C1 strony o nazwie
telekinetyka.htm,
punkcie #B1 strony o nazwie
tornado_pl.htm,
czy punkcie #A2.6 strony o nazwie
totalizm_pl.htm.
Ta nowa nauka patrzy na choroby i ich leczenie,
a także praktycznie na wszystko inne co nas
otacza, z zupełnie odmiennego punktu widzenia
niż czyni to dotychczasowa (stara) tzw.
"ateistyczna nauka ortodoksyjna". (Owa stara
"ateistyczna nauka ortodoksyjna", to ta narazie
ciągle "monopolistyczna" oficjalna nauka, której
uczymy się w szkołach i na uczelniach.)
Mianowicie, ta nowa "nauka totaliztyczna" stwierdza
że w świecie rządzonym
przez wszechmogącego Boga choroby wcale NIE
są rodzajami "zepsuć" następujących w ludzkich
organizmach, a są "narzędziami Boga" z pomocą
których Bóg tak wpływa na zachowania ludzi, aby móc
osiągać swoje cele i realizować swoje zamiary.
Innymi słowy, owa nowa "nauka totaliztyczna"
nam wyjaśnia, że choroby jakie nas nachodzą
wcale NIE wynikają z powodów które wmawia
nam owa stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna".
(Przykładowo, choroby wcale NIE wynikają z
takich czynników jak nasz tryb życia, zimno i
losy jakie doświadczamy, zarazki i chorzy z
jakimi się stykamy, potrawy jakie jemy, itp. -
chociaż aby zachować naszą tzw. "wolną wolę"
Bóg zawsze powoduje że choroby wykazują
bezpośredni związek z tymi czynnikami i ujawniają
sobą atrybuty które jakoby wynikają właśnie
z tychże czynników - po lepsze zrozumienie
tego faktu patrz np. punkt #G2 na niniejszej
stronie, czy punkt #C2 na odmiennej stronie o nazwie
tornado_pl.htm.)
Faktycznie bowiem choroby są nam celowo zadawane
przez Boga np. aby wytestować nasze prawdziwe
wierzenia, albo aby spowodować zmianę naszych
zachowań czy poglądów na życie, aby zwiększyć
naszą wiedzę, determinację, czy nasze oddanie
się jakiejś sprawie, aby eliminować zastój i
indukować postęp wiedzy, itd., itp. Stąd aby
wyleczyć trapiące nas choroby, przede wszystkim
musimy spełnić warunki i wymogi jakie Bóg nałożył
na owo wyleczenie (tylko jednym z których to
warunków i wymogów jest włożenie przez nas
wymaganej przez Boga ilości naszego wysiłku,
cierpliwości i wiedzy w znalezienie właściwej
metody leczenia i w zrealizowanie właściwego
procesu leczenia). To z tego powodu medykamenty
i metody leczenia które były skuteczne dla innych
ludzi, wcale NIE muszą okazać się skuteczne
w naszym własnym przypadku.
Jeśli faktycznie choroby oraz procesy ich leczenia
są "narzędziami Boga", wówczas nowa "nauka
totaliztyczna" jest w stanie wypracować i wskazać
ludziom znacznie doskonalsze i zdecydowanie
efektywniejsze metody leczenia i zapobiegania
owych chorób, niż była to w stanie uczynić tamta
stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna" z jej wysoce
ograniczonymi i skostniałymi poglądami. (Po
przykłady owych nowych metod "totaliztycznej
nauki" do leczenia i zapobiegania chorób - patrz
punkty #G2 i #F5 na niniejszej stronie.) Wszakże
nowa "nauka totaliztyczna" naukowo
bada Boga. Stopniowo poznaje więc ona,
oraz ujawnia wszystkim zainteresowanym
osobom, jakie są cele Boga, jakimi metodami
Bóg osiąga owe cele, jak wykorzystać naszą
znajomość celów i metod Boga np. do szybszego
i pewniejszego odzyskiwania zdrowia, itd., itp.
Przykładowo, już do chwili obecnej ta nowa
"nauka totaliztyczna" ustaliła że aczkolwiek
lekarstwa jakie używamy i metody leczenia
jakie stosujemy są istotnym składnikiem leczenia
lub zapobiegania chorób, ciągle jednak są one
(1) tylko jednym z wielu odmiennych
wymagań, warunków, testów i zasad z jakimi
Bóg nas konfrontuje za pośrednictwem chorób.
Inne z nich, niemal równie istotne jak owe
medykamenty i metody leczenia, obejmują
przykładowo (2) moralność jaką w
swym życiu praktykujemy, (3) nasze
wierzenia, (4) obraz samych siebie
jaki wytworzyliśmy swoim postępowaniem w
umysłach i oczach innych ludzi, (5)
przydatność tego co czynimy dla celów i
intencji Boga, itd., itp. Według nowej "nauki
totaliztycznej", nasze leczenie i zapobieganie
chorób musimy zacząć także ukierunkowywać
i na spełnianie owych innych wymagań i zasad
Boga.
Oczywiście, w tym miejscu czytelnik zapewne
zaczyna się zastanawiać czy my faktycznie żyjemy
"w świecie zarządzanym przez Boga" - tak jak
to nam udowadnia naukowo nowa "nauka totaliztyczna",
czy też żyjemy "w świecie pozbawionym Boga" - tak
jak nam to wmawia (bez zaprezentowania żadnych
dowodów) stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna".
Wszakże podane uprzednio "totaliztyczne" zrozumienie
chorób i ich leczenia jest ważne tylko dla świata
rządzonego przez inteligentnego Boga. Niestety,
pewności co do tego "w ktorym świecie
my żyjemy?" NIE można nikomu podarować
w prezencie, a każda osoba musi sama sobie
na nią zapracować własnym wysiłkiem i
poszukiwaniami - patrz punkt #B1 na stronie o nazwie
soul_proof_pl.htm.
Jedynym więc sposobem jakim w tej sprawie ja
mogę dopomóc czytelnikowi, to wskazać mu
literaturę do osobistego przestudiowania, oraz
linię myślenia do osobistego przeanalizowania.
I tak przykładowo, aż kilka totaliztycznych
stron nam wyjaśnia, że "świat rządzony
przez Boga" musi się zdecydowanie różnić od
"świata bez Boga" - po przykłady tych różnic
patrz np. punkty #B1 do #B4 na totaliztycznej
stronie o nazwie
changelings_pl.htm.
Z kolei owe różnice obu światów są w dzisiejszych
czasach ciągle wystarczająco znaczące aby każdy
racjonalnie myślący człowiek był w stanie je rozpoznać
(odnotuj jednak, że aby utrzymywać u ludzi "wolną
wolę", z upływem czasu Bóg będzie stopniowo
eliminował niektóre z owych różnic). Z kolei
kilka innych totaliztycznych stron wskazuje
naukowe dowody iż na przekór wszystkiego Bóg
jednak istnieje - tyle że dla zachowania ludzkiej
tzw. "wolnej woli" Bóg zmuszony jest ukrywać przed
nami fakt swego istnienia (po przykłady owych
naukowych dowodów na istnienie Boga - patrz strona o nazwie
god_proof_pl.htm).
Problem dzisiejszych czasów polega jednak na tym,
że faktycznie to ani religia, ani oficjalna nauka, NIE
dokonuje naukowych badań Boga. (Dopiero owa
nowa "nauka totaliztyczna" podjęła takie badania.)
Wszakże przykładowo każda
religia polega tylko na tym co w chwili jej zakladania
Bóg sam na swój temat przekazał jej wyznawcom z
pomocą najróżniejszych "nadprzyrodzonych objawień".
Tymczasem Bóg miał tysiące powodów aby wówczas
przekazać ludziom na swój temat tylko najbardziej
niezbędne im minimum - przykładowo objawienie ludziom
zbyt dużo na Jego temat popierałoby lenistwo i zniechęcałoby
do samodzielnych poszukiwań wiedzy oraz prawdy
o Bogu. Stąd na przekór istnienia religii przez tysiące
lat, religie te faktycznie obecnie NIE wiedzą niemal nic
więcej na temat Boga, niż wiedziały w chwili swego
zapoczątkowania. Co nawet gorsze, każda religia
jest instytucją zarządzaną przez wysoce niedoskonałych
ludzi. Stąd z upływem czasu każda religia ulega coraz
to głębszej
korupcji -
zwolna wypaczając coraz znaczniej swoje interpretacje
informacji jakie Bóg oryginalnie jej przekazał i jakie w
Biblii Bóg nakazuje jej mnożyć przykładowo treścią
"przypowieści o talentach"
jakiej przesłanie dyskutuję szerzej m.in. w punkcie #I1 swej strony
pajak_jan.htm.
Obecna wiedza religii na temat Boga daje się więc obrazowo
porównywać do wiedzy powstałej u jakiegoś prymitywnego
"buszmena" spoza zasięgu cywilizacji, po pokazaniu
mu komputera. Taki "buszmen" dostrzegłby bowiem
tylko to co ukazałoby się mu na ekranie komputera.
Nie byłby on jednak w stanie zrozumieć jaka jest
zasada działania tegoż komputera, jakie zjawiska
ów komputer wykorzystuje, jakie fizyczne
mechanizmy i obwody realizuję tą zasadę
działania, jak komputer ten powstał, itd., itp.
Podobnie jest z religią i z Bogiem. Mianowicie,
Bóg jest nieporównanie bardziej skomplikowany
niż komputer z powyższego przykładu. Jednak
zamiast próbować poznawać Boga oraz powiększać
swą wiedzę jak Bóg działa i np. jakie są cele
i metody Boga, instytucje religijne skupiają się
jedynie na nieustannym przeinterpretowywaniu
tego, co początkowo pokazane im zostało "na
ekranie". Zupełnie też ignorują najnowsze odkrycia
i naukowe dowody na temat Boga, przykładowo
te jakie już osiągnęła najnowocześniejsza obecnie
i najbardziej moralna filozofia świata stworzona
przez człowieka i zwana
filozofią totalizmu
oraz naukowa teoria wszystkiego zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Tymczasem aby naprawdę zrozumieć Boga, oraz
aby w końcu zacząć żyć w harmonii z Bogiem i
korzystać z Jego dobrodziejstw, trzeba poznać
naukowo znacznie więcej niż jedynie "nadprzyrodzone
objawienia". Nic więc dziwnego, że widząc taki brak
inicjatywy kapłanów praktycznie wszystkich religii,
w wypełnianiu tego co Biblia im nakazuje ową
wymieniona powyżej "przypowieścią o talentach",
za wszystkie nieszczęścia dzisiejszego świata
największa odpowiedzialnością Bóg obciąża właśnie
kapłanów (po szczegóły patrz (1) w punkcie #T2
z mojej strony o nazwie
woda.htm),
oraz ostrzega, że w nadchodzącej zapewne już w
latach 2030-tych masywnej zagładzie i wyludnieniu
Ziemi, kapłani otrzymają karę jaką w Biblii
m.in. zapowiada im owa "przypowieść o talentach".
Z kolei stara dotychczasowa "ateistyczna
nauka ortodoksyjna" zupełnie neguje swoimi
fundamentami filozoficznymi fakt istnienia Boga
i nawet NIE próbuje Go badać i poznawać -
co wyjaśniam dokładniej np. w punkcie #F1.1 totaliztycznej strony o nazwie
god_istnieje.htm.
W rezultacie, na przekór dzisiejszej
rzekomej wiedzy i zaawansowania technicznego,
ludzkość faktycznie ciągle NIE wie niemal NIC
na temat Boga. Gdyby więc ludzie spotkali
na ulicy tzw. "cielesną reprezentację Boga",
a nawet gdyby rozmawiali z taką "cielesną
reprezentacją Boga" czy pracowali z nią
przez całe lata w tej samej instytucji, ciągle
by NIE potrafili rozpoznać kim jest osoba
którą napotkali i/lub z którą rozmawiają.
(Notabene, w Biblii jest zapowiedziane,
że przed nadchodzącą zapewne już w
latach 2030-tych zagładą i wyludnieniem,
na Ziemię będzie przysłany już po raz trzeci
z kolei sprawdzony w działaniu "żołnierz
Boga", w Biblii opisywany pod nazwą
"Eliasz" - po szczegóły patrz punkt #T3 z
mojej strony o nazwie
woda.htm,
lub punkt #M1 na mojej stronie o nazwie
antichrist_pl.htm.)
W tej sytuacji pojawia się więc pilna potrzeba
aby ludzkość zaczęła w końcu podążać drogą,
którą jej wskazuje nowa "nauka totaliztyczna".
Autor ma tu nadzieję, że treść niniejszej strony
przyczyni się do zrozumienia i podjęcia tej drogi
chociaż przez kilku następnych co bardziej
racjonalnie myślących czytelników. Jeśli i Ty
czytelniku znajdziesz się w ich gronie, wówczas
"gorąco witam cię" w nieustannie
rosnącej liczbie zwolenników i praktykujących
formalną wersję filozofii totalizmu.
Zdrowie jest tą częścią ludzkiego życia, co do
której każda osoba jest zmuszona wykazywać
wysoką aktywność i zainteresowanie. Z tego
powodu z jednej strony doskonale nadaje się
ono na "narzędzie z pomocą którego można
kierować ludzi ku prawdom jakie powinni oni
zgłębiać i poznawać". Z drugiej zaś strony
zdrowie jest obszarem w którym ludzie bardzo
rzadko będą unikali poznania prawdy z powodu
swej arogancji, pruderii, czy nacisku innych osób.
Dlatego w zakresie zdrowia i leczenia prawda
najszybciej przebija się przez mur ludzkiej głupoty,
inercji myślenia i zakłamania. Wszakże jeśli jakieś
nowe odkrycie pozwala nam leczyć efektywniej
i pewniej trapiące nas choroby, wówczas rzadko
który z chorych potrafi się oprzeć jego użyciu.
(Aczkolwiek dzisiejsi lekarze i koncerny farmaceutyczne,
dla zaspokajania własnej zachłanności, coraz częściej
przekładają "uzależnianie od lekarstw na resztę życia
chorego", zamiast faktycznego "wylecznia tegoż chorego" -
po szczegóły patrz np. punkt #H4 z dalszej części
niniejszej strony.) Z tego wynikają więc zalety i znaczenie
opisywanego tu odkrycia "totaliztycznej nauki", że
"choroby leczone są
NIE przez lekarstwa ani lekarzy, a przez Boga" -
aczkolwiek aby NIE dokonywać cudów i NIE łamać
nimi niczyjej "wolnej woli", podejmowanie
zdecydowanego leczenia i zażywanie lekarstw jest
jednym z wymogów, które typowo też muszą być
spełnione zanim Bóg udziela komuś wyleczenia.
Wszakże odkrycie to wskazuje ludziom gdzie
kryją się metody znacznie efektywniejszego i
pewniejszego leczenia, niż nowoczesne szpitalne
sposoby leczenia chorób. Przykłady takich tradycyjnych
metod nauka totaliztyczna nawet jest w stanie wskazać
już obecnie - co czyni właśnie z pomocą niniejszej strony.
Część #B:
Owoce jako naturalne remedy używane przez różne narody:
#B1.
Polewka z tapioki na biegunkę:
Tapioca (czytaj "tapioka")
wcale nie jest owocem. Jest ona rodzajem jadalnego
korzenia, czyli jakby tropikalną odmianą naszego buraka czy
marchwi pastewnej. Niemal jedyne co ją łączy z tropikalnymi
owocami, to fakt że na targowiskach z tropikalnych krajów
owa "tapioca" sprzedawana jest zwykle na tych samych
straganach na których sprzedają tam
owoce. Tropikalny korzeń "tapioca" ma jednak jedną zasadniczą
zaletę, która zadecydowała że go tak dokładnie opisuję na niniejszej
stronie. Mianowicie tapioca jest w stanie zaoszczędzić nam wielu
cierpień. W sposób niemal natychmiastowy leczy ona bowiem
nawet najsilniejszą biegunkę. Biegunka zaś w krajach tropikalnych
jest jednym z nazacieklejszych wrogów Europejczyków.
Można ją tam dostać praktycznie od wszystkiego, np. od
wypicia nieprzegotowanej wody, od użycia miejscowego lodu,
od nalania wypijanego napoju do szklanki umytej przez miejscowych,
a nawet od zjedzenia owocu który został rozkrojony kilka
godzin wcześniej (dlatego Europejczycy nie powinni jeść
w tropiku owoców, które nie zostały rozkrojone w ich obecności,
znaczy tuż przed zjedzeniem). W tropiku zaś mikroorganizmy
które powodują biegunkę są ogromnie złośliwe. Kiedyś
potrafiły one nawet uśmiercić nieostrożnego przybysza z
Europy. Jeśli więc dostanie się tam biegunki, wówczas
niemal wyrywa ona z nas wnętrzności. Dokumentnie też
psuje nasz pobyt w tropiku. Wszakże po jej dostaniu,
praktycznie całą resztę swoich wakacji, a także całą drogę
powrotną w samolocie, zwykle spędza się później w toalecie. Wobec
tropikalnej biegunki, europejskie nowoczesne medykamenty
są też niemal zupełnie bezradne. Nie są jej w stanie wyleczyć.
Ale tapioca może. Ja osobiście zawdzięczam korzeniowi tapioca
wiele zaoszczędzonych cierpień, jeśli nie wiele pobytów w
szpitalu, a być może nawet ocalone życie. Sporo bowiem razy
podczas mich profesur w tropiku miałem paskudne zatrucia
pokarmowe i okropnie silne biegunki. W jednym przypadku
rozważałem już nawet napisanie testamentu. Jednak tapioca
zawsze w końcu je leczyła i to w mgnieniu oka. Dlatego piszę
tutaj o tym życiodajnym korzeniu. Warto bowiem aby wszyscy
poznali jej życiodajne własności.
Jeśli ja sam
w tropiku dostaję biegunki, wówczas natychmiast staram się
uczynić co następuje. Najpierw udaję się na najbliższe targowisko
z owocami i warzywami oraz zakupuję tam sobie jeden korzeń
tapioca o średniej wielkości (tj. około 1 kg). Po powrocie do
miejsca zamieszkania obieram tapioca z zabrudzonej glebą
skóry - tak jak normalnie czynię to z ziemniakami, kroję ją
na mniejsze części - tak jak to czynię z ziemniakami przed
gotowaniem, a następnie wkładam ją do garnka z wodą
(też tak jak to czynię przy gotowaniu ziemniaków) oraz solę
do smaku. Potem tapiokę tą gotuję w wodzie aż się rozgotuje
w rodzaj płynnej, gęstej, galaretowatej zupy. (W dawnych
czasach polscy kucharze ten rodzaj zupy nazywali "polewka".
Po dodaniu do niej kilku przypraw i odrobiny śmietany, zupa
ta może nabrac naprawdę doskonalego smaku. Oczywiście,
dla wyleczenia biegunki, wcale nie trzeba jej czynić aż
tak smakowitą, a wystarczy że do korzenia tapioca doda
się jedynie wody i soli.) Po sprawdzeniu że "polewka"
ta jest dosolona do smaku (jeśli nie, wówczas ją dodatkowo
dosalam), wypijam ją jak zupę, wyjadając równocześnie
nierozgotowane resztki tapioca które ostały się po ugotowaniu.
(Normalnie owa polewka i nierozgotowana reszta tapioki
okazują się mieć bardzo przyjemny smak - chyba że ją
albo przesoliłem, albo zapomniałem posolić.) Aby skutecznie
wyleczyć biegunkę potrzebuję wypić i zjeść około pół litra
tej gęstej polewki z kawałkami tapioca, czyli skonsumować
jej objętościowy odpowiednik dla jednego typowo jedzonego
przez siebie posiłku. W krótkim czasie po tym wypiciu polewki
i zjedzeniu stałej tapioki, moja biegunka zanika "jakby ktoś
ją ręką odjął". Dla upewnienia się że wyleczenie jest trwałe,
po kilku godzinach - kiedy ponownie zgłodnieję, powtarzam
zabieg jedzenia i picia podobnej ilości polewki i kawałków
tapioca.
Oczywiście,
Anglicy mają powiedzenie "prevention is better than cure"
(tj. "zapobieganie jest lepsze od leczenia"). W tropiku lepiej
więc zapobiegać zatruciu pokarmowemu, niż je potem leczyć.
Zapobiegać zaś mu można poprzez pozostawanie bardzo
ostrożnym co się tam je i pije. Przykładowo, na przekór że
każdego roku spędzam swoje wakacje właśnie w tropiku,
oraz że objadam się tam i zapijam miejscowymi łakociami
do woli, ja osobiście nie miałem już tam zatrucia pokarmowego
ani biegunki od czasu gdy przyjąłem zasadę że jem tam
i piję tylko to o czym logika mi podpowiada że jest to
sterylne. Znaczy: (1) jem tam tylko to co wiem że zostało
zagotowane lub upieczone tuż przed podaniem mi do zjedzenia,
(2) upewniam się aby jeść tylko owoce które zostały otwarte
lub rozkrojone tuż przed jedzeniem - najlepiej w mojej
obecności, (3) nie spożywam miejscowej zimnej wody ani
lodu, (4) z lokalnie przygotowanych napoi piję tylko gorące,
niedawno zagotowane napoje, napoje butelkowane lub
"can'owane", lub też wodę z właśnie otwartych kokosów
(o której sterylność zadbała natura - po szczegóły patrz
punkt #D1 strony
owoce tropiku).
Owe proste zasady, połączone z pedantycznym utrzymywaniem
higieny i czystości poprzez np. dokładne mycie rąk przed
jedzeniem, mycie zjadanych owoców, wyparzanie czy choćby
tylko wycieranie serwetką naczyń i stojadeł przed użyciem,
skutecznie chronią przed zatruciem i kłopotami żołądkowymi.
* * *
Ja od
dłuższego już czasu staram się sfotografować tapioca
i pokazać jej wygląd na swoich stronach internetowych.
Pechowo jednak zawsze z jakichś powodów mi się to
nie udaje. Dlatego tutaj tylko opiszę jej wygląd. Z wyglądu
tapioca przypomina europejskiego buraka cukrowego,
albo oblepioną błotem ogromną marchew pastewną.
Ma ona kształt stożkowy z grubsza przypominający
ogromną marchew. Rośnie wszakże pod ziemią tak
jak nasza marchew lub buraki. Jest jednak od typowej
marchwi znacznie większa. W najszerszym miejscu
jej średnica może bowiem przekraczać 10 cm. Jej
powierzchnia jest też ciemno-szara tak jak błoto.
Pokryta jest bardzo chropowatą ciemno-szarą
skórą i zwykle cała oblepiona cieniutkimi korzonkami
oraz resztkami gleby w której rosła.
Chińska
nazwa dla tapioca brzmi "mook si", co tłumaczy się
jako "kawałek drewna", albo "drewniana belka".
Ponieważ tapioca rośnie w glebie jak nasze
buraki, dla Chińczyków symbolizuje ona "zakopane drewno"
czyli czyjąś "trumnę". Z tego powodu w okolicach ważnych
świąt, takich jak np. Chiński Nowy Rok, Chińczycy nie lubią
widoku "tapioka". Jej widok traktują wówczas jako "zły omen"
sugerujący czyjąś śmierć. W okolicach Chińskiego Nowego
Roku, Chińczycy nie sprzedają więc tapioca na swoich
straganach. Ponieważ zaś są oni jedynymi którzy sprzedają
tą roślinę, zaś ja ostatnio przebywam w tropiku zawsze
właśnie w okolicach Chińskiego Nowego Roku, to wyjaśnia
dlaczego nie jestem tu w stanie pokazać jej zdjęcia.
Tapioca
jest rośliną tropikalną. W Polsce zapewne nie można
jej zakupić w stanie świeżym, aby skorzystać z jej
doskonałych własności wyciszania biegunki. Na szczęście
wysuszona i sproszkowana tapioca eksportowana jest
z krajów tropikalnych do wielu krajów świata (np. do Nowej
Zelandii). Tyle że znana jest tam pod nieco inną nazwą.
Nazywa się ją tam "krochmalem z tapioki" (po angielsku
"tapioca starch"). W Nowej Zelandii taką wysuszoną i
sproszkowaną wersję tapioca importowaną z Tailandii
zdołałem zakupić pod nazwą "Tapioca Starch" - co na
język polski tłumaczy się właśnie jako "krochmal z tapioki".
Uczyniłem to kiedy po powrocie z wakacji w tropiku,
podczas których zdołałem uchronić się od nawet
najlżejszego zatrucia pokarmowego, niespodziewanie
dostałem zatrucia i paskudnej biegunki już w Nowej
Zelandii po zjedzeniu czegoś w restauracji "Mac Donald".
Aby więc po kilku dniach spędzonych w toalecie wyleczyć
tą paskudną biegunkę właśnie za pomocą tapioca
sprawdzonej już wielokrotnie w działaniu, zacząłem
w sklepach nowozelandzkich desperacko poszukiwać
tej życiodajnej rośliny. Znalazłem
ją w formie "krochmalu z tapioki" (tj. "tapioca starch").
Natychmiast zagotowałem kilka jej łyżek rozpuszczonych
w wodzie otrzymując rodzaj galaretowatej zupy, niemal
identycznej do owej "polewki" którą otrzymuje się z
rozgotowania świeżego korzenia tapioca - jak to wyjaśniłem
nieco powyżej w poprzednich opisach. Po wypiciu około pół litra
tej "polewki" ponownie biegunka zniknęła "jakby ręką odjął".
Czyli ów "tapioca starch" (tj. "krochmal z tapioki") okazał
się równie efektywny w leczeniu biegunek jak świeża
tapioca. Warto więc wiedzieć o owej życiodajnej cesze
korzeni tapioca i krochmalu tapiokowego. Może to
bowiem zaoszczędzić nam wielu cierpień i kłopotów.
Tapioka
posiada cały szereg zalet nad metodami leczenia biegunki
przez dzisiejszą (oficjalną) medycynę ortodoksyjną.
Przykładowo, jej efekty są natychmiastowe i piorunujące.
Praktycznie nie znam żadnego innego lekarstwa które
leczyłoby biegunkę tak szybko i tak skutecznie jak ona.
Jest lekarstwem "naturalnym", dla którego nie odnotowalem
aby pozostawialo po sobie jakikolwiek efekt uboczny.
(Dla porównania, np. o węglu wiadomo, że posiada cechy
rakotwórcze. Jednak ów węgiel jest jednocześnie jednym
z "lekarstw" które na biegunkę oferuje nam medycyna
ortodoksyjna.) Tapioka wcale też nie smakuje jak lekarstwo,
a jak przyjemna "polewka" którą jest w stanie tolerować
nawet najwybredniejsze podniebienie.
Po wzgędem zawartości
energetycznej, "tapioca" należy do pożywienia silnie "chłodzącego" ("yin").
W dawnych czasach Chińczycy zalecali umiarkowanie w jego jedzeniu.
Zalecali także, aby jego zjedzenie neutralizować zjedzeniem
czegoś "rozpalającego" - szczególnie jeśli jedząca osoba jest
kobietą. Jednak w dzisiejszych czasach nadmiernego objadania
sie przez ludzi jadłodajniową żywnością o "rozpalającym" (yang)
charakterze, to stare zalecenie wcale nie musi być już
tak pedantycznie przestrzegane. Wszakże zwykle nasz
organizm otrzymuje właśnie nadmiar potraw typu "yang".
Proszę odnotować, że lecznicze własności tapioka
opisane są również na stronie internetowej
owoce tropiku,
oraz krótko wspomniane na stronie o wsi
Wszewilki.
Fot. #B1a: Przykład pojedynczego korzenia tapioka.
Po chińsku korzeń ten jest nazywany "mook si", co
dosłownie można tłumaczyć jako "drewniana belka"
albo "kawałek drewna". Z kolei Malejowie nazywają
go "ubi kayu" co dosłownie można tłumaczyć jako
"drewniany ziemniak".
Polewka ugotowana z owego korzenia jest dokonałym
lekarstwem wstrzymującym biegunki (najlepszym
z dotychczas mi znanych takich lekarstw).
Zmielony i wysuszony miąsz tego korzenia stanowi
doskonałą "mączkę krochmalową z tapioki", po
angielsku zwaną "Tapioca Starch".
Fot. #B1b: Przykłady całego szeregu korzeni tapioka.
Takie stosy korzeni tapioka można znaleźć na
targiowiskach z tropikalnych krajów, np. w Malezji.
#B1.1.
Leczenie biegunki wodą z ugotowania brązowego ryżu:
Leczenie biegunek krochmalem z tapioka NIE
jest korzystne dla każdego. Przykładowo, osoby
chore na cukrzycę NIE powinny spożywać krochmalu,
bo w organiźmie ludzkim krochmal jest zamieniany
m.in. na cukier. Na szczęście istnieją też poza-krochmalowe
receptury leczenia biegunki. Jedną taką staro-indyjską
recepturę przytaczam poniżej. Stwierdza ona:
Zakup około pół kilograma brązowego ryżu zwanego
parboiled rice.
("Parboiled rice" jest to brązowy ryż, który przeszedł
specjalny proces preparacyjny. W procesie tym, kiedy
ryż ciągle jest jeszcze w "łuskach", poddaje się go
częściowemu ugotowaniu (sparzeniu) gorącą parą.
Potem, już po wydobyciu go z "łusek", nadal pozostawia
się na nim "plewy". W rezultacie, jest on jakby ryżowym
odpowiednikiem dla europejskiego "chleba razowego".)
Ryż ten można kupić np. w niemal każdym sklepie z
indyjskimi przyprawami i produktami żywnościowymi.
Ugotuj ten ryż razem z dużą ilością wody. Kiedy ryż
jest już ugotowany i miękki, odlej (odcedź) z niego
wodę i pij tę wodę tak często jak tylko możesz.
#B2.
Leczenie kaszli (w tym przewlekłych lub chronicznych)
białą rzodkwią i najróżniejszymi owocami:
Jeśli w dzisiejszych czasach ma się kaszel,
szczególnie chroniczny lub przewlekły, oraz
uda się z nim do nowoczesnego lekarza, wówczas
niemal z całą pewnością lekarz ów typowo
przepisze nam antybiotyki jakie dla całego
organizmu są bardziej szkodliwe niż korzystne.
Antybiotyki te zaś wyjałowią z pożytecznych
i niezbędnych do zdrowia bakterii nasz
przewód pokarmowy, w przypadku niedokończenia
ich pobierania okażą się zupełnie nieskuteczne,
przyczyniają się do powstawania nieuleczalnych
"super-bakterii", obniżą zdolność naszego organizmu
do zwalczania infekcji i do samoleczenia zarodków
raka, mogą napytać nam paskudnych alergii, oraz
często pozostawią najróżniejsze przykre lub szkodliwe
długotrwałe skutki uboczne. Tymczasem dawni ludzie
znali wiele metod efektywnego leczenia kaszli, w
tym przewlekłych lub chronicznych, zupełnie bez
użycia antybiotyków. Tu opiszę niektóre z nich,
na jakie się natknąłem w swych wędrówkach
po świecie i już wypróbowałem na sobie jako
wysoce efektywne.
Z moich dotychczasowych sprawdzeń tych metod na
sobie wynika, że prawdopodobnie najefektywniejszą
z nich, bo u mnie działającą nawet szybciej i
niezawodniej niż antybiotyk, jest stara chińska
metoda leczenia
wszelkich kaszli wywarem z białej rzodkwi
(chińskiej). Jak wygląda biała
rzodkiew chińska najlepiej ilustrują to zdjęcia
dostępne w Google pod adresem
https://www.google.com/search?q=white+radish&source=lnms&tbm=isch
(kliknij na link zielony owego adresu aby je zobaczyć).
Naukowo owa rzodkiew nazywa się "Daikon,
Raphanus sativus L. var. longipinnatus Bailey".
Wiem, że jest łatwo dostępna na jarmarkach, w
sklepach z warzywami i w supermarketach zarówno
Nowej Zelandii, jak i Malezji - bo w obu tych krajach
wielokrotnie ją już kupowaliśmy. Czy można też
zakupić ją w Polsce, tego NIE wiem, jednak jestem
niemal pewien, że kupić tam będzie można jej
nasiona (rośnie ona bowiem też w klimatach
umiarkowanych, takich jak polski klimat) - stąd
każdy kto ma dostęp do własnego ogródka może
ją sobie posadzić. Receptura przygotowania
wywaru z tej białej rzodkwi jest prosta. Po prostu:
umytą i obraną ze skórki
białą rzodkiew trzeba pokroić na kostki około
jedno-centymetrowe, poczym w garnku zalać
czystą wodą w ilości co najmniej około trzech
objętości wody do jednej objętości rzodkwi
po pokrojeniu, następnie długo gotować ją na
wolnym ogniu aż do czasu gdy się odnotuje iż
woda zaabsorbowała zawarte w rzodkwi soki -
co rozpoznaje się po lekkim zżółknięciu wody, zaś
co zajmuje z godzinę lub dwie gotowania.
Dopiero po zdjęciu z ognia i częściowym przestygnięciu
można odlać płynny wywar - jako że to on posiada
własności lecznicze. Pozostałą zaś w garnku masę
białej rzodkwi można zagospodarować w jakiś
inny sposób - np. użyć ją jako składnik do którejś
z licznych potraw jakich
receptury znajdują się w internecie,
lub przeznaczyć ją na paszę dla zwierząt. Po
pierwszym ugotowaniu, do wywaru można
dodać trochę "nierafinowanego" cukru
w ilościach odpowiednich do naszego smaku -
pamiętając przy tym, że chemikalia zawarte
w rafinowanym (białym) cukrze mogłyby
popsuć jego moc leczniczą. Wywar ten bowiem
przy pierwszym w życiu piciu przez jeszcze
nieprzyzwyczajoną do jego smaku osobę wywołuje
raczej nieprzyjemne wrażenie. Jednak przy drugim
i następnych piciach leczący się nim przyzwyczaja
się już do jego smaku. W Malezji do jego osłodzenia
najczęściej używany jest tzw. "rock sugar" czyli
"cukier kamienny", jednak może to być też dowolny
inny nierafinowany cukier (np. brązowy, albo palmowy),
bowiem jego dodanie NIE jest istotne dla leczenia,
a jedynie dla poprawy owego dosyć nieprzyjemnego
w piciu smaku końcowego wywaru. Wywar ten należy
pić zamiast innych napojów, około kubka za każdym
razem kiedy poczujemy pragnienie, czyniąc tak aż
do czasu kiedy nasz kaszel ulegnie całkowitemu
zaniknięciu. U mnie w czasie pierwszego testowania
leczniczych wartości tego wywaru relatywnie lekki
kaszel jaki wówczas miałem zaniknął już pierwszego
dnia po wypiciu trzech kolejnych kubków tego wywaru
w odstępach kilku godzin od siebie. Wywar ten
dobrze jest też wypić profilaktycznie - zawsze kiedy
wiemy, że coś może na nas sprowadzić kaszel,
a stąd że już istnieje zagrożenie neszych płuc
i zdrowia. (Np. kiedy ktoś grubiańsko zakaszlał
mikrobami wprost w naszą twarz, lub znajdziemy
się w mieście w którym AQI, tj. "wskaźnik jakości
powietrza", jest już niebezpieczny dla płuc bowiem
wyższy od 100 - co w dzisiejszych czasach pogoni
za zyskiem kosztem natury i ludzkiego zdrowia jest
już typową sytuacją w wielu krajach tropikalnych,
w, lub przy, których nagminnie i masowo spala się
tropikalną dżunglę.) Faktycznie to znajoma, która
powtórzyła mi przepis na ów leczniczo wysoce
efektywny wywar, twierdziła że używając go
zarówno zamiast antybiotyków do leczenia już
zaistniałego kaszlu, jak i zapobiegawczo (profilaktycznie) -
jeśli coś zaistniało co grozi jej wywołaniem kaszlu
(np. bliskość kogoś kaszlącego, pojawienie się
"haze",
itp.), już od wielu lat z sukcesem unika dzięki
temu wywarowi nabycia jakichkolwiek kaszlów.
Za równie ważne uważa ona też, że lecząc kaszle
tym wywarem oraz zapobiegając nim ich pojawianiu
się, unika zażywania niszczycielskich dla ciała
antybiotyków, w tym najszkodliwszego z licznych
ich niepożądanych następstw ubocznych - tj.
zaniżania przez antybiotyki naturalnej odporności
jej organizmu na różne infekcje.
Ponieważ jest już wiadomym, że spożywanie nadmiaru
cukru też jest bardzo szkodliwe dla zdrowia, zaś cukier
w powyższym wywarze służy jedynie poprawieniu smaku,
ja rekomendowałbym aby po nawyknięciu do niezbyt
przyjemnego smaku tego wywaru (np. już przy drugim
i następnych jego gotowaniach) spróbować go NIE
słodzić, a wypijać jako jedynie czysty wywar (tj.
zupełnie bez dodania cukru) - co ja z sukcesem
czynię od czasu jego drugiego z kolei gotowania.
W punkcie #F3 strony o nazwie
malbork.htm,
oraz w punkcie #H3 strony o nazwie
fruit_pl.htm - o owocach tropiku,
opisane jest ludowe wierzenie z Malezji, że
jedzenie surowych
i niemytych tropikalnych owoców lokalnie tam
zwanych "nangka" też leczy chroniczne i
przewlekłe kaszle. Odnotuj,
że po angielsku owoc "nangka" jest
zwany "jackfruit". Ja osobiście
faktycznie w 2010 roku uleczyłem swój
okropny i przewlekły ówczesny kaszel
poprzez jedzenie tego właśnie owocu.
Jeszcze inne metody leczenia (i zapobiegania)
przeziębieniowych kaszli opisałem w punkcie
#C7 niniejszej strony.
Wartu tu też odnotować to co wyjaśniam szerzej w
punkcie #F11 swej innej strony internetowej o nazwie
soul_proof_pl.htm,
mianowicie że to Bóg
a NIE lekarze ani lekarstwa decyduje jakie choroby
nadal są nieuleczalne na danym poziomie ludzkiej
moralności, ucywilizowania, oraz poszłuszeństwa
Bogu. Dlatego niektóre kaszle
w obecnych czasach nadal mogą być normalnie
nieuleczalne - np. rozważ kaszel powodowany
odporną na antybiotyki gruźlicą, rakiem płuc,
zanieczyszczeniami powietrza (np. pylicą,
wdychaniem azbestu), itp. Dlatego jeśli danego
kaszlu NIE daje się uleczyć metodami tradycyjnej
wiedzy ludowej (np. tu opisywanymi), wówczas
trzeba jednak udać się do nowoczesnych lekarzy,
choćby tylko po to aby swymi zaawansowanymi
urządzeniami diagnostycznymi spróbowali ustalić
jaki problem zdrowotny jest jego oryginalnym
powodem. Warto wówczas też pamiętać, o zasadzie
zalecanej w Biblii (patrz punkt #C5 z mojej strony o nazwie
biblia.htm),
a nakazującej nam iż aby poznać obiektywną prawdę,
zawsze trzeba zasięgać co najmniej dwóch opinii -
tj. iż "Na poświadczeniach dwóch albo trzech
świadków oparta musi być każda sprawa."
Innymi słowy, zanim ktoś zdecyduje się na jakiś
drastyczny zabieg czy operację - szczególnie taki
o którym wiadomo, że w jakiś sposób przynosi
on wykonującym go lekarzom spory dochód,
jest wysoce rozsądnym aby zawsze zasięgać
tzw. "drugiej opinii" (a w co kosztowniejszych
i istotniejszych dla nas sprawach - nawet
"trzeciej opinii") od zupełnie odmiennych
i NIE znających się nawzajem lekarzy.
#B3.
Zwiększanie liczebności białych ciałek krwi "sokiem z liści papaya"
(które może nawet uratować życie w przypadku choroby zwanej "dengue" lub podczas po-rakowej "chemoterapii"):
Niektóre choroby, np. mordercza tropikalna
choroba zwana "dengue" opisywana w
punkcie #B1 strony o nazwie
plague_pl.htm,
a także niektóre zabiegi lecznicze, np. po-rakowa
tzw. "chemoterapia", powodują raptowne zanikanie
białych ciałek krwi. Dlatego w ich przypadkach
dobrze jest wiedzieć, że doskonałym lekiem
raptownie zwiększającym ilość białych ciałek
krwi, jest "sok z liści papaya". Sok
ten dosłownie "ratuje życie" coraz większej
liczbie ludzi. Więcej informacji o sporządzaniu
owego soku, jak również o samych owocach
i krzewach papaya, zawarte jest w punkcie
#E1 odrębnej totaliztycznej strony o nazwie
fruit_pl.htm.
Część #C:
Naturalne remedy używane na choroby typu grypa, przeziębienie, ból gardła, katar, itp.:
Warto odnotować, że większość naturalnych sposobów
leczenia opisanych poniżej w tej części strony,
opisana została także na stronie internetowej
"plaga".
#C1.
Nacieranie jajkiem:
Nacieranie jajkiem, po angielsku: "rubbing
eggs", jest to sposób zbijania wysokiej
gorączki w dół oraz leczenia ciężkich chorób,
używany w dawnych Chinach i poznany
przeze mnie z folkloru staro-chińskiego. Ma
on działać poprzez przejmowanie przez
ugotowane jajko szkodliwej energii danej choroby.
Jego zasada działania jest więc podobna do
zasady działania akupunktury, tyle że każdy
może go zrealizować (nawet chory sam na sobie),
bowiem nie potrzeba mieć dla niego wiedzy
ani ekwipunku akupunkturysty, a ponadto nie
dokonuje się w nim nakłuwania które zwykle
zraża ludzi do prawdziwej akupunktury.
(Dlatego ten sposób leczenia możnaby
nazwać "akupunkturą dla nieprzeszkolonych",
albo "tarciową odmianą akupunktury".)
Polega on na tym, że piersi chorego, a czasami
także i jego plecy, naciera się na gołą skórę dwa
razy dziennie świeżo ugotowanym na twardo,
ciągle gorącym i specjalnie przygotowanym
jajkiem kurzym. Aby jajko przygotować do tego
zabiegu, najpierw trzeba je ugotować na twardo
i natychmisat po ugotowaniu obrać ze skorupki
(kiedy ciągle jest bardzo gorące - im jajko
jest gorętsze podczas nacierania tym lepiej).
Następnie trzeba szybko wybrać z niego żółtko
(nacierania dokonuje się tylko białkiem jajka).
W końcu, dla lepszego odbierania energii
danej choroby, w miejsce żółtka wstawia się
monetę. Chińczycy zalecają że moneta ta ma być
srebrna albo miedziana, bowiem te metale
najlepiej oddziaływują z energią choroby.
Aby jajko się nie rozpadło podczas owego
nacierania, owija się je w pojedynczą warstwę
cienkiej tkaniny z naturalnego włókna, np.
w pieluchę, cienką chustkę do nosa, lub
w cienką gazę. Wszystkie te czynności
należy wykonywać tak szybko jak się da, aby
jajko jak najmniej ostygło. Następnie trzymając
za ów materiał w jaki jajko jest zawinięte, naciera
się jajkiem piersi chorego. Nacieranie to się
kontynuuje aż do momentu kiedy jajko ostygnie.
Co mnie w owej metodzie szokuje najbardziej, to że
przejmowana energia choroby powoduje w jajku
użytym do nacierania trwałe zmiany strukturalne.
Przykładowo energia choroby przejęta przez owo jajko
od zwykłej gorączki, powoduje że nowa miedziana
moneta może całkowicie zostać skorodowana.
Z kolei energia groźnej choroby przejęta przez to jajko
np. od tyfusu (duru brzusznego) powoduje, że w jajku
tym pojawiają się włókna podobne do ptasiego puchu
(w przypadku tyfusu owe zmaterializowane w jajku
włókna są czarne, inne zaś choroby generują białe
włókna).
Najbardziej
niezwykłe w nacieraniu jajkiem jest, że posiada ono wpisany
w siebie wskaźnik ujawniający, czy metoda ta jest pomocna
na daną dolegliwość. Mianowicie po pierwszym nacieraniu
dla danej choroby przeglądamy zawartość jajka. Jeśli w
białku znajdziemy jakiś rodzaj puchu, oznacza to że metoda
ta leczy którąś z chorób jakie właśnie buszują w naszym ciele
i dlatego nacieranie to powinniśmy kontynuować. (Każdy zaś
z nas wie jak ugotowane jajko powinno wyglądać, bez trudu
odkryje więc w nim puch - jeśli ten tam istnieje.) Jeśli zaś białko
po nacieraniu nie zawiera żadnego puchu, wówczas to oznacza
że jajko nie przejmuje szkodliwej energii choroby na jaką
chcieliśmy go użyć i dlatego nie ma sensu nacierania tego
kontynuować dalej dla danej choroby.
#C2.
Natarcie i okład z mąki:
Natarcie i okład z mąki jest również bardzo
starym sposobem Chińskim dla eliminowania gorączki i
choroby. Polega on na tym, że garść specjalnej
mąki zawija się w cienką tkaninę - podobnie
jak to czyni się z ugotowanym jajkiem w opisanym
powyżej (3a) nacieraniu jajkiem (tyle że mąki się
NIE podgrzewa). Następnie owym zawiniątkiem
z mąką naciera się gołą pierś gorączkującej
osoby. Po natarciu piersi, zawiniątko z ową mąką
pozostawia się na środku piersi aby leżało tam przez
około 15 minut. Podobnie też jak przy nacieraniu
jajkiem, owa mąka absorbuje do siebie szkodliwą
energię choroby. W następstwie tego przejęcia
energii choroby, w mące pojawia się jakby delikatny
puch ptasi - przy niektórych chorobach (np. tyfusie)
czarnego koloru (dla normalnej gorączki puch ten
jest biały). Zauważ, że obecność lub brak owego
puchu, podobnie jak przy nacieraniu jajkiem, też jest
tutaj wskaźnikiem czy ta metoda leczenia jest pomocna
na daną chorobę. Najskuteczniejsza dla tego zabiegu
jest specjalnie w tym celu spreparowana mąka
zakupiona w sklapach z tradycyjnymi remedami
chińskiej medycyny ludowej (sklepy takie istnieją tylko
w krajach o dużej proporcji Chińczyków, np. Chinach,
Hong Kongu, Singapore, czy Malezji).
Niemniej z jej braku użyć można mąki z tapioca,
dokładniej opisanej na stronie internetowej
owoce tropiku,
oraz krótko wspomnianej również na stronie o wsi
Wszewilki.
#C3.
Kompot z cebuli:
Kompot z cebuli jest to staropolski sposób
uzdrawiania stosowany w przypadku niektórych
chorób, np. kataru. W sposobie tym gotuje się
kompot z cebuli. Znaczy kilka cebul pokrojonych
na plasterki gotuje się w ponad litrze wody aż
cebula staje się miękka. W końcowym etapie
gotowania dodaje się cukru do smaku - tak aby
ugotowana cebula i woda smakowały jak kompot.
Ten przyjemny w smaku kompot zjada się w
dużych ilościach - ok. 1 litra przez jednego
chorego, kiedy ciagle jeszcze jest gorący.
Następnie chorego zawija się w pościel
"aby się wypocił". W dawnej Polsce wierzono,
że "choroba wychodzi z chorego wraz z potem".
(Chińczycy by to wyrazili, że szkodliwa energia
choroby usuwana jest z organizmu wraz z potem.)
Warto tutaj dodać, że najnowszy folklor internetowy
przyjmujący formę "łańcuchowych emailów" przyznaje
cebulom cały szereg dalszych zdolności leczniczych.
Folklor ten może być przeglądnięty w punkcie #C1
po kliknięciu na następujący
Medycyna ludowa niektórych krajów,
np. Finlandii, zaleca gorącą saunę w chwili kiedy
zaczyna nas brać choroba. Gorąca sauna powoduje
bowiem u nas wypocenie się. Z kolei z potem wychodzi
z nas również i choroba. Ja muszę się przyznać,
że raz w życiu skorzystałem z tego sposobu kiedy
właśnie ostro brała mnie grypa. (Przy fabryce zapałek
w Bystrzycy istniała kiedyś tzw. "sucha sauna"
- tj. sauna która dla spowodowania pocenia się
używa bardzo gorącego powietrza, a nie pary
wodnej.) Po około godzinie spędzonej w owej
saunie moja grypa zniknęła "jakby ręką ujął".
Niestety, w przypadku plagi byłoby trudno
skorzystać z sauny, chyba że mamy prywatną
saunę w swoim domu. Niemniej 'komput z cebuli"
opisany powyżej w #C3 powoduje niemal ten sam
skutek co sauna - tj. indukuje on wypocenie się w
naszym własnym łóżku.
#C5.
Stawianie baniek:
Jest to również bardzo stary sposób pozbywania
się choroby stosowany w medycynie ludowej całego
szeregu krajów, w tym Polski i Chin. Przez
nazwę "bańka" rozumie się w nim dowolny
hermetyczny przedmiot ukształtowany jak
szklanka. W wielu przypadkach do roli owej
używa się właśnie szklanek, chociaż widziałem
również jak używane były w tym celu stare
(puste) "cans" po piwie (tj. metalowe puszki
w których wielu producentów piwa i innych
napojów rozprowadza obecnie owe napoje).
W dawnych czasach istniały również fabrycznie
wykonane bańki. Miały one kształt jakby szklanek
z zaokrąglonymi dniami (dla łatwiejszego mycia)
oraz specjalnie poszerzonymi płaskimi obrzeżami.
Owo szerokie płaskie obrzeże zapobiegało
przed ich zbyt silnym "wpijaniem" się w skórę,
co powodowałoby niepotrzebny ból.
Aby "postawić bańkę" najpierw zwilżało się wodą
jej obrzeże. Potem patyk z nawiniętym na niego
kłębkiem waty maczało się w denaturacie
i następnie podpalało. Takim zaś palącym się
wacikiem (który niemal ociekał denaturatem)
obcierało się naokoło wnętrze bańki. Następnie
bańkę tą przykładało się do skóry pacjenta jego
obrzeżem i podtrzymywało ręką aż sama zassała
się ona do skóry. Zawarte w bańce gorące powietrze
szybko ostygało, zmniejszając swoją objętość.
To zaś powodowało przyssanie się bańki do skóry
i wysysanie przez nią naróżniejszych fluidów z
chorego ciała.
Zasada na jakiej owe bańki uzdrawiały, tłumaczona
jest dawnym twierdzeniem, że każda choroba
to rodzaj szkodliwej energii który opanowuje ciało
chorego. Energię tą można więc wyssać siłą z
chorego ciała, m.in. poprzez przystawienie baniek.
W przeważającej większości przypadków bańki
stawia się na plecach chorego niezależnie od
umiejscowienia choroby. Jednak eksperci w tej
sprawie mają swoje obszary stawiania baniek
które posiadają związek z rodzajem choroby
jaka jest leczona (tj. używają oni baniek jako
rodzaju bezigłowej akupunktury).
#C6.
Skrobanie porcelanową łyżką:
Jest to staro-chiński sposób na zbijanie w dół
wysokiej temperatury. Z jego opisu jasno wynika, że NIE
nadaje się on dla dziejszych ludzi i to wcale nie ponieważ
np. "panadol" jest efektywniejszy, a ponieważ owo
"skrobabie porcelanową łyżką" zdaje się być tylko dla
masochistów i sadystów. Opisuję go tutaj wyłącznie
jako ciekawostkę, jednocześnie zaś upominam aby
w żadnym wypadku przypadkiem go NIE próbować,
bowiem nasze dzisiejsze ciała nie są już dla niego
odpowiednie. Generalnie polegało ono na tym, że w
dawnych czasach plecy gorączkującej osoby najpierw
nacierało się grubą warstwą oleju aby nadać im
wymaganej śliskości. (Zwykle używało się do tego
celu jakiegoś pachnącego olejku, np. eukaliptusowego,
aby przy okazji namaścić skórę przyjemnym zapachem.
Jednak sama zasada działania tego skrobania
działała również nawet jeśli użyty został do tego
najzwyklejszy olej jadalny.) Następnie plecy te
skrobało się albo zaokrągloną
krawędzią porcelanowej łyżki (jest to specjalna łyżka
przez Chińczyków używana do jedzenia zupy i płynów),
albo też zaokrąglonym obrzeżem porcelanowej
szklanki. Skrobania przy tym dokonywano długimi
równoległymi pociągnięciami przez plecy zawsze
poczynając od góry pleców w kierunku ku dołowi
(tj. nigdy na boki ani pod górę pleców). Skrobania
dokonywano przez tak długo aż całe plecy były
zaczerwienione (tj. aż wyglądały niemal jak po
postawieniu "baniek" opisanych w poprzednim
punkcie). Skrobana w ten sposób osoba w końcowym
stadium doznawała dosyć sporego bólu.
Zasada działania tej metody jest podobna do
zasady działania "baniek" opisanych powyżej.
Tyle że zamiast usuwać z ciała energię choroby
poprzez jej wysysanie bańkami, przy owym
skrobaniu tą szkodliwą energię usuwa się poprzez
jej wyskrobywanie. Dodatkowym efektem jaki
skrobanie to powodowało, było dostarczanie
choremu dokładnego masarzu pleców. Czyli
działało ono jak rodzaj "aku-pressury", tyle że
skierowanej na plecy chorego, a nie na stopy.
#C7.
Ludowe metody tropiku dla leczenia przeziębienia i bólów gardła oraz kaszlu:
Obecnie w tropiku bardzo łatwo się przeziębić.
Wystarczy spać w pokoju z włączonym "aircon"
(tj. klimatyzorem powietrza), zaś następnego dnia
budzimy się z bólem gardła i początkami kataru -
po których wkrótce przybywa kaszel i kłopoty z
oddychaniem. Sytuację jeszcze pogarsza silne
zapylenie powietrza i spaliny samochodowe, które
w obecnych czasach zamieniają atmosferę z co
większych tropikalnych miast w rodzaj gęstej, lepkiej,
śmierdzącej, stacjonarnej chmury, która zadusza
i czyni chorym niemal każdego przybywającego
do takich miast. Wynik jest taki, że przykładowo
w niewielkim osiedlu środmiejskim, w którym
zwykle spędzamy z żoną swoje wakacje, jeszcze
w 2012 roku istniała tylko jedna apteka. Jednak
już w 2014 roku aptek tych naliczyłem się tam
aż 10 - każda też z nich była pełna klientów.
Sporo też miejscowych znajomych wyraźnie
pokaszliwało na spotkaniach z nimi. Inny przyklad,
to w 2010 roku przybyłem do tropiku z paskudnym
(jakby chronicznym) kaszlem, który nabyłem aż
kilka miesięcy wcześniej przebywając ciągle w
Nowej Zelandii, poczym wyleczyłem go w przeciągu
zaledwie trochę ponad 2 tygodni jedynie jedząc
dobre na kaszel owoce "nangka" i pijąc
równie uzdrawiającą "wodę kokosową" (oba które to
rodzaje tropikalnych owoców
mają silne własności lecznicze - tak jak wyjaśniłem
to pod "Fot. #F3" ze swej strony o nazwie
malbork.htm
i w punkcie #B2 niniejszej strony). Natomiast
22 kwietnia 2014 roku przybyłem do tropiku
zupełnie zdrowy, jednak po pierwszej nocy spędzonej
w pokoju hotelowym, w którym działał silny "aircon" -
jakiego NIE mogłem wyłączyć, złapałem tam silne
przeziębienie, ból głowy i kaszel opisywane dokładniej
w (2014/4/22-3) z punktu #N3 i w (2014/5/1) z punktu
#M2 swej strony o nazwie
pajak_do_sejmu_2014.htm.
Owo przeziębienie, ból głowy i kaszel zostały potem
aż tak zintensyfikowane silnym zanieczyszczeniem powietrza
które w ostatnich latach zaczęło nękać owo tropikalne miasto,
że NIE mogłem już ich wyleczyć jedynie poprzez jedzenie
owoców "nangka" i picie "wody kokosowej". Na przekór więc
powtarzalnego zjadania owoców "nangka" i picia "wody
kokosowej", przeziębienie to i ból głowy trapiły mnie
uparcie aż do 17 maja 2014 roku - kiedy to odnotowałem
ich dziwnie raptowny zanik. Natomiast kaszel sporadycznie
trapił mnie dalej przez cały następny tydzień, aż w dniu
24 maja 2014 roku pozbyłem się go używając radykalnej
i wysoce-efektywnej staro-indyjskiej receptury leczenia
kaszlu, którą opisuję poniżej.
Staro-indyjska (i jak osobiście się przekonałem -
szybka oraz bardzo efektywna) metoda pozbywania
się upartego kaszlu polega na kilkakrotnym zjedzeniu
(aż do ustąpienia kaszlu) świeżych zielonych liści
popularnej w tropiku przyprawy do potraw zwanej
"Indian Holy Basil (tj. indyjska święta bazylia)" -
pokazanej na "Fot. #C1" poniżej. W celu ich zjedzenia
trzeba zerwać z krzaczka owej przyprawy około 5-ciu
młodych pęczków liściowych rosnących na końcu (czubku)
każdej jego gałązki. (Zrywa się tylko długą jak ludzki
palec samą koncówkę każdej gałązki, na której to
końcówce liście są najmłodsze i najobfitsze, zaś sam
pęd gałązki nadal zielony i miękki.) Następnie owe
końcówki liściowe, wraz z młodymi pędami od których
one odrastają, wrzuca się do umycia w kubek zawierający
około pół szklanki czystej wody w której rozpuściło
się uprzednio jedną łyżeczkę zwykłej soli kuchennej.
Miesza się łyżką owe czubki liściowe długo i starannie,
aby zmyć z nich dokładnie słoną wodą wszelkie
nieczystości i ewentualne mikro-organizmy. Kiedy
jest się już zadowolonym, że owe końcówki z liśćmi
są czyste, odciska się z nich słoną wodę, wkłada
do ust i bardzo starannie żuje - tak aby zawarte w nich
enzymy i składniki wydobyć ze zmiażdżonych zębami
liści i łodyg. Po starannym przeżuciu, połyka się utworzoną
w ustach zieloną papkę - dla pewności spłukania w dół
jej leczniczych składników, popijając wszystko szklanką
ciepłej lub gorącej wody.
W przypadku mojego kaszlu z 2014 roku, jaki opisałem
w pierwszym paragrafie tego punktu, kaszel zupełnie
zniknął już po zjedzeniu jednej porcji owego
ziela-przyprawy. (NIE na darmo jego hinduska
nazwa zawiera słowo "Holy" co znaczy "Święty".)
Jednak staro-indyjska receptura stwierdza, że
jeśli kaszel NIE mija, zioło to należy jeść co najmniej
raz dziennie przez tak długo, aż kaszel zaniknie.
Niestety, mój ojciec zwykł mawiać, że
"człowiek całe życie się
uczy i ciągle umiera głupi". Ja starałem
się naukowo ustalić "dlaczego?" tamto powiedzenie
ojca typowo się sprawdza i doszedłem do wniosku,
iż powodem jest systematycznie oblewanie przez
nas "drugiego poziomu" szkoły mądrości życiowej
jakiej poddaje nas Bóg. (Tę szkołę Boga opisałem
pod nazwą "zasada odwrotności"
m.in. w punkcie #B1.1 strony
antichrist_pl.htm
i w punkcie #F3 strony o nazwie
wszewilki.htm.)
Mianowicie, na pierwszym i łatwiejszym poziomie
naszego edukowania Bóg poddaje nas najróżniejszym
doświadczeniom życiowym, które mają nas nauczyć
praw i zasad jakie mamy obowiązek przestrzegać
w swym życiu. Kiedy zaś poznany już owe prawa
i zasady, Bóg awansuje nas do drugiego, trudniejszego
poziomu edukacyjnego, w któym mamy się nauczyć
systematycznego przestrzegania owych praw i zasad
jakie poznaliśmy już wcześniej. Niestety, ten drugi
poziom edukacyjny większość z nas, włączając w to
i mnie, w zbyt wielu przypadkach haniebnie oblewa.
Przykładowo, ja sam w pierwszym poziomie nauczania,
po wielu przykrych doświadczeniach poznałem empirycznie,
że aby w tropiku zachować zdrowie
i życie, trzeba przestrzegać całego szeregu praw i zasad,
przykładowo: NIE spać w pokoju z włączonym "air-con",
NIE jeść lodów ani NIE pić niczego zamrożonego, pić
jedynie napoje które chwilkę wcześniej zostały zagotowane,
jeść tylko te owoce które właśnie zostały otwarte lub pokrojone
(najlepiej przeze mnie samego i to po dokładnym umyciu
rąk), NIE jeść sałat ani żadnej zieleniny - chyba że
wcześniej samemu je dokładnie wymyłem w posolonej
wodzie, zjadać wyłącznie potrawy które zostały dobrze
ugotowane lub upieczone jedynie chwilkę wcześniej
i ciągle są gorące, NIE wystawiać ciała na ugryzienia
komarów, NIE zwiedzać dźungli, NIE kupować niczego
od wędrownych sprzedawców ulicznych, w ustronnych
miejscach NIE spuszczać z oka nadjeżdżających
motocyklistów, zaś jeśli zwalniają swą jazdę NIE
pozwalać im podjechać bliżej do siebie niż około 2
metry, itd., itp. Niestety, w obecnym,
drugim i trudniejszym poziome swojej edukacji życiowej
haniebnie oblewam umiejętność systematycznego
wdrażania w rzeczywistym życiu tych wcześniej poznanych
już praw i zasad. Przykładowo, następnego dnia po
wyleczeniu opisywanego tutaj upartego kaszlu były
moje urodziny. Oboje więc z żoną celebrowaliśmy
je zjedzeniem ulubionego dania w restauracji jaką
lubimy. Po obiedzie zachciało nam się deseru w postaci
tropikalnego rodzaju ogromnego miejscowego jadalnego
lodu, którego lokalna nazwa zapisana polskim alfabetem brzmi
"ajs kaczang".
W rezultacie, nad ranem 26 maja 2014 roku obudziłem
się z charakterystycznym drapaniem w
gardle, który u mnie typowo oznacza nadejście najpierw
bólu gardła, potem kataru, a w końcu upartego kaszlu.
Tak więc ponownie zaczęło się spełniać stare powiedzenie
"w kółko Macieju". Teraz więc rozumiem także dlaczego, na
przekór iż wielu ludzi zna boskie przykazania i Biblię, tylko
bardzo niewielu faktycznie potrafi nauczyć się w swym życiu
nieprzerwanego wypełniania nakazów Boga, które to powtarzalne
wypełnianie awansuje ich do poziomu tzw. "sprawiedliwych"
opisywanych w punkcie #I1 strony o nazwie
quake_pl.htm -
tj. awansuje ich do poziomu moralnej doskonałości ściśle
zdefiniowanego w Biblii pod ową dzisiaj nieco już mylącą
nazwą "sprawiedliwi", co do którego to poziomu Bóg wielokrotnie
nas ostrzega w aż kilku miejscach Biblii - np. w wersecie
20 z Psalmu 118, że "To jest brama Pana, przez nią
przejdą tylko sprawiedliwi."
Istnieje określony "progowy poziom zanieczyszczenia
powietrza" przekroczenie którego uniemożliwia
utrzymywanie zdrowia przez oddychających tym
powietrzem ludzi. Moim zdaniem tropikalne miasto
w którym często spędzamy z żoną swoje wakacje
przekroczyło ów progowy poziom zanieczyszczenia
powietrza gdzieś pomiędzy latami 2012 a 2014.
Jednym z faktów potwierdzająych owo przekroczenie
są reakcje mojego organizmu. W 2014 roku przybyłem
do tego miasta całkowiecie zdrowy, jednak podczas
całych moich 7-tygodniowych wakacji w owym mieście
bez przerwy byłem na coś tam chory. (Co jest dokładną
odwrotnością sytuacji z 2012 roku, kiedy przybyłem
tam z przewlekłym kaszlem, który jednak klimat i owoce
tego miasta szybko mi wyleczyły.) Kiedy w 2014 roku
udawało mi się wyleczyć jedną chorobę, natychmiast
zapadałem na następną. Wszystkie też nękające mnie
wówczas choroby miały związek z zanieczyszczeniami
powietrza. Obejmowały bowiem kaszel i najróżniejsze
problemy z oddychaniem, a także całą gamę silnych
alergicznych reakcji skóry na obecne w powietrzu
zanieczyszczenia. O przekroczeniu owego wymaganego
dla zdrowia progowego poziomu zanieczyszczenia
powietrza świadczy też owo opisane w pierwszym
paragrafie tego punktu około dziesięciokrotne
zwiększenie liczby dobrze prosperujących aptek,
jakie miało tam miejsce właśnie w latach 2012 do 2014.
Na ostatnią ze swych wakacyjnych chorób zapadłem
tam w poniedziałek, dnia 2 czerwca 2014 roku. Był
to ponownie rodzaj grypy, jaką załapałem od
znajomego który właśnie ją miał, a w którego samochodzie
spędziłem na podróży kilka godzin. Wszakże polskie
przysłowie stwierdza "na pochyłe drzewo wszystkie
kozy skaczą" - w tym zaś przypadku, na organizm
osłabiony silnym zanieczyszczeniem powietrza
wskakują wszystkie okoliczne mikroorganizmy. We
wtorek owa grypa była już w pełni rozwoju. W środę
kichałem i kaszlałem jak najęty, bolała mnie głowa,
oraz bez przerwy ciekło mi z nosa. W czwartek moja
żona NIE mogła już dłużej tego znieść, udała się więc
do wspólnych znajomych którzy mają "Indian Holy
Basil" w swym ogrodzie i przyniosła mi paczkę
owego zioła. Pierwszą jego porcję zażyłem więc
już w czwartek wieczorem, kiedy moja grypa była
właśnie w swoim maksymalnym punkcie rozwoju.
Już w jakieś 12 godzin po jej zażyciu, tj. nad ranem
w piątek, mój nos przestał wyciekać, ból głowy jakby
zelżał, zaś częsty kaszel który mnie trapił całą noc,
z uprzednio suchego jakby zwolna zaczął przekształcać
się w mokry. W piątek rano zażyłem drugą porcję
tego zioła. Miałem przy tym okazję aby kontemplować
dokładniej jego smak. Smak ten NIE jest przyjemny -
typowy dla gorzkawej zieleniny. Przy jedzeniu zioło
to silnie szczypie język - nieco podobnie jak szczypie
go np. jedzenie śniegu. W około cztery godziny później
poczułem silne zmęczenie i osłabienie mięśni. Nie
wiem jednak czy stanowiło ono działanie zioła, czy
też działanie choroby jaką zioło to leczy (prawdopodobnie
grypy). Kolejną (trzecią już) porcję zioła zażyłem
w piątek wieczorem o godzinie 17:00. Po owym
zażyciu doświadczyłem pierwszej nieprzerywanej
kaszlem i dobrze przespanej nocy od około tygodnia.
W sobotę rano około 7:30 zażyłem czwartą i ostatnią
przed odlotem do NZ porcję tego zioła. Do owego
czasu wycieki nosa i bóle głowy całkowicie już zaniknęły.
Powróciła też energia i siła. Ciągle jednak trapiły mnie
okresowe ataki kaszlu, co do których nie byłem pewien
czy indukuje je choroba, czy też silne zanieczyszczenia
powietrza tropikalnego miasta jakie nieustannie irytowały
moje nawykłe do lepszego powietrza płuca. Mój też odlot
do NZ, dokąd NIE mogłem zabrać ze sobą owego zioła
z powodu zakazu wwożenia do NZ jakichkolwiek roślin
i ich nasion, spowodował że kaszel NIE został doleczony
do końca. Wszakże powyższa receptura nakazuje, aby
zioło to zażywać aż kaszel całkowicie ustanie. Jak się
też okazało, czystrze powietrze NZ samo z siebie nie
spowodowało całkowitego zaniku tego kaszlu, chociaż
po przylocie do NZ moje kaszlenie powtarzało się już
znacznie rzadziej niż w owym zadymionym tropikalnym
mieście. W ten więc sposób, wakacje z 2014 roku w
moim ulubionym tropikalnym mieście okazały się pierwszymi
jakie pamiętam, że pojechałem na nie zdrowym, zaś
powróciłem z kaszlem (z poprzednich wakacji pamiętam
jedynie zaistnienie odwrotnych sytuacji).
Co więc się stanie jeśli owo moje ulubione tropikalne
miasto NIE zmieni swoich tendencji i nadal będzie
kontynuowało w dotychczasowym tempie zwiększanie
zanieczyszczeń swego powietrza? Ano odpowiedź na
to pytanie wynika bezpośrednio z dużo większej efektywności
wysysania tlenu przez silniki samochodowe niż przez
pluca ludzkie. Pewnego więc dnia może się pojawić
szczególna kombinacja warunków atmosferycznych,
przykładowo może NIE być wiatru, zaś stacjonarna
chmura lepkiego, dusznego powietrza nad owym
miastem może być bardziej nieruchoma niż zwykle
i może hermetyczniej niż zwykle blokować dostęp
świeżego powietrza do miasta. Silniki samochodowe
mogłyby wówczas zdołać wyssać z miasta cały tlen zawarty
w zalegającej to miasto nieruchomej chmurze. Rezultatem
byłoby, że kilka milionów mieszkańców miasta zasnęłoby
niemal równocześnie snem wieczystym. Byłaby to tragedia
jakiej dotychczas NIE znała jeszcze ludzka historia i jaka
z pewnością na zawsze weszłaby jako ostrzeżnie do ludzkiego folkloru.
Szkoda więc, że to właśnie moje ulubione tropikalne miasto
usilnie stara się aby być pierwszym w świecie które może
doświadczyć takiego losu. (Aczkolwiek wiem, że istnieją też
inne miasta, które także podążąją tą samą drogą - np. w
Nowe Zelandii są nimi miasto Christchurch, oraz miasteczko
Timaru o stacjonarnej chmurze zanieczyszczeń powietrza którego
piszę szerzej w punkcie #82 z podrozdziału W4 w tomie 18 swej
monografii [1/5] -
zaś na bazie obu to których miejscowości dokonałem później odkrycia
wyjaśnionego dokładniej w punkcie #I4 swojej strony o nazwie
day26_pl.htm,
a stwierdzającego że "atmosfera fizyczna,
stan powietrza i pogoda w danej miejscowości zawsze jest symbolicznym
odzwierciedleniem postaw życiowych i atmosfery umysłowej
dominującej wśród mieszkańców owej miejscowości".)
Aby więc oddalić możliwość zdarzenia się opisanej powyżej
tragedii, konieczne byłoby aby moje ulubione tropikalne
miasto zaczęło wprowadzać natychmiastowe i raczej
drastyczne reformy oraz posunięcia - tj. reformy podobnie
drastyczne jak te opisywane w punkcie #D1 strony
pajak_do_sejmu_2014.htm.
Przykładowo, należałoby zacząć od zainwestowania w mieście
w dobry system transportu publicznego bazujący na użyciu
silników elektrycznych. Wszakże jak narazie, jeśli odnieść
transport publiczny owego miasta do faktycznych potrzeb
transportowych jego ludności, wówczas się okazuje, że jest
on nawet gorszy niż transport publiczny w Nowej Zelandii.
Należałoby też natychmiast zakazać użycia w owym mieście
wszelkich wehikułów i motocykli o dwusuwowych silnikach
spalinowych - których jest tam mnóstwo. Warto byłoby też
wprowadzić i pedantycznie egzekwować ograniczenia do
dozwolonych ilości zanieczyszczeń w spalinach samochodów,
jako że na ulicach miasta można odnotować wiele ciężarówek
otoczonych kłębami lepkiego dymu jak starożytne lokomotywy
parowe - ponieważ prawdopodobnie dysze w ich wtryskiwaczach
paliwa (kosztujące grosze w porówaniu do kosztów zdrowia
wdychających ten dym ludzi) wymagają wymiany, jednak ich
właścicieli nic NIE motywuje aby wymiany tej dokonać. Ograniczenia
do mniej niż 10% z obecnej ilości, doprasza się też liczba samochodów
jakie powinny mieć prawo aby wyjechać na miasto danego dnia,
zaś ich właściciele powinni być motywowani do przyjmowania
swych znajomych jako pasażerów. Wszakże nawet w miastach
Nowej Zelandii, której całkowita liczba ludności jest mniejsza
od ludności tego miasta, ciągle właściciele samochodów
są zachęcani aby zabierać kolegów i znajomych jako pasażerów -
patrz artykuł "Commuters urged to switch to carpooling" ze strony A9 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z poniedziałku (Monday), June 9, 2014. Łatwo zaś odnotować,
że gro samochodów omawianego tu miasta zawiera tylko po jednej
osobie w środku - tj. jedynie ich kierowcę. Aż więc się prosi aby uchwalić
prawo, że każdy samochód prywatny jakiego numer rejestracyjny
kończy się daną cyfrą, ma prawo wyjechać na miasto jedynie
w dni których data też kończy się tą samą cyfrą (np. samochody
o numerach kończących się cyfrą 7 mogłyby wyjechać na miasto
jedynie 7, 17 i 27 każdego miesiąca). Warto byłoby też skrócić
długość drogi jaką samochody muszą przejechać aby z punktu
A dotrzeć do punktu B. Obecnie drogę tę ja szacuję na około
12-krotnie dłuższą od tej jaka fizycznie jest wymagana (po
szczegóły patrz opisy z podrozdziału JG6.1 z tomu 8
monografii [1/5]) -
co też oznacza, że każdy samochód wyziewa w mieście co najmniej
12 razy więcej zanieczyszczeń powietrza niż fizycznie powinien.
Jest tak ponieważ wiele arterii miasta zbudowane zostało
jako rodzaje betonowych tuneli po wjechaniu do których
NIE daje się z nich ani zboczyć ani zawrócić, aż dojedzie
się do następnych wrót pobierająch opłatę za ich użycie.
Trzebaby też zacząć formować specjalne ścieżki i połączenia
wyłącznie dla rowerów, oraz zacząć propagować i nagradzać
użycie rowerów w celach dojazdowych i turystycznych. (Wszakże
klimat owego miasta wyraźnie sprzyja użyciu rowerów, tyle że
uniemożliwiają je obecne zagrożenia czyhające rowerzystów na
ulicach tego miasta.) Przyszłość pokaże, czy owo moje ulubione
miasto tropikalne zdoła się zdobyć na tak drastyczne posunięcia
i reformy.
Fot. #C1ab: Oto tropikalne zioło, które w 2014 roku wyleczyło mnie,
tj. dra Jana Pająk, z upartego kaszlu opisanego w (2014/4/22-3)
z punktu #N3 i w (2014/5/1) z punktu #M2 strony o nazwie
pajak_do_sejmu_2014.htm.
W krajach południowo-wschodniej Azji zioło to nazywane jest
po angielsku "Indian Holy Basil". (Polskie tłumaczenie jego
nazwy brzmi "indyjska święta bazylia".) Powyższa zielona
odmiana tego zioła jest popularną w azjatyckich krajach
przyprawą do potraw. Stąd rośnie ona w sporej proporcji
ogrodów owych krajów. To zaś oznacza, że czytelnik pragnący
wyleczyć tam swój kaszel, NIE powinien mieć kłopotów z jej
znalezieniem i przeciw-kaszlowym użyciem - zgodnym ze
staro-indyjską recepturą jakiej opis przytaczam w punkcie
#C7 tej strony. Wystarczy wszakże aby popytał o tę przyprawę
wśród znajomych Indyjczyków lub Chińczyków z ogródkami,
a któryś z nich z pewnością będzie ją miał w swoim ogródku.
Ja osobiście się przekonałem, że już powyższa,
zielona odmiana tej przyprawy ma bardzo silne
zdolności lecznicze - zapewne ponieważ jest
przepełniona "chłodzącą" energią "yin", tak
jak wyjaśniam to w następnym punkcie #C8.
Np. kaszel leczy ona znacznie szybciej
i efektywniej niż owoce "nangka" oraz "woda
kokosowa". Mój uparty kaszel z 2014 roku
wyleczyła ona bowiem po zażyciu zaledwie
jednej porcji tej przyprawy. Jednak Indyjczycy
twierdzą, że istnieje nawet jeszcze silniejsza,
czarna odmiana tego samego zioła, cechująca
się posiadaniem niemal czarnych liści. Ma ona
leczyć jeszcze szybciej i jeszcze skuteczniej
te same choroby, które leczy powyższa zielona
odmiana. Tyle, że z powodu jej ogromnej mocy
NIE nadaje się ona jako przyprawa do potraw,
a stąd używana jest wyłącznie w celach leczniczych -
co też oznacza spore trudności z jej zdobyciem.
(Kliknij na wybrane z powyższych zdjęć aby
zobaczyć je w powiększeniu.)
Fot. #C1a(górne):
Wygląd całego krzaczka przyprawy "Indian Holy Basil"
o wysokości około 1 metra, sfotografowany pod kątem
około 45 stopni w widoku z ukosa od góry. Odnotuj,
że tłem dla zdjęcia tego krzaczka jest położony za
krzaczkiem równie zielony trawnik. Stąd oglądając
to zdjęcie trzeba starać się odróżniać ów trawnik od
krzaczka.
Fot. #C1b(dolne):
Zbliżenie pokazujące wygląd liści i kwiatów przyprawy
"Indian Holy Basil".
#C8.
Użycie wywaru z liści tropikalnej "curry" do wzmacniania wątroby:
Istnieje też staro-indyjska receptura jaka
uczy jak wzmacniać i poprawiać pracę
uszkodzonej lub chorej wątroby. Receptura
ta bazuje na użyciu wywaru (herbaty) z
liści tropikalnego drzewa znanego szeroko
ponieważ z niego sporządzana jest powszechnie
używana przyprawa zwana "curry" - tj. z liści
drzewa pokazanego poniżej na "Fot. #C2".
Oto opis tej receptury.
Zerwij około 20 liści z drzewa "curry". Umyj je
starannie najpierw w dobrze posolonej wodzie
(aby usunąć z niej pyły, brud i wszelkie możliwe
mikroorganizmy), potem dodatkowo wypłucz je
w zwykłej wodzie - obu o normalnej pokojowej
temperaturze. Pokrusz lub zmiażdż te liście na
drobne kawałki. Otrzymaną miazgę zaparz
wieczorem kubkiem gotującej się wody - tak
jak parzy się herbatę. Pozostaw zapar (tj. wodę
i liście) w kubku aż do rana. Zaraz po przebudzeniu
się najpierw wypij wodę owego naparu, usuwając
jednak lub odcedzając (tj. NIE konsumując) samej
miazgi z liści - podobnie jak pijąc herbatę NIE
piłbyś jej liści. Po wypiciu tego wywaru NIE
wolno ci jeść ani pić niczego przez następne
pół godziny, w ten sposób dając czas naparowi
aby zrealizował swoje lecznicze działanie. Po
upływie owej pół godziny możesz jeść, pić
i czynić wszystko to, co czynisz normalnie
w swoim codziennym życiu.
Osoba od której zasłyszałem tę recepturę twierdzi,
że powyższy zapar (herbata) z liści "curry" NIE
leczy wątroby, a jedynie poprawia i wzmacnia
działanie nadal zdrowych jej części. Jednak owa
poprawa pracy wątroby w wielu dolegliwościach
wystarcza aby podnieść jakość lub wydłużyć życie
osoby cierpiącej na spowodowane czymś dolegliwości
wątroby. Stąd omawiany tu zapar może okazać się
pomocny w sporej ilości dolegliwości wynikających
z niewłaściwej pracy wątroby, przykładowo po wszelkich
odmianach zapaleń wątroby (łac. hepatitis), po
zrujnowaniu swej wątroby z powodu skutków
ubocznycyh działania innych lekarstw lub ciąży,
po nadużyciu alkoholu lub sterydów, w przypadkach
chorób autoimmunologicznych, w cukrzycach,
oraz w wielu innych podobnych przypadach
kłopotów z wątrobą.
Wzmacniające wątrobę zdolności liści "curry" są
już dobrze znane w świecie. Czytelnik może o tym
się przkonać jeśli wpisze w jakiejś wyszukiwarce
np. słowa kluczowe
liver benefiting curry leaves.
Czytelnicy którzy przeczytali już niektóre punkty
tej strony, np. #B1, #C7 czy #F5, zapewne odnotowali,
że kiedy mam ku temu okazję, wówczas zawsze
staram się też wypróbować na sobie metodę leczenia
jaką tu opisuję - poczym zdać relację czytelnikowi
ze swoich wrażeń. Tak też uczyniłem z opisywaną
tu herbatą z liści curry. Od znajomych zdołałem
zdobyć jedną gałązkę z drzewa curry, którą udało
mi się utrzymać przy świeżości przez trzy kolejne
dni. Piłem więc opisywaną tu herbatę przez trzy
kolejne poranki. Pierwsze wrażenia jakie mnie
uderzyło, to że herbata ta ma silne własności
"rozpalające" (tj. zgodne z definicją energii
"yang" opisywanej w punkcie #B2 strony
fruit_pl.htm).
Aby więc się upewnić, czy faktycznie liście te zawierają
duże ilości energii "yang", skonsultowałem sprawę
z tym samym ekspertem do spraw energii z którym
konsultowałem tamtą swą stronę "fruit_pl.htm". Jak
się okazało, miałem rację - zgodnie ze stwierdzeniem
owego eksperta, niemal wszystkie przyprawy są
nosicielami dużych ilości energii "yang" - chociaż
istnieje kilka wyjątków od tej reguły, np. ów "Indian
Holy Basil" opisany w poprzednim punkcie #C7 -
który jest zapełniony "chłodzącą" energią "yin"
(to dlatego jest on w stanie uzdrawiać bóle gardła,
kaszel i przeziębienia które wymagają "yin" energy).
Niezależnie od owej energii "yang", w moim sprawdzającym
wypróbowywaniu opisywanej tu herbaty uderzyły mnie
też dwie inne cechy. Mianowicie, okazało się, że liście
curry mają też silne własności moczopędne. W pierwszym
dniu po wypiciu opisywanej tu herbaty sikałem jak
obficie zapełniona cysterna straży pożarnej. Inną
cechą okazało się, że niemal natychmiast liście te
uregulowały moja kupę. Normalnie mam bowiem
tendencje do zatwardzeń. Jednak po zażyciu
opisywanej tu herbaty, wszystko zaczęło działać
u mnie regularnie i sprawnie jak w szwajcarskim
zegarku. Jeśli zaś chodzi o poprawę działania
wątroby, to NIE mam obiektywnej opinii na ten
temat, bowiem wątroba (przynajmniej moim zdaniem)
działa u mnie OK, stąd opisywana tutaj herbata
nic NIE zmieniła co bym odnotował. Jednak jest
możliwym, że owe symptomy jakie odnotowałem
i opisałem powyżej, są właśnie oznaką polepszenia
się pracy wątroby - wszakże NIE jestem lekarzem,
NIE wiem więc na co powinienem zwracać uwagę
w tej sprawie.
Osoby które mieszkają poza tropikalną strefą, np.
w Polsce, mogą tu zadawać sobie pytanie, po co
ja trudzę się opisywaniem receptur leczenia z
użyciem tropikalnych roślin. Odpowiedź jest prosta.
W dzisiejszych czasach, kiedy w dobrze oświetlonych
i ogrzewanych mieszkaniach nauczyliśmy się hodować
tropikalne kwiaty, zaś w ogródkach daje się wystawiać
tanim kosztem cieplarnie z plastykowej folii, każdy
chory ma możność aby sobie samemu hodować
dowolną roślinę leczniczą, nawet tropikalną - jedyne
co potrzebuje to nasiona tej rośliny (które w wielu
przypadkach, np. "papaya", daje się uzyskać np.
z owoców sprzedawanych już na niemal całym
świecie), plus trochę inicjatywy oraz zabiegliwości.
Na dodatek, lecznicze zdolności wielu tropikalnych
roślin są też przenoszone przez najróżniejsze
produkty jakie obecnie daje się nabyć w niemal
każdym kraju świata. Przykładowo, w Nowej Zelandii
NIE daje się kupić korzeni "tapioka", jednak
w supermarketach sprzedają tam krochmal z tapioki.
Stąd swoje biegunki ja leczę w Nowej Zelandii polewką
ugotowaną z krochmalu tapioki - która działa równie
skutecznie jak opisane w punkcie #B1 tej strony
polewka z korzeni tapioka. W Nowej Zelandii można
także łatwo zakupić żółty sproszkowany "tumeric"
opisywany w punkcie #D1 tej strony, jaki trzyma
pod kontrolą wiele chorób typu zapalenia i bóle -
stąd jakiego pół łyżeczki NZ zimą 2014 roku ja
wypijałem rano praktycznie każdego dnia (potem
zaprzestałem tego wypijania, jako że jakby przestało
ono dawać odnotowalne efekty).
Fot. #C2ab: Oto dwie fotografie liści tropikalnego
drzewa używanego do wytwarzania popularnej
przyprawy do potraw, zwanej "curry". Te aromatyczne
liście typowo są około 4 cm długie i 1.5 cm szerokie.
Zgodnie z kolejną staro-indyjską recepturą, którą
miałem okazję poznać, wywar (herbata) z liści
tego drzewa poprawia funkcjonowanie wątroby -
patrz przepis z punktu #C8 tej strony.
Drzewo to jest równie popularne w ogrodach
tropikalnych krajów, jak zioło pokazane na
"Fot. #C1". Stąd nikt NIE powinien tam mieć
trudności ze zdobyciem około 20 liści tego
drzewa dla sporządzenia wzmacniającego
wątrobę wywaru (herbaty).
(Kliknij na wybrane z powyższych zdjęć
aby zobaczyć je w powiększeniu.)
Fot. #C2a(górne):
Wygląd liści i owoców dorosłego drzewa "curry".
Utrwalone tu drzewo wyrosło już już do wysokości
około 5 metrów. To z liści owych drzew curry
sporządza się opisywany tu wywar (herbatę).
Fot. #C2b(dolne):
Zbliżenie pokazujące wygląd liści młodego drzewka
"curry" o wysokości około 50 cm. Drzewka takie
są gotowe do zasadzenia w czyimś ogrodzie. Ich
liście też mogą już być używane w opisywanej
tu recepturze. Po wyrośnięciu ich liście wygladają
jak te pokazane w części (a).
#C9.
Użycie owoców drzewa zwanego "Morunga Kai - Daun Kelor"
do oczyszczania nerek i przewodów moczowych:
Kiedy w końcu czerwca 2017 roku przybyliśmy
na wakacje do Malezji, przyjaciółka mojej żony
słysząc o moim "zatruciu" opisanym w punkcie
#G2.3 niniejszej strony, dała mi słoik owoców
drzewa strączkowego podobnego do polskiej
"akacji", jakie rosło w jej ogródku. Oryginalnie
wywodząc się z Indii, popularnie drzewo to
jest nazywane aż na cały szereg sposobów,
przykładowo jako: "Moringa", "Morunga Kai",
"Murungai Keerai", "Daun Kelor", oraz kilka
jeszcze innych. Zgodnie z ludową wiedzą
wszystko jest w nim leczące, tj. kora, drewno,
liście i owoce - tyle że trzeba wiedzieć "jak"
i "na co" to zażywać.
Owoce tego drzewa podobno są najnowszym
"szaleństwem zdrowotnym" Malezyjczyków.
Podobno mają dziesiątki odmiennych wpływów
zdrowotnych, większość z których szeroko jest
już upowszechniana w internecie (tyle że w
języku angielskim) - po przykłady patrz filmy z
YouTube o adresach
youtube.com/watch?v=2gDbMKiMemk
czy
youtube.com/watch?v=2I7Ie_aFRjo,
albo patrz
strona (blog) o zaletach leczniczych tego drzewa
(których dostępność w internecie sprawdziłem
i potwierdziłem w lipcu 2017 roku).
Jako naukowiec, ja mam zwyczaj osobistego
próbowania roślin leczniczych jakie ktoś mi poleca,
poczym obserwowania na sobie efektów jakie
one wywołują. Kiedy więc znajoma mojej żony
poleciła mi owe owoce "moringa", natychmiast
je spróbowałem. Będąc ostrzeżony, iż są one
bardzo gorzkie, początkowo zjadłem dwa przed
śniadaniem. Ich gorycz była jednak aż tak silna,
że całe śniadanie smakowało gorzko, zaś gorycz
panowała w moich ustach przez resztę dnia. Na
drugi dzień (i następne) zjadałem więc już tylko
po jednym owocu, nadal przed śniadaniem - mimo
to ciągle psuły mi smak w ustach przez połowę dnia.
Po kilku dniach zarzuciłem więc dalsze ich jedzenie -
szczególnie iż odkryłem, że nadają one mojemu
moczowi kolor wiśniowego soku (twierdzi się, że
jakoby mają one moc oczyszczania (clenzing)
nerek, pęcherza i przewodów moczowych).
Jak jednak to opisałem w punkcie #G2.3 niniejszej
strony, po początkowym wyleczeniu mojego NZ
"zatrucia" kuracją z wody kokosowej, objawy tego
zatrucia stopniowo zaczęły powracać. Analizując
powody tego ich nawrotu, jednym z tych powodów -
który uważałem, że powinienem sprawdzić, mogło
być "odstawienie" dalszego zjadania owych owoców
"moringa". Kiedy więc mój kaszel i indukowane
kaszlem wymioty osiągnęły poziom jaki zacząłem
uważać za co najmniej niepokojący, około dnia
2017/7/17 powróciłem do zjadania jednego owego
okropnie gorzkiego owocu "moringa" przed każdym
śniadaniem. Niestety, ich zjadanie NIE zahamowało
procesu pogarszania się mojego zdrowia (faktycznie
to NIE zaobserwowałem żadnego korzystnego wpływu
tych owoców na mój kaszel i na indukowane nim wymioty).
Stąd kiedy w sobotę, 2017/7/22, kuzynka mojej żony
zaproponowała abyśmy spróbowali znanego jej wywaru
z chińskich ziół zwanego "tygrysie mleko"
(oryginalną chińską "receptę" na który pokazuje "Fot. #C3c"),
chętnie skorzystaliśmy z jej propozycji. Na mnie efekt
owego "tygrysiego mleka" okazał się być "piorunujący". Po
trzech dniach-dozach jego zażywania zarówno mój kaszel,
jak i indukowane kaszlem moje wymioty, natychmiast
ustały - tak jak opisuję to szczegółowiej poniżej w
punkcie #G2.3 tej strony. Zanikła więc też i potrzeba
dalszego zjadania owoców "moringa", którego to
zjadania natychmiast poten ponownie zaprzestałem.
Fot. #C3abc: Oto trzy fotografie, górna z których
pokazuje drzewo "moringa", z widocznym na nim
zielonym strąkiem jego owocnika, a także kwiaty
i liście. Środkowa fotografia pokazuje podobno
szczególnie lecznicze owoce drzewa "moringa" -
których działania mi jednak NIE udało się
potwierdzić na moich własnych dolegliwościach.
Natomiast dolna fotografia pokazuje chińską
"receptę zielarską" na tzw. "tygrysie mleko" - co
do którego osobiście się przekonałem, że jest
ono wprost "piorunująco efektywne" w leczeniu
przewlekłych kaszli - takich jak mój opisany
poniżej w punkcie #G2.3 tej strony.
Drzewo "moringa" jest dosyć popularne w
ogrodach tropikalnej Malezji, Indii, a nawet
Australii - szczególnie przy domach zamieszkałych
przez Indyjczyków, którzy objadają się ich
owocami i liśćmi na najróżniejsze sposoby.
(Kliknij na wybrane z powyższych zdjęć
aby zobaczyć je w powiększeniu.)
Fot. #C3a (górne):
Wygląd drzewa, kwiatów i zielonego strąka z owocami
dorosłego drzewa "morunga". Utrwalone tu drzewo
wyrosło już do wysokości około 6 metrów.
To z wyschniętych strąków owych drzew pozyskuje
się owoce pokazane na "For. #C3b (środkowe)".
Fot. #C3b (środkowe):
Zbliżenie pokazujące talerz ze suchym już strąkiem
w swej górnej części, poniżej z rzędem 5 owoców już
wyjętych ze strąka, oraz jeszcze niżej rzędem 3 jadalnych
zawartości owych owoców drzewa "morunga" już obranych
z chroniących je łupin. Poniżej owców dla porównania ich
wielkości pokazana jest też malezyjska moneta 10 centów
o średnicy 18 mm. Najbardziej lecznicze są podobno owoce wyjęte
z już suchego strąka tego drzewa - tj. strąka jakiego fragment
jest pokazany w górnej części talerza. Strąk ten po wyschnięciu
typowo ma około 50 cm do metra długości i w przekróju jest
kwadratowy o boku około 20 mm. Po wyjęciu ze strąka, każde
z ziarenek owego owocu jakby posklejanych z trójkątnych
łupinek wygląda jak owe 5 ustawionych w rzędzie na talerzu
pod strąkiem. W swej suchej i niejadalnej łupince owoce te
kryją rodzaj jakby galaretowatej, czy watowatej, okruszyny
wyglądającej jak miękkie białko z ugotowanego jajka -
przykłady trzech z takich okruszynek już pozbawionych
łupinek pokazane są w najniższym rzędzie. To właśnie
te okruszyny zjada się w celach leczniczych. Są one jednak
okropnie gorzkie - ich smak daje się porównać do smaku
polskiego zioła "piołun".
Fot. #C3c (dolne):
Oto oryginalna chińska "recepta" zielarska opisująca
jak sporządzić mieszankę ziołową zwaną "Tiger Milk"
czyli "tygrysie mleko" (która ogromnie efektywnie leczy
przewlekły kaszel typu jaki mnie trapił w 2017 roku).
Niestety, aby móc odczytać tę receptę trzeba znać:
(1) chińskie znaki - wszakże jest pisana chińskim pismem,
(2) chińskie zioła - wszakże opisuje użycie ziół jakich
używają chińscy herbaliści, (3) zasady pisania "recept"
ziołowych w tradycyjnym chińskim leczeniu ziołami,
oraz (4) umieć czytać tradycyjną ręczną "bazgraninę",
której kiedyś używali na swych odręcznych receptach
i z której słynęli w świecie wszyscy lekarze (z tego
co widzę, chińscy herbaliści są ostatnimi w świecie,
którzy madal tradycyjnie ją używają). Oczywiście,
dla osób znających wszystko powyższe, "recepta"
ta zawiera faktyczny przepis na efektywnie leczącą
mieszankę ziołową - wystarczy więc ją sobie wydrukować
i zabrać do chińskiej apteki zielarskiej aby nam ją
tam przygotowali. Tak nawiasem mówiąc, to gdyby
czytający te słowa potrafił przepisać tę recepturę
na czytelniejszą formę drukowaną lub komputerowego
zapisu, albo był w stanie przetłumaczyć ją na polski
czy angielski, byłbym mu wdzięczny za podzielenie
się z nami wynikami jego działania - które to wyniki
z chęcią też bym tu opublikował.
Część #D:
Naturalne remedy na uciszanie najróżniejszego rodzaju bóli:
#D1.
Indyjski "tumeric" używany do eliminowania bólu mięśni,
a także do łagodzenia innych bóli i stanów zapalnych:
Niemal wszyscy znamy to doskonale. Jednego
dnia biegamy po turystycznych atrakcjach nowego
kraju, aż nasze nawykłe jedynie do siedzenia w fotelu
mięśnie odmówią nam posłuszeństwa. Drugiego zaś
dnia nie możemy się ruszyć, zaś każdemu naszemu
poruszeniu towarzyszy okropny ból mięśni.
Na szczęście w krajach tropikalnych istnieją
doskonałe remedy na ów przesileniowy ból mięśni.
Jedna z nich przyjmuje formę suchego żółtego
proszku popularnej w krajach Azji sproszkowanej
przyprawy do potraw szeroko używanej w
Indiach - choć można ją kupić na targowiskach
i w supermarketach w praktycznie każdym
azjatyckim kraju tropikalnym ze strefy
Pacyfiku, a nawet w Nowej Zelandii.
(Ciekawe czy jest on dostępny w Polsce?)
Przyprawa ta nazywa się "tumeric"
(jego angielską nazwę czytaj jako "tumeryk").
Należy ona do tej samej rodziny co "ginger"
("ginger" to angielskojęzyczna nazwa dla
przyprawy po polsku zwanej "imbir"). Jest
też relatywnie tania - za kilka dolarów można
kupić sobie całe jej kilo - co wystarcza na
codzienne zażywanie przez ponad rok czasu.
Z powodu przykrego smaku, tumeric typowo żażywa
się kiedy około połowy jego łyżeczki rozpuści się
w filiżance ciepłego mleka, dodając do tej mieszanki
szczyptę czarnego pieprzu. (Mleko i pieprz intensyfikują
absorbcję tumeric'a przez nasz system trawienny).
Jeśli z jakichś powodów NIE mamy mleka, lub nasz
system trawienny NIE akceptuje mleka, wówczas
należy go rozpuścić w filiżance ciepłej wody poczym
dodać do tej mieszanki około łyżeczki oleju kokosowego -
co razem wzięte też zintensyfikuje absorbcję tumeric'a.
Jeśli więc z przesilenia bolą nas mięśnie, lub
boli cokolwiek innego, wówczas ów stary Indyjski
przepis ludowy zaleca, aby około pół łyżeczki
suchego, żółtego, sproszkowanego "tumeric"
rozpuścić jak powyżej opisałem np. w filiżance
lub w szklance ciepłego mleka, dodać pieprz,
poczym całość wypić. W jakiś czas potem ból
minie jak ręką odjął. Niestety, wielu tych co
spróbowali "tumeric'a" zwykle stwierdza, że
nie bardzo wiedzą co jest gorsze, ból mięśni,
czy owo lekarstwo, jednak podobno gwarantuje
ono szybką poprawę. (Ja osobiście jeszcze go
nie próbowałem w użyciu na ból mięśni, ale dość
regularnie go pijam dla poprawy samopoczucia.
Ma on też bowiem własności antyzapalne, poprawia
samopoczucie, usuwa zmęczenie, oraz usprawnia
ostrość i działanie umysłu.) Jak zaś ci próbujący
go po raz pierwszy na ból mięśni stwierdzają, owo
lekarstwo (tj. owe pół łyżeczki sproszkowanego "tumeric"
z pieprzem rozpuszczone w szklance ciepłego mleka)
smakuje im aż tak okropnie, że konieczne jest istne
bohaterstwo aby zmusić się do jego wypicia. (Ponieważ
ja sam pijam go dosyć regularnie, zapewne zdołałem
już jakoś nawyknąć do jego smaku, bo mi jego smak
NIE wydaje się aż tak okropny.)
Wtajemniczeni twierdzą, że owo lekarstwo podobno
jest doskonałe również na wszelkie inne rodzaje bóli,
np. na bóle reumatyczne.
#D2.
Lecznicze zdolności zwykłej soli kuchennej - np.
płukanie gardła stężonym roztworem soli dla wyeliminowania bólu gardła:
W dawnych czasach ludzie rzadko chodzili
do lekarza. Dlatego na wszelkie typowe
choroby używali domowych lekarstw. Jednym
z nich było płukanie gardła stężonym roztworem
soli. Roztwór taki przygotowywało się poprzez
rozpuszczenie czubatej łyżki stołowej soli
kuchennej w około połowie szklanki gotującej się wody.
O tym, że jest on wystarczająco stężony, świadczyło
że po rozpuszczeniu owej ilości soli woda robiła
się jakby gęstrza, zaś szklanka wydawała głuchy
dźwięk kiedy mieszająca tą sól łyżka opukiwała
jej ścianki. Po rozpuszczeniu soli w szklance gotującej
się wody, należało odczekać aż woda ta ostygnie
na tyle aby już dawała się wziąść do ust bez
powodowania poparzenia, jednak ciągle była
gorąca. Poczym płukało się nią gardło. Płukanie
to polegało na braniu do ust kolejnego łyka
owego roztworu, przechylaniu ust do góry tak
aby roztwór spłynął do gardła, oraz równoczesnym
wydawaniu dźwięków typu "gargling". Ja osobiście
znalazłem tą metodę eliminowania bólu gardła
za znacznie efektywniejszą i szybszą w działaniu
od wszelkich środków do płukania gardła przepisywanych
przez dzisiejszą medycynę ortodoksyjną.
Leczenie bólu gardła roztworem soli jest tylko jednym
z wielu przykładów wykorzystania leczniczych cech
zwykłej soli kuchennej. Zwykła sól kuchenna jest
bowiem doskonałym lekarstwem na wszelkie rozjątrzenia
i infekcje ciała. Przykładowo, jeśli ma się ranę która
NIE chce się goić - tak jak opisałem to w punkcie
#N1 swej strony o nazwie
solar_pl.htm,
wówczas po kilkukrotnym wymoczeniu owej rany
w lekko wychłodzonym (ale nadal gorącym) roztworze
soli, rana ta typowo zaczyna się goić. Roztwór soli
jest też najlepszym "odkażaczem" jeśli używa się
go do umycia świeżych zadrapań i ran. Jeśli ma się
pryszczyk który NIE chce ustąpić, nacieranie go solą,
lub moczenie w goracej solance, spowoduje jego
"dojrzenie" i następne pęknięcie oraz zanik. Wiadomo
także, że np. konie z poranionymi nogami ich właściciele
celowo ujeżdżają wzdłuż brzegu morza, aby sól zawarta
w morskiej wodzie spowodowała wyleczenie ich nóg.
Itd., itp. Innymi słowy, jeśli
ma się jakikolwiek problem ze skórą lub raną, a
NIE wie się jak go leczyć lub brak nam wymaganego
lekarstwa, wówczas warto spróbować stężony roztwór soli.
Pisząc o leczniczych własnościach soli kuchennej
warto tutaj też ustosunkować się do twierdzń dzisiejszych
"ekspertów" nauk medycznych, iż jakoby dla poprawy
zdrowia ludzie powinni ograniczać ilości zjadanej soli
kuchennej znacznie poniżej wartości dyktowanej im
przez zmysły smaku i pragnienia. Jak wszystko bowiem
co oficjalnie twierdzi dzisiejsza nauka, twierdzenie
to należy przyjmować ze sporą "szczyptą soli" -
wszakże do wszystkich
oficjalnych stwierdzeń dzisiejszej monopolistycznej
nauki utrzymuje swą ważność owo zaszyfrowane
ostrzeżenie z Biblii, cytuję: "każde dobre drzewo
wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce.
Nie może dobre drzewo wydać złych owoców, ani złe
drzewo wydać dobrych owoców" (Biblia Tysiąclecia,
Ewangelia Św. Mateusza, wersety 7:17-18) -
po szczegóły patrz punkt #C4.7 ze strony o nazwie
morals_pl.htm,
punkty #K1 i #K1.1 ze strony o nazwie
tapanui_pl.htm,
albo punkt #A1.1 ze strony o nazwie
totalizm_pl.htm.
Jeśli bowiem dokładniej przeanalizuje się to twierdzenie
oficjalnej nauki, to się okazuje, że jego poprawność NIE
jest potwierdzona przez wymagany zasób empirycznego
materiału dowodowego. Wręcz przeciwnie, empiryka zdaje
się stwierdzać coś zupełnie odwrotnego. Ludzie wszakże
od tysiącleci zjadają ilości soli jakie dyktuje im ich smak,
zaś do grupy zjadających takie ilości soli należą też m.in.
wszystkie znane długowiecznie-żyjące osoby. Ja osobiście
znam przypadek, kiedy żona bezgranicznie wierząca
stwierdzeniom dzisiejszej oficjalnej nauki, zaczęła systematycznie
wmuszać w swego zdrowego jak koń męża niedosolone
potrawy, rujnując tym zmuszaniem jego uprzednio
niezachwianie zdrowy organizm. Nawet sporo samych
reprezentantów nauk medycznych ostatnio zaczyna
przyznawać, że oficjalnie zalecane przez rząd USA ilości
soli jakie ludzie powinni zjadać są niezdrowo zaniżone, oraz
że 95 procent ludzi łamie te zalecenia i zjada więcej soli niż
"eksperci" im nakazują - po szczegóły patrz artykuł [1#D2]
o tytule "Could 95 per cent of the world's people be wrong
about salt?" (tj. "czy 95% ludności świata może być w błędzie
w sprawie soli?"), ze strony A12 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z czwartku (Thursday), May 28, 2015. Jak zaś nam
już wiadomo z badań tzw. "rojów", zbiorowa mądrość
"ludzkiego zbiorowiska (roju)" zawsze jest większa niż indywidualna
mądrość nawet największego "eksperta" w danej dziedzinie.
Oczywiście, cały ten powyższy empiryczny materiał dowodowy
jedynie uzupełnia stanowisko ludzi wierzących w Boga, których
poglądy w tej sprawie możnaby opisać słowami jeśli
ktoś bardziej wierzy w stwierdzenia fotelikowych naukowców oglądających
świat przez grube szyby swoich "wież z kości słoniowej", niż wierzy własnym
zmysłom (wzroku, słuchu, smaku, zapachu, czy dotyku) albo podszeptom
sumienia lub ustaleniom własnego doświadczenia i zdrowego rozsądku,
wówczas taki ktoś faktycznie wątpi w twórcze umiejętności Boga i w doskonałość
z jaką Bóg nas stworzył. Wszakże tylko spartaczone stworzenie
NIE zostałoby oryginalnie zaopatrzone przez Boga w zmysły, cechy i zdolności,
które mu podpowiadają co jest dla niego najlepsze, oraz które go ostrzegają
przed tym co dla niego faktycznie niedobre (tyle że, niestety, czasami poprawne
działanie owych zmysłów, cech i zdolności u niektórych ludzi może zostać
popsute lub zdegenerowane niewłaściwym ich użytkowaniem albo celowym
ich zagłuszaniem).
Część #E:
Folklorystyczne metody zapobiegania chorobom:
#E1.
Unikanie przeziębienia kiedy dopadnie nas deszcz (tj. bio-akupunktura):
Akupunktura może być realizowana nie
tylko za pomocą metalowych igieł, ale
także za pomocą jakichkolwiek obiektów,
które mają własności intesyfikujące przepływ
energii, np. które mogą dostarczać impulsów
energii jakie stymulują nasze meridiany,
lub które odpompowują tą energię poprawiając
jej przepływ. Dla przykładu, w Malezji istnieje
ludowe wierzenie, jakie faktycznie działa w
praktyce (próbowałem je), a jakie stwierdza,
że jeśli ktoś złapany zostaje w deszczu i
życzy sobie uniknięcia zachorowania od
tego powodu, powinien urwać najbliższe
źdźbło świeżej trawy i zatknąć to źdźbło
za jedno ze swoich uszu. Chociaż owo
ludowe wierzenie nie wyjaśnia jak to
źdźbło działa, łatwo jest wydedukować,
że po umieszczeniu za uchem źdźbło
to emituje swoją własną energię życiową,
jaka oddziaływuje z energią życiową
wydostającą się z punktów akupunkturowych
za naszym uchem. Ponieważ każde ucho
zawiera punkty akupunkturowe dla niemal
wszystkich istotnych organów w ludzkim ciele,
owo oddziaływanie energii ze źdźbła trawy
wystarcza dla zapobiegnięcia jakiejkolwiek
chorobie mogącej stanowić wynik danego
deszczu.
Inne wierzenie jakie posiada związek z akupunkturą,
wywodzi się z folkloru Polski. Stwierdza ono, że to
pierwsze krople każdego nowego deszczu, jakie
spadają aż do chwili, kiedy ziemia jest całkowicie
mokra, czynią ludzi chorymi. Dlatego, zgodnie z
tym folklorem, możliwe jest zostanie przemoczonym
deszczem do nitki i ciągłe pozostanie zdrowym,
tak długo jak zdołamy uniknąć kropel które spadają,
kiedy ziemia jest ciągle niekompletnie mokra.
Aby wyjaśnić jak to wierzenie działa, musimy
pamiętać że pierwsze krople deszczu jakie spadają,
kiedy gleba ciągle jest sucha, niezależnie od
uczynienia gleby mokrą zmywają także sobą
wszelkie nieczystości zawarte w powietrzu
(w tym izotopy radioaktywne w rodzaju tych
powyrzucanych w powietrze po eksplozjach
w Czernobylu i Fukushima - tak jak opisane
to jest w punkcie #M1 strony o nazwie
telekinetyka.htm).
Dlatego krople tego pierwszego deszczu są
wysoko naładowane jonami zanieczyszczeń
jakie normalnie zawieszone są w powietrzu.
Kiedy ów deszcz spada na naszą skórę,
energia z jonów zanieczyszczeń blokuje
przepływ energii życiowej przez naszą
skórę, powodując chorobę. Stąd takie
pierwsze krople deszczu działają jak
rodzaj antyakupunktury, która blokuje
nasze meridiany energetyczne.
Jeszcze inny sposób zapobiegania choroby
kiedy ludzie złapani zostali przez deszcz, stosowany
był przez wojsko polskie w czasach mojej młodości.
W owych czasach, każdemu żołnierzowi z oddziału
wojska który podczas marszu został złapany przez
deszcz, natychmiast po powrocie do koszar dawano
do wypicia kubek gorącej (gotującej się) kawy zbożowej.
Więcej informacji na temat zasady na jakiej działają
opisane tutaj metody akupunkturowego zapobiegania
choroby spowodowanej zostaniem złapanym przez
pierwsze krople deszczu, zaprezentowanych zostało
w podrozdziałach I5.6 oraz I5.5 z tomu 5 mojej najnowszej
monografii [1/5].
Z kolei sama zasada działania akupunktury wyjaśniona
została na odrędnej stronie internetowej o
Koncepcie Dipolarnej Grawitacji.
Część #F:
Niezwykłe rośliny i substancje oraz ich lecznicze cechy:
#F1.
Kurara z tropikalnego drzewa Ipoh:
Prawdopodobnie NIE istnieje inna roślina
która miałaby równie silny wpływ na życie
oraz na wyobraźnię ludzi, jak owo tropikalne
drzewo które produkuje piorunującą truciznę
zwaną kurara. Trucizna ta bowiem
działa piorunująco na ofiary które zostały
choćby zadraśnięte czymś co ją przenosi,
jednocześnie zaś mięso zwierząt rażonych
tą trucizną może być jedzone bez przeszkód
i nikomu NIE szkodzi. Więcej na temat
"kurary" wyjaśnione zostało w punkcie
#D3 totaliztycznej strony
fruit_pl.htm - o owocach tropiku ze strefy Pacyfiku i o filozofii ich jedzenia.
Aczkolwiek "kurara" typowo uważana jest za
truciznę, a NIE za lekarstwo, istnieje aż kilka
powodów dla których umieściłem o niej informację
na niniejszej stronie poświęconej ludowemu
leczeniu i lekarstwom. Pierwszy z tych powodów
to że czysta forma kurary faktycznie używana
jest czasami w anaestezji (znieczulanie do operacji)
dla odprężania mięśni - w małych dozach jest
więc lekarstwem. Ponadto jeśli głód i brak jedzenia
uważać za rodzaj dolegliwości, zaś upolowanie
jakiegoś stworzenia i najedzenie się do syta - za
wyleczenie owej delegliwości, wówczas kurara
też jest rodzajem lekarstwa. Używana jest ona
bowiem głównie przez myśliwych z dżungli dla
powiększenia efektywności ich polowań. Kurara
jest też rodzajem narkotyku dla upolowanego
zwierzęcia. Paraliżuje ona bowiem m.in. mózg
owego zwierzęcia, tak że zwierzę nie czuje
potem bólu kiedy myśliwy podrzyna mu gardło.
Nadaje więc ona polowaniom bardziej humanitarny
charakter, zaoszczędzając cierpień upolowanemu
zwierzęciu.
Kurara wytwarzana jest z soku tropikalnego
drzewa zwanego "Ipoh" - pokazanego na
"Fot. #F1" poniżej. Sok ten jest gromadzony
poprzez nacinanie kory na pniu tego drzewa.
Następnie jest on mieszany z jeszcze dwoma
innymi składnikami które stabilizują jego gęstość
i podwyższają jego żywotność, przykładowo
z włoskami owocnika palmy zwanej "Betram
Palm". W końcu kurarą tą nasycane są
miniaturowe strzałki wystrzeliwane do ofiar
z dmuchawek.
Fot. #F1ab: Dwie fotografie które ilustrują
najważnieszcze szczegóły wyglądu całlego słynnego
drzewa Ipoh. To właśnie z soku takiego drzewa
Ipoh produkowana jest piorunująca trucizna
"kurara". Drzewo to wcale jednak nie jest takie
popularne w tropikalnych dżunglach. Aby je
znaleźć trzeba dosyć sporo poszukiwań i wysiłku.
Jego egzemplarz pokazany zarówno na powyższych
fotografiach (a) i (b), jak i na pokazanych poniżej
fotografiach (c) i (d), znalazłem i sfotografowałem
w rodzaju dobrze utrzymanego parku, który zapewniał
doskonała widoczność, a stąd i dobre warunki
do fotografowania. Park ten znajduje się
w "Forest Research Institute Malaysia (FRIM)",
52109 Kepong, Selangor Darul Ehsan, Malaysia;
frim.gov.my.
(Kliknij na daną fotografię aby zobaczyć ją
w powiększeniu.)
Fot. #F1a(górne):
Ja, czyli dr inż. Jan Pająk, przy pniu tropikalnego drzewa
Ipoh. Fotografia wykonana w dniu 12 sierpnia 2008 roku.
Jak widać drzewo to jest ogromnych rozmiarów
i wygląda typowo - tj. niemal jak każde inne
tropikalne drzewo. Aby wyprodukować kurarę,
krajowcy nacinali korę na takim właśnie pniu,
poczym zbierali trujący sok jak wypływał spod
kory. Tuż nad moim prawym uchem widać tabliczkę
inwentarzową z opisem tego drzewa, której zbliżenie
pokazuje fotografia z części (b) tej ilustracji.
Odnotuj także czystość, zadbanie i dobrą widoczność
parku w którym powyżej pokazane drzewo rośnie.
Tylko dzięki owej dobrej widoczności było możliwe
sfotografowanie tego drzewa. Typowa tropikalna
dżungla wcale bowiem tak nie wygląda. Dżungla
normalnie jest tak gęsta że drzewa zaczynają w niej
być widoczne dopiero kiedy można je już dotknąć
ręką - czyli kiedy ktoś do nich się zbliży na odległość
mniejszą od jednego metra. Oczywiście, w takiej
naturalnej dżungli NIE ma mowy o sfotografowaniu
i pokazaniu wszystkich szczegółów owego drzewa,
np. jego korony, tak jak tego dokonują powyższe
fotografie.
Fot. #F1b(dolne):
Wygląd korony drzewa Ipoh, sfotografowany z ziemi.
Fot. #F1cd: Dwie fotografie które ilustrują
wygląd liści słynnego drzewa Ipoh, z soku
którego produkowana jest piorunująca trucizna
"kurara".
(Kliknij na daną fotografię aby zobaczyć ją
w powiększeniu.)
Fot. #F1c(górne):
Zbliżenie pnia tego drzewa pokazujące wygląd
jego kory a także wygląd tabliczki inwentarzowej
z napisem identyfikującym owo drzewo, przybitej
do jego pnia. Napis ten stwierdza, cytuję:
Pod ową tabliczkę wsunąłem liść drzewa Ipoh.
Następna tabliczka zawiera numer inwentarzowy drzewa: E1 441.
Fot. #F1d(dolne):
Wygląd liścia drzewa Ipoh. Dla sfotografowania
liść ten położyłem na długim korzeniu owego
drzewa.
#F2.
Korzeń "żeń szeń":
Kolejną rośliną szeroko znaną z jej niezwykłych
cech jest korzeń zwany "żeń szeń". Już jego
wygląd zapowiada nadprzyrodzone własności.
Często bowiem korzeń ten przyjmuje kształt
człowieka - znaczy ma głowę, tułów, ręce,
nogi - tak jak człowiek. Najwyraźniej już
sam wygląd owego korzenia został celowo tak
zaprojektowany przez Boga
aby zwrócić uwagę ludzi na jego niezwykłe
cechy lecznicze. Zdolności lecznicze tego
korzenia są tak szerokie, że są one bliskie
hipotetycznemu lekarstwu jakie od tysiącleci
stanowi marzenie ludzkości, a jakie najczęściej
nazywamy "lekarstwem na wszystko".
Zdjęcie i dalsze informacje na temat owego
niezwykłego korzenia zawiera punkt #G2 na totaliztycznej stronie
korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej, postępowej Korei.
#F2.1.
Energetyzujący rosół z kurczaka i korzenia "żeń szeń":
Korzeń "żeń-szeń" zażywany jest leczniczo
na setki sposobów. Poniżej przytoczę przepis
na jeden z tych sposobów który jest łatwy
do przygotowania oraz zarówno przyjemny
jak i krzepiący. Przyjmuje on formę
smakowitego rosołu z kurczaka i korzenia
"żeń-szeń". Rosół ten działa wzmacniająco
i energetyzująco jeśli się go pije kiedy ciągle
jest gorący. Używany jest on szeroko jako
środek silnie wzmacniający i energetyzujący
wśród Chińczyków z Prowincji Sarawak na
tropikalnej wyspie Borneo. Oto przepis na
ten smakowity rosół:
Składniki:
- 1 kurczak (mała kura),
- wysuszony żeń-szeń (około 50 gram),
- 2 szklanki (lub więcej) gorącej wody.
Przyrządzenie:
Zamocz żen-szeń przez jedną godzinę w ciepłej
wodzie. Obierz kurczaka ze skóry. Warunkowo
(jeśli zechcesz) potnij kurczaka na małe kawałki
o wielkości na jedno ugryzienie każdy. W przeciwnym
przypadku gotuj kurczaka w całości. Umieść
kurczaka w elektrycznym wolno-gotującym
naczyniu (po angielsku w tzw. "slow cooker").
Wlej co najmniej 2 szklanki gorącej wody wody
do tego naczynia (tj. tyle wody ile rosołu zamierza
się wypić w jednym zażyciu). Wrzuć żeń-szeń
do środka, Gotuj wolno przez 6 godzin. Przez
pierwsze 0.5 godziny nastaw wolno-gotujące
naczynie na "wolno" (po angielsku "slow"), resztę
zaś czasu na "automatycznie" (po angielsku "auto").
Nie dodaje się soli, ani NIE wolno dodawać soli.
Zażywanie:
Wypijać rosół kiedy ciągle gorący. Z żeń-szeniem
nie wolno stosować (mieszać) żadnego innego
pożywienia które zwielokratnia naszą energię.
Po pierwszym zażyciu do pozostałości dodaj
jeszcze raz wody i gotuj ponownie po raz drugi.
To drugie gotowanie ponownie rewitalizuje rosół -
tak jak jego pierwsze gotowanie.
#F3.
Energetyzująca zupa z gniazd jaskółczych:
W niektórych krajach południowo-wschodniej
Azji żyje odmiana jaskółek jakich ślina ma
silne własności energetyzujące i wzmacniające.
Ślina ta zaś zawarta jest w gniazdach owych
jaskółek. Dlatego w tamtych krajach gniazda
jaskółcze są zbierane, zaś po wymyciu z nich
błota są one sprzedawane jako dosyć kosztowny
rodzaj przysmaku i potrawy wzmacniającej.
W wymytej z błota formie wyglądają one jak
rodzaj gęstej siatki wykonanej z białego
plastyku i ukształtowanej w formę gniazda.
Ich działanie jako potrawy jest dosyć
podobne do działania rosołu z korzenia
"żeń-szeń" opisanego powyżej w punkcie
#F2.1. Oto przepis na tą smakowitą i
kosztowną zupę z gniazd jaskółczych
(przepis ten również wywodzi się od
Chińczyków zamieszkujących Prowincję
Sarawak na tropikalnej wyspie Borneo):
Składniki:
- 1 gniazdo jaskółcze,
- 1 kawałek/kryształ chińskiego białego cukru (około 9 cm sześciennych),
- 2 szklanki (lub więcej) gorącej wody.
Przyrządzanie:
Wlać gotującą się wodę do elektrycznego
wolno-gotującego naczynia (po angielsku zwanego
"slow cooker"). Włożyć gniazdo jaskółcze. Wolno
gotować przez 4 godziny. Wyłączyć wolno-gotujące
naczynie. Dodać cukier.
Zażywanie:
Wypijać zupę w dowolny sposób na jaki nam
smakuje.
#F4.
Rośliny zapobiegające niechcianym ciążom:
W dawnych czasach ludzie też umieli
zapobiegać niechcianym ciążom. Wiedza
ludowa praktycznie każdego kraju, w tym Polski,
zna miejscowe zioła i sposoby na uniknięcie
ciąży. Jeden z tych sposobów opisałem w
punkcie #E1 odmiennej strony internetowej
fruit_pl.htm - o tropikalnych owocach strefy Pacyfiku i o filozofii ich spożywania.
O innym sposobie zapobiegania ciąży stosowanym
kiedyś przez Maoryski z Nowej Zelandii można
sobie poczytać w artykule "Grant to research
birth-control plant" (tj. "Pieniądze na badania
rośliny do kontroli narodzin") ze strony A3 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z czwartku (Thursday), February 26,
2009. Artykuł ten opisuje roślinę zwaną "poroporo
plant" (solanum aviculare) która jest rodzima
dla Nowej Zelandii, Australii i Nowej Gwinei.
Liście tej rośliny są gotowane zaś woda po
ich ugotowaniu jest pita na jakiś tydzień przed
menstruacją. Działa ona jako kontraceptyw -
znaczy na krótki okres czasu czyni kobietę
bezpłodną. Woda ta również leczy problemy
ze skórą (np. enzymę czy świerzb) oraz
eliminuje wszelkie bóle.
#F5.
Uzdrawianie kobiecej bezpłodności ziołową
kuraminą
przez altruistycznego zielarza z Malezji:
Podczas moich wakacji w Malezji spotkałem
dosyć niezwykłego hobbystę z Kuala Lumpur.
Z zawodu jest on doradcą rolniczym. Jednak
jako rodzaj altruistycznego hobby dokonuje
on bezpłatnego uzdrawiania bezpłodności
u osobiście mu znanych par małżeńskich.
Swoją metodę uzdrawiania bazuje on na
folklorystycznym wierzeniu zasłyszanym
kiedyś od starego zielarza chińskiego
pochodzenia, żyjącego w malezyjskiej
prowincji Pahang. Wierzenie to stwierdza,
że rosół z kury ugotowany na wywarze
specjalnie spreparowanych i wysuszonych
na słońcu liści jednego z ziół rosnących
m.in. w tropikalnej Malezji, leczy bezpłodność
i reguluje miesiączki u kobiet - owo "zioło plodnosci"
i jego leczniczy preparat pokazane zostały
poniżej na fotografii (a) i (b) z "Fot. #F5".
Istnieją dosyć wymowne problemy ze zidentyfikowaniem
botanicznej (naukowej) nazwy dla owego zioła.
Wygląda też na to, że zioło
to ciągle NIE jest znane nauce.
Wszakże zioło to dotychczas było tylko
znane dawnym ludowym herbalistom z grona
chińskich osadników w Malezji, czyli miało tylko
znaną im folklorystyczną nazwę i identyfikację.
Jednak naukowo nikt dotychczas go jeszcze NIE
zidentyfikował ani opisał - co jest godne pożałowania,
jako że folklorystyczna wiedza o jego niezwykłych
zdolnościach już wkrótce może zostać zapomniana.
Dlatego, począwszy
od dnia 5 września 2012 roku dopiero niniejsza
moja strona internetowa dostarczyła światu
pierwszego powszechnie dostępnego naukowego
opisu leczenia kobiecej bezpłodności tym
cudownym ziołem. Przyjaciel omawianego
tu uzdrowiciela, ze znajomością botaniki, twierdzi
że zioło to naukowo nazywa się "Acalypha Wilkesiana
v. Marginata" z rodziny "Euphorbiaceae".
Niestety, ani wygląd liści ani kwiaty opisywanego
tu "zioła płodności" wcale NIE pokrywają się w
wyglądzie z owym "Acalypha Wilkesiana v. Marginata".
Autor zwrócił się więc do jemu znanej hortikulturystki
o ponowne zidentyfikowanie
tego zioła. Na podstawie otrzymanych od autora
zdjęć i opisów liści i kwiatów tego zioła, jego
znajoma hortikulturystka stwierdziła, że wygląd
"zioła płodności" jest najbliższy do wyglądu
zioła zwanego "Clerodendrum Philippinum"
(chociaż prawdopodobnie też NIE jest ono
"Clerodendrum Philippinum") - tj. najbliższy
do rośliny rodzimej dla Chin, jednak w celach
medycznych upowszechnionej po wszystkich
obszarach w przeszłości zamieszkiwanych
przez chińskich kolonizatorów (w tym Malezji).
Do czasu więc któregoś z moich następnych przyjazdów
do Malezji, kiedy być może zdołam sfotografować
i opublikować tutaj także kwiaty tej rośliny,
powinniśmy uważać, że to zioło i jego lecznicze
zdolności najprawdopodobniej ciągle NIE są
znane dzisiejszej oficjalnej nauce. Wygląda
więc na to, że autor tej strony jako pierwszy
naukowiec w świecie wpadł przypadkowo na
trop wysoce leczniczego zioła uprzednio
znanego tylko ludowym herbalistom z grona
chińskiej mniejszości narodowej zamieszkującej
w Malezji, jednak ciągle nieznanego tzw.
"ateistycznej nauce ortodoksyjnej"
(tj. tej niedbałej, leniwej, monopolistycznej,
nastawionej na zyski nauce, jaka opisana jest
i zdefiniowana w punktach #C1 do #C4 strony o nazwie
telekinetyka.htm).
Stąd przez zupełny przypadek autor tej strony
prawdopodobnie wpadł na trop, opisał, opoblikował
i ponownie otworzył do użytku ludzkości pierwsze
zioło odkryte (re-discovered) przez nową
"totaliztyczną naukę".
Aby realizować tą ziołową metodę uzdrawiania
kobiecej bezpłodności, sporą proporcję swego
wolnego czasu omawiany tu herbalista
z Kuala Lumpur poświęca suszeniu w słońcu liści
tego zioła i przygotowywaniu z nich wymaganego
preparatu leczącego (jego leczniczy wywar
musi być bowiem sporządzany z takich
wysuszonych na słońcu i odpowiednio
spreparowanych liści tego zioła). Początkowo
on sam osobiście przygotowywał też ów dosyć
pracochłonny leczniczy rosół na wywarze z
owych spreparowanych liści. Jednak z czasem
zaczął się ograniczać do jedynie dawania
zainteresowanym znajomym paczek gotowego
preparatu pokazanego na "Fot. #F5b",
wraz z wyjaśnieniem jak mają oni sobie
sami przygotowywać i zażywać ów leczniczy rosół.
Chińczycy leczyli się ziołami już w czasach
kiedy reszta świata była pokryta puszczami
po których biegały z maczugami półnagie
brodate dzikusy. W przeciągu więc owych
kilku tysiący lat używania ziół, chińska
medycyna ludowa wypracowała ścisłą procedurę,
jak owe zioła należy przygotowywać do zażycia,
aby ich efekt był możliwie najsilniejszy.
Procedura ta faktycznie zawsze jest taka
sama, niezależnie jakie zioło się używa.
Jej wynikiem też zawsze jest jedna chińska
"miska" (tj. miska o pojemności około 0.3
litra) kurzego rosołu jaki zawiera wywar
z danego zioła. Leczona osoba wypija ten
rosół i w ten sposób się leczy. Oczywiście,
dla cherlawego Polaka, który wysłany został
na jakąs placówkę dyplomatyczną w Chinach
i którego rozliczne choroby leczone tam były
przez miejscowych zielarzy zawsze tak samo
wyglądającym (i tak samo smakującym ziołami)
rosołem z kury, owe lecznicze rosoły wyglądały
na rodzaj uniwersalnej "medycyny" która leczy
wszystkie choroby. Wszakże NIE miał on
pojęcia, że dla każdej choroby ten rosół
z kury gotowany jest przez Chińczyków
na innym rodzaju zioła. Tak zapewne
powstała legenda o cudownej tzw.
"kuraminie"
opowiadanej zarówno poważnie jak i żartobliwie
w Polsce z czasów mojej młodości i opisanej
szerzej na odrębnej stronie o nazwie
healing_kuramina.htm
(patrz też punkt #H1 niniejszej strony).
Opiszmy więc teraz jak chiński folklor ludowy
przygotowuje zioła do zażycia - tj. jak sporządzana
jest owa chińska ziołowa "kuramina". Procedura
przygotowania "zioła płodności" dla jednej chorej
osoby jest następująca (dla kilku osób należy
odpowiednio zwiększyć ilość zioła i mięsa).
(1) Około 7 do 10 liści spreparowanego zioła
pokazanego tutaj na zdjęciu z "Fot. #F5b" wkłada
się do glinianego garnka. Do gotowania bowiem ziół
folklor chiński używa glinianych lub kamionkowych
garnków, jako że metal typowego dzisiejszego
garnka neutralizuje lecznicze energie zawarte
w ziołach. Pić (jeść) gotowego zioła też NIE
powinno się metalową łyżką ani z metalowej
miski (Chińćzycy do jedzenia używają porcelanowych
łyżek i miseczek). (2) Do tego samego garnka wkłada
się też kawałki odpowiednio podsmażonego kurzego
mięsa jakiego procedurę przygotowania opisałem
w następnym paragrafie tego punktu. (3) Zioło
i kurze mięso zalewa się w owym garnku wodą o
objętości czterech "chińskich miseczek". (4)
Gotuje się długo owo mięso i zioła na niskim
ogniu - tak aby z początkowych owych 4-ch miseczek
wody wlanej z ziołami i z kurczakiem, wygotowały
się całe 3 miseczki wody, a pozostała w garnku
tylko objętość 1 miseczki rosołu. Dopiero ten
zredukowany przez odparowanie rosół leczona
kobieta wypija w celach leczniczych.
Z zażywaniem owego leczniczego rosołu wiąże się
też problem co uczyni się z mięsem kurczaka z
którego rosół ten zstał ugotowany. Aby mięsa
tego nie marnować, najlepiej gdyby chora osoba
go zjadła (co oszczędni Chińczycy typowo
czynią) - oczywiście jeśli jest w stanie jeść
i jeśli NIE przeszkadza jej ziołowy smak tego
mięsa. NIE jest ono bowiem trujące ani szkodliwe.
Alternatywnie, można też je dać do zjedzenia
psu lub innemu stworzeniu. Ja osobiście jednak
bym odradzał aby przypadkiem go NIE wyrzucać -
takie wyrzucenie byłoby bowiem "niemoralne".
Niemoralne zaś postępowanie NIE tylko, że grozi
konsekwencjami które opisałem szerzej w punkcie
#D5 strony o nazwie
fruit_pl.htm,
a grozi także, że nasze leczenie NIE zakończy się
sukcesem. Wszakże musimy pamiętać o ustaleniu
nowej "totaliztycznej nauki", że faktycznie
to leczy nas Bóg, a pobierane lekarstwo jest tylko
rodzajem naszego działaniowego "podania do Boga
o wyleczenie". Bóg zaś ma zwyczaj karania
wszelkich niemoralnych działań. Tymczasem
wyrzucenie nadającej się do spożycia żywności
która kosztowała kurę jej życie byłoby wysoce
"niemoralnym" działaniem. Przy jedzeniu owego
mięsa trzeba jednak pamiętać o empirycznych
ustaleniach Chińczyków, że rosół ziołowy i
ewentualne mięso z którego został on ugotowany
musi się spożywać zaraz po ugotowaniu i to
ciągle zanim on przestygnie. Chińczycy wierzą
bowiem, że "zioło które po pierwszym gotowaniu
jest lekarstwem, po drugim gotowaniu staje się
trucizną". Dlatego lekarstw ziołowych NIE
wolno "odgrzewać" - tak jak "odgrzewa się" (czyli
powtórnie gotuje) niektóre potrawy. Lekarstwa
ziołowe trzeba wiec spożywać zaraz po pierwszym
ugotowaniu, zaś jeśli ciągle coś z nich zostanie,
wówczas trzeba tego się pozbyć w sposób moralny
(np. użyć to jako paszę dla zwierząt).
Chińczycy mają także rodzaj tradycyjnej już
ludowej procedury przygotowania przysmażonej
kury użytej potem do gotowania z chińskimi
ziołami w celu przygotowania leczniczego
wywaru (tj. "kuraminy"). Aczkolwiek dla
odwrócenia smaku określonego zioła
procedura ta może używać odmienne rodzaje
aromatycznego olejku i przypraw, generalnie
zawsze ma ona niemal identyczny przebieg.
Mianowicie, Chińczycy zwykle przygotowują
owo przysmażane mięso kurze w następujący
sposób. (a) Zakupują w sklepie kawałek
tzw. "free-range" kury (tj. kury która
wyrosła sobie na wsi biegając sobie wolna
po polach i dziobiąc według swego upodobania
wszelkie składniki jakie były jej potrzebne
do wzrostu). Nie może bowiem to być kura
hodowana "przemysłowo", której wzrost odbywa
się wyłącznie z pożywienia dostarczanego
jej przez ludzi. Dla sporządzania ziołowego
lekarstwa używa się możliwie najmniejszą
ilość kurzego mięsa, tj. taką jaka jest
absolutnie niezbędna dla poprawienia smaku
danego zioła - zwykle do użycia w owym celu
leczniczym używana jest tylko jedna mała pierś
kurza, lub dwie małe kurze nogi. (Chodzi
tu o to, że używając jedynie bardzo niewiele
mięsa, ma się potem mniejszy problem co z owym
mięsem uczynić po jego ugotowaniu. Jak bowiem
wyjaśniłem to na końcu poprzedniego paragrafu,
nie opłaca się ryzykować wyrzucenia tego mięsa.)
(b) Obdarcie ze skóry zakupionego kurzego
mięsa. Ów bowiem leczniczy rosół ("kuramina")
NIE powinien być gotowany z kurzej skóry.
(c) Zakupienie kawałka świeżej przyprawy
po angielsku zwanej "ginger" (polska nazwa
to "imbir"). Kawałek ten w przybliżeniu
powinien mieć wielkość odpowiadającą wielkości
trzech ludzkich palców (dorosłych).
(d) Pokrajanie owego "ginger" na
maleńkie kostki wielkości główki zapałki.
(e) Smażenie tego "ginger" na gorącej
patelni w około 4 łyżkach stołowych jakiegoś
aromatycznego oleju - np. chińskiego oleju
zwanego "Linseed oil". Oczywiście, może to
też być dowolny inny olej. (f) Włożenie
kawałków kurczaka do tak podsmażonego "ginger"
i podsmażenie w oleju powierzchni owych kawałków
mięsa. Wnętrze mięsa powinno ciągle być surowe.
Uwaga - dla wykonywania leczniczych ziół
(tj. "kuraminy") Chińczycy nigdy NIE używają
soli, bowiem sól eliminuje lub neutralizuje
lecznicze energie zawarte w ziołach.
Pracochłonność dokonywania opisywanego tu
leczenia bezpłodności powiększa jeszcze fakt,
że ów leczniczy rosół typowo musi być pity przez
okres około pół roku, zanim zacznie on działać.
Jednak ów hobbysta twierdzi, że ta pracochłonność
jest warta zachodu bowiem, jak dotychczas,
ma on 87% poziom sukcesu z przywracaniem
płodności - tj. 87 % kobiet leczonych
tym wywarem zdołało potem naturalnie
sobie spłodzić i urodzić zdrowe dzieci.
Tak zaś wysoki poziom sukcesu oznacza,
że owa prosta kuracja ziołowa oszczędza
kobietom i ich mężom wszystkich tych "uciech"
związanych z leczeniem kobiecej bezpłodności
metodami dzisiejszej "ateistycznej medycyny
ortodoksyjnej" (tj. tej medycyny jakiej uczą na
dzisiejszych uczelniach - po szczegóły patrz
np. punkty #J2 i #I1 tej strony), takich jak koszta,
czasochłonność, ból, ambarasment, niewygody,
potencjalne pomyłki lekarzy, itp. Oszczędza
też wszelkich owych ryzykownych następstw
ubocznych które wynikają z użycia nienaturalnych
metod "atistycznej medycyny ortodoksyjnej" -
przykładowo sporej szansy, że wyprodukowane
przez tą medycynę dziecko będzie miało zwiększone
ryzyko śmierci z powodu raka, tak jak zwraca na to
uwagę artykuł "Cancer linked to fertility problem"
(tj. "rak związany z problemem płodności"), ze strony A10 gazety
The New Zealand Herald
(wydanie ze środy (Wednesday), October 31, 2012).
Dla naukowej ścisłości autor tej strony
sporządził jedną miseczkę omawianego tu
leczniczego rosołu ściśle wypełniając ową
staro-chińską recepturę - aby móc tu opisać
"jak" on smakuje i "czy" jego smak faktycznie
jest bardzo nieprzyjemny. Już podczas
gotowania, rosół z tym ziołem zapełnił
całe mieszkanie słodkawym (egzotycznym)
zapachem nieznanego. Podczas spożywania
miseczki tego leczniczego rosołu, autor doznał
mieszanych uczuć. Powodem było, że rosół
wcale NIE smakował źle czy nieprzyjemnie.
Podczas przełykania wcale też NIE
smakował jak kurzy rosół - choć w jakiś
czas po zjedzeniu formował on w ustach
charakterystyczny posmak zjedzenia kurzego
rosołu. Jego smak raczej przypominał jakiś
nieznany chemiczny płyn o łagodnym i niemal
niemożliwym do opisania smaku. Jedyne wrażenie
możliwe do zdefiniowania, to że "oszukiwał
on zmysły" powodując że przy przełykaniu
czuł się on całkiem zimnym w ustach i
wzdłuż całej drogi przełyku. Ma się
wrażenie, że przełykany jest wychłodzony
w lodówce płyn. I to na przekór, że
zgodnie z chińską zasadą jedzenia
ziołowych lekarstw, był on jedzony wkrótce
po ugotowaniu kiedy ciągle był on niemal
gorący. (Tj. kiedy był on tylko na tyle
ochłodzony aby NIE poparzyć ust przy jego
jedzeniu, jednak kiedy miseczka w jakiej
się znajdował ciągle rozgrzewała dłonie,
informując ręce że nadal jest on gorący.)
To poczucie zimna przy jego przełykaniu
dowodzi, iż jest on przepełniony żeńską energią
chłodzącą, którą Chińczycy nazywają "yin".
Jak bowiem wyjaśnia to punkt #B2 na stronie o nazwie
fruit_pl.htm
a także punkt #K2 na stronie o nazwie
god_istnieje.htm,
owa żeńska energia "yin" m.in. ma właśnie "chłodzące"
działanie. Prawdopodobnie zdumiewająca zdolność
tego zioła do leczenia kobiecej bezpłodności wynika
właśnie z faktu iż jest ono przepełnione żeńską
energią "yin" która przywraca balans energetyczny
u kobiety zażywającej to zioło. Ponadto, obecność
w leczniczym wywarze znacznych ilości tej energii
"yin" powoduje, że podczas przełykania ów rosół
szczypał mnie w przełyku - tak jakby był silnie
naelektryzowany (podobnie jak "szczypie" w
język dotknięcie wilgotnym językiem obu biegunów
naraz w baterii 4.5 Voltowej – co podczas
zabaw niekiedy czyniliśmy w czasach mojego
dzieciństwa), lub jakby zawierał jakiś
bezsmakowy i bezwonny alkohol. Zawarte
w nim energie także działały jak alkohol,
powodując rozlanie się po umyśle
odczucia jakby odprężenia, rozluźnienia
i odpoczynku. Zmysł zapachu też przekazywał
wrażenie jedzenia chemicznego płynu.
Podsumowując tu eksperyment autora z
zażyciem tego zioła, żadna kobieta
spożywająca ten rosół, NIE powinna
narzekać, że ów rosół, ani mięso z
którego został on wygotowany, smakuje
nieznośnie czy choćby tylko nieprzyjemnie.
Faktycznie jego jedzenie jest rodzajem
niezwykłej i dosyć przyjemnej przygody
smakowej niemożliwej do doznania przy
jedzeniu jakiejkowiek innej potrawy.
Przypadki bezpłodności których wyleczenia on
z sukcesem dokonuje należą do grupy tych
niezwykłych, wobec których dzisiejsza medycyna
jest całkowicie bezradna. Znaczy, kiedy pod
względem biologicznym i medycznym zarówno
mężczyzna jak i kobieta danej pary są przez
dzisiejszą medycynę okrzykiwani jako całkowicie
zdrowi i zdolni do posiadania dzieci, jednak kiedy
dana para w żaden sposób NIE może spłodzić
sobie potomka. Typowo bowiem po około pół roku picia
przez kobietę opisanej tu "kuraminy", para taka z sukcesem
spładza potomka. Mechanizm tego uzdrowienia
ów hobbysta wyjaśnia zdolnością jego ziołowego
wywaru do eliminowania wszelkich zakłóceń z
cyklu miesiączkowym kobiet oraz do precyzyjnego
wyregulowania tego cyklu miesiączkowego.
Istnieje jeden wysoce intrygujący aspekt uzdrowień
owego hobbysty-uzdrowiciela. Dla badacza takiego
jak ja, który zajmuje się
naukowym identyfikowaniem metod działania Boga,
aspekt ten daje wiele do myślenia. Mianowicie,
folklor ludowy który jest źródłem receptury
na uzdrawiającą "kuraminę" używaną przez owego
hobbystę-uzdrowiciela, stwierdza jednoznacznie
że receptura ta będzie działała tylko w przypadku
jeśli cały proces uzdrawiania zostanie zrealizowany
bezpłatnie, czyli wyłącznie jako przejaw serdeczności,
miłości bliźniego i dobrych życzeń uzdrowiciela.
Ów uzdrowiciel pedantycznie przestrzega więc
i tego nakazu, stąd nigdy NIE pobiera żadnej
opłaty za swój leczniczy rosół ani za wkład pracy
i materiały jakie inwestuje w sporządzenie swojej
"kuraminy". Niestety, ów nakaz aby NIE pobierać
opłaty za leczenie wprowadza poważne ograniczenie
do zakresu stosowania tej metody przywracania
płodności. Wszakże całkiem za darmo ów
hobbysta-uzdrowiciel jest w stanie przygotować
swój leczniczy preparat jedynie dla wąskiego kręgu
swoich najbliższych przyjaciół i członków rodziny.
Tymczasem poza owym kręgiem, w wielkim świecie
żyje całe zatrzęsienie par i kobiet które zapewne
też chciałyby skorzystać z jego uzdrawiającego
rosołu. Niestety, tamte inne pary NIE mogłyby
sobie pozwolić aby przenieść się do Kuala Lumpur
na całe pół roku w celu poddania się tej bezpłatnej
kuracji. Z kolei zarobki i możliwości tego
hobbysty, a także istniejące legalne "pułapki",
NIE pozwalają mu aby sporządzać i wysyłać
bezpłatnie swoją "kuraminę" do wielu ludzi naraz
z szeregu krajów świata. (Nie wspominając tu już
faktu, że nawet gdyby był on w stanie wysłać to
zioło wszystkim potrzebującym, prawdopodobnie
zioło to ciągle by NIE dotarło do adresatów, bowiem
zostałoby zatrzymane przez celników po przybyciu
do celu ponieważ wygląda ono nieco podobnie jak
jakiś rodzaj narkotyku.) Dlatego ja osobiście więc wierzę,
że chociaż Bóg oddał w ręce tego hobbysty wysoce
skuteczne narzędzie lecznicze, jednak aby zabezpieczyć
to narzędzie przed wpadnięciem w ręce niemoralnych
osób które NIE zasługują na dobrodziejstwo jego działania,
Bóg jednocześnie nałożył poważne ograniczenia na zakres
zastosowań tego narzędzia. Niezależnie od kilku ograniczeń
wynikających z miejsca w którym zioło to wyrasta,
ograniczenia te mają też m.in. formę wymogu, że
aby leczenie zakończyło się sukcesem, musi ono
być przeprowadzone zupełnie "za darmo" na zasadzie
serdeczności, miłości bliźniego i tzw. "dobrej woli".
W tym miejscu warto zadać wysoce ciekawe
i istotne pytanie, mianowicie
"czy gdyby te same
wymagania 'bezpłatności', 'dobrej woli' i 'miłości
bliźniego' spełnić przy wszelkich innych procedurach
leczenia, to czy i wówczas poziom sukcesu tych
procedur też podniósłby się do niemal 100%?"
Na taką możliwość wskazuje wszakże nie tylko
powyższy przykład hobbysty z Malezji, a także
zarówno (1)
Biblia,
jak i (2) wyniki moich badań dotyczących "moralności"
ludzkiej i metod działania Boga (np. wyniki moich
badań opisane w punkcie #B5 strony
seismograph_pl.htm,
czy w punktach #I3 i #I5 strony o nazwie
petone_pl.htm),
oraz (3) ludowe doświadczenia wielu narodów,
dosyć klarownie wyrażone np. foklorystycznym
powiedzeniem Chińczyków, "on wyjdzie z tej
choroby, bowiem jest on dobrym człowiekiem"
(odnotuj że to chińskie powiedzenie faktycznie
stwierdza "jego choroba ulegnie wyleczeniu,
bowiem będąc dobrym człowiekiem jest on
otoczony przez wielu ludzi którzy wszyscy będą
zgodnie modlili się do Boga o jego wyzdrowienie,
jednocześnie NIE ma on wrogów których przeciwstawne
życzenia unieważniałyby owe życzenia o jego wyzdrowienie").
Przykładowo, w Biblii ową możliwość uzdrawiania
przez Boga kaźdej osoby którą jakiś uzdrawiacz
uznaje za wartą swego "bezpłatnego" wysiłku i
autentycznych życzeń aby została ona uzdrowiona,
potwierdza między innymi następujący werset
18:19 z "Ewangelii Św. Mateusza", cytuję:
"Jeśli dwaj z was na
ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego
użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie."
W przypadku więc gdy uzdrawiacz uzna że ktoś
jest faktycznie na tyle wartościowym i dobrym
człowiekiem iż warto aby leczyć go "za darmo",
wówczas o uzdrowienie tej osoby szczerze i
zgodnie modlą się w duchu co najmniej aż dwie
osoby, tj. ów uzdrawiacz oraz dana uzdrawiana
osoba. Jeśli jednak ktoś jest leczony "za zapłatą"
przez dyplomowanego (i drogiego) lekarza będącego
produktem dzisiejszej ateistycznej i ortodoksyjnej
uczelni medycznej, wówczas często o jego
uzdrowienie modli się tylko jedna osoba, tj.
sam chory - tak jak zasady modlenia się o
uleczenie lub uzdrowienie wyjaśnia punkt #G7 strony
will_pl.htm.
Wszakże w dzisiejszych coraz niemoralniejszych
czasach, przy takim leczeniu "za opłatę",
chytry na pieniądze lekarz, zamiast też
w zgodzie z uzdrawianym życzyć w swych
myślach aby nastąpiło pełne wyleczenie
danej choroby, może raczej skoncentrować
swoje skryte myśli i życzenia na celu
który jest zupełnie odwrotny do życzeń
i myśli chorej osoby - mianowicie na
uzyskaniu od chorego możliwie największej
zapłaty, a stąd tylko na ulżeniu symptomów
danej choroby zamiast na jej wyleczeniu.
(Wszakże jeśli choroba pozostanie, a
załagodzeniu ulegną tylko jej symptomy,
wówczas za przedłużające się leczenie
co bardziej zachłanny lekarz może "wyciągać"
od chorego znacznie większą ilość pieniędzy
niż gdyby całkowicie wyleczył on chorego -
po więcej szczegółów na ten temat patrz
punkt #I1 przy końcu tej strony.)
Powinienem tu jeszcze dodać, że dla powodów
wartych obiektywnego zbadania,
Bóg
obdarzył Malezję aż całym szeregiem niekonwencjonalnych
metod uzdrawiania bezpłodności (szczególnie
tych jej odmian wobec których ortodoksyjna
medycyna jest bezradna). Niezależnie od opisanego
powyżej hobbysty i jego "kuraminy", z leczenia
bezpłodności słynie w Malezji niewielkie jeziorko
o kształcie odwróconej piramidy (która to piramida trwale
telekinetyzuje wodę tego jeziorka). Owo jeziorko
nazywa się "Lake of the Pregnant Maiden" - t.j.
"Jezioro Ciężarnej Piękności" (po malezyjsku
"Tasik Dayang Bunting") i jest położone na
niewielkiej skalistej wysepce przy brzegach turystycznej
wyspy Langkawi z północno-zachodniej części
Malezji. Kąpiele w natelekinetyzowanej wodzie
owego jeziorka przywracają płodność. Więcej
informacji o samym tym jeziorku zawarłem
w punkcie #3 z podrozdziału KB4 tomu 9 mojej
monografii [1/5].
Z kolei więcej informacji o życiodajnych cechach
natelekinetyzowanej wody (i innej natelekinetyzowanej
materii), zawierają podrozdziały H8 do H8.2 z tomu 4
i KB1 do KB3 z tomu 9 mojej najnowszej
monografii [1/5].
Fot. #F5ab: Acalypha wikesiana v. Marginata z rodziny Euphorbiaceae
czy też Clerodendrum Philippinum? Z pewnością jednak "zioło płodności"
efektywnie leczące kobiecą bezpłodność. Jego oficjalna nazwa NIE została
jeszcze zidentyfikowana - wygląda więc na to, że autor tej strony
przypadkowo wpadł na trop zioła ciągle nieznanego"ateistycznej nauce ortodoksyjnej" (tj. tej
niedbałej, leniwej i monopolistycznej nauce jaka
opisana jest i zdefiniowana w punktach #C1 do #C4 strony o nazwie
telekinetyka.htm),
a stąd autor otwarł do użytku ludzkości pierwsze
zioło odkryte przez nową "totaliztyczną naukę".
Dotychczasowe wyniki stosowania tego zioła zdają się sugerować,
że około 87% bezpłodnych kobiet zażywających to zioło (tj. 7 z każdych
8 zażywających), naturalnie zachodziło w ciążę w przeciągu NIE później
niż jednego roku od podjęcia jego zażywania. (U pozostałych, 8-mych z
tych kobiet, prawdopodobnie przyczyna bezpłodności leżała u jej partnera).
Preparat tego zioła (ten pokazany w części "b") dostarczany jest bezpłatnie
osobiście znanym owemu uzdrawiaczowi parom lub osobom. Aby nieco załagodzić
jego nieprzyjemny smak, raz w miesiącu preparat ten gotuje się z kurczakiem
zgodnie ze starą chińską recepturą ludową, poczym kobieta wypija powstałą
w ten sposób szklankę rosołu zawierającego w sobie wywar z tego zioła.
(Kliknij na powyższe zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu, albo aby przemieścić je w inne miejsce ekranu.)
Fot. #F5a(górne):
Wygląd "zioła płodności" (tj. "fertility herb") rosnącego w Malezji.
Zioło to można poznać po unikalnym wyglądzie jego dużych jak ludzka
dłoń liści oraz bardzo charakterystycznych kwiatów. Niestety, autor
tej strony NIE był obecny w Malezji kiedy ono zakwita, stąd NIE może
tu pokazać jak wyglądają jego kwiaty. Z ich opisu wie jednak, że
kwiaty tego zioła są małe, białe, podobne
do kwiatów niewielkiej białej róży, naraz zakwita ich wiele formując
kwiatową kulę (podobną do kuli formowanej przez
biale kwiaty "hydrangea"),
oraz że w jakiś czas po zakwitnięciu kwiaty te zmieniają kolor na różowy.
Pokazane tu na fotografii zioło wyrosło do wysokości około jednego
metra. Jednak największe jego okazy mogą osiągać wysokość do 2
metrów. Cechy leczące kobiecą bezpłodność mają jego liście, które
jednak przed zażyciem trzeba pracochłonnie przetransformować w specjalny
"preparat leczniczy" nieco podobny z wyglądu do liści tytoniu używanych do zwijania
cygar. Mianowicie, liście te trzeba aż osiem razy kolejno gotować w parze
wodnej, poczym wysuszać na słońcu, potem ponownie gotować i wysuszać, itd.
(tak aż 8 razy). Przy każdym takim kolejnym gotowaniu, razem z liśćmi gotuje
się aż cztery objętości wody (np. cztery szklanki), poczym zgodnie z chińską
tradycją zielarską gotuje tą wodę i liście przez tak długo, aż owa woda
wygotuje się do jednej objętości (np. do jednej szklanki). Po takim
potraktowaniu tych liści, gotowy do użycia, suchy preparat leczniczy
wygląda jak pokazuje to fotografia z części (b). Dopiero ten suchy
preparat ów uzdrowiciel rozdaje za darmo znanym mu parom lub osobom
które zdecydują się leczyć wykrytą u nich kobiecą bezpłodność.
Uderzająca w owej wysoce pracochłonnej procedurze
przygotowania leczniczego preparatu "zioła płodności",
jest jej podobieństwo do procedury przygotowywania
tzw. "lekarstw homeopatycznych". Wygląda więc na
to, że obie te procedury przygotowania lekarstw
są celowo tak zaprojektowane aby w końcowym produkcie
zwiększać ilość szczegółnego rodzaju energii, która
w punktach #D1 do #E1 totaliztycznej strony o nazwie
parasitism_pl.htm
opisywana jest pod nazwą energia moralna
lub energia "zwow" - właśnie która to energia
(a NIE lekarstwo jakie ją zawiera) wybiorczo leczy
dany rodzaj chorby lub dolegliwości.
Fot. #F5b(dolne):
Gotowy do użycia, wysuszony preparat z "zioła płodności"
rosnącego w Malezji. Pokazana tu ilość tego preparatu
jest odpowiednia dla jednorazowego spożycia przez jedną
leczoną kobietę. Przez omawianego tu zielarza preparat
ten jest rozdawany za darmo osobiście znanym mu parom lub
osobom chcącym wyleczyć wykrytą w ich związku kobiecą
bezpłodność. Szokująca jest w nim wysoka efektywność
z jaką leczy on kobiecą bezpłodność - na bazie dotychczasowych
zastosowań ocenianą na około 87% przypadków. Jednorazowo
w każdym cyklu płodnym danej kobiety należy ugotować około
7 do 10 liści tego preparatu wraz z kurczakiem (kurczak
jest dodawany tylko dla zmienienia jego nieprzyjemnego
smaku) poczym kobieta wypija cały powstały w ten sposób
rosół. W około pół roku od rozpoczącia takiej
kuracji (ale NIE dłużej niż po roku), typowo kobieta ta
naturalnie zachodzi w ciążę. Preparat ten okazuje się
też pomocny w przypadkach "witro-fertylizacji" - którą
potrafi on uczynić efektywną już po tylko jednej próbie.
#F6.
Bogactwo leczniczych roślin w Malezji:
Motto:
"Dla każdej choroby Bóg stworzył też zioło, roślinę lub owoc które leczą tą chorobę."
Niniejsza strona NIE jest w stanie omówić
wszystkich leczniczych ziół, roślin i
owoców wraz z ich uzdrawiającym działaniem -
chociaż na niej, a także na jeszcze jednej
totaliztycznej stronie o nazwie
fruit_pl.htm,
opisany jest aż cały szereg co bardziej
istotnych przykładów.
Wszakże takie opisy wymagałyby przygotowania
opasłej encyklopedii, a NIE niewielkiej strony.
Niemniej jako folklorystyczną ciekawostkę,
opiszę tu kilka co powszechniej trapiących ludzi
chorób czy dolegliwości, oraz wskażę roślinne
lekarstwo z Malezji o którym lokalny folklor
twierdzi, iż leczy on daną chorobę czy dolegliwość.
1.
Rak. Folklorystyczne lekarstwo ziołowe
rosnące w Malezji, które powszechnie się
tam wskazuje jako leczące raka to tzw.
wężowa trawa z Sabah
(lokalnie nazywana "Sabah snake grass").
Aczkolwiek, jak większość ludowych ziół
i lekarstw, "trawa" ta NIE była dotychczas
oficjalnie badana, podobno leczy ona (i
zapobiega) wszelkie odmiany raka. Jej stosowanie
sprowadza się do picia każdego dnia rano
soku jaki nie tylko wyciskany jest z owoców,
ale także z około 30-tu liści owej "trawy".
Odnotuj, że chociaż nazywają ją "trawą",
faktycznie wygląda ona jak rodzaj miniaturowego
drzewka wierzby - ja mam nawet jej fotografię
jednak jej tu NIE publikuję, bowiem relatywnie
dobrze jest ona już opisana i zilustrowana
w internecie.
2.
Męskie problemy ze wzwodem. W dzisiejszych
czasach otyłości, coraz więcej mężczyzn ma
trudności z odbyciem stosunku seksualnego
z powodu trudności ze wzwodem. Na szczęście
ortodoksyjna medycyna dorobiła się już lekarstw,
w rodzaju "viagra". W Malezji jednak,
od wieków znane jest naturalne lekarstwo
ziołowe leczące problemy z męskim wzwodem
oraz intensyfikujące męski popęd płciowy.
Jest ono nazywane
"Tongkat Ali".
(Jego botaniczna nazwa to
"Eurycoma longifolia".)
Jego wprost legendarne działanie jest już aż
tak znane w Malezji i poza jej granicami, że
przykładowo w sierpniu 2012 roku w historycznej
miejscowości malezyjskiej zwanej "Malaka",
pastylki zawierające ekstrakt z "Tongkat Ali"
wystawione były tam na półkach niemal każdego
sklepu dla turystów. (Odnotuj jednak, że były
to "pastylki ekstraktu", jakich działanie
niekoniecznie musi się pokrywać z działaniem
samego zioła. Natomiast samego zioła "Tongkat
Ali" NIE dawało się tam jednak oficjalnie
zakupić w sklepach ani w aptekach.)
3.
Kobiecy brak "libido". U wielu dzisiejszych
kobiet szybko zanika chęć odbywania stosunków
seksualnych. Lekarze nazywają to zjawisko zanikiem
"libido". Jak dotychczas konwencjonalna medycyna
NIE zna lekarstwa na ten zanik - tj. NIE zna
czegoś co dla kobiet byłoby odpowiednikiem
męskich "viagra". Jednak folklor Malezji zna
taki kobiecy odpowiednik "viagra", a ściślej
zna zioło które czyni kobiety - jak to po
angielsku się nazywa, "horny", czyli usilnie
potrzebujące i dopraszające się "stosunku
seksualnego". Jest ono tam nazywane
"Kacip fatimah".
Można powiedzieć, że jest ono malezyjskim odpowiednikiem dla
polskiego zioła zwanego "lubczyk".
Tyle że owo malezyjskie zioło jest znacznie efektywniejsze
od polskiego "lubczyka", a ponadto powoduje ono u
kobiet znacznie więcej wysoce leczniczych następstw.
Jedną z "epidemii" jakie trapią naszą dzisiejszą
cywilizację, jest cukrzyca. Oto więc opisy ludowych
remedii na cukrzycę z jakimi dotychczas się zetknąłem:
1.
Ludowa metoda leczenia cukrzycy nowozelandzką
"kawakawa".
W poniedziałek dnia 11 maja 2009 roku, na
kanale 3 telewizji nowozelandzkiej, w godzinach
19:30 do 20:30, nadany był kolejny odcinek
cotygodniowego programu o nazwie "60 Minutes".
Ciekawostką tego odcinka było, że prezentował
on m.in. napój o którym jego użytkownicy
twierdzili że daje im on ulgę w cukrzycy oraz
zmniejsza zapotrzebowanie na zastrzyki
insuliny. Napój ten narazie NIE był jednak
formalnie przebadany. Stąd jego własności
lecznicze ciągle mają wartość plotki czy subiektywnej
opinii indywidulanych użytkowników - a nie
obiektywnie potwierdzonego faktu. W sensie
składu, napój ten stanowi wywar z liści rodzimego
dla Nowej Zelandii drzewka o nazwie
kawakawa.
Owa "kawakawa" jest lokalnym krewniakiem
"drzewka pieprzu" - chociaż z niezrozumiałych
dla mnie powodów mi ona przypomina miniaturkę
polskiej "olszyny". Wywar z "kawakawa" jest
dodatkowo posłodzony aktywnym miodem z
innego leczniczego krzewu Nowej Zelandii
nazywanego "manuka". (Sam czysty wywar
z liści "kawakawa" jest podobno tak gorzki,
że nie daje się go przełknąć.)
2.
Ludowa metoda leczenia cukrzycy z Korei za pomocą
"poczwarek jednwabnika".
W tym miejscu powinienem dodać, że podobne
subiektywne opinie (niepotwierdzone przez żadne
oficjalne badania) o rzekomej zdolności do leczenia
cukrzycy słyszałem też w Korei na temat
"poczwarek jedwabnika". Ludowe opinie Koreańczyków
o rzekomych leczących cukrzycę zdolnościach
"poczwarek jedwabnika", razem ze zdjęciem tych
poczwarek, przytoczyłem w punkcie #B3 strony
internetowej
korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej i postępowej Korei.
Odnotuj jednak, że do leczniczych zdolności "poczwarek
jedwabnika" referuję też w punkcie #H2 niniejszej strony.
#F8.
Ludowe metody leczenia astmy - ogrodowymi ślimakami
z Nowej Zelandii i Anglii, suszonymi nietoperzami z Malezji:
Kolejną z "epidemii" która też trapii dzisiejsze
społeczeństwa, jest astma. Oto więc opisy ludowych
remedii na astmę z jakimi dotychczas się zetknąłem:
1.
Ludowa metoda leczenia astmy nowozelandzkimi i
angielskimi "ślimakami ogrodowymi". O jednej
z ludowych receptur na leczenie astmy wyczytałem
z artykułu "Spreading at more than a snail's pace"
(tj. "rozprzestrzeniają się szybciej niż w ślimaczym
tempie") ze strony A10 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z poniedziałku (Monday), November 19, 2012.
Metoda ta używa rodzju nalewki octowej przygotowanej
na miażdżonych ślimakach ogrodowych (do których
należą m.in. i polskie ślimaki "winniczki"). Ślimaki
ogrodowe zostały przywiezione do Nowej Zelandii
z Anglii, stąd opisana tu receptura prawdopodobnie
oryginalnie wywodzi się z Europy - co zresztą pośrednio
zdaje się potwierdzać w/w artykuł pisząc, że podobną
recepturę około lat 1870-tych przywiozła do Nowej
Zelandii z Lyons europejska zakonnica zwana "Siostra
Aubert". Jednak w referowanym tu artykule receptura
ta jest opisywana jako wywodząca się z tradycyjnej
medycyny maoryskiej (tzw. "rongoa"). Oto co ona
stwierdza - cytuję w moim tłumaczeniu z w/w artykułu:
"Zbieraj ślmaki rano kiedy rosa jest ciągle na
roślinach. Miaźdź je i zmieszaj z równą ilością octu
i wody; odstój przez 24 godziny; odsącz i wypij płyn."
(W oryginale angielskojęzycznym: "Gather snails
while the dew is still on the plants in the morning.
Crush and put in equal parts of vinegar and water;
stand 24 hours; drain off liquid and drink.") Odnotuj,
że w/w artykuł podaje też email jego autora - stąd
zainteresowani tą starą recepturą zapewne mogą
od niego uzyskać więcej szczegółów.
2.
Ludowa metoda leczenia astmy malezyjskimi suszonymi
"nietoperzami owocowymi". Nieco podobna receptura
dla leczenia astmy używana też była przez malezyjskich
Chińczyków. Tyle że zamiast nalewki ze ślimaków
używali oni zupy ugotowanej z suszonych "nietoperzy
owocowych" - tj. tych samych nietoperzy jakie opisuję
w punkcie #C2 strony o nazwie
cooking_pl.htm.
(Odnotuj, że zapewne nieprzypadkowo, zarówno ślimaki,
jak i nietoperze owocowe, żywią się wyłącznie produktami
najróżniejszych roślin ogrodowych.)
Część #G:
"Samouzdrawianie" postulowane ustaleniami
filozofii totalizmu
i "totaliztycznej nauki", które zamiast "medykamentów"
używa "odwracanie własnych wierzeń" ("placebo"):
#G1, blog #201.
Nowa "totaliztyczna nauka" wskazuje
przyszłościowe zasady odzyskiwania zdrowia:
Motto:
'Nigdy NIE wierz temu co stara "ateistyczna nauka ortodoksyjna" twierdzi na temat Boga -
jeśli bowiem dokładnie poznasz Boga w zgodzie z podejściem "a priori" nowej "totaliztycznej nauki"
wówczas otworzą się przed tobą perspektywy o jakich nawet przysłowiowym "filozofom się nie śniło".'
Na temat własnego zdrowia zawsze lepiej jest
"wiedzieć" niż trwać w niewiedzy. Dlatego warto
się dowiedzieć, że istnieje bardzo prosta metoda
"samowyzwalania" u siebie tego co lekarze
medycyny nazywają "placebo" - a co pozwala
nam na szybkie i darmowe "samouzdrawianie"
naszych bóli, chorób, bezpłodnosci, nadwagi,
nałogów, itp. - i to bez użycia lekarstw i bez
wizyt u lekarzy. Metoda ta jest opisana poniżej
w punkcie #G2. NIE powoduje ona żadnych
tzw. "skutków ubocznych" - tak jak czynią to
nowoczesne lekarstwa, jest zawsze dostępna -
można więc ją stosować w każdej sytuacji, w
każdym miejscu, oraz w każdym momencie
swego życia, jest łatwa w użyciu - wystarczy
jedynie "zmienić swoje przekonania lub wierzenia",
zaś w moim własnym przypadku już się sprawdziła
jako wysoce skuteczna. Jej odmiany zdają się
też nadawać do użycia w zupełnie niespodziewanych
problemach, np. ochrony przed zajściem w ciążę,
przywracania płodności, nałogów, nadwagi, czy
nawet ochrony przed kataklizmami. Co jednak
najważniejsze, owa metoda wyzwala efekty
leczące bez użycia jakichkolwiek antybiotyków
czy innych lekarstw. Posiada więc potencjał
aby okazaś się skuteczna na nową generację
odpornych na antybiotyki "superbugs" - w
rodzaju niedawnej śmiertelnej niemieckiej E.coli
która się wymutowała po atomowej katastrofie
z Fukushima w Japonii.
Opracowanie owej metody "samouzdrawiania"
nastąpiło w wyniku odkrycia nowej "totaliztycznej
nauki" (tj. odkrycia dokonanego dzięki ustaleniom
filozofii totalizmu),
że w swoich oddziaływaniach na ludzi
Bóg
przyjął i zawsze konsekwentnie stosuje "zasadę
potwierdzania każdego silnego wierzenia". Zasada
ta została opisana m.in. w punkcie #A2.2 strony o nazwie
totalizm_pl.htm
oraz w podrozdziale A16 mojej najnowszej
monografii [1/5].
Powoduje ona, że każdy intelekt (np. każda
indywidualna osoba, każda społeczność, każda
dyscyplina naukowa, itp.) zawsze otrzymuje od
Boga unikalne dla swych wierzeń potwierdzenia
następstw tego w co głęboko wierzy i na
bazie czego podejmuje swoje działania.
Zasada ta m.in. powoduje, że ludzie którzy
zaczynają wierzyć iż na coś są chorzy lub
że jakiś ich organ uległ zdegenerowaniu,
faktycznie otrzymują od Boga potwierdzenie
dla tych swoich wierzeń i faktycznie zapadają
na ową chorobę lub faktycznie ów organ u
nich zaczyna nawalać. Filozofia totalizmu
posuwa jednak dalej swoje dedukcje i stwierdza
również, że owa zasada potwierdzania naszych
silnych wierzeń działa też i po jej odwróceniu.
Mianowicie, zgodnie z twierdzeniami totalizmu
jeśli na przekór
iż kogoś już atakuje jakaś choroba, ów ktoś
zaczyna silnie wierzyć (i działać na bazie
tego wierzenia) że wcale NIE jest to choroba,
a tylko "iluzja choroby" która wynika z faktu
iż "Bóg właśnie sprawdza rodzaj i siłę jego
własnych wierzeń", wówczas choroba ta
ustępuje i sama się leczy. Na owym
totaliztycznym "odwracaniu wierzeń" oparte
są zasady "samouzdrawiania" i "samodeterminacji"
opisywane w niniejszej "części #G" tej strony.
Zasady te NIE wymagają medykamentów
ani kosztownych interwencji fachowców. Nie
pozostawiają więc żadnych "skutków ubocznych",
są całkowicie "za darmo", każdy może je stosować
we wszystkich okolicznościach, miejscach, sytuacjach
i momentach czasowych w których się znajdzie,
są już sprawdzone w praktyce jako wysoce
skuteczne, a na dodatek wykazują niezwykły
potencjał i nadzieję na przyszłość - mianowicie
lecząc bez antybiotyków prawdopodobnie są w
stanie przeciwdziałać nawet owym odpornym na
antybiotyki "superbugs", których dotychczasowa
"ateistyczna medycyna ortodoksyjna" NIE potrafi
już leczyć. Tyle że prawdopodobnie wymagają aby
ten co je wobec siebie wdraża aktywnie praktykował tzw.
formalną wersję totalizmu
która umożliwi mu obejmowanie kontroli nad
treścią własnych wierzeń. Osobiście mam bowiem
przesłanki aby twierdzić, że osoby które NIE
praktykują owej zaawansowanej formy totalizmu,
NIE są w stanie efektywnie "odwracać swoich
wierzeń". (Powodem dla którego posądzam,
że dla użycia owej zasady samouzdrawiania
konieczne jest uprzednie praktykowanie
"totalizmu formalnego", jest że narazie ja sam
jestem jedynym kogo znam iż z powodzeniem
zaczął na sobie stosować praktycznie ową
zasadę samouzdrawiania - jak zaś jest to
oczywiste, jako twórca tej filozofii ja sam
praktykuję ową zaawansowaną wersję
totalizmu formalnego.) Niemniej byłbym
ogromnie zainteresowany otrzymaniem
informacji, czy ktoś kto praktykuje np.
filozofię pasożytnictwa
też byłby w stanie efektywnie "odwrócić swoje wierzenia",
zaś Bóg też pozwoliłby mu się "samowyleczyć" z użyciem
tej samej zasady - której praktyczne użycie opisuję poniżej.
#G2, blog #201.
Zasada "samouzdrawiania" osiąganego poprzez "odwracanie
swoich wierzeń" zgodne z ustaleniami "totaliztycznej nauki":
Kiedy opuściłem Polskę z jej murowanymi,
ciepłymi, suchymi i zdrowymi mieszkaniami
o łatwych do mycia, czystych, drewnianych
podłogach, zmuszony byłem mieszkać w
zimnych, przesiąkniętych wilgocią i pleśniami
nowozelandzkich "domach z dykty" o tekturowych
ścianach i podłogach powykładanych wełnianymi
karpetami które gromadzą kurze i mikroorganizmy
oraz okazują się niemożliwe do umycia a stąd
nieustannie emitują do mieszkań najróżniejsze
alergenty, chemikalia, smrody, pyły, prątki, mikroorganizmy,
itp. Ceną zaś za taką zmianę warunków mieszkaniowych
było, że po emigracji niemal bez przerwy zaczęły
mnie gnębić najróżniejsze dolegliwości zdrowotne
w rodzaju reumatyzmu, przeziębień, korzonków -
lumbago, bólów mięśni, odbić stóp, kaszlów,
bólów gardła, alergii, wrzodów, itd., itp. Praktycznie
nieustająco "coś" lub "gdzieś" mnie bolało, gnębił
mnie niemal chroniczny kaszel i kichanie, itp.
Kiedy też jedną dolegliwość zdołałem jakoś
wyleczyć, zawsze natychmiast napadała
mnie następna. Czasami, szczególnie zaś po
początku 2020 roku (tj. kiedy ponownie podjąłem
tematykę promowania "ustroju nirwany" jakiego
wyraźnie NIE lubią najróżniejsze "moce zła", a
jaki podsumowałem np. w punkcie #C7 swej strony
nirvana_pl.htm)
to nawet bywałem gnębiony aż przez kilka różnych
wysoce bolesnych dolegliwości naraz. Co najmniej
też aż dwa razy w roku (jesienią i wiosną) załapywałem
też jakąś "infekcję" odmiany grypy, bólów gardła,
niemal chronicznego kaszlu, eksplozyjnego kataru,
itd. Co nawet gorsze, w Nowej Zelandii wizyty u
lekarzy należą do jednych z najdroższych na
świecie, a na dodatek bez przerwy traciłem tam
pracę, odmawiano mi zasiłku dla bezrobotnych,
itp. - tak jak to wyjaśniam w punkcie #K1 ze
swej autobiograficznej strony o nazwie
pajak_jan.htm.
Aby było jeszcze gorzej, kiedykolwiek w końcu
decydowałem się udać do lekarzy z którymś z
tych moich niemal chronicznych kaszlów czy bólów
gardła, zawsze się okazywało że lekarze NIE tylko
iż mi NIE byli w stanie pomóc, ale nawet antybiotyki
jakie standardowo mi zapisywali zwykle tylko
pogarszały stan mojego zdrowia. W rezultacie
owego nieustannego tracenia pracy, niepewności
jutra, konieczności liczenia się z wydaniem każdego
dolara, oraz doświadczania niskiej skuteczności
"ortodoksyjnej medycyny", zacząłem unikać
chodzenia do drogich nowozelandzkich lekarzy,
zaś niemal wszystkie te swoje liczne dolegliwości
starałem się leczyć "domowymi sposobami".
Często mijało też aż wiele miesięcy zanim takim
"kuchennym sposobem" pozbywałem się swego
dorocznego wiosennego lub jesiennego kaszlu,
kataru, czy bólu w stawach. Zawsze też dla ich
pozbycia się zmuszany byłem używać jakichś
nietypowych środków i sposobów, w rodzaju
wypijania "kokosowej wody" i zjadania tropikalnych
owoców aby pozbyć się chronicznego kaszlu -
tak jak opisuje to punkt #B2 powyżej na tej stronie,
czy połykania chińskiego syropu "mother and son"
(opisywanego w (d) z punktu #E1 strony o nazwie
plague_pl.htm) -
aby zapobiec rozwinięciu się przeziębienia, bólu
gardla, lub grypy. Taka sytuacja trawała aż do
połowy 2010 roku.
W połowie 2010 roku odkryłem opisywaną w punkcie
#G1 powyżej (oraz pisywaną też m.in. w punkcie #A2.2 odrębnej strony
totalizm_pl.htm)
zasadę Boga o "dostarczaniu każdemu potwierdzeń
dla prawdy jego aktualnych wierzeń". Natychmiast
po odkryciu owej zasady, zamiast leczyć swe
dolegliwości wyłącznie medykamentami, lub zamiast
odczekiwać aż same one ustąpią, do procesu swego
samoleczenia włączyłem także celowe "odwracanie
swoich wierzeń". Jak się też okazało, owo "odwracanie
wierzeń" zwiększyło wydatnie efektywność i szybkość
ustępowania dolegliwości. Wprawdzie narazie wypróbowałem
je głównie dla przypadków napadów najróżniejszych
bólów (np. reumatycznych bólów stawów, bólów kręgosłupa -
popularnie zwanych "korzonkami" albo "lumbago", bólów
mięśni, czy odbicia którejś pięty), jednak mogę już obecnie
stwierdzić, że dla owych przypadków metoda ta daje efekty
równie szybkie i definitywne jak użycie jakichś najlepszych
madykamentów które znam.
Procedura samoleczenia bólu z użyciem
opisywanej tu zasady "odwracania swoich wierzeń"
jest dosyć prosta. Mianowicie, za każdym razem
kiedy coś zaczyna mnie boleć (np. jakiś staw,
"korzonki", mięśnie, czy któraś odbita pięta),
wówczas po każdym napadzie silniejszego bólu
powtarzalnie adresuję w myślach do Boga oświadczenie
w rodzaju "Ojcze, ja wiem że ten ból jest Twoim
testem sprawdzającym moje wierzenia, a NIE
faktycznym bólem chorej części mojego ciała -
dlatego odmawiam zaakceptowania iż to co mnie
boli jest naprawdę chore, zakazuję swemu ciału
traktowania tego jako faktycznej choroby,
oraz wierzę iż ów ból jest jedynie przejściową
"iluzją" która wkrótce sama ustąpi". (Dokładne
słowa którymi tą myśl się wypowiada NIE są istotne,
istotna jest bowiem tylko idea w słowach tych zawarta.)
Problem jednak z powyższym oświadczeniem polega
na tym, że NIE wolno nam kłamać w tym
co myślowo stwierdzamy. Jeśli bowiem skłamiemy,
wówczas "samouzdrowienie" NIE nastąpi.
Tymczasem powtórzenie w myśli tego oświadczenia
byłoby łatwe tylko gdyby sprowadzało się ono jedynie
do słów, a nie do wierzeń. Chodzi bowiem o to,
że kiedy coś nas silnie boli, wówczas cała nasza
świadomość aż "krzyczy" że wierzymy iż to nasze
ciało boli - bo jest chore. Tymczasem w opisywanej
tutaj metodzie, musimy przełamać w sobie to wierzenie
nieposłusznej świadomości (tj. wierzenie iż to nasze
ciało jest chore), oraz zmusić tą świadomość do faktycznego
uwierzenia, iż ból jaki odczuwamy wcale NIE jest
faktycznym odczuciem, a jedynie jakby chwilową
"iluzją" zadaną nam przez Boga dla przetestowania
naszych wierzeń - która to "iluzja" sama zaniknie jeśli
faktycznie uwierzymy iż NIE była ona rzeczywistością.
(Odnotuj, jak wysoce zgodne jest to zadawane sobie
wierzenie, z tym co "nauka totaliztyczna"
stwierdza o budowie i działaniu otaczającej nas
rzeczywistości i naszego ciała.) Innymi słowy, w metodzie
tej najistotniejszym składnikiem jest "odwrócenie
naszych wierzeń" z wmawianego nam przez
nieposłuszną świadomość wierzenia o faktyczności
odczuć naszego ciała, w ustalone rozumowo nowe
wierzenie wynikające z twierdzeń "totaliztycznej nauki",
że nasz ból jest jedynie "iluzją" której powodem i źródłem
są posunięcia Boga które właśnie sondują nasze wierzenia.
Owo "odwrócenie wierzeń" jest najtrudniejszą składową
opisywanej tutaj metody, zaś od sukcesu jego prawidłowego
zrealizowania zależy czy nasze "samouzdrowienie" będzie
faktycznie miało miejsce. Ponieważ ja mam podstawy
dla posądzania, iż aby móc tak "odwrócić swoje wierzenia"
trzeba przez jakiś już czas aktywnie praktykować
filozofię totalizmu formalnego,
osobiście wierzę, że tylko "aktywny totalizta" jest
w stanie stosować na sobie opisywaną tutaj metodę
"samouzdrawiania" poprzez "odwracanie swoich wierzeń".
(A szkoda, bo metoda ta ma aż tyle zalet i możliwości.)
Po takim "odwróceniu wierzeń" zaindukowanych
danym napadem bólu, na przekór że ból ten nadal
się odczuwa, ja zawsze się zachowuję tak jakby
nic mnie NIE bolało - znaczy poruszam się i czynię
wszystko w normalny, codzienny sposób, pokonując
w sobie ból i zmuszając się do postępowania tak jakbym
go NIE odczuwał. Odnotowałem też, że w wyniku
takiego zachowania i "odwrócenia swych wierzeń",
cokolwiek by mnie NIE bolało, zwykle - zależnie od
zaawansowania danej bolesnej iluzyjnej "choroby",
zaprzestaje to boleć po upływie od dwóch dni do
co najwyżej jednego tygodnia - czyli po typowym
czasie wymaganym aby mechanizm zajścia owego
"samouzdrowienia" dawało się także racjonalnie
tłumaczyć i na kilka innych sposobów niż tłumaczy
to "nauka totaliztyczna". (Chodzi bowiem o to, że
wszystko co Bóg czyni, w tym nawet tzw. "cuda",
zawsze dokonywane jest w sposób który spełnia
tzw. "kanon niejednoznaczności" opisywany m.in.
w punkcie #C2 strony o nazwie
will_pl.htm,
dlatego również i owo "samouzdrowienie" musi
dawać się też wytłumaczyć aż na kilka dalszych
sposobów zgodnych z zasadami opisanymi w
punkcie #C2 strony o nazwie
tornado_pl.htm -
np. dawać się też wytłumaczyć, że nasze chore
tkanki będące źródłem danego bólu zdołały same
się zregenerować.) Tymczasem zanim zacząłem
stosować opisaną tu metodę samouzdrawiania,
niektóre takie bóle potrafiły prześladować mnie
przez wiele tygodni, a czasami nawet i wiele miesięcy.
Powyższą metodę samouzdrawiania stosuję również
w przypadkach infekcji - tj. kiedy czuję
że załapałem już początek np. grypy lub bólu gardła.
Tyle, że typowo NIE chcę wówczas ryzykować
sprawdzenia czy metoda ta okazałaby się również
skuteczna bez użycia jakichkolwiek medykamentów.
Dlatego, za wyjątkiem jednego przypadku, dotychczas
używałem tej metody kilka razy głównie jako uzupełnienie
i dodatek do lekarstw co do których wiem że są
skuteczne w przypadku dobrze znanych mi infekcji
gardła, nosa lub płuc. (Tj. używam jej jako uzupełnienie
i dodatek do chińskiego syropu "mother and son" oraz
do tabletek do ssania z ziołem zwanym "Echinacea" -
które zawsze zażywam kiedy odnotuję objawy
początka infekcji grypą, bólem gardła, lub katarem.)
Owym narazie jedynym przypadkiem kiedy opisywaną
tu metodą uleczyłem już u siebie "infekcję" bez użycia
jakichkolwiek lekarstw czy antybiotyków, było załapanie
nowozelandzkiego odpowiednika dla owych śmiertelnych
"superbugs" E.coli które po katakliźmie atomowym
z Fukushima w Japonii wymutowały się w Niemczech
i prawdopodobnie w kilku innych krajach świata.
Przypadek ten opisuję szerzej w punkcie #E2.2 poniżej
na tej stronie, a także w punkcie #M2 odrębnej strony o nazwie
telekinetyka.htm.
W rezultacie takich posunięć, jak też narazie,
od połowy 2010 roku NIE załapałem jeszcze
dorocznego wiosennego ani jesiennego
kataru ani grypy - wygląda więc na to iż metoda
ta zwiększa także odporność ciała na "infekcje".
(Wszakże uprzednio też używałem tych samych
medykamentów, a ciągle łapałem takie "infekcje".)
Oczywiście, swoje testy tej metody samouzdrawiania
będę kontynuował, zaś ich wyniki opiszę tu w przyszłości.
Jak narazie metody tej NIE miałem okazji
wypróbować dla przypadków kiedy potrzebna jest
jakaś forma operacyjnej interwencji, np. dla wrzodów,
pryszczy, zainfektowanych skaleczeń, bólów zęba,
itp. Nie mogę się więc wypowiadać o jej skuteczności
w takich przypadkach. Posądzam jednak, że jej
wykorzystanie do takich przypadków będzie wymagało
jakiegoś dodatkowego poszerzenia tej metody -
którego na obecnym etapie NIE potrafię jeszcze
zdefiniować. Wszakże także "ortodoksyjna medycyna"
NIE potrafi leczyć takich przypadków wyłącznie
medykamentami, a musi odwoływać się do
najróżniejszych intrusywnych zabiegów i operacji.
Odchudzanie się jest jeszcze jednym
obszarem co do którego jestem absolutnie pewien,
że opisywana tutaj metoda okaże się wysoce
efektywna, jednak w moim przypadku NIE
mam zamiaru sprawdzać jej efektywności.
Wszakże zasada działania opisanej tu metody
jest taka, że potrafiłaby ona szybko zmniejszyć
apetyt na jedzenie i spowodować spadek wagi.
Mi jednak NIE zależy na wyglądzie i przystojności,
zaś smaczne jedzenie jest jednym z niewielu
przyjemności które mi ciągle pozostały aby
nimi się cieszyć. Dlatego ja NIE będę nawet
próbował się odchudzać z użyciem tej
wysoce efektywnej metody. Nie powinno
to jednak powstrzymywać tych czytelników
którym zależy na przystojności i na wyglądzie,
aby metodę tą używali również dla efektywnego
zminimalizowania swego apetytu, a w rezultacie
i do odchudzenia swoich ciał. Powinienem tu
jednak dodać, że istnieje jeszcze inna efektywna,
moralna i wysoce przyjemna metoda utrzymywania
pod kontrolą swojej wagi - tyle że NIE daje
się jej urzeczywistniać jeśli np. żyje się samemu.
Ta inna metoda polega na "regulowaniu swojej
wagi częstością odbywania stosunków seksualnych" -
tak jak wyjaśniam to w punkcie #J2.2.2 odmiennej
strony internetowej o nazwie
morals_pl.htm.
Aby jednak móc ją urzeczywistnić w praktyce,
musimy się cieszyć kooperacją, poparciem i
zrozumieniem bliskiej nam, kochającej nas,
oraz seksualnie pociągającej dla nas legalnej
współmałżonki (zaś dla kobiet - legalnego
współmałżonka).
Na dodatek do sprawdzenia opisywanej tu metody
w działaniu poprzez "samouzdrawianie" swoich
własnych delegliwości, w międzyczasie rozglądam
się również za odmiennym materiałem dowodowym
który też potwierdzałby skuteczność tej metody
odzyskiwania zdrowia.
Podsumuję więc teraz przykłady takiego materiału
dowodowego na które dotychczas się natknąłem.
1: Pierwszym przykładem (1) jaki
znalazłem była wypowiedź jakiegoś Araba z miasta
Dubai, który wystąpił w angielskim filmie
dokumentarnym o tytule "Piers Morgan On Dubai"
nadawanym w godzinach 20:30 do 21:30 pm,
na kanale "Prime" telewizji nowozelandzkiej, w piątek
(Friday), 13 maja, 2011 roku. Mianowicie, ów Arab
stwierdził, że jego rodacy wierzą iż nie wolno
głośno mówić o możliwości zachorowania na jakąś
konkretnie nazwaną chorobę, np. na raka, bowiem
to co się głośno wymówi i nazwie, faktycznie potem
może się stać. Interpretując to ludowe wierzenie
Arabów z Dubai z pomocą uprzednio opisywanego
ustalenia filozofii totalizmu, jeśli ktoś głośno rozważa
zapadanie na jakąś chorobę nazwaną po imieniu, np.
na raka, wówczas może zacząć wierzyć iż z czasem
na nią zachoruje. Z kolei po zainicjowaniu u siebie
takiego wierzenia, ten ktoś faktycznie otrzymuje od Boga
potwierdzenie poprawności swoich wierzeń - w tym
przypadku właśnie przyjmującego formę faktycznego
zapadnięcia na tą właśnie chorobę.
2: Drugi przykład (2) materiału dowodowego który
też podpiera opisywaną tu metodę "samouzdrawiania",
wywodzi się z ludowego folkloru Gruzji. Mianowicie,
Gruzjanie wierzyli kiedyś, że jeśli coś się głośno wypowie,
wówczas słowa te ulatują w powietrze i nabierają własnego
życia - tak jak ptaki. Nie spoczywają też przez tak długo aż
wypełnią myśl która jest w nich zawarta. Dlatego przykładowo,
NIE wolno straszyć swojej współmałżonki rozwodem, np.
wypowiadając głośno słowa "wezmę z tobą rozwód".
Raz bowiem wypowiedziane takie słowa nabiorą
"własnego życia" i NIE spoczną aż ów rozwód się
dokona. Oczywiście, także to stare wierzenie gruzińskie
działa na zasadzie opisywanego tu mechanizmu. Kiedy
bowiem raz coś się wypowie na pełny głos, wówczas
zwolna zaczyna się w to wierzyć. Wierzenia zaś same
już stwarzają dla siebie okoliczności które powodują
ich wypełnienie się na opisywanej tutaj zasadzie.
3: Kolejny przykład (3) materiału dowodowego też
podpierającego opisywaną tu metodę "samouzdrawiania" wywodzi się z
Biblii rozumianej po totaliztycznemu - czyli rozumianej jako "zbiór Boskich wytycznych i nakazów jak należy żyć".
Mianowicie, bibilijna "Ewangelia w/g św. Łukasza", werset
17:6 stwierdza, cytuję: 'Pan rzekł: "Gdybyście mieli
wiarę jak ziarenko gorczycy, powiedzielibyście tej
morwie: "'wyrwij się z korzeniem i przesadź się w
morze!"', a byłaby Wam posłuszna." ' Interpretując
tamto bibilijne zapewnienie do opisywanej tu sytuacji,
słowami Jezusa Bóg nam obiecuje, że jeśli potrafimy
wzbudzić w sobie wystarczająco silną wiarę np.
w odzyskanie zdrowia, wówczas zdrowie to z całą
pewnością samo do nas przybędzie.
4: Z kolei następnym przykładem (4)
takiego materiału dowodowego jest zjawisko, które przez
"ortodoksyjnych lekarzy medycyny" jest nazywane
"efektem placebo". Ów medyczny "efekt placebo"
uzdrawia tylko za to, że ktoś bardzo silnie wierzy iż
będzie uzdrowiony - tak jak to jest wyjaśnione w
następnym punkcie #G2.1 tej strony. Na faktyczne
istnienie i działanie tego "efektu placebo" dostępny
jest już zbyt ogromny materiał dowodowy aby mieć
co do niego jakiekolwiek wątpliliwości. Jedyne co
do czego niektórzy ludzie zapewne nadal będą mieli
różne wątpliwości, to twierdzenie "filozofii totalizmu"
(a stąd i twierdzenie "totaliztycznej nauki"), że
"efekt placebo"
z niniejszego przykładu (4) faktycznie jest jedną
z łatwiejszych do obiektywnego sprawdzenia i
potwierdzenia manifestacji "wypełniania przez
Boga obietnicy" zacytowanej z Biblii
jako poprzedni przykład (3) niniejszego wykazu
materiału dowodowego. (Odnotuj tu,
że odwrotnie niż to twierdzą najróżniejsi "ateiści",
którzy zasiewają zwątpienie co do faktyczności
wypełniania przez
Boga
obietnic zawartych w Biblii, jeśli ktoś rzeczywiście
przebada naukowo i obiektywnie tamte Boskie
obietnice - tak jak czyni to "nauka totaliztyczna"
i raportuje np. tutaj oraz w punkcie #I3 strony o nazwie
day26_pl.htm,
wówczas się okazuje że te obietnice są wypełniane
"co do litery" z iście żelazną (Boską)
konsekwencją.)
#G2.1, blog #201.
Dlaczego odmienność dwóch interpretacji działania opisywanej tu zasady
"samouzdrawiania" demaskuje największą słabość starej "ateistycznej nauki
ortodoksyjnej" którą jest jej niezdolność do poznania "całej prawdy":
Gdyby działanie opisywanej tutaj zasady
"samouzdrawiania" wyjaśnić z podejścia
"a priori" nowej "nauki totaliztycznej", wówczas
działanie to dałoby się zdefiniować słowami:
"samouzdrawianie" osiągane poprzez
"odwracanie swoich wierzeń" sprowadza
się do korzystania z poznanej przez "naukę
totaliztyczną" jednej z zasad działania Boga
w celu odzyskiwania zdrowia w przypadkach
i sytuacjach objętych ową zasadą. Innymi
słowy, "nauka totaliztyczna" wyjaśnia że opisana
tu metoda "samouzdrawiania" wykorzystuje
do odzyskiwania zdrowia jedną z poznanych
przez siebie zasad postępowania Boga - którą
to zasadę owa nauka najpierw poznała i dokładnie
opisała, a dopiero potem zaczęła używać w praktyce.
W ten sposób metoda "odwracania swoich
wierzeń" jest doskonałym odzwierciedleniem
celu jaki postawiła sobie "nauka totaliztyczna",
jaki wyjaśniony został w punkcie #B1 strony o nazwie
tornado_pl.htm -
a jaki sprowadza się do "naukowego powiększania
naszej szczegółowej wiedzy o Bogu oraz do
korzystania z tej wiedzy w celu podnoszenia
jakości zarówno obecnego życia fizycznego
ludzi jak i ich późniejszego życia pozadoczesnego".
Gdyby jednak opisywaną tutaj zasadę próbował
wyjaśnić któryś z "ortodoksyjnych" lekarzy, wyedukowanych
na dzisiejszej uczelni "ateistycznej medycyny ortodoksyjnej"
stosującej wyłącznie "a posteriori" podejście poznawcze,
wówczas najprawdopodobniej opisałby ją słowami,
że "samouzdrawianie" osiągane poprzez
"odwracanie swoich wierzeń" sprowadza się
do "samowyzwalania efektu placebo".
Innymi słowy, taki "ortodoksyjny lekarz" wprawdzie
podałby wysoce "mądrą" naukową nazwę używaną
dla zasady działania opisywanej tutaj metody,
jednak NIE byłby w stanie wyjaśnić "jak"
ani "dlaczego" metoda ta działa, czy "jakich
mechanizmów" ona używa do przywracania
zdrowia. Na dodatek, podając takie wyjaśnienie
zaprzeczałby on dotychczas obowiązującej
w ortodoksyjnej nauce wiedzy na temat
wyzwalania "placebo". Wszakże ortodoksyjna
medycyna dotychczas wiedziała tylko jak
"placebo" można wywołać u kogoś innego,
jednak NIE potrafiła wskazać sposobu na
wyzwolenie efektu "placebo" u siebie samego.
(Po więcej informacji patrz np. artykuł " 'Pretend
medicine' has healing power" (tj. " 'Udawane
lekarstwa' mają jednak moc leczenia"),
ze strony B15 nowozelandzkiej gazety
"Weekend Herald",
wydanie z soboty (Saturday), May 28, 2011.)
Powyższe porównania dwóch wyjaśnień dla działania
opisywanej tu metody demaskuje największą
słabość dotychczasowej oficjalnej nauki
ziemskiej (zwanej także "ateistyczną nauką
ortodoksyjną"). Słabością tą jest fakt, że ta stara
"ateistyczna nauka ortodoksyjna" jest
w stanie poznać co najwyżej połowę
prawdy na temat otaczającej nas
rzeczywistości - tak jak to wyjaśniono
dokładniej w punkcie #C1 strony o nazwie
telekinetyka.htm
oraz w punkcie #A2.6 strony o nazwie
totalizm_pl.htm.
Dlatego potrafi ona tylko nadać jakąś "mądrą
nazwę" dla zjawisk które wokoło widzimy, np.
dla "placebo", "El Nino", UFO, telepatii,
telekinezy, ESP, NDE, itp.,
jednak NIE jest w stanie wyjaśnić jak zjawiska
te naprawdę działają. Aby wyjaśnić działanie
tych zjawisk, oraz aby korzystać z dobrodziejstw
które zjawiska te są wstanie przynieść naszej
cywilizacji, konieczne jest obalenie "monopolu
na wiedzę" owej starej nauki poprzez oficjalne
ustanowienie na Ziemi nowej, konkurencyjnej
"nauki totaliztycznej" do której osiągnięć referuje
m.in. niniejszy punkt oraz punkt #J2 tej strony.
#G2.2.
Czy moje bezlekowe "samouzdrowienie się" z jakiegoś
nowozelandzkiego odpowiednika dla śmiercionośnej
"super-bakterii" E.Coli która po katastrofie w Fukushima
(Japonia) wymutowała się w Niemczech i prawdopodobnie
w kilku dalszych krajach świata, wskazuje nam
przyszłościowe zasady uzdrawiania chorób powodowanych
przez "super-bakterie" odporne na antybiotyki?
Choroby szybko stają się kolejnym śmiertelnym
zagrożeniem dla całej ludzkości. Wszakże
w ostatnich czasach wymutowały się na Ziemi
liczne "super-bakterie" odporne na antybiotyki
i na inne powszechnie używane lekarstwa o
chemicznym charakterze. Niestety, dotychczasowa
"ateistyczna medycyna ortodoksyjna" najwyraźniej
NIE ma pojęcia jak leczyć choroby spowodowane
tymi super-bakteriami. A te super-bakterie są już
wszędzie - znaleziono je nawet w nowozelandzkich
szpitalach, w pitnej wodzie miejskiej z wodociągów
niektórych miast Indii, a także w warzywach
wyrastających na polach Niemiec - tak jak
wzmiankuję to w punkcie #M2 strony o nazwie
telekinetyka.htm
oraz w punkcie #B1 strony o nazwie
plague_pl.htm.
Narasta więc całkiem realne niebezpieczeństwo,
że któraś z kolejnych epidemii chrób wywołanych
jedną z takich "super-bakterii" może spowodować
wymarcie znaczącej większości ludzkości - tak
jak zapowiada to staropolska przepowiednia
opisana w punkcie #H1 strony internetowej o nazwie
przepowiednie.htm -
która stwierdza, że nadejdzie kiedyś czas takiego
wyludnienia naszej planety iż "człowiek będzie całował
ziemię jeśli zobaczy na niej ślady innego człowieka".
Na szczęście, niezależnie od wyraźnie bezradnej wobec
owych super-bakterii "ateistycznej medycyny ortodoksyjnej"
praktykowanej oficjalnie przez dzisiejsze szpitale
i uczelnie medyczne, pomału na Ziemi rozwija
się również odmienny rodzaj "alternatywnej medycyny",
praktykowanej nieoficjalnie i leczącej zupełnie
odmiennymi metodami niż owa medycyna oficjalna.
Jej przykładem może być metoda leczenia opisana
powyżej w punkcie #G2 tej strony. Metoda ta
okazuje się efektywna również i w przypadku
"infekcji". Ponieważ NIE bazuje ona na żadnych
lekarstwach ani antybiotykach, prawdopodobnie
będzie ona w stanie leczyć również owe "super-bakterie".
Faktycznie też, ja z jej pomocą wyleczyłem u siebie
jeden przypadek "infekcji", który być może właśnie
obejmował zarażenie taką "super-bakterią". Opiszę
więc ów przypadek poniżej.
Około kwietnia 2011 roku, tj. w czasie kiedy do
Nowej Zelandii zdołały już dotrzeć radioaktywne
opady z Fukushima w Japonii, w kraju tym nagle
zaczęły się mutować, upowszechniać i ujawniać
najróżniejsze paskudne mikroorganizmy. Przykładowo,
w lokalnych gazetach dawało się wówczas
wyczytać, że spora proporcja Nowozelandczyków
padła ofiarą "epidemii" paskudnego "zarazka
żołądkowego" - po jego przykład patrz artykuł
[1#G2.2] "Stomach bug hits ferry travellers"
(tj. "Zarazek żołądkowy powalił podróżujących
promem morskim") ze strony A3 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Thursday), April 7, 2011.
Na dodatek, przykładowo w uprzednio zdatnych
do jedzenia nowozelandzkich małżach morskich
pojawił się jakiś zabójczy mikro-organizm który
uczynił je śmiertelnie trujące - po szczegóły patrz
artykuł [2#G2.2] "Deadly virus closes upper
harbour to shellfish gatherers" (tj. "Śmiercionośny
wirus zamknął górną zatokę dla zbieraczy
małży") ze strony A9 nowozelandzkiej gazety
The New Zealand Herald
(wydanie z wtorku (Tuesday), May 31, 2011).
"Epidemie" podobne do tamtej "zarazy" z Nowej
Zelandii, pojawiły się również w sporej liczbie innych
krajów świata - najsłynniejszą z których stała się
śmiercionośna mutacja "super-bakterii" E.coli w
Niemczech - po więcej informacji patrz artykuł
[3#G2.2] "E-coli bug made deadly by
rare 'glue' " (tj. "Bakteria E.Coli uczyniona śmiertelną
przez rzadki 'klej' ") ze strony B12 nowozelandzkiej gazety
"Weekend Herald",
wydanie z soboty (Saturday), June 4, 2011. Wygląda
więc na to że czynnik który spowodował wszystkie te
mutacje i "epidemie" miał charakter ogólnoświatowy.
Ja osobiście wierzę, że czynnikiem tym były radioaktywne
opady z nuklearnej katastrofy w Fukushima, Japonia -
co wyjaśniam szerzej w punkcie #M2 strony o nazwie
telekinetyka.htm.
W początkach kwietnia 2011 roku, ja sam też padłem
ofiarą tamtej nowozelandzkiej epidemii "zarazka
żołądkowego". U mnie jego najprzykrzejsze objawy
obejmowały bardzo silną biegunkę - której działanie
było aż tak eksplozyjne jakby usiłowało wyrwać
mi wnętrzności. Ponadto bez przerwy czułem
się jakbym miał właśnie wymiotować, a na dodatek
nieustannie "odbijało mi się" rodzajem jakby
starych, zepsutych jajek (tj. "siarkowodorem") -
chociaż jajek wcale NIE jadłem już od długiego
czasu. Na przekór też, że od pierwszej chwili
pojawienia się tej paskudnej "zarazy" stosowałem
wobec niej metodę samouzdrawiania opisaną w
punkcie #G2 powyżej na tej stronie, owo jakby
"zatrucie", biegunka, chęć wymiotowania, oraz
owo przykre odbijanie się, uparcie trwały u mnie
przez około dwa tygodnie. Posądzam, że powodem
tak długiego przedłużania się owego zatrucia było,
iż mojej metody "samouzdrawiania" opisanej w
punkcie #G2 powyżej NIE wspierałem wówczas
pobieraniem żadnych lekarstw. Poza bowiem
tropikalnym "korzeniem tapioka" opisanym w
punkcie #B1 przy początku tej strony (lub poza
krochmalem z korzenia tapioka) ja NIE znam żadnej
innej skutecznej metody pozbywania się tak silnej
biegunki i innych objawów zatrucia. W czasie zaś
napadu opisywanej tu "zarazy" NIE miałem ani
korzeni tapioka (których NIE daje się kupić w
Nowej Zelandii), ani też krochmalu z tapioka.
Na dodatek, jak opisałem to w punkcie #M2 strony
telekinetyka.htm,
prawdopodobnie przez owe dwa tygodnie bez przerwy
dodatkowo się "podtruwałem" piciem miejscowej wody
miejskiej (z lokalnych wodociągów), co także wydłużało
moje "zatrucie". Jednak po dwóch tygodniach cierpienia
na owe symptomy zmieniłem wodę do picia na wodę
głębinową pobieraną z lokalnej podziemnej studni
artezyjskiej zilustrowanej poniżej na "Fot. #G2",
a zlokalizowanej w centrum miasteczka
Petone,
poczym opisane powyżej przykre symptomy niemal
natychmiast ustąpiły. (Chociaż najróżniejsze mniej
przykre zaburzenia w prawidłowym funkcjonowaniu
mojego systemu pokarmowego ciągle trwały nawet
w dwa miesiące później - kiedy formułowałem niniejszy
paragraf, zaś począwszy od kwietnia owego 2011 roku,
niemal corocznie po nadejściu "jesiennej pluchy"
do NZ, tj. właśnie począwszy około miesiąca kwietnia,
moje zatrucie się odnawiało z corocznie rosnącą siłą -
tak jak opisuję to w następnym punkcie #G2.3.)
W kwietniu 2017 roku dodatkowo się okazało, że
także woda głębinowa z owej studni artezyjskiej w Petone,
jest też już niebezpiecznie zatruta bakteriami E.Coli -
po szczegóły patrz (2) z punktu #A2.11 z mojej strony o nazwie
totalizm_pl.htm,
oraz patrz podpis pod "Fot. #G2" poniżej.
Ja sam NIE jestem lekarzem, ani NIE mam zamiaru
prowadzić jakichkolwiek testów medycznych. To
co opisuję tutaj i w nastepnym punkcie #G2.3 jest
zdarzeniem jakie mnie dotknęło osobiście, a stąd
przed jakim musiałem się sam jakoś bronić.
Niemniej moim prywatnym zdaniem, przypadek ten
może mieć znaczenie jako wskaźnik kierunku w
którym warto rozwijać poszukiwania w celu znalezienia
metody bezlekowego "samouzdrawiania" najróżniejszych
"infekcji" odpornymi na antybiotyki "super-bakteriami".
Jak bowiem logika zdaje się to sugerować, zaś opisany
tutaj przypadek mojego bezlekowego "samouzdrowienia"
zdaje się potwierdzać, nauczenie się jak wyzwalać u
siebie to co dzisiejsza medycyna nazywa "efektem
placebo", a co faktycznie jest następstwem
odwrócenia wierzeń chorego
opisanego w punkcie #G2 powyżej,
może dostarczyć ludzkości odpowiedzi na
pytanie jak leczyć ludzi którzy padli ofiarami
owych "super-bakterii" odpornych na antybiotyki
i na inne popularne lekarstwa o chemicznej naturze.
Wszakże dotychczasowa "ateistyczna nauka ortodoksyjna"
najwyraźniej NIE jest w stanie wskazać nam odpowiedzi
na owo istotne pytanie. Tymczasem nowa "nauka
totaliztyczna" być może już potrafi odpowiedź taką
udzielić. Wszakże zidentyfikowała ona już liczne
przesłanki, które nakłaniają do zaadoptowania poglądu
iż aby móc zacząć
efektywnie leczyć ofiary "super-bakterii"
odpornych na antybiotyki, zarówno cała ludzkość,
jak i indywidualne osoby, powinny energicznie podjąć
rozwój i wdrażanie do użycia "moralnych" metod
leczenia bazujących na tym co dzisiejsza "ateistyczna
medycyna ortodoksyjna" nazywa "efektem placebo" -
w rodzaju metody "samoleczenia" opisanej w punkcie
#G2 niniejszej strony, lub metod do niej podobnych,
jednocześnie zaś należy zaniechać dalszego kontynuowania
dotychczasowych niemoralnych zasad leczenia chorób,
opartych na zwalczaniu bakterii chemikaliami i antybiotykami
na które z upływem czasu mutacje tych bakterii
zawsze uzyskują całkowitą odporność.
Moim prywatnym zdaniem, opisywany tutaj i w
następnym punkcie #G2.3 mój własny przypadek
bezlekarstwowego "samo-leczenia" symptomów
powtarzalnego "zatrucia" tajemniczym "zarazkiem"
prawdopodobnie obecnym już nawet w głębinowej
wodzie z petońskiej studni artezyjskiej, w istnieniu
i efektach którego "zarazka" żaden dzisiejszy
lekarz zdaje się NIE być w stanie wyznać, lub z
jakichś powodów NIE chce się wyznać, jest
dosyć istotny z punktu widzenia potencjalnej
metody przyszłościowego leczenia "super-bakterii".
Dlatego przypadek ten opisałem z aż kilku różnych
punktów widzenia na szeregu totaliztycznych
stron internetowych. Niezależnie od niniejszej
strony, jest on też dyskutowany przykładowo
w punkcie #M2 strony o nazwie
telekinetyka.htm,
w (2) z punktu #A2.11 strony o nazwie
totalizm_pl.htm,
w (2) z punktu #T7 strony o nazwie
solar_pl.htm,
a także w punkcie #B1 strony o nazwie
plague_pl.htm.
#G2.3.
Powtarzalne zatrucia NZ wodą z kranów - czyżbym
więc natknął się na pierwszy z dowodów jaki potwierdza,
że jest już za późno na odwrócenie następstw zamieniania
naszej Ziemi w chemicznie, radioaktywnie i biologicznie
zatruty śmietnik i nieużytek, zaś naszych wód i powietrza
w płynną i lotną truciznę?
Motto:
"Cywilizacja (jak obecnie nasza), w której większość ludzi ignoruje nakazy
Boga, dobro bliźnich, dbałość o naturę, oraz długoterminowe następstwa
swych działań, a ściga jedynie chwilowe korzyści i przyjemności oraz zatruwa
ziemię, wodę i powietrze setkami morderczych produktów ubocznych swego
nierostropnego postępowania, powoduje iż owe jej produkty stopniowo uśmiercają
w niej każdą osobę, każdą rodzinę i każdy naród, zaś w konsekwencji sprowadzają
upadek i samozagładę dla całej tej cywilizacji." (Podsumowanie ostrzeżenia z podpisu pod
Wideo #A0
"Jak wielki jest Magnokraft" ze strony o nazwie
magnocraft_pl.htm.)
Kiedyś korespondowałem z bardzo mądrym
potomkiem Amerykańskich Indian z Utah,
o nazwisku Evan Hansen (niestety, wkrótce
potem on zginął w bardzo tajemniczym
wypadku - szczegóły jego śmierci opisałem
w punkcie #78 z podrozdziału W4 tomu 18 mojej
monografii [1/5],
zaś opis i fotografię jego grobu w lipcu 2017
roku znalazłem pod adresem internetowym
findagrave.com/cgi-bin/fg.cgi/fg.cgi?page=gr&GRid=74959019).
Jednym z tematów jakie mi wyjaśniał w swej
korespondencji, była tradycja starszyzny jego
szczepu, aby w każdej
decyzji jaką starszyzna ta podejmowała uwzględniać
NIE tylko chwilowy impakt, ale także i długoterminowy
wpływ jaki decyzja ta będzie miała na losy co najmniej
czterech, a w tych najbardziej istotnych decyzjach -
aż siedniu, następnych generacji ludzi.
Widząc zaś jak w rosnąco bezbożnym, niemoralnym,
zachłannym i skorumpowanym świecie dzisiejsi
decydencji podejmują swe impulsywne decyzje
nakierowane jedynie na natychmiastowe korzyści,
coraz bardziej zaczynam deceniać i szanować tamtą
tradycję starszyzny jego szczepu. Wszakże, tak jak
wyjaśnione to zostało w ostrzeżeniu z podpisu pod
Wideo #A0
mojej strony o nazwie
magnocraft_pl.htm,
w dzisiejszych decyzjach podejmujący je ludzie
coraz bardziej odwracają się od drugiego człowieka
i czynią wszystko przeciwko
Bogu,
boskim przykazaniom zawartym w
Biblii,
moralności, oraz przeciwko naturze. Zgodnie zaś z moim
doświadczeniem życiowym i z wynikami moich badań, takie
właśnie ludzkie zachowania ściągają na głowy nas wszystkich
bardzo poważne konsekwencje. Wszakże, jak wyjaśniłem
to m.in. w punktach #A2.8 i #E2 z mojej strony o nazwie
totalizm_pl.htm,
każda osoba ponosi osobistą
odpowiedzialność (a stąd każda osoba jest karana) za
wszelkie łamiące nakazy i wymagania Boga postępowania
wszystkich intelektów grupowych do jakich osoba ta należy.
Nic więc dziwnego, że ogarnęło mnie przerażenie kiedy się dowiedziałem,
poczym udokumentowałem zdjęciowo oraz opisowo w niniejszym punkcie, iż woda z
petońskiej głębinowej studni artezyjskiej
pokazanej poniżej na "Fot. #G2", jest już zatruta aż
do stężenia, iż to prawdopodobnie jej picie już od lat czyniło mnie
powtarzalnie chorym. Wszakże nawet jedynie czysto teoretyczna
(tj. narazie NIE poparta jeszcze wynikami pomiarów empirycznych)
analiza powodów i mechanizmów jakie spowodowały zatrucie tej
głębinowej wody, prowadzi do szokującego wniosku (który pilnie
powinien być sprawdzony pomiarowo), że prawdopodobnie ludzie
zdołali już zatruć całą warstwę ziemi zawartą pomiędzy powierzchnią
naszej planety, oraz poziomem głębinowej wody czerpanej poprzez
ową studnię artezyjską. Stąd mój wniosek teoretyczny, gdyby został
potwierdzony pomiarami jako prawda, wówczas też oznaczałby,
że trwałe wyeliminowanie powodu, mechanizmu i następstw tego
zatrucia prawdopodobnie już obecnie przekracza możliwości
mieszkańców i ekonomii Nowej Zelandii. Wszakże NIE daje
się wysiłkiem np. tylko jednego pokolenia odwrócić następstw
wielowiekowych zaniedbań, nasilającego się zanieczyszczania
naturalnego środowiska, wylewania trucizn, opróżniania brzuchów
trzody do rzek, itp. Z kolei niemożliwość wyeliminowania jego
następstw ma potencjał aby uczynić owo zatrucie z Petone
pierwszym dowodem przekroczenia tzw. "punktu braku
powrotu" oraz nadejścia "początku końca" - na zatrzymanie
katastrofalnych następstw jakich prawdopodobnie jest już za
późno. (Wyjaśnienia czym jest ów "punkt braku powrotu",
po angielsku zwany "point of no return" zawarłem w opisach
linkowanych do owej nazwy z mojej strony
skorowidz.htm.)
Wyjaśnienia z tego punktu niniejszej strony są poświęcone
zaprezentowaniu owego pierwszego potencjalnego dowodu,
oraz impaktu jaki on już ma na moje zdrowie i życie, czyli i
impaktu jaki może on też mieć na zdrowie i życie wielu innych
ludzi - w tym i twoje czytelniku, a także tych których najbardziej
kochasz.
Istnieje aż wiele powodów, dla których ogromnie
mnie martwi ów fakt, iż woda głębinowa ze studni
artezyjskiej w Petone jest już zatruta. Pierwszym
(1) i najważniejszym z nich jest, że w świetle
moich badań nad działaniem mechanizmów moralnych
wbudowanych w tzw. "pole moralne" (opisane
m.in. w punktach #C4.2 i #C4.2.1 z mojej strony o nazwie
morals_pl.htm)
praktycznie niemal
wszystko co dzisiaj ludzie decydują i wdrażają jest
nastawione na osiąganie krótkoterminowych (natychmiastowych)
korzyści, zaś jako takie zbiega to w dół pola moralnego -
czyli w przyszłości (tj. w długoterminowym działaniu
pola moralnego) okaże się to szkodliwe dla ludzi i
piętrzące przed nimi coraz wyższą zaporę problemów
jakie albo ludzkość będzie musiała sama
rozwiązać, albo też jakie za ludzi rozwiąże natura.
Wszakże w przeciwieństwie do wcale NIE tak
dawnych czasów (które ja ciągle pamiętam),
kiedy to cokolwiek decydowali i wdrażali nasi
dziadkowie, ojcowie i nawet ówcześni decydenci
(a także i większość mojego pokolenia), zawsze
starali się brać w tym pod uwagę wpływ jaki to wywrze
w swym długotermnowym działaniu, a także jak
to harmonizuje z dobrem bliźnich, nakazami Boga,
dbałością o naturę, itp., w dzisiejszych czasach
decyzje i działania są podejmowanie zupełnie
inaczej i niewłaściwiej. Praktycznie bowiem niemal
wszystko co dziś się decyduje, ma albo służyć
natychmiastowym korzyściom, albo też potem
wdrożenie tego jest zarzucane. Ponieważ zaś
uzyskiwanie natychmiastowych korzyści owo
ustanowione przez Boga "pole moralne"
w długoterminowym swym działaniu zawsze zamienia
na długoterminowe problemy i straty, podejmowanie
takich krótkowzrocznie nastawionych na natychmiastowe
korzyści decyzji i działań, oznacza przyszłe problemy
i absolutną konieczność ich ponaprawiania. Drugim
(2) powodem do martwienia się jest, że owo zatrucie
wody w Petone, jest tylko jednym z całego szeregu
podobnych zatruć wody pitnej, o któych oficjalnie coraz mniej
się pisze i mówi w NZ, a stąd których pełne ogarnięcie
staje się coraz trudniejsze. Pierwsze (najfatalniejsze)
z tych zatruć wody uderzyło miasteczka Havelock North,
Hastings i Flaxmere, zaś opisałem je w (2) z punktu
#A2.11 na mojej stronie o nazwie
totalizm_pl.htm.
W jego wyniku umarło 3 ludzi, zaś dalszych 45 wylądowało
w szpitalu w poważnym stanie. Opisywane tu zatrucie wody
ze studni głębinowej w Petone, jest więc co najmniej już drugim
z takich zatruć, od jakiego ja osobiście też znacząco ucierpiałem
i jak wierzę, chronicznie już cierpię aż do chwili obecnej.
O trzecim zaś podobnym zatruciu wody kranowej z NZ
miasta Dunedin dowiedziałem się z wieczornergo dziennika
telewizyjnego nadawanego na kanale 1 TVNZ od godziny
18, we wtorek dnia 15 sierpnia 2017 roku - co opisałem
szerzej w dalszej części niniejszego punktu. Niestety, na
temat tego zatrucia w Dunedin NIE znalazłem potem żadnej
notatki trwale opublikowanej w gazetach - na jaką mógłbym
się tutaj powołać. Jedyne co znalazłem to kilka skąpych opisów
w internecie - które zapewne wkróce i stamtąd poznikają
(kliknij na niniejszy link aby sprawdzić czy jeszcze są tam dostępne),
jako że właśnie zaczyna pojawiać się trend w publikatorach,
aby sprawę tych zatruć wody przemilczać. Trzecim
(3) z powodów mojego martwienia się jest, że ujawnia
on trwały trend dzisiejszej ludzkości, jaki satyrycznie wyjaśnia
rymowana bajka naszego Aleksandra Fredry, o tytule
"Paweł i Gaweł", a jaki to trend stawia dobro jednostek
opisane zasadą "Wolnoć Tomku w swoim domku"
ponad dobrem całej ludzkości. W odniesieniu do omawianych
tu zatruć trend ten możnaby opisać np. słowami:
"Co waćpan robisz?" "Wylewam do rzeki swoje
zapasy trucizn oraz opróżniam do niej swoją trzodę".
"Ależ, mospanie, ja muszę potem wypijać tak zatrutą wodę!"
Czwartym (4) powodem dla którego
tak ogromnie martwi mnie opisane tu odkrycie
iż woda głębinowa ze studni artezyjskiej w
Petone jest już zatruta, jest że nawet gdyby
kiedyś faktycznie zechciano sytuację naprawić
i podjęto wymagane działania, ciągle sami ludzie
NIE będą już w stanie porozwiązywać owych
przelicznych problemów jakie w długoterminowym
działaniu pola moralnego zacznie sprowadzać
na nich owo dzisiejsze nastawienie w decyzjach
i działaniach niemal wyłącznie na krótkoterminowe
korzyści. Wszakże ludność NIE będzie wówczas
już dysponowała wymaganą ku temu ilością ludzkiej
siły przerobowej, zasobów, energii, ani nawet
motywacji. Problemy te za ludzi będzie więc
musiała rozwiązać sama natura typowymi dla
natury metodami. A
sama natura ma ten niezbyt przyjemny zwyczaj,
że problemy jakich rozwiązanie powtarzalnie się
zignoruje na przekór iż natura aż kilkakrotnie
nawracała je do nas z coraz to większą siłą przypominania
o ich istnieniu, typowo w końcu rozwiązuje sama
natura poprzez spowodowanie wymarcia tych
co są źródłem owych problemów!
Oczywiście, podobnych powodów do obaw jest
znacznie więcej. Przykładowo, kolejnym z nich
(5) jest owo wspominane już powyżej ponoszenie
przez każdego z nas osobistej odpowiedzialności (a
stąd i doświadczanie kar przez każdego) za łamanie
nakazów i wymagań Boga przez wszystkie intelekty
grupowe do jakich się przynależy. To zaś oznacza, iż
np. na przekór że ja czyniłem wszystko co było w mojej
mocy aby zastopować dalsze podejmowanie i wdrażanie
w NZ i w Polsce owych łamiących nakazy Boga decyzji
(włącznie z wystawieniem w 2014 roku swej kandydatury w
wyborach do NZ parlamentu,
zaś w 2015 roku - włącznie z próbą wystawienia swej kandydatury w
polskich wyborach prezydenckich),
ciągle będę (i już jestem) karany przez mechanizmy
moralne efektami podjęcia i wdrożenia takich
krótkowzrocznych decyzji - jakie to kary częściowo
opisuję m.in. w niniejszym punkcie. Jeśli zaś ja
już jestem (i nadal będę) karany, prawdopodobnie
także zwolna już zaczyna być (a także nadal będzie
w przyszłości) karany i każdy inny mieszkaniec
NZ oraz całej naszej planety - tyle że narazie NIE
każdy mieszkaniec już zdołał się połapać w tym
co z nim i wokoło niego się dzieje. Ponadto u
co młodszych i co bardziej odpornych osób problemy
zdrowotne powstałe z picia zatrutej chemikaliami
wody zaczną się ujawniać dopiero w starszym wieku.
(Wszakże dopiero w starszym wieku nagromadzenie
owych trucizn przekroczy w organiźmie określoną
wartość progową wyzwalającą reakcję chorobową.)
Typowo też bardzo trudno jest wykryć związek tych
problemów zdrowotnych z owymi obecnie ignorowanymi
przez władze i przez naukowców ilościami i rodzajami
trucizn jakie są zawarte w jakoby "czystej" wodzie
którą dzisiejsze władze udostępniają ludności do picia.
Jednym z najlepszych przykładów jak niszczycielska
w długoterminowym działaniu pola moralnego
może być decyzja zapatrzona jedynie w osiąganie
chwilowych korzyści, są "trzcinowe ropuchy"
z Australii (po angielsku zwane
Cane Toads).
Ktoś w Australii podjął bowiem niewypowiedzianie niszczycielską
decyzję ich zaimportowania, mając jedynie na myśli chwilowe
korzyści. NIE zadał jednak sobie trudu rozważenia jakie
długoterminowe następstwa będzie miała iście owadzia zdolność
rozrodcza tych ropuch, uzupełniona ich zdolnością do wydzielania
ze skóry rodzaju trującego mleka jakie zabija wszelkie
inne istoty żyjące. W rezultacie w obszarach Australii,
w których do niedawna aż wrzało od życia, jedyne
co obecnie pozostaje przy życiu to owe jadowite ropuchy.
(W punkcie #J1 mojej strony o nazwie
pajak_do_sejmu_2014.htm
omawiane są też długoterminowe problemy i straty
spowodowane krókoterminowymi korzyściami wprowadzenia
pestycydów, antybiotyków i teorii względności do powszechnego
użytku, zaś punkt #F2 z innej mojej strony o nazwie
karma_pl.htm
omawia długoterminowe następstwa krókoterminowych korzyści
wmuszenia Chinom nałogu opiumowego lat 1800-nych.)
Oczywiście, o podejmowaniu decyzji jakie ignorują
rozważenie swych długoterminowych następstw i
są nastawione wyłącznie na zbiegające w dół pola
moralnego natychmiastowe korzyści, a stąd jakie
szkodzą bliźnim, łamią nakazy Boga, wyniszczają
naturę, itp., słyszy się bez przerwy w praktycznie
każdym kraju świata, a NIE jedynie w Australii.
Przykładowo śródziemnomorska wyspa Cyprus
(na jakiej między innymi odbywałem jedną ze swoich
profesur) kiedyś NIE posiadała żadnych węży, aż
ktoś podjął decyzję aby tam rozmnożyć kilka rodzajów
węży jadowitych. Obecnie śmiertelnie jadowite węże
wczołgują się tam do mieszkań i wylegiwują na
środkach ścieżek. Gdziekolwiek więc tam się
wędruje, trzeba uważnie wypatrywać aby nie stąpnąć
na jadowitego węża. Podobnie stało się z szeregiem
wysp odkrytych przez Europejczyków u wschodnich
wybrzeży Ameryki Środkowej. Obecnie zaś co jakiś
czas któryś z Nowozelandczyków też usiłuje zaimportować
jadowite węże lub jadowite skorpiony do narazie
wolnej od nich Nowej Zelandii.
Ja oczywiście NIE znam zbyt wielu przykładów
podobnie krótkowzrocznych decyzji zbiegających
w dół pola moralnego, a podejmowanych w krajach
innych niż ten w jakim sam mieszkam. Stąd aby
wyjaśnić czytelnikowi istotną wiadomość jaką zawarłem
w niniejszym punkcie, zilustruję ją przykładami, które
znam najlepiej - czyli z własnego kraju i to tylko tymi
jakich niekorzystne długoterminowe następstwa mają
bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy z ową
istotną wiadomością tego punktu, a jednocześnie które
niekorzystnie już dotknęły mnie osobiście. Proszę jednak
NIE uważać, że ponieważ ja piszę otwarcie o owych
przykładach, zaś we własnym kraju czytelnika nic
podobnego się NIE słyszy, to oznacza iż mój kraj
jest w gorszej sytuacji niż kraj czytelnika. Faktycznie
bowiem, NZ ciągle jest uważana za środowiskowo
jeden z najczystrzych krajów świata, co praktycznie
oznacza, że prawdopodobnie każdy inny kraj (w tym
kraj czytelnika) jest już w znacznie gorszej sytuacji
niż tu opisana. Tyle tylko, że w nim albo prawdę się
zataja, albo też narazie nikt jeszcze NIE zadbał aby
ją obiektywnie przebadać. Jeśli jednak uważnie
rozglądnąć się dookoła, to sytuacja w każdym z krajów
dzisiejszego świata jest podobna. Istnieją nawet ku temu
przykłady materiału dowodowego, tyle że większość
z nich doświadcza podobnego losu jak zatruta woda
w NZ - tj. niemal nikt o nich NIE ma odwagi otwarcie
pisać ani ich badać. Jeden z tych przykładów, opisany
był w skromnym artykuliku o tytule "Tainted egg scandal
spreads to UK, France" (tj. "Skandal zatrutych jajek przenosi
się do UK, Francji"), ze strony 25 malezyjskiej gazety
The Sun,
wydanie ze środy, 9 sierpnia 2017 roku. W artykule
tym opisany jest skandal spowodowany odkryciem,
że jajka sprzedawane w niemal całej Europie, faktycznie
są już zatrute pestycydą zwaną "fipronil", która jest
niebezpieczna także dla ludzi, Jednak jakoś mało kto
się kwapił aby sprawę ujawnić publicznie czy zbadać.
Przykładowo, Beligia utrzymywała ów skandal w
sekrecie, chociaż o zatruciu jajek wiedziała już od
czerwca (tj. w domyśle więc, do daty opublikowania
omawianego artykułu w sierpniu, Belgia siedziała
cicho w sprawie owego zatrucia aż przez 2 miesiące).
Władze Holandii już zniszczyły 138 kurzych farm
oraz ostrzegają, że jajka z dalszych 59 farm zawierają
poziom owej trucizny "fipronil" wystarczająco wysoki
aby NIE móc być jedzone przez dzieci. A jajka te są
sprzedawane aż w całym szeregu krajów - np. artykuł
wymienia Wielką Brytanię, Francję, Niderlandy, Belgię,
Niemcy, Szwecję i Szwajcarię (artykuł jednak NIE
zawiera informacji, czy Polska też je importuje). Ponieważ
z owych zatrutych jajek wylęgnęły się już kurczaki,
np. w Niderlandach miliony kurczaków będą musiały
być zniszczone. Kilka milionów kur też musi być
zniszczone w Holandii. Powyższym przykładem
staram się uświadomić czytelnikowi, że "punkt
braku powrotu" w zatruwaniu tego co zjadamy i
pijemy przekroczyła już NIE tylko NZ, ale poraktycznie
wszystkie kraje dzisiejszego świata. Tyle, że
sytuacja w większości z nich jest podobna do
sytuacji z mięsem owych dzikich świń opisanym
np. w punkcie #F1 z mojej strony
cooking_pl.htm -
tj. zapewne mięso dzikich świń z całego świata jest już aż
tak przesycone radioaktywnością, że jego zjedzenie docelowo
może zabić jedzącego, jednak tylko władze Niemiec miały
odwagę i prawość aby ujawnić i konfrontować prawdę na
ten temat. Jedną bowiem z cech natury jest, że używa ona
najróżniejszych zjawisk, takich jak wiatry, "jet streams",
rzeki, prądy morskie, deszcze, itp., aby wszelkimi zanieczyszczeniami
(w tym radioaktywnością) generowanymi przez ludzi
równomiernie poobdzielać każdy kraj i każdy naród.
Innymi słowy, resztę krajów świata też zapewne trapi
ten sam radioaktywny problem co Niemców, tyle że kraje te pozwalają
aby ich mieszkańcy takim radioaktywnym mięsem dzikich
świń opychali się do woli. Wszakże już tylko w bardzo nielicznych
krajach nadal panuje faktyczna wolność wyrażania swych
poglądów, w innych zaś ponownie wprowadzony już został dawny
"zamordyzm" w komunistycznym, dyktatorskim lub
neo-średniowiecznym
stylu.
Najgorszymi z nieprzemyślanych, błędnych, doraźnych
i zbiegających w dół pola moralnego decyzji, jakie
powtarzalnie podejmowane są w kraju mojego
zamieszkania, jest wytruwanie tam wszystkiego
co niechciane z pomocą niebezpiecznych trucizn,
chemikalie z jakich często trafiają potem do wody
pitnej oraz ludzkiej żywności, np. trucizn takich jak
1080,
roundup, czy
brodifacoum.
Co gorsze, wytruwania tego władze dokonują w stylu
"policyjnego kraju", siłą przełamując policją coraz
bardziej dramatyczne protesty lokalnej ludności - tak
jak z wieczornych dzienników TVNZ w dniu 2017/9/2
informowano o aresztach w celu zmuszenia mieszkańców
NZ miasteczka Nelson do zaakceptowania wysiewów
trucizny "brodifacoum" na tzw. "Brook Sanctuary".
Przykładowo, NZ jest trapiona przez plagę
nadrzewnych zwierzątek wielkości kota zwanych
"Possum".
Po zaimportowaniu ich z Australii dla jakichś tam
krótkoterminowych korzyści, długoterminowo zwierzątka
te wyniszczają teraz drzewa NZ. Aby się ich pozbyć,
na przekór zawziętych protestów coraz większej proporcji
mieszkańców NZ (w tym protestów i wyjaśnień opisanych
w moich publikacjach), od wielu już lat corocznie
rządowe agencje wysiewają tam z samolotów setki ton
owej bardzo silnej chemicznej trucizny popularnie zwanej
1080.
Trucizna ta NIE czyni większego wrażenia na owych
possum, które mnożą się aż tak szybko iż ich
całkowita liczba jakoś wcale się NIE zmniejsza,
a zapewne wręcz przeciwnie. (Nawet drzewka
owocowe w moim miejskim ogródku są wyniszczane
przez owe possum - tak jak opisałem
to w punkcie #F5 swej strony o nazwie
cooking_pl.htm.)
Za to trucizna ta przez deszcze wpłukiwana jest do
gleby i wody rzek, skąd dostaje się do łańcuchów
pokarmowych, aby w końcu wylądować w organizmach
ludzi, gdzie zapewne zasiewa ciągle medycznie i oficjanie
nieuznawane i nierozumiane spustoszenia. Przykładowo,
artykuł o tytule "Sperm count falling sharply in developped
world" (tj. "Liczba spermidow zmniejsza się raptownie w
rozwiniętych krajach świat") ze strony 11 wydania z
czwartku, lipiec 27, 2017 roku, malezyjskiej gazety
The Sun,
zawarty jest londyński opis wyników międzynarodowych
badań, w których brali udział naukowcy z US, Brazylii,
Danii, Hiszpanii i Izraela (Jeruzalem), a z których to badań
wynika, że całkowita liczba spermoidów u mężczyzn z
Ameryki Północnej, Europy, Australii i Nowej Zelandii
zmniejszyła się o 59.3% pomiędzy latami 1973 i 2011
(tj. w okresie mniejszym niż 40 lat). Owe badania pomijają
wskazanie powodu tego spadku. Jednak wcześniejsze
badania "poprzednio były powiązane z ... wystawieniem
się na określone chemikalia i pestycydy, palenie, stres
i nadwagę." (w oryginale angielskojęzycznym: "have
previously been linked to ... exposure to certain
chemicals and pesticides, smoking, stress and obesity.")
Podobnie jak z wytruwaniem owych possum ma się
też w NZ sprawa z wytruwaniem wszystkiego innego,
czego ktoś NIE lubi - np. roślin i chwastów masowo
używając szeroko znaną z powodowania raka chemiczną
truciznę zwaną "roundup" (producenci której
w dniu 2019/5/14 przegrali w USA drogi
proces sądowy o powodowanie raka),
czy nawet stołów, zlewów, talerzy, prania, itp., najróżniejszymi
chemikaliami, jakie działają trująco na ludzi. W rezultacie, przykładowo
do NZ natury corocznie specjalna rządowa grupa "tępicieli
drzew" (opisana w punkcie #I1 strony
landslips_pl.htm)
wylewa cały ocean trucizny podobnej do słynnego amerykańskiego
"Orange Agent" jaki do dzisiaj wyniszcza ludność Wietnamu.
Doraźną korzyścią jest tu tylko, że owa trucizna niemal bez potrzeby
wkładu ludzkiej pracy niszczy niechciane zadrzewienia. Jednak
długoterminowym następstwem jest jej akumulowanie się w wodzie,
glebie i ciałach ludzi. Podobnie funkcjonariusze najróżniejszych NZ
instytucji wylewają też oceany silnych trucizn aby wytępić niechciane
lajliki i mchy na chodnikach, chwasty, krzewy i drzewa na poboczach
dróg, itp. Ogrodnicy i osoby prywatne wylewają kolejne oceany
trucizn aby mieć ładne owoce i ogródki. Rolnicy kolejną dozą
silnych chemicznych trucizn tępią swoje szkodniki, zaś wraz
z nawozami sztucznymi rozsiewają po polach akumulujące
się w glebie trucizny w rodzaju trującego ciężkiego pierwiastka
"kadm" (Cd) jaki potem osadza się w ciałach ludzkich, a jaki
opisuję w punkcie #E1 z mojej strony
cooking_pl.htm.
Producenci żywności dodają swój ocean (rzekomo
nieszkodliwych) chemikalii do przemysłowo wytwarzanej
żywności - tak jak opisałem to np. w w/w punkcie #E1
i w punkcie #E2 ze strony
cooking_pl.htm.
Itd., itp. Niemal zaś wszystkie te trucizny i chemikalia docelowo
lądują w wodzie i żywności NZ, czyli w ciałach pijących
tę wodę i jedzących tę żywność ludzi, wyrządzając naszym
ciałom zniszczenia jakich dzisiejsza nauka NIE jest jeszcze
w stanie ani zrozumieć, ani sobie choćby tylko uświadomić.
Jeszcze innym przykładem łamiących boskie nakazy
decyzji nastawionych na uzyskanie doraźnych korzyści
przez kilku nielicznych, kosztem długoterminowych strat
i niedoli wielu innych, jest oddanie niemal całej ekonomii
NZ w zarząd albo monopoli, albo też karteli. Przykładowo,
eksport owoców "kiwi" jest w rękach monopolu opisanego
w punkcie #D5 strony
fruit_pl.htm.
Z kolei wszystkie produkty mleczne ma pod kontrolą
NZ monopol mleczny.
Itd., itp. Jak zaś doskonale to wiadomo z ekonomii,
monopole i kartele są bardzo wyniszczające dla kraju.
Wszakże bez przerwy podwyższają one ceny i docelowo
zwykle prowadzą do upadku gałęzi gospodarki jaka
dostaje się w ich ręce. A monopol mleczny kontroluje
przecież ceny najbardziej istotnych produktów spożywczych
niezbędnych dla przeżycia owej najuboższej części
społeczeństwa. Ponadto, jeśli np. wprowadza on
do swoich produktów jakieś dodatki, których czyjś
organizm NIE jest w stanie tolerować, NIE istnieje
już produkt innego producenta, który dodatków tych
by NIE zawierał. Monopole typowo powodują też
wypaczanie obiektywności i bezstronności polityki
za pośrednictwem procesu zwanego "lobbying" - po
prawdopodobny produkt takiego "lobbying" patrz
(2) z punktu #A2.11 mojej strony o nazwie
totalizm_pl.htm.
Przykładowo NZ monopol mleczny próbuje zaopatrywać
w tanie masło niemal połowę dzisiejszego świata. Aby
zaś móc to czynić, potrzebuje on tanie mleko od milionów
krów. Następstwem jego istnienia już obecnie jest więc,
że liczba krów w NZ przekracza liczbę ludności owego
kraju. Krowy zaś lubią pić wodę z nadal nieogradzanych
NZ rzek, a podczas tego picia wiele z nich NIE może
się oprzeć przed opróźnieniem swego brzucha. W
rezultacie krowy z NZ farm nadal mieszają swoje
łajno zapełnione morderczymi bakteriami E.Coli z
wodą rzek. Z wody zaś owych rzek, bakterie E.Coli
wędrują do wody pitnej, poprzez którą dostają się do
organizmów żywych zasiewając tam spustoszenia
jakie opiszę poniżej. Niestety, zamiast przysługiwać się ludności
NZ poprzez np. zmuszanie do odgradzania rzek od dostępu
do nich krów, oraz poprzez zadrzewianie pasów rządowego
gruntu biegnącego wzdłuż koryta każdej rzeki (tj. poprzez
zadrzewianie tzw.
"Queen's Chain",
tak aby korzenie tych drzew powstrzymywaly upływ do rzek
chemikalii i gnojówki wylewanych na otaczających te rzeki
pastwiskach), NZ monopol mleczny raczej ułatwia i eskaluje
zanieczyszczanie wód tychże rzek, a stąd i zatruwanie wody
jaką pije większość mieszkańców NZ.
Całą serią biegnących w dół pola moralnego decyzji,
które podobnie jak w całym świecie, także i w kraju
mojego zamieszkania dodają "przysłowiowy gwóźdź
do trumny", są próby łatania pieniędzmi wypaczeń
i korupcji dzisiejszej służby zdrowia, zamiast poddania owej
służby zdrowia faktycznej reformie, która byłaby nastawiona
na przestawienie dzisiejszej pogoni za zyskiem na poszukiwanie
i nagradzanie wyleczeń. Wszakże kiedyś lekarze, farmaceuci,
zielarze i generalnie to co dzisiaj nazywamy "służbą zdrowia",
byli motywowani do nastawienia wyłącznie na "wyleczenie"
pacjentów. Motywowano ich bowiem wówczas bardzo
podobnie jak dawnych budowniczych okrętów i kapitanów
statków - którzy zawsze szli na dno wraz ze swymi źle
zbudowanymi, lub źle pokierowanymi, statkami, a także
podobnie jak dawnych budowniczych mostów (saperów)
z polskiego wojska - których zawsze ustawiano pod zbudowanym
przez nich mostem, kiedy pierwsze czołgi zaczynały się przez
mosty te przetaczać (ja osobiście przeszedłem przez owo
wysoce motywujące doświadczenie - patrz punkt #7 na stronie
jan_pajak_pl.htm).
Mianowicie, w czasach owego silnego motywowania lekarzy
na wyleczanie, np. brak wyleczenia ważnego pacjenta typowo
kończył się ucięciem głowy lekarza. Potem wprawdzie przyszła
demokracja i prawa obywatelskie, jednak praktycznie aż do
czasów mojego pokolenia silna wiara w Boga nadal utrzymywała
nastawienie lekarzy, zielarzy i farmaceutów na faktyczne wyleczenie
pacjenta. Niestety, po moim pokoleniu nastały czasy pogoni
za natychmiastowym zyskiem, w jakich lekarze w swych
motywacjach rzucili się za bankierami i politykami w dół pola
moralnego. W rezultacie dawna motywacja aby wyleczyć, została
zastąpiona dzisiejszą motywacją aby uzależniać i eksploatować
przez aż tak długo jak tylko się da. Po pierwszy z przykładów tego
uzależniania i eksploatowania pacjentów patrz opisy z punktów
#I1 i #I2 niniejszej strony. Innym ich doskonałym przykładem jest
też artykuł "Let the reader beware" (tj. "Czytelniku strzeż się")
opublikowany na stronie 29 w wydaniu z wtorku, 11 lipca 2017 roku malezyjskiej gazety
The Star - the people's paper.
Autor tego artykułu (lekarz) stara się zwrócić uwagę na szybko
narastający w dzisiejszych czasach problem braku kompetencji,
oszustw, kłamliwych fabrykacji, oraz uprawiania pseudo-nauki w
medycznych badaniach i publikacjach, jakie w sumie powodują,
że trzeba bardzo strzec się przed naiwnym uwierzeniem w to co
lekarze i medyczne publikacje nam wmawiają. Konkluzją tego
artykułu jest zdanie "Tak więc, kiedy przegląda się badania medyczne
aby albo leczyć pacjentów albo też prezentować materiał dowodowy
na rozprawie sądowej, należy stosować podejście tzw. caveat
lector (tj. czytelniku strzeż się)." (w oryginale angielskojęzycznym:
"So, when looking up medical research, either to treat patients or
to adduce evidence in a court of law, the caveat lector (let
the reader beware) applies.") Przykładem właśnie takiej burzącej
krew w moich żyłach kłamliwej pseudo-naukowej publikacji medycznej
jest artykuł "The upside of bad genes" (tj. "Dobra strona złych genów")
ze strony B9 wydania z niedzieli, 25 czerwca 2017 roku, singapurskiej gazety
The Sunday Times,
w którym jakiś zawzięty ewolucjonista stara się wmówić czytelnikom
oczywistą bzdurę jaka implikuje, że określenie "bardzo dobre"
jakie w Księdze Rodzaju werset 1:31 z Biblii sam Bóg użył do opisania
właśnie stworzonego naszego świata fizycznego, faktycznie jest kłamstwem,
bowiem jeśli np. owe bardzo dobre ludzkie geny ulegną mutacji, wówczas
zmutowane geny staną się źródłem jeszcze korzystniejszych cech osoby
je posiadającej. (Innymi słowy, gdyby uwierzyć informacji z owego artykułu,
wówczas możnaby wykrzykiwać: ludzie wskakujcie do reaktorów atomowych
lub połykajcie izotopy promieniotwórcze, bowiem mutując w ten sposób
swoje geny staniecie się lepszymi istotami.) Oczywiście, służby medyczne
które są nastawione na zyski i uzależnianie, a NIE na uleczenie, NIE są w
stanie wykryć i ponaprawiać faktycznych powodów dzisiejszych problemów
zdrowotnych ludzkości, w tym problemów opisywanych w niniejszym
punkcie. Jakże bowiem mogą one ujawniać, demaskować i ukrócać np.
efekty wylewania pestycydów, trucizn i promieniotwórczości do natury,
które to wylewanie powoduje mutacje genetyczne i lawinowe narastanie
dzisiejszych chorób oraz śmierci, jeśli to właśnie dzięki tym śmiercionośnym
czynnikom służby zdrowia czerpią coraz lukratywniejsze korzyści.
To tak jakby spodziewać się, że np. prawnicy będą faktycznie walczyli
z przestępczością, albo że np. politycy będą faktycznie eliminowali problemy
kraju z powodu istnienia których są powtarzalnie wybierani. Żadne więc
kontynuowanie rzucania na służby medyczne coraz większych sum podatnika
NIE naprawi ich obecnej bezużyteczności. Ludzie
coraz bardziej będą zmuszani diagnozować samemu swoje choroby,
poczym próbować nakłonić lekarzy aby testami albo potwierdzili, albo
też obalili te diagnozy, zaś po ich potwierdzeniu ludzie także sami
będą zmuszani znajdować, kupować i aplikować sobie lekarstwa
jakie ich wyleczą. Jedyne więc wyjście aby trwale
naprawić służbę zdrowia, to poddanie jej faktycznej reformie.
Zaś celem reformy służby zdrowia
powinno być takie ustawienie metod motywowania lekarzy, że tylko
faktyczne wyleczenie choroby powinno być nagradzane, oraz to ono
powinno zastąpić obecne czerpanie korzyści za uzależnianie pacjentów
od lekarzy i od lekarstw. Oczywiście faktyczne wyleczanie
powinno być potwierdzane obiektywnie i niezależnie, a NIE np. przez
tych samych lekarzy, czy przez ich przełożonych, którzy dokonują
leczenia - bowiem ponownie to by wiodło do kolejnych wypaczeń
służby zdrowia. Zanim zaś taka drastyczna reforma nastąpi, dzisiejsza
służba zdrowia, jedynym celem działania której zwolna staje się spiętrzanie
dochodów, jest już niezdolna do wykrycia, zidentyfikowania, oraz
stopniowego wyeliminowania czynników jakie dzięki brakowi zainteresowania
w ich wykryciu nadal oficjalnie pozostają nieznane - chociaż zapewne od dawna
powodują one już stopniowe wymieranie ludzkości, a jakich jedną z
prawdopodobnych manifestacji opisuję w niniejszym punkcie tej strony.
Oczywiście, następstwa każdej takiej krótkowzrocznej
decyzji zbiegającej w dół pola moralnego i
zapatrzonej jedynie w osiąganie doraźnych
korzyści, a podejmowanej w kraju w którym i ja
mieszkam, dotykają mnie osobiście - podobnie jak
zapewne dotykają one też osobiście każdego innego
obywatela owego kraju i to NIE tylko z obecnie żyjącej
w nim generacji (chociaż NIE wszyscy dotknięci nimi
są tego świadomi). Wyjaśnijmy więc teraz sobie na moim
własnym przykładzie, jak powyższe (oraz inne do
nich podobne) krótkowzroczne i błędne decyzje
niekorzystnie dotknęły mnie osobiście.
Dla mnie osobiście wszystko się zaczęło od następstw
stopienia się reaktorów atomowych z Fukushima,
Japonia, w piątek dnia 11 marca 2011 roku
(powody i niektóre następstwa tego stopienia się
opisałem dokładniej w punktach #M1 do #M2 ze swej strony
telekinetyka.htm -
szczególnie w jej punkcie #M1.1). Po upływie
bowiem czasu, jaki był wymagany aby wiatry typu
jet streams
(tj. silne wiatry prądowe wiejące tuż pod stratosferą)
przyniosły do Nowej Zelandii radioaktywność
wyrzuconą do atmosfery w wyniku owego
stopienia się tych reaktorów, w całej NZ narosła
fala dziwnych zatruć, jakie opisałem szerzej w
poprzednim punkcie #G2.2 niniejszej strony.
W kwietniu 2011 roku ja sam też padłem ofiarą
jednego z takich silnych zatruć. Wierząc zaś,
że jego powodem było radioaktywne skażenie
napowierzchniowej wody jaką w mieście mojego
zamieszkania (tj. w
Petone)
oferowały miejscowe wodociągi, wraz z żoną
zaprzestaliśmy picia wodociągowej wody i
przestawiliśmy się na używanie głębinowej wody z
petońskiej studni artezyjskiej
pokazanej poniżej na "Fot. #G2".
W następnych latach tamte nadeszłe w kwietniu
2011 roku moje zatrucie zaczęło corocznie się
odnawiać z coraz to większą siłą właśnie począwszy
około miesiąca kwietnia. Po kolejnym jego odnowieniu
się w kwietniu 2016 roku, stało się ono już aż tak
silne, że moja żona NIE mogła dłużej znieść moich
"naturalnych" metod "samoleczenia" i siłą "wykopała"
mnie do miejscowego lekarza, do którego ona sama się
udaje z każdym katarem i dowolną inną dolegliwością.
Ów zaś lekarz skierował mnie na długą listę dosyć
dla mnie przykrych i niekiedy nawet ambarasujących
testów zdrowotnych (włącznie z tzw.
colonoscopy -
czyli inspektowaniem mojego jelita grubego małą
kamerą telewizyjną wprowadzaną przez odbytnicę -
co dokonywane było przy mojej pełnej świadomości
i kiedy ja też obserwowałem na dużym ekranie to
co kamera owa pokazywała). Zanim jednak zakończył
się czas mojego oczekiwania w kolejce na ową "colonoscopy"
nadszedł nasz odlot na coroczne zimowe wakcje
w Malezji. Tam zaś poddałem się intensywnej "kuracji
wodą kokosową" (tj. codziennie wypijałem wodę z
co najmniej jednego młodego orzecha kokosowego
świeżo otwartego w mojej obecności - tak jak opisałem
to w punkcie #D1 ze swej strony o nazwie
fruit_pl.htm),
zaś symptomy mojego zatrucia szybko tam ustąpiły. Niestety,
już na drugi dzień po powrocie do NZ doświadczyłem potężnego
nawrotu wymiotów i biegunki. Pijąc wówczas wodę głębinową
z petońskiej studni artezyjskiej i NIE wiedząc jeszcze,
że woda ta jest już powtarzalnie zatruwana, posądzałem
więc iż zatrułem się czymś co podano nam do zjedzenia
w samolocie w naszej drodze powrotnej. Ponieważ
zaś właśnie nadeszła moja kolejka do "colonoscopy",
zakończyło to całą serię moich testów zdrowotnych.
Po otrzymaniu wyników tych testów, lekarz podsumował
bardzo grzecznymi słowami stan mojego zdrowia,
które to podsumowanie ja w stylu
"wszewilkowskim"
wyraziłbym zgrubnymi słowami "zdrowy jak koń".
Ja oczywiście NIE polegałem wyłącznie na ustaleniach
"medycyny ortodoksyjnej", szczególnie iż właśnie doświadczałem
jak odwrotne one były do prawdy życiowej. Dlatego równolegle
podjąłem wówczas własne metody "naturalnego" odbudowywania
zdrowia. (Np. jadłem coraz ostrożniej tylko to co wiedziałem
iż NIE powoduje u mnie wymiotów ani biegunki, m.in. na
swój "lunch" zjadałem niemal wyłącznie owoce, unikałem
jedzenia wszystkiego co jest przetworzone przemysłowo i
stąd co zawiera wiele rzekomo "nieszkodliwych" chemikalii,
zacząłem unikać jedzenia w miejscowych jadłodajniach typu
"fast food" (zwanych też "junk food") co do których się przekonałem,
że typowo po zjedzeniu czegoś u nich zawsze następowało
zatrucie, piłem pro-biotyki, itp. Ponadto, słuchając rady przyjaciela,
sporządziłem też sobie, poczym systematycznie wypijałem, tzw.
najsilniejszy naturalny antybiotyk.)
Tamte moje starania, wzmocnione nadejściem ciepłego
lata do NZ, w sumie spowodowały iż większość symptomów
mojego "zatrucia" z 2016 roku pomału sama zanikła -
podobnie jak działo się to z nimi i w latach poprzednich.
Niestety, w kwietniu 2017 roku, to samo "zatrucie" ponownie
się pojawiło ze stopniowo jeszcze bardziej zwiększaną
siłą. Jednocześnie się okazało, że głębinowa woda ze
studni artezyjskiej w Petone też jest już aż tak masowo
zatruta bakteriami E.Coli, że lokalne władze zmuszone
zostały studnię tę zamknąć dla publicznego użytku - patrz
"Fot. #G2" poniżej. Do picia zaś wody z petońsklch wodociągów
NIE miałem odwagi już powrócić, bowiem śmierdziała
aż tak silnie, że nie mogłem jej wziąść do ust. Zacząłem
więc pić wyłącznie mleko, piwo i napoje butelkowane.
Wcale to jednak NIE powstrzymało szybkiego narastania
mojego "zatrucia" (zapewne bowiem do przygotowywania
dużej proporcji zakupywanej żywności, której spożywania
NIE miałem jak uniknąć, też używana była zatruta NZ
woda.) Około 7 czerwca 2017 roku moje zatrucie stało
się aż tak silne, że zacząłem kaszleć i wymiotować jak
"gejzer" po każdym posiłku, większość czasu spędzałem
w ubikacji, zaś w mojej głowie miałem tak intensywny
"piasek", że NIE potrafiłem się zdobyć na najmniejszy
wysiłek intelektualny - nawet tak niewielki jak przeczytanie
czy napisanie emaila (to zaś zmusiło mnie do całkowitego
zarzucenia swych badań). Na szczęście dla mnie,
jeszcze przed czerwcem zakupiliśmy bilety na nasze zimowe
wakacje w Malezji, ponieważ zaś wybraliśmy najtańsze z
wówczas oferowanych, zawierały one klauzulę, iż NIE
wolno nam ich zwrócić ani zmienić daty przelotów.
Na przekór więc nieustającej biegunki jaka w NZ
nie pozwalała mi nawet wyjść do sklepu, na przekór
ciągłego kaszlenia jak gruźlik, oraz wymiotowania po każdym
posiłku, NIE mogłem już odwołać swego odlotu, a zmuszony
byłem ryzykować przelot i na te wakacje. Na wszelki wypadek
cały dzień przed odlotem poza owocami niemal nic już NIE
jadłem, zaś w czasie lotu jadłem i piłem tylko to, co na
bazie swych doświadczeń uważałem za niezdolne do
spowodowania wymiotów i biegunki (np. bułkę, masło,
yoghurt, piwo). Jakoś też zdołałem dotrzeć do Malezji.
Natychmiast zaś po przylocie poszliśmy kupić młode
orzechy kokosowe i natychmiast wypiłem wodę z aż
czterech z nich. Następnego dnia wypiłem wodę z dwóch
kolejnych młodych orzechów kokosowych, natomiast
każdego dalszego dnia starałem się wypijać wodę z co najmniej
jednego młodego kokosa. Dzięki tej kuracji życiodajną wodą
kokosową już po tygodniu najprzykrzejsze symptomy
mojego "zatrucia" niemal ustąpiły - co ponownie potwierdziło
ważność staropolskiego powiedzenia, że "NIE ma
takiego złego, co by NIE wygenerowało sobą też jakiejś
formy dobra" (tj. że w tym przypadku moje tortury
lotu do Malezji pomimo męczącego mnie "zatrucia",
pozwoliły mi na wyeliminowanie sporej proporcji
symptomów owego zatrucia). Dzięki zaś ustąpieniu
najważniejszych z tych symptomów, moje rzetelne
podejcie naukowca i kronikarza zmobilizowało mnie
abym natychmiast i "na gorąco", jeszcze w Malezji,
podjął w niniejszym nowo-zaczętym wówczas punkcie
spisywanie raportu z mojego "zatrucia" i z wniosków
jakie "zatrucie" to implikuje.
Niestety, ustąpieniem najgorszych symptomów cieszyłem
się jedynie około tygodnia. Dobrze już bowiem zakorzenione
następstwa moich powtarzalnych "zatruć" nadal widać pozostawały
we mnie niezaleczone. W około więc tydzień później, po
zjedzeniu posiłku, napiłem się w Malezji zimnej wody. Natychmiast
po tym napiciu dostałem potężnego ataku kaszlu podobnego
do ataków jakie miałem w NZ, tj. wyglądającego jak alergiczna
reakcja organizmu na możliwość kolejnego zatrucia się wodą.
Po tym jak wówczas kaszel ten się zainicjował, wszelkie moje
próby "naturalnego" jego wyleczenia spełzały już na niczym.
Nie tylko, że NIE ustawał, ale z upływem czasu zaczął nawet
się pogarszać. Jednocześnie pogarszanie się podobnego kaszlu
zaczęło też trapić moją żonę, która odlatując z NZ też trochę
już "pokasływała", chociaż NIE miała innych silnych i odnotowywalnych
objawów podobnych do mojego "zatrucia". U mnie nowe napady
tego kaszlu zaczęły ponadto powodować nawrót sporadycznego
wymiotowania flegmą, podobnego do wymiotów jakie miałem w
NZ. Ponadto, pomimo zaniku wielu fizycznych symptomów,
spora proporcja mojego "piasku" w umyśle nadal trwała, znacząco
mi utrudniając dokonywanie jakiejkolwiek pracy wymagającej
intelektualnego wysiłku (w tym spisywanie raportu zawartego
w niniejszym punkcie - co do którego jednak się uparłem, aby
pomimo nawrotu symptomów "zatrucia" spisać go tak rzetelnie
jak tylko byłem w stanie). Wyglądało więc na to, że moje zdrowie,
a z nim także i moje badania, prawdopodobnie zostały już trwale
zrujnowane jakimiś truciznami, którymi krótkowzroczność
opisywanych tu decyzji zbiegających w dół pola moralnego
pozwoliła skrycie przesycić oficjalnie udostępnianą w NZ
wodę do picia i do produkowania żywności.
Nawrót i nasilanie się kaszlu i wymiotów zaczęło u mnie
i u mojej żony być aż tak intensywne, że około 20017/7/17
ja zdecydowałem się powrócić do zjadania gorzkich owoców
"moringa", jakie opisałem w punkcie #C9 tej strony. Z kolei
moja żona, która NIE wierzy w moje "naturalne" metody
samo-leczenia się, udała się do lekarza w KL i otrzymała
silną dozę antybiotyków do zażywania (lekarz zadiagnozował
ją, iż ma "bronchitis" czyli "zapalenie oskrzeli"). Niestety,
ani moje zjadanie owoców "moringa", ani zjadanie serii silnych
antybiotyków przez moją żonę, ani codzienne regularne picie
wody kokosowej przez nas obu, NIE poprawiało już naszego
zdrowia, jakie systematycznie się pogarszało. W sobotę,
2017/7/22, stan zdrowia nas obu był już aż tak krytyczny,
że oboje się obawialiśmy, iż wylądujemy w szpitalu KL.
Wówczas to kuzynka mojej żony zaproponowała, abyśmy
spróbowali zażyć wywaru ze szczególnej kombinacji
chińskich ziół, jaka u chińskich zielarzy (a przynajmniej u
tych działających w Kuala Lumpur) znana jest pod nazwą
"tygrysie mleko" (po angielsku "Tiger's Milk") -
oryginalną chińską "receptę" na które to "tygrysie mleko"
pokazałem powyżej na "Fot. #C3c". Ja z chęcią
się na to zgodziłem zaraz po tym jak zostałem upewniony,
że jest to wyłącznie mieszanka ziół jaka NIE zawiera
żadnych składników zwierzęcego pochodzenia, oraz gdy
mi też wyjaśniono, że poetyczna
nazwa "tygrysie mleko" została nadana tej mieszance chińskich
ziół z powodu jej piorunującego działania, jakie symbolicznie
może być porównywane do następstw ataku tygrysa na
trapiącą kogoś chorobę. Moja zaś żona,
która NIE wierzy w "naturalne" motody leczenia,
zgodziła się ją zażyć po zostaniu upewnioną przez nas
wszystkich, że zioła z uwagi na swoją "naturalność",
jeśli jej NIE pomogą, to z pewnością też jej NIE zaszkodzą.
Mąż kuzynki mojej żony zakupił więc w chińskim sklepie zielarskim
i wygotował dla nas wywar z ziół owego "tygrysiego mleka".
Pierwszą dozę przywieźli nam do zażycia zaraz po obiedzie
wieczorem w sobotę 2017/7/22. (Wywar ten ma się bowiem
zażywać na pełny żołądek zaraz po wygotowaniu, kiedy jeszcze
jest ciepły.) Jedna osoba ma wypić ćwierć litra (tj. 250 ml) tego
wywaru jednorazowo i jednego dnia. Po nalaniu go do kubka,
ja przyglądnąłem mu się dokładniej. Miał konsystencję
rzadkiego kisielu o nieco mlecznym (choć nadal przeźroczystym)
kolorze, oraz dziwnym ziołowym zapachu. Po rozpoczęciu
jego picia okazało się, że ma nieco słodkawy, ale wysoce mdlący
smak. Szybko i ze sporym trudem wypiłem swój kubek - podczas
przełykania ostatnich łyków niemal wymiotując. Aczkolwiek
piłem w życiu sporo lekarstw, które smakują znacznie gorzej
niż owo "tygrysie mleko", muszę przyznać, że jego wysoce
mdlący posmak czyni jego picie niezbyt przyjemnym. Po
wypiciu poszliśmy spać. Ja miałem wrażenie, że owej nocy
pociłem się znacznie silniej niż normalnie. (Pomimo mieszkania
w tropikalnym Kuala Lumpur, gdzie nawet noce są gorętsze
niż letnie dni w Polsce, ja NIE włączam "air-con" w swej sypialni
aby NIE pogarszać dodatkowo swego zdrowia wdychaniem
zimnego i zapełnionego bakteriami powietrza.) W dwa następne
wieczory nasza codzienna rutyna wypijania po-posiłkowego
kubka "tygrysiego mleka" tuż przed udaniem się spać została
powtórzona. Odnotowałem, że owo "mleko" czyni nasze
ciała coraz bardziej osłabione, zaś umysł jakby "odurzony".
Po trzech dozach poczułem się już aż tak osłabiony, że
na mój wniosek zaprzestaliśmy dalszego zażywania tego
ziołowego lekarstwa. Zajęło cały kolejny dzień i noc zanim
owo osłabienie naszych ciał oraz odurzenie naszych umysłów
stopniowo zaczęło zanikać (pełne jego zaniknięcie mi zajęło
aż cały tydzień). Okazało się wówczas, że u mnie to "tygrysie
mleko" całkowicie wyleczyło NIE tylko kaszel oraz indukowane
kaszlem wymioty, ale nawet ów "piasek" w umyśle, jaki uprzednio
powstrzymywał mnie przed twórczym myśleniem. Niestety,
odnotowałem jednak, że obecnie myślę znacznie wolniej niż
przed kwietniem 2017 roku (tj. przed nadejściem opisywanego
tu mojego "zatrucia"). Natomiast u mojej żony owe trzy dozy
"tygrysiego mleka" NIE spowodowały wyleczenia kaszlu ani
trapiącego ją "bronchitis", a jedynie zamieniły jej uprzednio "suchy"
kaszel w "mokrą" jego odmianę. W dniu 2017/7/27, kiedy to ja
spisałem większość niniejszego paragrafu, moja żona wybrała
się więc ponownie do tego samego lekarza w KL, który uprzednio
przepisał jej serię silnych antybiotyków - jakie jednak nic jej NIE
pomogły. Znając zaś zwyczaje dzisiejszych lekarzy, wierzyłem,
że wróci z następną serią jeszcze silniejszych antybiotyków -
wszakże "nowocześni" lekarze, poza antybiotykami i tabletkami,
NIE znają niemal już nic innego co ich zdaniem leczyłoby choroby!
Poza zaś nimi, moja żona NIE wierzy iż cokolwiek innego byłoby
też w stanie ją wyleczyć. Kiedy jednak moja żona wróciła od lekarza,
okazało się, iż myliłem się w swych przewidywaniach - zamiast
bowiem antybiotyków, które dewaluowałyby jej system immunologiczny,
lekarz przypisał jej steroidy, które osłabiają "tylko" moc i konsystencję
jej szkieletu. Żona zażywała owe steroidy przez następny tydzień,
w którym to czasie jej kaszel stopniowo też zaniknął. Dlatego ona
teraz wierzy, że ją wyleczyły antybiotyki i steroidy. Natomiast ja
wierzę, że zarówno ją, jak i mnie, wyleczyło owo "tygrysie mleko" -
zaś zażywanie przez nią antybiotyków jedynie spowolniło i opóźniło
proces jej leczenia, powodując iż pełne jej wyleczenie zbiegło się
w czasie z zakończeniem zażywania steroidów. Oczywiście, owe
wierzenia każdego z nas wpojone nam przez edukację i przez panujące
dziś poglądy wcale NIE zmieniają faktu, iż faktycznego wyleczenia
nas obu dokonał Bóg, zaś lekarstwa dostęp do jakich sobie wypracowaliśmy
i jakie zdecydowaliśmy się zażywać posłużyły jedynie przekonaniu
Boga, iż swymi staraniami fizycznymi, wysiłkiem umysłowym i
motywacjami zasłużyliśmy już sobie na zostanie przez Niego
wyleczonymi.
Teraz będę więc musiał obserwować, czy podobnie
jak moje uprzednie "wyleczenie symptomów", jakie
miało miejsce zaraz po moim przybyciu do KL na wakacje
2017 roku, obecne wyleczenie "tygrysim mlekiem"
też jest tylko tymczasowe i choroba ulegnie nawrotowi
po kolejnym tygodniu albo dwóch mojej "radości", czy
też okaże się już na tyle trwałe, iż potrwa aż do odlotu
do NZ. Po zaś powrocie do NZ będę musiał też obserwować,
czy "zatrucie" ulegnie nawrotowi po zaczęciu picia
NZ płynów i zjadaniu NZ żywności. (Odnotuj, że
kontynowanie spisywania niniejszego punktu podejmę
tylko w przypadku, jeśli odnotuję przedwczesny nawrót
objawów mojej choroby, czy "zatrucia" - tj. odnotuję nawrót
jaki nastąpi przed corocznym nawrotem "zatrucia", jakiego
następnego nadejścia, z powodu powtarzalności uprzednich
doświadczeń spodziewam się około kwietnia 2018 roku,
zaś jaki - jeśli faktycznie nadejdzie, opiszę w odrębnym punkcie).
Jak też potem się okazało, wyleczenie to było trwałe w KL,
jednak na drugi dzień po powrocie do NZ choroba nawróciła się.
Nasze wakacje zakończyły się w niedzielę, 13 sierpnia
2017, kiedy to nasz powrotny samolot wylądował w NZ.
Oto co rzuciło mi się w oczy wkróce po powrocie:
(1) Typowo zimowa pogoda. Kiedy nasz
samolot wylądował, lało jak z cebra, było zimno i wiała
zimowa wichura. Był to więc dosyć twardy powrót do
rzeczywistości po ciepłej i słonecznej pogodzie wakacji.
(2) Podwojone ceny masła. Zaraz po powrocie
moje żona udała się do sklepu zaby zakupić potrzebną
nam żywność. Po powrocie z szokiem mi raportowała,
że w NZ ceny masła w międzyczasie uległy podwojeniu.
Tak więc NZ ma teraz aż dwa powody do dumy, mianowicie
(a) iż gości w swym kraju jeden z największych w świecie
monopoli mlecznych (rządzonych przez obcokrajowców)
jaki zaopatruje w tanie masło niemal połowę dzisiejszego
świata, oraz (b) iż ów monopol uczynił krajowe ceny masła
w NZ jednymi z najdroższych na świecie (jeśli NIE faktycznie
najdroższych - np. w Malezji NZ masło jest o połowę tańsze
niż w NZ).
(3) Zatrucie wody w kranach z miasta Dunedin.
W dwa dni po powrocie, tj. we wtorek dnia 15 sierpnia 2017
roku, od godziny 18:00 jak zwykle słuchałem wieczornego
dziennika telewizyjnygo na kanale 1 TVNZ. W wiadomościach
tego dziennika nagle zaszokowało mnie krótka wiadomość,
że woda z kranów w mieście Dunedin okazała się być zatruta -
stąd władze tego miasta zmuszone są dowozić cysternami
wodę pitną. Wyjaśnienie reprezentanta lokalnych władz jak
owo zatrucie powstało, mi NIE czyniło żadnego sensu. Aby
bowiem tak zaistnieć jak on to opisywał, aż kilka praw hydromechaniki
i aż kilka zasad działania wodociągów musiałoby ulec złamaniu
albo zostać zmienione. Następnego dnia, pomimo już wówczas
trapiących mnie objawów zatrucia i gorączki, wybrałem się do
biblioteki aby poszukać jakiejś pisanej informacji w gazetach
o owym zatruciu. Jak się okazało, wszystkie gazety milczały
w tej sprawie - ciekawe dlaczego? (Informacja z TV szybko
ulegnie przecież zapomnieniu, zaś internet daje się wymazywać.
Tymczasem dla dobra naszych potomków dobrze byłoby aby
w gazetach istniała też jakaś pisana informacja o tak historycznie
istotnym zatruciu, jaka będzie dostępna przez wiele następnych
lat, a nawet pokoleń.) Skrócona wiadomość o owej zatrutej
wodzie z Dunedin została powtórzona jeszcze następnego dnia
w tym samym dzienniku wieczornym, poczym telewizja (podobnie
jak gazety) nabrała "wody w usta" w sprawie tamtego zatrucia.
(4) Gwałtowna reakcja mojego organizmu na wypicie
NZ wody. Aby uhonorować nasz powrót z wakacji, 2017/8/15
znajomi zaprosili nas na obiad w restauracji. Ponieważ to oni płacili
rachunek, zaś wszyscy oprócz mnie do popijania podczas tego
posiłku zamówili zwykłą wodę, po krókim namyśle ja też zamówiłem
wodę aby NIE narażać płacących rachunek na dodatkowy koszt
piwa jakie od czasu swych poważnych zatruć wodą ja popijałem
podczas swych posiłków. (Po powrocie z wakacji nadal bałem się
bowiem pić NZ wodę. W domu piłem więc tylko mleko i piwo. W
restauracji zaś, poza zamówieniem wody, pozostawałoby mi więc
tylko zamówienie drogiego tam piwa - wszakże mleka w restauracji
NIE daje się zamówić.) Kiedy przełknąłem pierwszy łyk owej wody,
w gardle poczułem silne drapanie. Z każdym łykiem drapanie
to się nasilało. Kiedy skończyliśmy obiadowanie i rozmowy w około
dwie godziny później, moje gardło czuło się już jak w środku ostrej
grypy czy bólu gardła. Potem owa grypa trapiła mnie przez około
dwa tygodnie. Nigdy poprzednio NIE miałem aż tak silnej
i aż tak szybkiej reakcji na picie wody. Najwyraźniej mój organizm
jest silnie uczulony na jakiś składnik, który jest obecny w owej NZ
wodzie. (Ciekawe czy owym alergentem przed jakim broni się mój organizm, jest
trucizna 1080,
czy też pestycydy?) Następnego dnia miałem już silną gorączkę,
kichałem, kaszlałem, zaś wieczorem zaczęły się wymioty i biegunka.
Wypicie jednej szklanki NZ wody spowodowało wówczas nawrót
objawów zatrucia, jakie wierzyłem iż zostały wyleczone w KL, oraz
moje przejście przez trzecią już w ostatich trzech miesiącach silną
chorobę podobną do grypy. (W kilka tygodni później, tj. dnia 2017/9/13,
kolejną, czwartą już "grypę" na jakie zachorowałem jedna po drugiej
w przeciągu ostatnich 4 miesięcy, załapałem nawet w jeszcze bardziej
niewyjaśniony sposób, bo już bez żadnej znanej mi przyczyny - co
opisałem dokładniej w punkcie #E4 swej innej strony o nazwie
woda.htm.)
Ponieważ wodę z kranu moja żona zmuszona była też używać do
gotowania, już w dwa dni później byłem aż tak chory, że z trudem
wstałem z łóżka, zaś moje symptomy były dokładnie takie same jak
w najgorszym okresie poprzedniego zatrucia tuż przed udaniem
się na wakacje. Wyglądało mi więc na to, że jeśli szybko NIE znajdę
i NIE wdrożę jakiegoś drastycznego rozwiązania jakości konsumowanej
przez siebie wody, kontynuacja dotychczasowego zatruwania się wodą
gruntową jaka jest tu publicznie udostępniana, może okazać się dla
mnie tragiczna. Stąd w czwartek, 17 sierpnia 2017 roku, doszedłem
do wniosku, że pilnie powinienem podjąć eksperymentalne sprawdzenia,
czy NZ woda deszczowa też wywołuje podobnie silne reakcje mojego
organizmu. Jednocześnie mój naukowy instynkt mi podpowiadał, że
dla dobra innych osób, jakie też mogą znaleźć się w mojej sytuacji,
od samego początku realizacji owych eksperymentalnych sprawdzeń
następstw picia deszczówki powinienem też zapoczątkować nową stronę o nazwie
woda.htm,
w której będę sumiennie spisywał swój raport z dokonanych eksperymentów
nad pozyskiwaniem i piciem deszczówki. (Wraz ze stroną o nazwie
solar_pl.htm,
taka strona o nazwie "woda.htm" być może byłaby też w stanie dopomagać
moim czytelnikom w przypadku nadejścia jakiegoś poważnego kataklizmu.)
Niestety, kiedy wniosek ten osiągnąłem, byłem właśnie w środku bardzo
poważnego kryzysu zdrowotnego spowodowanego owym nawrotem
objawów mojego zatrucia NZ wodą gruntową. Stąd zrealizowanie
najistotniejszych moich eksperymentów z deszczówką stało się możliwe
dopiero we wrześniu 2017 roku - kiedy to wypracowałem empirycznie
moim zdaniem najbardziej znaczące moje
odkrycia i opisy 2017 roku, dotyczące eliminacji efektów zatruwania
się wodą gruntową (np. eliminacji otyłości i sporej liczby symptomów
chorobowych) poprzez picie wody deszczowej jakie to
odkrycia natychmiast spisywałem i prezentowałem na owej stronie
woda.htm -
przykładowo patrz tam punkty #I2 oraz #E2.
(5) Naiwność ludzka w interpretowaniu generalnego
kursu ludzkiej historii. Małżeństwo znajomych jacy zaprosili
nas na powyższy obiad, było tym samym z jakim około roku
wcześniej wygrałem ów zakład opisany w #D2.1 z mojej strony
eco_cars_pl.htm.
Głowa owego małżeństwa jest bardzo zainteresowana w polityce.
Podczas powyższego obiadu opowiedział mi więc kto według niego
wygra inne wybory jakie wówczas dyskutowaliśmy. Niestety, jego
ocena sytuacji była bardzo naiwna i łamała sporo praw jakie
rządzą kursem ludzkiej historii. Przykładowo, łamała owo prawo
jakie w Biblii wpisane jest w wersety 2:31-43 z Księgi Daniela,
a jakie stwierdza, że kurs ludzkiej
historii zawsze ma przebieg wyłącznie w dół - czyli podobny do
kierunku spływu wody z położenia o wyższej energii potencjalnej
do położenia o niższej energii potencjalnej, stąd w każdej
politycznej konfrontacji wygrywa ten kto reprezentuje niższą
doskonałość lub kto zamieni sytuację ludzi dotykanych jego
działaniami na jeszcze gorszą (zaś "koniec świata"
nastąpi dopiero kiedy ludzkość osiągnie energetyczny
poziom zerowy, poniżej którego NIE da się jej już dalej spadać).
Na bazie więc swej wiedzy o prawach jakie rządzą kursem
historii, wyjaśniłem swemu znajmemu, kto moim zdaniem
naprawdę wygra owe wybory. Oczywiście, mój znajomy ponownie
uniósł się honorem w sprawie pewności swej przepowiedni i
ponownie zaproponował abyśmy założyli się o obiad.
Ja pod naciskiem sytuacji zmuszony więc zostałem
aby ponownie przyjąć ten zakład. Dobrze więc byłoby,
żebym - kiedy właściwy czas nadejdzie, mógł wyjaśnić swym
czytelnikom szczegóły tego zakładu, zaś na ich przykładzie
wyjaśnić też jakie prawa naprawdę rządzą kursem ludzkiej
historii.
Tuż przed odlotem do Malezji na wakacje 2017 roku,
jednej soboty kiedy ja i żona wracaliśmy z kościoła,
spotkaliśmy NZ młodzieńca jakiego znaliśmy już od
sporego czasu. Jak niemal wszyscy młodzi Nowozelandczycy,
jest on rosły, dobrze zbudowany i wygląda imponująco,
silnie, oraz zdrowo. Spytaliśmy go gdzie aktualnie pracuje,
zaś on odpowiedzial, że "nigdzie" ponieważ właśnie
trapi go jakaś poważna choroba w której żaden
lekarz NIE może się wyznać. Ta jego wypowiedź
znacząco mnie zaintrygowała. Kiedyś bowiem
słyszałem na Borneo ostrzeżenie miejscowych
Dayak (Bidayuh) mówiące właśnie o chorobie
w jakiej "żaden lekarz NIE może się wyznać" -
ostrzeżnie to opisałem dokładniej
w (C2) z podrozdziału A1 swego
traktatu [7/2].
Zapytałem go więc jakie są symptomy owej tajemniczej
choroby jaka go trapi. W odpowiedzi opisał mi symptomy
jakie okazały się być wiernym powtórzeniem symptomów mojego
"zatucia", które ja właśnie wówczas doświadczałem,
a które opisałem w niniejszym punkcie. Czyli ja wcale
NIE jestem jedynym mieszkańcem NZ, kogo dopadła
ta tajemnicza choroba. Tyle, że będąc emerytem
ja NIE utrzymuję obecnie kontaktow z wieloma
innymi Nowozelandczykami, NIE bardzo więc
wiem co dzieje się z ich zdrowiem. Natomiast NZ
dzienniki telewizyjne jakie oglądam niemal całkowicie
milczą w tej sprawie. Milczenie TV, podobnie jak
niezdolność NZ lekarzy do rozeznania się w tym
problemie, oczywiście stają się dla mnie coraz
dziwniejsze. Wszakże jeśli życie potwierdzi moje
obawy, że źródło owych "zatruć" może się kryć w
dogłębnym zatruciu NZ gleby i wody aż do głębinowego
poziomu, co z kolei może spowodować iż zatruwana
stopniowo może zacząć być i spora proporcja żywności
i wody dopuszczanej przez NZ władze do publicznego
użytku, wówczas problem tych zatruć, chociaż nadal
pozostawałby on niewidoczny i wstydliwy, już obecnie
mógłby osiągać proporcje lawinowej epidemii. Czyż
jest więc możliwe, iż publikatory i lekarze przeaczaliby
lub przemilczaliby istnienie takiej zatruciowej epidemii?
Oczywiście, jak każdy problem nurtujący ludzi,
także i niniejszy problem prawdopodobieństwa
osiągnięcia już "punktu braku powrotu" w lawinowo
eskalowanym zatruwaniu NZ naturalnego środowiska
(a stąd i zatruwania zdrowia ludzi przebywających
w NZ), powinno się natychmiast zacząć intensywnie
sprawdzać i badać pomiarowo, zaś jeśli pomiarowe
badania potwierdzą go jako prawdę, wówczas natychmiast
zastopować go przed dalszym jego intensyfikowaniem.
Tyle, że w celu jego zastopowania, zamiast obecnego
pozwalania aby zatruwanie to było eskalowane
decyzjami w rodzaju tych jakie dla E.Coli opisałem
w (2) z punktu #A2.11 strony
totalizm_pl.htm,
trzebaby raczej podjąć aktywne i zdecydowane kroki
naprawy obecnej sytuacji - do podjęcia których to
kroków najwyraźniej dotychczasowi długoletnio-rządzący
NZ politycy NIE są już zdolni, zaś do wybrania w
wyborach 2017 roku do parlamentu
zupełnie odmiennych rządzących, moim zdaniem NZ
społeczeństwo NIE jest już zdolne. Wszakże w NZ panują
tradycje głosowania przez całe dziesięciolecia zawsze
na tych samych polityków i zawsze na te same partie
polityczne i to bez żadnego sprawdzania jakie są ich
postawy moralne, motywacje i poziom wiedzy oraz
fachowości. Ponadto
Mixed Member Proportional (MMP)
system wyborczy, jaki obecnie panuje w NZ, pozwala
na włączanie w skład parlamentu sporej proporcji
długoletnich polityków, na jakich niemal nikt NIE
chciał już głosować. W rezultacie obawiam się, iż
jeśli moje opisane
tu wnioski (niestety narazie wydedukowane tylko
teoretyczne i nadal wymagające pomiarowego
posprawdzania), co do prawdopodobieństwa już
nieodwracalnego zatrucia środowiska NZ, a stąd
i zdrowia mieszkańców NZ, okażą się być prawdą,
wówczas takie zatruwanie środowiska będzie
lawinowo się pogarszało, aż do czasu, kiedy
do działania wkroczy sama natura i to ona
rozwiąże ten problem na swój naturalny sposób,
jaki opisałem na początku tego punktu -
tak jak opisują to też starodawne przepowiednie
omawiane w punktach #H1 do #H3 z mojej strony o nazwie
przepowiednie.htm
(wzmiankowane także w punkcie #G2.2 powyżej).
Jako naukowiec poczuwam się w obowiązku aby
na zakończenie niniejszego punktu zwrócić jednak
uwagę czytelnika, że pierwszym słowem tytułu jest tu
"czyżbym", oraz że w treści z naciskiem podkreślam
iż opisany tu wniosek osiągnąłem w wyniku teoretycznej
dedukcji, a NIE pomiarów empirycznych. (Pomiary
przekraczają bowiem możliwości wykonawcze pojedyńczego
naukowca-hobbysty jak ja.) Jako zaś wniosek
teoretyczny, sugeruje on jedynie
możliwość,
iż warstwa ziemi i skał pomiędzy powierzchnią ziemi
i poziomem wody głębinowej została już nieodwracalnie
przesycona czynnikami zatruciowymi. Bez wykonania
odpowiednich pomiarów NIE reprezentuje on jednak
konklusywnego dowodu
na prawdę tej możliwości. (Wszakże woda studni
głębinowej w Petone mogła też zostać zatruta w jakiś
inny sposób, niż ów najfatalniejszy - np. jakieś zmyślne
zwierzątko mogło znaleźć sposob jak powtarzalnie
i zawsze w kwietniu każdego roku, opróżniać się
do owej wody.) Brak zaś takiego konklusywnego dowodu
w dzisiejszych czasach oznacza także brak motywacji
aby zastopować obecne katastrofalne zatruwanie naturalnego
środowiska. Tymczasem głównym powodem dla którego
ja podjąłem poważne ryzyko niniejszego opisania tu mojego
teoretycznego wniosku, jest dostarczenie wstępnych
wyjaśnień i motywacji jakie mają pobudzić pilne
przeprowadzenie wymaganych pomiarów empirycznych.
Wszakże gdyby wykonanie takich pomiarów zostało
zaniedbane (co, niestety, obawiam się, nadal ma
wysoką szansę iż w praktyce się stanie), jednak
opisany tu mój wniosek teoretyczny okazał się
prawdą, wówczas stałoby się jak w owym starym
powiedzeniu, iż "wielu ludzi mogłoby padać,
NIE wiedząc co ich uderzyło".
Fot. #G2abc: Oto trzy moje zdjęcia, jakie pozornie dokumentują
jedynie przykład głębinowej studni artezyjskiej z NZ miasteczka
Petone
(w którym ja mieszkam) - zamkniętej z powodu zatrucia
jej wody. Inne zdjęcia (już NIE moje) tej samej petońskiej
głębinowej studni artezyjskiej czytelnik może oglądnąć
klikając na niniejszy (zielony) link.
Mnie osobiście ogromnie martwi sytuacja udokumentowana
powyższymi trzema zdjęciami. Nawet tylko bowiem czysto
teoretyczna analiza mechanizmów jakie prawdopodobnie
spowodowały zatrucie głębinowej wody tej studni, prowadzi
do wysoce niepokojącego wniosku, że zdjęcia te mogą dokumentować
jeden z pierwszych dowodów, iż zamienianie lądów w nieużytki
i śmietniska, zaś wód w płynne trucizny, już dawno temu przekroczyło
tzw. "punkt braku powrotu" (opisany w #T1 ze strony o nazwie
solar_pl.htm),
ponieważ odwrócenie zatrucia wód głębinowych NZ już obecnie
przekracza zdolności naprawcze ludzi i ekonomii owego kraju.
To choćby tylko z tego powodu niniejszy mój teoretyczny wniosek
powinien być sprawdzany pomiarowo tak szybko i tak obiektywnie,
jak jego istotność na to zasługuje. Wszakże jeśli wniosek ten okaże
się prawdą, zaś zidentyfikowana nim dewastacja natychmiast NIE
zostanie zastopowana, wówczas moim zdaniem studnia ta może
stać się oznaką "początku końca" - czyli już tylko szybko
nasilającego się wymierania ludności. Na przekór bowiem głębinowego
pochodzenia wody tej studni, w dniu 12 kwietnia 2017 roku
okazało się, że woda ta ciągle jest już powtarzalnie zatruwana
morderczymi bakteriami E.Coli. Chociaż o innych formach
zatrucia tej wody narazie oficjalnie się NIE mówi, łatwo sobie
wywnioskować, że jeśli do jej głębinowych wód masowo
dotarły już bakterie E.Coli, wówczas zapewne dotarły tam
także i wszelkie inne rozpuszczalne w wodzie chemiczne
trucizny, pestycydy, roadioaktywność, itp., których wyeliminowanie
z jej wody obecnie będzie już niemożliwe. Wszakże jeśli
czynniki zatruwające dotarły aż do głębin owej studni,
praktycznie to implikuje możliwość, że dokumentnie zatruta też
już została cała warstwa gleby, ziemi i skał aż do jej głębokości -
co czyni efekty tego zatrucia zupełnie nieodwracalnymi.
Oczywiście, aby studnia ta została zamknięta przez władze,
stężenie E.Coli musiało w niej już przekraczać nawet owe
jedne z najbardziej już zdewaluowanych w świecie standardów
legalnie dozwolonego zagęszczenia tych fatalnych bakterii
w wodzie Nowej Zelandii - po więcej danych o owych
standardach patrz (2) z punktu #A2.11 strony
totalizm_pl.htm.
(Standardy te są już aż tak zdewaluowane, że pozwalają aby
nadal móc kontynuować brak działania na przekór, iż podobno
w około połowie NZ rzek - włącznie z rzeką "Hutt River"
jaka przepływa przez Petone, ludziom zakazuje się już
kąpania zaś psy zdychają jeśli przypadkowo napiją
się z nich wody. Oczywiście, naprawa aż tak zdegradowanego
naturalnego środowiska NIE leży już w możliwościach
małego kraju jak NZ. Wszakże jej rząd musiałby natychmiast
zainwestować miliardy w drogie oczyszczalnie ścieków
(zamiast upuszczać te ścieki wprost do rzek
lub morza - tak jak ilustruje to "Fot. #D2" ze strony
tapanui_pl.htm),
brzegi rzek - a ściślej tzw. "Queens Chains",
czyli pasy rządowej ziemi przebiegające wzdłuż każdej
NZ rzeki, musiałyby być pracowicie zadrzewiane, zamiast -
jak obecnie, drzewa m.in. i tam wytruwane lub wycinane
przez drużyny "tępicieli drzew" - które opisałem w punkcie #I1 swej strony
landslips_pl.htm,
każda rzeka musiałaby być ogradzana płotami - tak aby
owa mnogość NZ krów NIE miała dostępu do jej wody
z pobliskich pastwisk i stąd NIE mogła jej zapaskudzać
swoim zapełnionym bakteriami łajnem, dotychczasowa
swoboda decydentów NZ instytucji o prawie do podejmowania
masowego wytruwania rozpuszczalnymi w wodzie
chemicznymi truciznami wszystkiego co komuś w tych
instytucjach się niepodoba musiałaby zostać legalnie
ograniczona, swoboda masowej sprzedaży chemicznych
trucizn oraz masowego zanieczyszczania środowiska
tymi truciznami musiałaby zostać zakończona, NZ władze
i służby zdrowia musiałyby zacząć uznawać, rejestrować
i finansowo rekompensować wszystkie przypadki kiedy
czyjeś zdrowie zostałoby zrujnowane zatrutą wodą jaką
władze udostępniają do publicznego użytku, itd., itp.
Ja osobiście NIE wierzę, aby NZ plitycy, którzy czasami
są powtarzalnie wybierani przez całe dziesięciolecia,
jednak dotychczas nic NIE uczynili w tych sprawach,
nagle rzucili się na wdrożenie tak rewolucyjnych zmian -
co niestety oznacza iż prawdopodobnie nadszedł
już "początek końca"!)
(Kliknij na wybrane zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu.)
Fot. #G2a (góra):
Ozdobny słup kamienny z kranami udostępniającymi
głębinową wodę ze strudni artezyjskiej w Petone - czyli
najważniejszy element owej studni. Zbliżone zdjęcie jednego
z białych ogłoszeń zakazu użycia wody z owej studni,
przyklejonych ponad każdym z jej trzech kranów, pokazałem
na najniższej (tj. na "Fot. #G2c (dół)") z powyższych
trzech fotografii. Natomiast czubek ozdobnego słupa
kamiennego widać też jak wystaje ponad lewą częścią
trwałej planszy informującej o owej studni artezyjskiej,
a pokazanej powyżej na środkowej (tj. na "Fot. #G2b
(środek)") z powyższych trzech fotografii. To z tej studni
ja i moja żona pobieraliśmy wodę do picia i gotowania
przez 6 lat, tj. począwszy od kwietnia 2011 roku, aż
do kwietnia 2017 roku - kiedy to studnia ta została
zamknięta dla użytku publicznego - tak jak to opisałem
w powyższych punktach #G2.3 i #G2.2 niniejszej strony,
oraz w (A5) z punktu #M2 innej mojej strony o nazwie
telekinetyka.htm.
Po wykryciu zatrucia jej wody bakteriami E.Coli, teraz
już rozumiem dlaczego pomimo iż woda ta pochodzi
z głębin, ciągle co jakiś czas silnie podtruwała mój organizm.
Wszakże jeśli jej woda zdołała już przesiąknąć bakteriami
E.Coli, z całą perwnością jest też przesiąknięta najróżniejszymi
rozpuszczanymi w wodzie chemicznymi truciznami, pestycydami
i radioaktywnoscią, jakich olbrzymie ilości corocznie są m.in.
wylewane, wysiewane, lub opadają z deszczem, na NZ łąki, pola i lasy.
Fot. #G2b (środek):
Trwała plansza zamontowana w pobliżu słupa z
kranami udostępniającymi wodę ze studni artezyjskiej
w NZ miasteczaku Petone. Opisuje ona historię
owej studni, a także zasadę na jakiej ta głębinowa
studnia pozyskuje wodę sprężaną naciskiem płyty
skalnej na jakiej zbudowane jest miasteczko Petone.
Dla mnie osobiście pozostaje rodzajem budzącej
najwyższe obawy tajemnicy i zagadki, jak to możliwe
iż mordercza bakteria E.Coli pojawiła się nawet już
w niebezpiecznym dla ludzi stężeniu na głębinach z
jakich wytryskuje woda owej studni artezyjskiej. Ciekawe więc czy
w wyborach do NZ parlamentu z 2017 roku
ponownie zostaną wybrani ci sami niekiedy niezmieniający
się przez dziesięciolecia politycy, którzy już zdołali
doprowadzić do sytuacji o jakiej ostrzega m.in.
wideo "Jak wielki jest Magnokraft",
kiedy to w nieustannie zasilanej nową deszczową wodą
NZ niemal nie daje się już znaleźć niezatrutej wody,
którą dawałoby się bezpiecznie pić.
Fot. #G2c (dół):
Oficjalne ogłoszenie przyklejone do słupa z kranami
udostępniającymi mieszkańcom wodę czerpaną ze
studni artezyjskiej w miasteczku Petone. Informuje
ono sucho, że ponieważ w dniu 2017/5/12 we wodzie
tej studni wykryto bakterie E.Coli, studnia ta zostaje
zamknięta dla publicznego użytku. Ciekawe jednak
dlaczego na owym oficjalnym ogłoszeniu studnia
artezyjska nazywana jest "fontanną" - czyżby ktoś
próbował niwelować tym logiczne wnioski do jakich
można dojść po uświadomieniu sobie, iż bakterie
E.Coli pozatruwały sobą już wodę NIE tylko w około
połowie napowierzchniowych NZ rzek - w których
kąpanie się jest już zakazane ludziom, zaś po napiciu
się wody z których psy już zdychają, ale nawet bakterie
te są też już obecne w artezyjskich studniach głębinowych
NZ. Najnowsze i dotychczas najsilniejsze z moich
zatruć, zaczęło się u mnie nasilać w 2017 roku na
krótko przed zamknięcierm tej studni artezyjskiej do
użytku publicznego.
#G3.
Użycie zasady "odwracania swoich wierzeń" do zapobiegania ciąży, do powodowania zajścia
w ciążę, do płodzenia potomków o pożądanej przez rodziców płci, oraz do eliminowania nałogów:
W podrozdziale UB1 z tomu 16 najnowszej
monografii [1/5]
przytoczony został raport Nowozelandki o
pseudonimie "Miss Nosbocaj" ze swego
"uprowadzenia" do "symulacji wehikułu UFO".
Podczas tego uprowadzenia, "symulacja
lekarza UFOnauty" nauczała Miss Nosbocaj
jak ta ma unikać zajścia w ciążę wyłącznie
poprzez odpowiednie "odwrócenie swoich
wierzeń" - oraz bez użycia medykamentów.
Jak też się okazuje, zasada tego "unikania
zajścia w ciążę" też sprowadza się do
"odwrócenia swoich wierzeń" - bardzo
podobnego jak owo odwracanie które
ja używam w "bezmedykamentowym
samouzdrawianiu" które opisałem w
poprzednim punkcie #G2 tej strony.
Co ciekawsze, wyjaśniony w punkcie #G1
powyżej sposób na jaki
filozofia totalizmu
wydedukowała odwracalność opisywanych tutaj
zasad, gwarantuje że dokładnie ta sama metoda
"odwracania wierzeń" może być też używana
do zaindukowania "zajścia w ciążę" przez pary
małżeńskie wierzące iż mają problemy z płodnością.
Dlatego osobiście bym radził tym parom które
wierzą iż mają problemy ze spłodzeniem potomstwa,
aby zanim zdecydują się na wysoce kosztowne
"ortodoksyjne" leczenie bezpłodności, najpierw
spróbowały opisywanej tutaj "darmowej" i
"bezmedykamentowej" metody zaindukowania
ciąży poprzez "odwrócenie swoich wierzeń".
Wszakże zachodzenie w ciążę też wcale NIE
jest procesem wyłącznie biologicznym, a rządzone
jest wierzeniami danej pary i dokonuje się za
pośrednictwem uczuć które te wierzenia indukują.
Dowodem na to jest, iż spostrzegawczy mężczyzna
zawsze potrafi odnotować kiedy zapłodnienie miało
miejsce, bowiem zawsze mu towarzyszy unikalny
wyłącznie dla zapłodnienia "błysk" odczucia
"doskonałego zespolenia" - który jest relatywnie
łatwy zarówno do rozpoznania, jak i do celowego
wygenerowania z pomocą opisywanej tu metody.
Każdy z narodów wypracował sobie najróżniejsze
folklorystyczne receptury, jak należy spładzać potomka
o określonej płci. Przykładowo, jedna z takich
receptur, wywodząca się z folkloru staropolskiego,
stwierdza że "aby spłodzić chłopca należy
się kochać na kożuchu kiedy mężczyzna ciągle ma
ubrane buty z ostrogami". Jeśli zaś ktoś przeanalizuje
do czego sprowadza się esencja tych dawnych
ludowych receptur na spłodzenie dziecka o określonej
płci, wówczas się okazuje że także każda z nich
polega na stwarzaniu takich warunków i sytuacji
na czas kochania się, aby w momencie zapłodnienia
oboje przyszli rodzice zgodnie i jednocześnie realizowali
w myślach opisaną poprzednio zasadę "odwracania wierzeń".
Innymi słowy, owe ludowe receptury stanowią jedynie
przeinterpretowaną do wymogów spładzania potomka
obietnicę Boga wyrażoną w bibilijnej "Ewangelii w/g św.
Mateusza", wersety 18:19-20, cytuję: "Jeśli dwaj
z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego
użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są
dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród
nich." Oczywiście, jeśli dana para małżeńska
uzyska faktyczną zgodność co do płci potomka
którego zechce spłodzić, oraz w trakcie kochania
się wyrazi tą zgodność w formie silnego wspólnego
wierzenia, wówczas to czego chce będzie jej dane
nawet bez użycia kożucha i butów z ostrogami.
Jeśli ktoś rozważy nałogi - zaczynając od zwykłego
palenia papierosów czy objadania się, a kończąc
na narkotykach, wówczas trwanie przy nich także
jest powodowane określonymi nawykami i wierzeniami.
Stąd opisywana tutaj metoda, po niewielkim zmodyfikowaniu,
powinna okazywać się efektywna także przy samo-zarzucaniu
nałogów.
#G4.
Opisywana tu zasada "odwracania swoich wierzeń"
najprawdopodobniej pozwala też na powstrzymywanie
nadejścia kataklizmów:
W punkcie #I3 totaliztycznej strony o nazwie
day26_pl.htm
przytoczyłem materiał dowodowy, który ilustruje
że przedmieście zwane "Petone" w którym ja
mieszkam omijane jest przez kataklizmy jakie
dotykają czasami nawet już sąsiednie miejscowości.
Punkt zaś #J3 owej strony wyjaśnia też "dlaczego".
Jeśli się przeanalizuje "dlaczego" owe kataklizmy
przechodzą obok Petone bez szkody, chociaż
niszczą one już sąsiednie miejscowości, wówczas
jednym z powodów które się rzucają w oczy,
jest moje silne wierzenie iż Petone jest chronione
przed kataklizmami ponieważ w jego pobliżu
mieszka tzw. "10 sprawiedliwych". (Chroniące
przed kataklizmami zdolności owych "10 sprawiedliwych"
omawiane są m.in. w punkcie #G2 strony o nazwie
day26_pl.htm,
a także w punkcie #B6 strony o nazwie
seismograph_pl.htm.)
To silne wierzenie trwa u mnie ponieważ ja osobiście
policzyłem ilu owych "sprawiedliwych" mieszka
w pobliżu Petone, oraz ponieważ wiem że z
całą pewnością jest ich tam co najmniej 10-ciu.
Na bazie jednak tego co wyjaśnia niniejsza
"część #G" tej strony, jest też możliwe, iż
gdybym albo ja (albo też np. większość mieszkańców
jakiegokolwiek miasta czy miejsca rezydencji) otrzymał
podstawy do równie silnego uwierzenia że np.
sama moja obecność w miejscowości zagrożonej
jakimś kataklizmem (np. zagrożonej tornadem, pożarem,
trzęsieniem ziemi, tsunami, powodzią, mrozem, itp.) już
by wystarczyła z jakichś powodów aby powstrzymać
tam nadejście kataklizmu (np. ponieważ inni
totaliźci by "oddelegowali", czyli "wysłali", mi swoje
moralne poparcie), wówczas jestem gotowy się
założyć, że ową miejscowość lub miejsce
rezydencji też kataklizmy by obchodziły z
daleka. To właśnie dlatego na początku
stycznia 2011 roku zaochotniczyłem
aby przetestować taką możliwość poprzez
publiczne zaproponowanie w punkcie
#C5.1 strony o nazwie
seismograph_pl.htm
nowozelandzkiemu miastu Christchurch, że powstrzymam
jego dalsze trzęsienia ziemi - jeśli miasto to zaprosi
mnie abym w nim zamieszkał na jego własny koszt
(miasto to zdecydowało jednak aby raczej zostać
dokumentnie zniszczonym następnym trzęsieniem
ziemi z dnia 22 lutego 2011 roku, niż aby skorzystać
z tamtej mojej wcześniejszej oferty). To także dlatego
ogromnie załuję że żadne z miast już wybranych
przez Boga do zniszczenia - i już ostrzeganych
o zbliżającym się katakliźmie w sposób opisywany
w punktach #B5 do #B7.3 strony o nazwie
seismograph_pl.htm,
ani żaden z ludzi którym Bóg wkrótce zamierza
odebrać ich zamożność i/lub życie, oraz też ich jakoś
subtelnie o tym już ostrzegł, NIE mają jednak odwagi
aby dopomóc sobie samym, mi, oraz całej ludzkości,
poprzez sfinansowanie wytestowania możliwości
opisywanej w punkcie #I3.1 ze strony o nazwie
day26_pl.htm,
a sugerującej, że zdolność do ochrony przed kataklizmami
mogłaby być "oddelegowana" do wybranego "aktywnego
totalizty" - wszakże zdolność ta też opiera się na opisywanych
w tej "części #G" zasadach dopuszczających takie jej
"oddelegowywanie".
Część #H:
Medykamenty przyszłości, czyli jak "pogoń za zyskiem kosztem ludzkiego dobra"
zaistniała w farmacji nakłania aby "wehikuły czasu" stały się "lekarstwem na wszystko":
#H1.
Zdefiniujmy sobie pojęcie "lekarstwo na wszystko" (np. "kuramina"):
Zaraz po drugiej wojnie światowej, czyli
w latach 1950-tych, ludzkość dokonała
ogromnych postępów w swej wojnie z
chorobami. To wówczas opracowane
zostały najważniejsze antybiotyki oraz
szeroko upowszechniono szczepienia
ochronne. Na całym świecie odwieczne
choroby ludzi nagle zaczęły zanikać.
Ludzi ogarnęła wiara w
nieorganiczone możliwości medycyny.
Cały szereg badaczy podjął też wówczas
pierwsze praktyczne prace nad "kuraminą",
znaczy nad hipotetycznym lekarstwem
które samo jedno miało leczyć wszystkie
choroby. W powszechnym języku codziennym
owo hipotetyczne lekarstwo leczące wszystkie
choroby typowo jest nazywane "lekarstwem
na wszystko".
Wieści o pracach nad wynalezieniem "kuraminy"
oczywiście przeniknęły także i do folkloru.
W Polsce na temat "kuraminy" krążyły najróżniejsze
legendy - które w świetle tego co wyjaśniłem
w punkcie #F5 niniejszej strony, prawdopodobnie
bazowały na entuzjastycznych opowieściach
jakiegoś cherlawego polityka-dyplomaty polskiego,
wysłanego na placówkę dyplomatyczną do Chin, którego
rozliczne choroby zawsze leczone tam były z sukcesem
chińską miseczką pełną kurzego rosołu o ziołowym
smaku. Wszakże taki NIE znający chińskiego
języka polski cherlawy polityk-dyplomata NIE
wiedziałby, że ów pozornie zawsze jednakowy
rosół kurzy, dla każdej istniejącej choroby
chińscy herbaliści za każdym razem przyrządzają
z odmiennych leczniczych ziół (chociaż zawsze
też owe zioła gotowane są w niemal identyczny
sposób, a stąd smakuja i wyglądają niemal identycznie).
Owego faktu, poza Chińczykami, nawet i dzisiaj
NIE wie niemal nikt z dzisiejszego świata.
Dla zaś osoby nieświadomej owych zawsze takich
samych zasad sporządzania chińskich ziołowych
wywarów leczniczych, rosół jaki leczeni wypijają
dla wyleczenia niemal każdej odmiennej choroby
wygląda tak samo i smakuje bardzo podobnie.
"Nie-Chińczycy" mogą więc uważać ów kurzy
rosół za jakieś cudowne lekarstwo "kuraminę"
leczące wszystkie możliwe choroby.
Ja ciągle pamiętam do dzisiaj fragmenty
długiego na kilka stron żartobliwego poematu
o tytule "Kuramina", upowszechnianego anonimowo
w latach 1950-tych, który zabawnie ilustrował
jak będzie wyglądało życie kiedy "kuramina"
stanie się faktem. Ludzie wówczas recytowali
sobie nawzajem z pamięci fragmenty tego
zabawnego poematu, jako rodzaj "poradnika"
podpowiadającego innym co mają czynić kiedy
zaczynają narzekać z powodu jakichs kłopotów
zdrowotnych. Przykładowo, w przypadku gdy
ktoś narzekał że bolą go zęby, następujący
fragment poematu "kuramina" był mu przez
kogoś recytowany aby "chłopską logiką" mu
podpowiedzieć co ma uczynić:
"...
Jeśli bolą was zęby
i nie możecie nic włożyć do gęby,
wówczas trzy krople kuraminy na watę polejecie,
do zęba wetkniecie,
zęba wyrwać dacie
i z nim wieczny spokój macie. ..."
(Gdyby któryś z czytelników miał gdzieś zapisany
ów zabawny poemat ludowy "Kuramina", lub ciągle
pamiętał jego fragmenty, wtedy bardzo prosiłbym
o dosłanie mi tego co dało się z niego zachować
do dzisiaj. (Mój adres jest wskazany w punkcie #K5
poniżej.) Chętnie opublikuję go tu w całości. Poemat
ten wykazywał bowiem unikalne cechy które były
wysoce charakterystyczne dla Polski zaraz po
wojnie, pozwalając Polakom przetrwać tamte
ciężkie czasy. Iskrzył się bowiem humorem,
będąc zarówno zabawny jak i wysoce zaradny,
życiowy i racjonalny - zgodnie z tzw. "chłopskim
rozumem". Dotychczas otrzymałem już jedną
całą wersję tego poematu, pochodzącą ze Śląska.
Zawiera ona nawet przepis jak sporządzić kuraminę.
Czytelnicy mogą go sobie poczytać jeśli klikną
na następujący
Pamiętam jednak, że w latach 1950-tych po
Polsce krążyły również inne wersje tego zabawnego
wiersza ludowego. Jeśli więc ktoś zna jakieś inne
jego wersje, lub choćby pojedyncze zwrotki czy
fragmenty innych wersji, wówczas też proszę i
ich dosłanie.)
Na przekór że folklor żartował sobie z "lekarstwa
na wszystko", faktycznie idei znalezienia takiego
medykamentu zaraz po drugiej wojnie światowej
poświęcali swe życie liczni badacze. Niestety,
już wkrótce pojawiły się "wyższe powody" dla których
owe poszukiwania musiały zostać zarzucone.
Odnotuj tu jednak, że analizy dokonane przez
filozofię totalizmu
ujawniły iż "lekarstwo na wszystko" faktycznie
istnieje. Jest nim "słuchanie i wykonywanie
podszeptów naszego sumienia" oraz "praktykowanie
wysoce moralnego życia" - tak jak opisuje to np.
punkt #G1 na stronie o nazwie
will_pl.htm,
czy punkty #B1 i #P1 na stronie o nazwie
changelings_pl.htm.
Oczywiście, ludzie od dawna wiedzą o związku
pomiędzy tzw. "moralnością" i zdrowiem. (Odnotuj,
że czym naprawdę jest "moralność" naukowo
zdefiniowane to zostało dopiero niedawno
przez nową tzw. "totaliztyczną naukę", zaś
poprawna definicja "faktycznej moralności"
podana została w punkcie #B5 strony o nazwie
morals_pl.htm.)
Ową wiedzę o związku pomiędzy moralnością i zdrowiem
potwierdza np. komentarz z Trzeciego Wydania
tzw. "Biblii Tysiąclecia" dodany tam do wersetu
6:3 z "Księgi Rodzaju" - cytuję tutaj ów komentarz:
"Wraz z postępującym zepsuciem moralnym
zmniejsza się witalność ludzi." A więc
ludzkość już od dawna wie że "prowadzenie
moralnego życia" powiększa zdrowie. Tyle,
że dopiero filozofia totalizmu oraz nowa
"totaliztyczna nauka" wykazały i podkreśliły
ten fakt poprzez zebranie, przeanalizowanie
i udostępnienie każdemu do wglądu wymaganego
materiału dowodowego oraz skompletowanie
odpowiednich dedukcji logicznych.
#H2.
Ludowe "lekarstwa na wszystko", w rodzaju
koreańskich "poczwarek jedwabnika":
Największy postęp w znalezieniu "lekarstwa
na wszystko" uzyskało ludowe lecznictwo z
krajów "dalekiego wschodu", znaczy Korei,
Japonii i Chin. To w owych krajach ludowa
medycyna zna medykamenty które nie tylko
naprawdę leczą, ale również kiedy to samo
"lekarstwo" (czy pożywienie) eliminuje cały
szereg chorób. Jeden z przykładów takiego
"lekarstwa na niemal wszystko", mianowicie
niezwykły korzeń zwany "żeń szeń",
wskazywałem już powyżej w punkcie #F2
tej strony. Do innych podobnych ludowych
lekarstw należą zupa zwana "miso"
z Japonii - która podobno ma nawet leczyć
chorobę popromienną, czy rodzaj sfermentowanej
kapusty zwanej "kim-chi" z Korei - która utrzymuje
przy szczupłości i przy zdrowiu większość
z około 50-milionowej populacji Korei Południowej
(owo "kim-chi" omawiam w punkcie #B1 strony
korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej, postępowej Korei).
Jednak prawdopodobnie najbardziej bliskie
faktycznego "lekarstwa na wszystko" są
"poczwarki jedwabnika" używane
jako rodzaj ludowego lekarstwa w Korei
Południowej. Nadal nieznane naszej nauce
chemikalia i substancje zawarte w poczwarkach
jedwabnikowych mają działanie bardzo podobnie
do owych "embrionalnych komórek macierzystych" -
które tak inytensywnie bada dzisiejsza medycyna
ludzka. (Znaczy, owe substance i chamikalia
podobno mają zdolność do odbudowania
komórek i tkanek zniszczonych przez chorobę -
podobnie jak czynią one kiedy transformują
gąsiennicę w motyla.) Tyle tylko że poczwarki jedwabnika
są już obecnie wypróbowane w działaniu, że narazie
można je nabywać bez większych trudności,
oraz że zażywa się je poprzez zwykłe zjadanie.
Więcej informacji na temat działania "poczwarek
jedwabnikowych" jako rodzaju "lekarstwa na wszystko"
zaprezentowanych zostało w punkcie #B3 strony
korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej, postępowej Korei.
#H3.
"Wehikuły czasu" które pokonają śmierć i uleczą
każdą chorobę, czyli które okażą się prawdziwym
"lekarstwem na wszystko":
Nawykliśmy aby uważać, że droga do zdrowia,
do pokonania śmierci, oraz do wieczystego
życia wiedzie poprzez postępy medycyny.
Jednak najnowsze badania zrealizowane
zgodnie z zasadami najmoralniejszej filozofii
świata zwanej
totalizmem
ujawniły, że postępy w medycynie NIE są
jedyną drogą do zdrowia i do pokonania śmierci.
Istnieje bowiem nawet znacznie moralniejsza i
szybsza od medycznej droga do zdrowia i do
wieczystego życia. Wiedzie ona poprzez postępy
w technice, a ściślej poprzez budowę tzw.
wehikułów czasu.
Owe wehikuły czasu są bowiem w stanie cofać
ludzi do tyłu w czasie. Dlatego m.in. wehikuły
czasu są także w stanie leczyć choroby nawet
znacznie efektywniej od dzisiejszych lekarstw.
Ponadto pozwalają one na pokonanie śmierci
i na życie bez końca. Wszakże przykładowo
jeśli ktoś źle się ubierze w chłodny dzień i np.
złapie z tego powodu powiedzmy katar, wtedy
mając wehikuł czasu może on cofnąc swój czas
do tyłu, zaś w nowym przebiegu czasu już ubrać
się właściwiej i uniknąć złapania kataru. Uniknięcie
zaś złapania dowolnej choroby jest znacznie
korzystniejsze i przyjemniejsze od jej leczenia.
Na podobnej zasadzie daje się "wyleczyć" wehikułami
czasu praktycznie każdą inną chorobę. Każda
bowiem choroba ma swoje przyczyny. Przykładowo,
niemal każda choroba układu pokarmowego
wynika ze zjedzenia czegoś niewłaściwego
(rozważ biegunkę czy bóle żołądka). Mając więc
wehikuł czasu można ją łatwo wyeliminować
poprzez cofnięcie się w czasie do tyłu oraz
w nowym upływie czasu uniknięcie zjedzenia
tego co spowodowało naszą chorobę. Z kolei
np. rak płuc może być spowodowany wdychaniem
pyłu azbestowego - stąd też można go odwrócić jeśli
cofnie się czas do tyłu i uniknie wdychania tego
pyłu. Praktycznie każdą tez chorobę daje się
wyeliminować jeśli możemy cofać swój czas
do tyłu. W podobny sposób, mając wehikuły
czasu, możemy uniknąć śmierci. Wszakże
kiedy śmierć się przybliża, możemy
wówczas cofnąć się w czasie do lat młodości
i zacząć nasze życie od samego początka.
Reasumując powyższe, zbudowanie
wehikułów czasu
wyeliminuje choroby i śmierć oraz okaże się
być owym "lekarstwem na wszystko" o jakim
ludzkość marzy już od tysiącleci.
Jak czytelnik doczyta się tego na moich stronach
internetowych o
teorii wszystkiego
zwanej
Konceptem Dipolarnej Grawitacji
oraz o
sposobach osiągania już obecnie dostępu do nieśmiertelności i do życia bez końca,
ja właśnie jestem tym naukowcem który (1) odkrył jak
czas działa, który (2) wskazał prosty dowód wizualny
jaki jest łatwo sprawdzalny przez każdego oraz jaki
potwierdza poprawność moich odkryć na temat
działania czasu, który (3) opracował zasady na
jakich daje się cofać czas do tyłu, oraz który (4)
wynalazł konstrukcję wehikułów czasu. Osądzając
po moich dotychczasowych osiągnięciach, jest
pewnym że ja również bym zbudował moje wehikuły
czasu - gdybym otrzymał pomoc jakiej potrzebowałem.
(Wszakże tak zaawansowane maszyny jak "wehikuły
czasu" NIE mogą być zbudowane pod moim stołem
kuchennym, a wymagają dostępu do odpowiednich
laboratoriów badawczych oraz do prototypowni -
którego to dostępu dotychczas byłem pozbawiany.)
Niestety, aby posiąść "wehikuły czasu" ludzie
najpierw muszą zacząć wierzyć że wehikuły te faktycznie
daje się zbudować. Tymczasem obecnie niemal
nikt z ludzi NIE wierzy w ich możliwość. Z kolei
bez wiary w wehikuły czasu niemal nikt mi NIE pomaga
w ich zbudowaniu. Wszystko zaś to na przekór
że prawda jest całkowicie odwrotna. W rzeczywistości
bowiem do dzisiaj ja sam byłbym w stanie zbudować
wehikuły czasu - co dokładniej uzasadniam w
punkcie #A1 oraz #K1 do #K4 strony
immortality_pl.htm - o tym jak nieśmiertelność i życie bez końca są już dziś osiągalne.
Oczywiście, zbudowałbym je do dzisiaj gdybym
otrzymał wymaganą pomoc już od 1985 roku -
czyli od roku w którym odkryłem jak czas działa,
oraz w ktorym zrozumiałem że droga do cofania
czasu do tyłu wiedzie poprzez zbudowanie urządzenia zwanego
komorą oscylacyjną trzeciej generacji.
(Wygląd ogólny takich "komór oscylacyjnych" jest
pokazany na wideo pod adresami
www.youtube.com/watch?v=svbVqGFnkQQ,
www.youtube.com/watch?v=KrjhRNTbpuE, lub
http://video.google.it/videoplay?docid=-6524822319379322289&hl=it.
Z kolei jak owa "komora oscylacyjna" cofa czas do tyłu -
wyjaśniłem to m.in. w punkcie #I1 totaliztycznej strony
evolution_pl.htm - o ewolucji.)
Gdyby już w owym 1985 roku pozwolono mi
podjąć budowę wehikułów czasu, zaraz po
tym jak wypracowałem możliwość i drogę do
ich zbudowania, wówczas do dzisiaj, czyli po
upływie około ćwierć wieku, wehikuły te z całą
pewnością by już działały. Niestety, wielu
ludzi wprost "przegina się do tyłu" aby mi
przeszkodzić w podjęciu tej budowy.
Co ciekawsze, ludzie ci uniemożliwiają mi podjęcie
budowy wehikułów czasu na przekór że wskazałem
wszystkim łatwo sprawdzalny wizualnie przez
każdego, empiryczny dowód na fakt, że czas
rzeczywiście jest zjawiskiem softwarowym i że
faktycznie czas upływa małymi skokami - dokładnie
tak jak działanie czasu wyjaśnia
teoria wszystkiego
zwana
Konceptem Dipolarnej Grawitacji.
Ów empiryczny dowód wizualny na skokowy upływ softwarowego
czasu opisałem dokładnie w punkcie #D1 totaliztycznej strony
immortality_pl.htm - o tym jak nieśmiertelność i życie bez końca są już dziś osiągalne,
a także w punkcie #D2 strony
god_proof_pl.htm - z przeglądem naukowych dowodów na istnienie Boga.
Niestety, jak narazie niemal nikt NIE zważa na istnienie
tego dowodu, ani na perspektywy jakie otwiera on dla ludzi.
W taki oto sposób, mój produktywny czas na
Ziemi zwolna dobiega końca zaś ludzie tracą
szansę na uzyskanie nieśmiertelności, życia bez
końca, oraz "lekarstwa na wszystko" przyjmującego
postać "wehikułów czasu".
#H4.
Jeśli więc czytelniku masz już dosyć lekarstw które "uzależniają"
zamiast "wyleczyć", wówczas zacznij popierać budowę "wehikułów czasu":
W coraz intensywniejszej "pogoni za zyskiem" nasza
cywilizacja stopniowo traci z widoku "dobro ludzi".
Jednym z objawów tego tracenia jest m.in., że przykładowo
zamiast opracowywać lekarstwa które "leczą"
choroby, dzisiejsze koncerny farmaceutyczne
promują lekarstwa które "uzależniają" od siebie
i zadowalają się łagodzeniem symptomów -
tak jak to wyjaśnia szerzej punkt #I1 poniżej.
Jeśli więc ktoś
raz zacznie używać owych lekarstw, jest przez
nie zniewalany już do końca życia.
Wielu ludzi o tym NIE wie. Wszakże takich
informacji oficjalnie się nie ujawnia. Cierpią
więc w milczeniu ponieważ NIE mają pojęcia
że istnieje lepsze rozwiązanie. Czas więc aby
owi ludzie się ocknęli i zaczęli naprawianie
tej wypaczonej sytuacji. Wprawdzie w dzisiejszych
systemach ideologicznych ludzkości
nastawionych na maksymilizację zysków,
nawyków owych koncernów farmaceutycznych
NIE daje się już zmienić. Jednak istnieje inny
sposób naprawienia sytuacji poprzez odebranie
im mocy nad ludźmi na drodze zbudowania
wehikułów czasu.
Niniejszym więc mam propozycję do czytelnika.
Zamiast "siedzieć na swych rękach" i pasywnie akceptować
zło jakie się wokoło dzieje, czyż nie lepiej byłoby
totaliztycznie
zacząć mi aktywnie dopomagać w moich wysiłkach
podjęcia budowy "wehikułów czasu". Wszakże
udzielenie mi takiej pomocy wcale NIE wymaga
ani funduszy ani znacznego wysiłku. Wszystko
co mi potrzebne to dostęp do laboratoriów
i do prototypowni które już istnieją na licznych
uczelniach, finansowane tam przez podatników.
Z kolei aby otworzyć dla mnie ów (dotychczas
dla mnie zamknięty) dostęp, na obecnym etapie
wystarczy koncentrować swą pomoc na promowaniu
samej idei wehikułów czasu. (Jak najprościej
udzielić mi owej pomocy przykładowo poprzez
promowanie poświęconej wehikułom czasu mojej
monografii [12] -
opisuję to szerzej w punktach #K1 do #K4 swej
strony wyjaśniającej jak nieśmiertelność i życie
bez końca są już dziś osiągalne, tj. strony o nazwie
immortality_pl.htm.)
Część #I:
Upadek moralnych zasad leczenia w konfrontacji z ludzką zachłannością:
#I1.
Koniec "lekarstw które faktycznie leczą" w epoce
"przekładania dochodu ponad wyleczeniem":
Motto:
"Jest czystą głupotą cierpieć z powodu łakomstwa i prywaty innych."
Przez pechowy zbieg okoliczności, równocześnie
z rozwojem medykamentów rosły też dochody
i wpływy karteli farmaceutycznych. Kartele
te wkrótce też odkryły, że lekarstwa które
efektywnie i do końca leczą choroby, zamiast
być źródłem dochodów dla owych karteli, stają
się powodem utraconych możliwości zwiększania
zarobków. Wszakże każdy całkowicie uleczony
człowiek zaprzestaje kupowania lekarstw.
Wkróce też decydenci owych karteli zmienili
zasady swojego postępowania. Przykładowo,
coraz usilniej ograniczali finansowanie badań nad lekarstwami
które całkowicie leczą chorych, oraz rozpoczęli
stopniowe zawężanie produkcji takich lekarstw. Za to
entuzjastycznie popierali oni rozwój, produkcję,
oraz użycie lekarstw które dają ulgę w symptomach
chorób, jednak które pozostawiają nieuleczonymi
same choroby. Szczególne poparcie owych karteli
uzyskały lekarstwa indukujące "ukryte uzależnianie" -
czyli takie które raz użyte, zmuszają swoje ludzkie
ofiary do brania danych lekarstw aż do końca życia.
W najlepszy sposób owa "stawiająca zysk ponad
wyleczeniem" polityka karteli farmaceutycznych
opisana została w książce pióra Jacky Law o
tytule "Big Pharma" (Constable, London 2006,
ISBN 1-84529-139-5). Pozwolę sobie tutaj
zacytować fragment z tylniej okładki owej
książki: "Obok wszystkich tych korzyści
które przynoszą, największe kampanie
przemysłu farmaceutycznego z Pfizer,
Merck, Sanofi-Aventis i GlaxoSmithKline
na czele, coraz częściej konfrontują konflikt
pomiędzy celami ich bogactwa korporacyjnego,
oraz zdrowiem ludności. W szerokiej i
niezależnej analizie nowoczesnego lecznictwa
Jacky Law opisuje jak kilka korporacji zaczęło
manipulować celami badań. Ujawnia ona
system w którym nieustanny pościg za zyskiem
powoduje zagłuszanie dobra publicznego."
(W oryginale angielskojęzycznym: "For
all benefits they bring, the pharmaceutical
industry's biggest companies headed by
Pfizer, Merck, Sanofi-Aventis and
GlaxoSmithKline increasingly face a
conflict between the goals of corporate
wealth and public health. In a broad and
independent analysis of modern healthcare
Jacky Law shows how a small number of
corporations have come to dominate the
research agenda. She reveals a system
in which the relentless pursuit of profit
is crowding out the public good."
Oczywiście, wkrótce się okazało, że korporacje
farmaceutyczne wcale NIE są jedynymi wpływowymi
instytucjami w których interesach leży zastąpienie
"lekarstw które leczą", przez "lekarstwa które
łagodzą symptomy ale nie eliminuja choroby
i są źródłem ukrytego uzależnienia". Przykładowo,
takie zastąpienie leży też w interesie "drug
administrations" z najróżniejszych krajów - czyli
instytucji które decydują w danych krajach jakie
lekarstwa będą tam dopuszczone do sprzedarzy.
Chodzi bowiem o to, że "lekarstwa które faktycznie
leczą" eliminuja potrzebę istnienia takich instytucji
oraz zapotrzebowanie na "usługi" tychże instytucji,
a stąd eliminują też źródło zarobku dla ich doskonale
opłacanych zarządów. Wszakże na temat lekarstw
które leczą, żadni "fachowcy" nie muszą podejmować
decyzji - lekarstwa te przemawiają same za siebie.
Natomiast w sprawie "lekarstw które jedynie eliminuja
symptomy, jednak nie leczą choroby a powodują
ukryte uzależnienie" potrzebne są duże panele
ekspertów którzy pomiędzy nimi przebierają
i decydują jakie z tych lekarstw mają być
dopuszczone na dany ryunek. Stąd decydenci
owych instytucji wkrótce też zrozumieli "gdzie
leży ich chleb" i też zaczęli promować owe
"lekarstwa łagodzące symptomy" zaś dyskryminować
i prześladować "lekarstwa które faktycznie leczą".
Na dodatek do tego okazało się również że upowszechnianie
owych "lekarstw jedynie łagodzących symptomy"
leży też w interesie rządów i polityków. Wszakże
w demokratycznych ideologiach aby utrzymać się
przy władzy i być ponownie wybranym, rządy
i politycy muszą być w stanie wykazać ludności
jak bardzo staraja się o dobro publiczne, ile wydają
na służbę zdrowia, jak ogromne problemy muszą
pokonywać, itp. Muszą też być w stanie planować
na przyszłość, przewidywać wydatki, itp. Tylko zaś
"lekarstwa które wcale nie leczą" umożliwiają im osiągnięcie
tego wszystkiego. Wszakże "lekarstwa które faktycznie
leczą" są trudne do zaplanowania, uniemożliwiają
"wykazywanie się" i są potrzebne tylko losowo zależnie
od tego ilu ludzi właśnie zachoruje na daną chorobę.
Jako zaś takie całkowicie dezorganizują one działania
rządów i plany polityków, demaskując ich niekompetencję.
W taki oto sposób nasza cywilizacja doszła więc
do dzisiejszej sytuacji, kiedy to podstawowym wymogiem
nowoczesnych medykamentów jest aby tylko łagodziły
one symptomy chorób powodujących ludzkie cierpienie,
jednak w żadnym przypadku NIE wyleczały owych chorób -
czyniąc w ten sposób ludzi dożywotnimi niewolnikami
karteli farmaceutycznych. Jeśli więc obecnie rozglądniemy
się dookoła, odnotujemy rzesze ludzi których życie zawsze
w dokładnie taki sam sposób jest uzależnione od
dożywotnio pobieranych lekarstw, niezależnie od tego
jaka choroba ich gnębi. Dzisiaj aż żal ściska serce kiedy
się widzi że ofiary najróżniejszych niemal nieistotnych
chorób, w rodzaju nadciśnienia, alergii, przykrości
żołądka, itp., aby załagodzić swoje cierpienia są zmuszeni
do dożywotniego wydawania swoich ostatnich groszy
w tak samo bezwzględny sposób jak ludzie zapadli na
najcięższe choroby w rodzaju aids, cukrzycy, czy raka.
Wszakże przy celach karteli farmaceutycznych
nastawionych na nasilanie zysków, nikt już oficjalnie
nie prowadzi poszukiwań "lekarstw na wszystko" ani nawet
poszukiwań "lekarstw które naprawdę leczą".
Na szczęście, ciągle istnieją tzw. "alternatywne
medycyny" oraz tzw. "ludowe medykamenty".
Te zaś nadal leczą. Wcale też nie zarzuciły
one swoich odwiecznych marzeń o znalezieniu
"lekarstwa na wszystko". Na dodatek do tego,
prace badawcze nad tzw.
wehikułami czasu
ujawniły perpektywy leczenia urządzeniami
technicznymi zamiast leczenia medykamentami.
Mianowicie, okazuje się że wyniki w walce ze
śmiercią i z chorobami, które są znacznie
efektywniejsze i moralniejsze od postępów
nauk medycznych i farmaceutycznych,
przyniesie ludzkości zbudowanie
urządzenia technicznego jakie będzie w stanie
cofać ludzi do tyłu w czasie.
(Urządzenie to opisuję w punkcie #H3 powyżej .)
Filozofia totalizmu
naucza, że aby poprawić sytuację w tej sprawie,
ludzie powinni zacząć wprowadzać w życie
"samoregulujące się mechanizmy moralne"
opisywane w punkcie #B3.1 totaliztycznej strony
mozajski.htm.
Przykładowo, powinny być ustanowione prawa,
że lekarze (a także szpitale) otrzymują wynagrodzenie
(tj. są płacone) tylko jeśli faktycznie wyleczą
daną chorobę. W takiej bowiem sytuacji zaczęliby
oni być żywotnie zainteresowani w "wyleczeniu",
a NIE jak obecnie w "uzależnianiu" swoich pacjentów.
#I2.
Kampania "likwidowania konkurencji" prowadzona
w imieniu koncernów farmaceutycznych, która
uniemożliwia naszej cywilizacji znalezienie i
upowszechnienie lekarstw jakie naprawdę leczą:
Lekarstwa mają to do siebie, że czasami
są one wynajdowane przez indywidualnych
ludzi, albo przez małe przedsiębiorstwa.
To zaś wprowadza poważne zagrożenie
dla dużych koncernów farmaceutycznych.
Wszakże grozi ono, że taki pojedyńczy
wynalazca, czy małe przedsiębiorstwo,
przypadkowo odkryją lekarstwo, które
rzeczywiście będzie leczyło jakąś poważną
chorobę - a tym samym które zmniejszy
zyski owych koncernów. Dlatego koncerny
farmaceutyczne oraz instytucje rządowe
działające w ich imieniu sekretnie
wypowiedziały dobrze ukrytą, jednak
bezwzględną wojnę wszystkim indywidualnym
badaczom i małym przedsiębiorstwom
usiłującym wynaleźć lub upowszechnić
jakiekolwiek nowe lekarstwo które leczy -
jednak które NIE pochodzi ze znanego
koncernu. Ludzi takich (i przedsiębiorstwa)
bezwzględnie się tępi, wodzi po sądach,
surowo karze, itp. Wielu z nas zapewne
też czytało w literaturze o istnieniu takiej
sekretnej wojny w dawnych "barbarzyńskich"
czasach. Przykładowo, to jej druzgocząca
siła została kiedyś skierowana na staruszka
i genialnego wynalazcę szeroko obecnie
znanego na całym świecie pod nazwiskiem
Nikola Tesla (1856-1943). (Odnotuj
że jego nazwisko pisane w serbskiej
cyrylicy faktycznie brzmiało
Никола Тесла.)
Niewielu ludzi jest jednak świadomym,
że owa sekretna wojna pod różnymi
pozorami jest prowadzona również
i dzisiaj. Przykładowo, w artykule
"Couple fined for cure claims" (tj. "Para
ukarana grzywną za twierdzenie leczenia")
ze strony A4 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), January 16, 2009,
opisany jest przypadek werdyktu sądowego
wydanego parze mieszkańców Tauranga
upowszechniającej lekarstwo homeopatyczne.
Para ta została ukarana sumą 23400 dolarów
NZ ponieważ twierdziła że ich lekarstwo leczy,
jednak w sądzie nie była w stanie przedstawić
przekonywujących ów sąd dowodów na swoje
twierdzenia. Aczkolwiek krótki artykuł opisujący
ów przypadek zapewne musiał pomijać wiele
istotnych szczegółów, z jego treści wynikało,
że dobrą analogią i ilustracją ukarania tamtej
pary byłaby sytuacja kiedy oskarżeni twierdzili
że NIE zabili niejakiego Kowalskiego, jednak
sąd ciągle ich skazał ponieważ owi oskarżeni
NIE byli w stanie udowodnić iż faktycznie to
ów Kowalski ciągle żyje i biega sobie radośnie
po ziemi. Inymi słowy, z owego artykułu
wynikało, że tamta para została skazana w myśl
filozoficznej zasady "winny aż udowodni swoją
niewinność". Obecnie jednak jest wiadomo, że
zasada ta była wprawdzie stosowana w czasach
Inkwizycji i Rewolucji Francuskiej, jednak NIE
powinna być już w użyciu w dzisiejszych czasach.
Wszakże dzisiejsze sądy mają już technologię,
środki i możliwości aby swoje werdykty opierać
na sprawiedliwszej zasadzie, mianowicie że
"niewinny aż udowodni
mu się winę". Taką też
sprawiedliwszą zasadę sądy stosują w
niemal wszystkich sprawach kryminalnych i w
morderstawach - jednak, jak powyższy artykuł
to ujawnia, najwyraźniej NIE w odniesieniu do
wynalazców i twórców np. lekarstw. Co ciekawsze,
na przekór że werdykt w sprawie wynalazczości
nowych lekarstw powinien bazować na naukowych
ocenach i metodach i stąd różnić się od sądzenia
np. morderców czy rabusiów, w omawianym tu
przypadku wcale NIE uwzględniono tej odmienności.
Przykładowo, z treści powyższego artykułu wcale
nie wynika, że spiesząc z wydaniem werdyktu
skazującego, sąd uprzednio wskazał oskarżonym
przepisy, dokumenty prawne, oraz wytyczne,
które wyraźnie i jednoznacznie by definiowały
co faktycznie dla owego sądu stanowiłoby
"konklusywny dowód iż dane lekarstwo leczy" -
który to dowód wystarczałby dla przekonania
owego sądu, leżałby w możliwościach wypracowania
przez ową parę, oraz (co nawet ważniejsze)
jest też standardowo używany w oficjalnych
osądzeniach efektywności innych lekarstw.
Z artykułu wcale też NIE wynika, że oskarżeni
otrzymali od sądu szansę oraz czas aby
przygotować taki "konklusywny dowód"
zdefiniowany przez ów sąd i dopiero potem
być osądzonymi - chociaż jest oczywistym
że uzyskanie dowodu wymagałoby uprzedniego
zdefiniowania przez sąd jaką formę dowód
ten ma przyjąć, a dopiero potem mógł
on być przygotowany przez oskarżonych.
Z artykułu też NIE wynika iż sąd uwzględnił
w swoim werdykcie sprawę nieistnienia
jednoznacznych wytycznych czy praw jak
dokładnie owi twórcy nowych lekarstw powinni
informować społeczeństwo o zdolnościach
leczniczych swoich nowych leków - tak aby
ich informacja z jednej strony informowała
rzetelnie o tym co twórcy owi ustalili, a
jednocześnie nie była przedmiotem czyichś
ataków legalnych. W końcu w swoim
werdykcie sąd ów najwyraźniej nie zaadresował
sprawy kosztów uzyskania owego "konklusywnego
dowodu", który byłby wystarczający aby sąd
ów przekonać, że lekarstwo faktycznie leczy.
Tymczasem nie jest wiadomym aby istniał
jakiś fundusz na dofinansowywanie wysiłków
indywidualnych wynalazców lekarstw czy
małych instytucji farmaceutycznych, tak
aby te mogły uzyskiwać ogromnie kosztowne
"konklusywne dowody że dane lekarstwo
leczy", które byłyby przekonywujące w
oczach dzisiejszych sądów.
Opisane powyżej prześladowania wynalazców
nowych lekarstw są tylko jednym małym przykładem
owych licznych blokad ponakładanych przez koncerny
farmaceutyczne na rozwój "medykamentów, które
faktycznie by leczyły". Z faktu istnienia
całego szeregu takich blokad wyłania się bardzo
pesymistyczna perspektywa na przyszłość
ludzkości. Wszakże obecna ideologia kapitalizmu,
jej arogancka pewność swej rzekomej nadrzędności,
oraz stosowanie przez wszystkie kluczowe dziś
instytucje "upadkowego schematu"
rządzenia (patrz opis tego schematu zawarty
w punkcie #J5 mojej strony o nazwie
petone_pl.htm)
pozwala aby rządzące grupy ludzi legalnie czerpały
zyski z krzywdy i cierpienia podległych im grup ludzi.
Jeśli więc ludzkość nie zamieni kapitalizmu na jakąś
ideologię, która faktycznie zacznie dbać o dobro i szczęście normalnych ludzi (np. na totalizm),
oraz NIE zacznie używać "wzrostowego schematu"
rządzenia, wówczas jestem gotów się założyć, że
ludzkość nigdy NIE uzyska powszechnie dostępnych
lekarstw, które będą faktycznie leczyły ciężkie choroby -
takie jak rak, aids, cukrzyca, itp. Jedyne co moim zdaniem
koncerny farmaceutyczne pozwolą upowszechnić,
będą rodzaje medykamentów, które będą tylko łagodziły
następstwa tych chorób, pozwalając chorym przedłużać
swoje życie w zamian za dożywotnie kupowanie owych
medykamentów. Innymi słowy, w przyszłości zwykli
ludzie coraz częściej będą konfrontowali dobrze
ukryty szantaż stwierdzający
"pieniądze albo życie"
(a ściślej "jeśli kogoś nie stać, wówczas musi umierać").
#I3, blog #302.
Jak metoda faktycznego wyleczenia złośliwego
raka potwierdza starą prawdę, że w poszukiwaniu
rozwiązań problemów, ludzie powinni twórczo
kopiować nadczasowo bardzo dobre metody
Boga, zamiast wprowadzać własne źle
sprawdzane i prymitywne rozwiązania:
Motto:
"Tylko to co Bóg stworzył przeszło rygorystyczne badania i testy upewniające,
że faktycznie jest to ponadczasowo 'bardzo dobre' - stąd jedyny sposób na
jaki prymitywne umysły i możliwości ludzi mogą usprawniać (zamiast psuć) swe
wytwory polega na moralnie poprawnym i twórczym kopiowaniu rozwiązań Boga."
(Esencja punktu #J5 strony
petone_pl.htm
opisująca "schemat wzrostu" boskiej metody wypracowywania,
testowania i zarządzania wszystkiego co Bóg stworzył.)
W dniu 5 czerwca 2018 roku w nowozelandzkiej
telewizji nadana została wiadomość wysoce nietypowa dla
czasów nadchodzącej zagłady lat 2030-tych,
mianowicie że
Dr Steven Rosenberg
całkowicie wyleczył uprzednio niemożliwą do
wyleczenia odmianę raka. Jego metoda tego
wyleczenia opisana była jako "przełomowa".
Unika ona bowiem poszukiwania niezdarnych
ludzkich sposobów leczenia raka - jakich
typowo szukają inni badacze. Zamiast tego,
jego metoda polegała na wykorzystaniu
naturalnych zdolności leczniczych naszego
organizmu. Wszakże zdolności te dalekowzrocznie
i bardzo dobrze stworzył Bóg i oryginalnie
w nas wbudował. Tyle, że obecnie te nasze
naturalne zdolności zostały zagłuszone
antybiotykami, chemikaliami wszechobecnymi
w wodzie, żywności i powietrzu, pigułkami
jakie wielu z nas nieustannie połyka,
nowoczesnym trybem życia, stresem,
oraz innymi produktami aroganckich
ludzkich wysiłków psucia rzekomym
"ulepszaniem" wszystkiego co sam
Bóg opisuje w Biblii jako już "bardzo dobre"
(tj. aroganckich wysiłków jakie opisałem
szerzej m.in. w punktach #A1 do #A5 swej strony
cooking_pl.htm).
Jego metoda leczenia raka po raz któryś
tam z rzędu potwierdza więc starą prawdę,
że w poszukiwaniu rozwiązań dla swych
problemów, ludzie powinni twórczo
kopiować ponadczasowe i nieustająco
bardzo dobre metody Boga, zamiast
bezmyślnie wdrażać w życie własne
prymitywne rozwiązania bez ich
pedantycznego sprawdzenia
wymaganego przez naturę i przez
upływ czasu (np. sprawdzenia, o
jakim na swej stronie o nazwie
tfz_pl.htm
już ostrzegam, iż już wkrótce będzie
ono ludziom bardzo potrzebne.) Innymi słowy,
na jakikolwiek problem życiowy ludzie by się
NIE natknęli, najpierw powinni dokładnie
przestudiować otaczającą nas rzeczywistość oraz
Biblię,
aby ustalić jak faktycznie sam Bóg
rozwiązuje ów problem, potem zaś powinni
znaleźć twórczy, moralny i dalekowzroczny
sposób na skopiowanie ludzkimi środkami
i sposobami tego boskiego rozwiązania.
Zrealizowanie opisywanej tu przełomowej metody
leczenia raka wymaga następujących trzech kroków:
(1) Znajdź i pobierz z krwi pacjenta
jedną komórkę białej krwi, która atakuje rodzaj
raka tegoż pacjenta (rak typowo się rozwija,
bowiem większość białych komórek danego
pacjenta go NIE rozpoznaje ani atakuje).
(2) Rozmnóż miliony tej unikalnej,
bo zwalczającej danego raka, komórki białej krwi.
Sposób tego rozmażania dzisiaj jest już dobrze
opanowany.
(3) Wstrzykuj te rozmnożone miliony
białych komórek krwi z powrotem do krwioobiegu
pacjenta. To one zaś, same, szybko i bezboleśnie
poradzą sobie z rakiem.
Jedyna inna metoda leczenia, wiedza o jakiej
"obiła mi się już o uszy" oraz jaka zapewne
dorównuje swą genialnością metodzie opisanej
powyżej, jest ta jaką udokumentowałem w
punkcie #B3 swej odmiennej strony o nazwie
korea_pl.htm.
Powyżej opisana metoda leczenia, kopiująca
boskie rozwiązanie problemu eliminacji raka,
okazała się niedościgniona. Niestety, żyjemy
w czasach w jakich zwalcza się i blokuje wszystko
co służy prawdzie, postępowi i dobru zwykłych
ludzi. Wszakże niemal wszystkie dzisiejsze
kluczowe instytucje ludzkości osiągnęły już
ów progowy 100% poziom korupcji opisywany
w punkcie #E3 strony o nazwie
pajak_dla_prezydentury_2020.htm.
Moja
filozofia totalizmu
zaś ustaliła, że przy
100% poziomie korupcji, obezwładnione nią
instytucje doświadczają "odwrócenia swych
celów i funkcji" - tj. zamiast wypełniać cele
i funkcje dla wypełniania jakich instytucje te
oryginalnie zostały poustanawiane, wypełniają
one odwrotność tychże celów i funkcji.
Jako przykład takiego wypełniania odwrotności
celów i funkcji jakim instytucje te mają służyć,
rozważ dzisiejszą monopolistyczną instytucję
oficjalnej nauki ateistycznej - która zamiast
poszukiwać i upowszechniać prawdę oraz
wdrażać postęp, upowszechnia kłamstwa
i usilnie hamuje, sabotażuje, oraz prześladuje
postęp. Najilustratywniejszym przykładem
takich właśnie blokujących prawdę i postęp
zachowań oficjalnej nauki ateistycznej są
naukowe tzw. "prawa termodynamiki", jakie
aby przypodobać się sprzedawcom energii
oraz bogaczom finansującym działalność
tej nauki, m.in. kłamliwie wmawiają wszystkim
ludziom, że silników "perpetuum mobile"
jakoby NIE daje się zbudować - na przekór
iż już od 1150 roku na Ziemi nieustannie
budowane jest tzw.
Koło Bhaskara,
które poprawnie działa właśnie jako pierwszy
na Ziemi silnik "perpetuum mobile" - po szczegóły
patrz punkty #J2 i #J3 z mojej strony o nazwie
free_energy_pl.htm.
Jakie zaś "odwrócenie swych celów i funkcji"
demonstrują na codzień np. dzisiejsze instytucje
rządowe, albo "nowoczesna" służba zdrowia czy
farmacja, tego NIE muszę tu wyjaśniać, bowiem
każdy czytelnik doświadcza to na własnej skórze.
(To aby między innymi na bazie swej wiedzy,
zdolności twórczych i życiowego doświadczenia
spróbować jakoś naprawić wymykającą się spod
ludzkiej kontroli sytuację z politykami i z rządami,
kiedyś w swej naiwnej wierze w narodowy rozsądek
i dobre intencje Polaków przygotowałem treść strony o nazwie
pajak_na_prezydenta_2020.htm.
To także z uwagi na stan dzisiejszej służby zdrowia,
nigdy NIE było równie aktualne ulubione powiedzenie
mojego dziadka użyte jako "motto" do punktu
#J1 poniżej: "Trzymaj się
z daleka od lekarzy, prawników i dziennikarzy,
a będziesz żył długo i szczęśliwie".)
Ponadto, obecnie wszystkie z owych kluczowych
instytucji na Ziemi są już rządzone
"schematami upadku",
jakie opisałem w punkcie #J5 ze swej strony o nazwie
petone_pl.htm,
a o jakich już wiadomo, iż nieodwołalnie prowadzą
one do coraz mizerniejszych czasów i do globalnej
katastrofy.
Problem więc z upowszechnieniem i udostępnieniem
wszystkim chorym na raka efektywnej metody
leczenia jaką tu opisuję, polega na tym, że moim
zdaniem w dzisiejszej sytuacji na Ziemi rządzący
i bogacze kierujący się wyłącznie własnymi
interesami po prostu uniemożliwią jej szerokie
wdrożenie i udostępnienie dla dobra wszystkich
ludzi. Wszakże leczy ona raka tanio, szybko,
niezawodnie, całkowicie, oraz bez zadawania
inwalidztwa pacjentom. NIE pozwala też aby
chorych zamieniać w niewolników lekarzy i
farmacji. Ponadto, do wyleczenia raka wystarcza
w niej mieć mikroskop - jaki umożliwi znalezienie
owej komórki białej krwi, która atakuje dany rodzaj
raka, oraz mieć zdolnego lekarza z chęciami do
nieustającego poszerzenia swej wiedzy i umiejętności -
który nauczy się jak efektywnie znajdować i wyodrębniać
tę unikalną komórkę, rozmnażać ją do milionowych
kopii, oraz wstrzykiwać z powrotem pacjentowi.
Taki zaś prosty i bazujący na wiedzy pojedyńczego
lekarza system leczenia NIE podtrzymuje władzy
i dochodów wysoce dziś wpływowych ogromnych
koncernów farmaceutycznych, ani NIE pozwala
na działanie obecnej wysoce rozbudowanej i
zbiurokratyzowanej służby zdrowia pełnej dyrektorów
i decydentów, którzy biorą ogromne pensje tylko
za udawanie iż się troszczą i pracują. Zapewne
więc jedyne co moim zdaniem w obecnej sytuacji
metoda ta uzyska, to dobrze ukryty przed opinią
publiczną mały szpitalik, w którym będą nią leczeni
ludzie przy władzy, lub bardzo bogaci. Pozostali
zaś ludzie nadal będą skazani na wybór pomiędzy
albo skróconym życiem z rakiem, albo też
eliminowaniem raka metodami dzisiejszej
oficjalnej medycyny - o których niektórzy żartują,
iż wcale NIE są to
"metody leczenia" raka, a "rodzaj biznesu"
polegającego na przekierowywaniu spadków
do portfeli udziałowców monopolu medycznego.
Nic dziwnego, że w podsumowaniach perspektyw, długości i jakości
życia po dzisiejszych oficjalnych sposobach leczenia raka
trudno doszukać się ich przewagi nad życiem z
rakiem. Na szczęście istnieje nadzieja, że metoda
Dra Rosenberga zacznie być szeroko wprowadzana
do leczenia po szybko nadchodzącym w latach
2030-tych oczyszczeniu ludzkości z "niszczycieli
ziemi" - zilustrowanym na darmowych wideo z YouTube o tytule
"Zagłada ludzkości 2030"
zaś szczegółowo opisanym na mojej stronie internetowej o nazwie
2030.htm,
a częściowo też na stronie o nazwie
woda.htm.
Wszakże w wyniku pozbycia się obecnych rządnych władzy i bogactwa
niszczycieli ziemi
oraz wszelkiej maści
ludzkich pasożytów,
wówczas zamiast upierać się przy "schematach upadku",
zapewne ludzkość w swych systemach zarządzania
wreszcie zacznie wprowadzać wypróbowane przez Boga
"schematy wzrostu"
opisywane w w/w punkcie #J5 strony o nazwie
petone_pl.htm.
P.S. Niektórzy z czytelników być może już odnotowali,
że chociaż w dzisiejszych czasach internet aż roi
się od wideów i opisów dokumentujących prawdę
tego co ja jako pierwszy badacz na świecie ujawniałem
ludziom już kilkadziesiąt lat temu i za co trwale
przypisano mi wówczas wszelkie epitety jakie
ukrywającym się poza pseudonimami wrogom
prawdy przyszły do ich powypaczanych umysłów,
ciągle i dzisiaj ktoś ogromnie wpływowy umiejętnie
i na szereg zmyślnie odmiennych sposobów skrycie blokuje
i sabotażuje w internecie dostęp do prawd zawartych
w oryginałach opracowań jakie ja autoryzuję i honorowo
podpisuję swoim imieniem i nazwiskiem. Owo
blokowanie i sabotażowanie dla mnie jest potwierdzane
przez sporo zdarzeń. Przykładowo, kiedykolwiek usiłuję
się bronić przed niesłusznymi zarzutami, lub staram
się zaprezentować materiał dowodowy jaki wykazuje
bezzasadność czyjegoś krytykanctwa, moje wypowiedzi
NIE są publikowane. Często też nawet mi samemu,
tj. autorowi swych stron, odmawiany jest dostęp do
moich własnych stron, szczególnie do strony "korea_pl.htm" -
zamiast ich otwierania się otrzymuję bowiem zwrotnie wiadomość,
że strona ta jakoby NIE istnieje, chociaż wiem, że ją załadowałem
na dany adres i chociaż jestem w stanie ją uruchomić
jeśli użyję jakiegoś mylącego owe automatyczne blokady
sposobu na jej otwarcie. Natomiast dla czytelnika,
potwierdzeniem owego blokowania i sabotażowania
(na wypadek gdyby czytelnik mi tu NIE wierzył) może
być np. próba znalezienia moich stron - tj. aby za
pośrednictwem jakiejkolwiek wyszukiwarki internetowej
czytelnik spróbował znaleźć poprawnie działający
link do którejkolwiek z bieżąco aktualizowanych i
nadal istniejących moich stron internetowych, w której
opublikowałem np. niniejsze słowa (a stron takich nadal
udostępniam przecież aż kilka). Jednocześnie ta sama
wroga mi moc eksponuje i podsuwa poszukującym
prawdę wszelkie wypowiedzi anonimowych indywiduów
jakie szkalują i obrzydzają mój dorobek naukowy.
Stąd jeśli zamiast jedynie czytać w internecie kłamstwa,
które jacyś złośliwcy i wrogowie postępu wypisują na
temat prawd poustalanych przez moje wyprzedzające
dzisiejszą epokę badania, czytelnik zechce poznać
prawdy, które ja faktycznie ujawniłem i wyjaśniłem dawno
już temu, a które obecnie coraz częściej są potwierdzane
przez publikowane w internecie empiryczne fakty na jakie
sporo ludzi zwolna zaczyna zwracać uwagę, wówczas
powinien jakoś przełamać się przez ową blokadę dostępu
do oryginałow moich opracowań - jakie przecież nadal
są gratisowo dostępne w internecie. Najlepszy zaś sposób
tego przełamania się, to aby zamiast po dodaniu do tematu
jaki się bada mojego tytułu i pełnego nazwiska (tj. po dodaniu
dr Jan Pajak), przeszukiwać ten temat jedynie na wyszukiwarce
google.pl,
raczej podobnie przeszukiwać ten temat na wszystkich
obecnie dostępnych wyszukiwarkach, jakie wymieniam
w punkcie #A2.1 na swej stronie o nazwie
faq_pl.htm,
przykładowo przeszukiwać go także na
yandex.ru,
bing.com,
duckduckgo.com, itd., itp.
Inny sposób polega na odnalezieniu blogów jakie ja
osobiście publikuję i autoryzuję, przykładowo blogów:
totalizm.blox.pl/html/,
kodig.blogi.pl,
totalizm.wordpress.com,
drjanpajak.blogspot.co.nz,
poczym w końcowej części najnowszego wpisu do któregoś
z tych blogów odnaleźć adresy moich aktualnie istniejących
stron. (Niestety, adresy te nieustannie się zmieniają, ponieważ
moje strony i ich hostingi jakiś tajemniczy wróg skrycie i często
deletuje oraz eliminuje z internetu.) Każdy bowiem z aktualnych
adresów moich stron typowo udostępnia wszystkie strony jakie
ja opracowałem. Jak zaś dokonać uruchomienia z tych adresów
dowolnej z moich stron, wyjaśnia to instrukcja podana
przy końcu każdego wpisu jaki publikuję na blogach totalizmu.
Część #J:
Wnieśmy więc poprawkę do naszych poglądów na temat
chorób i ich leczenia, oraz zacznijmy też zważać co
na ten temat już ustaliła tzw. "nauka totaliztyczna":
#J1.
Poprawka wnoszona przez "naukę totaliztyczną" jest niewielka chociaż istotna -
np. stwierdza ona że lekarstwa i zabiegi medyczne stanowią tylko jedną z licznych
składowych naszych wysiłków utrzymywania dobrego zdrowia:
Motto:
"Trzymaj się z daleka od lekarzy, prawników i
dziennikarzy, a będziesz żył długo i szczęśliwie."
(Ulubione powiedzenie mojego dziadka.)
Punkt #A2 z początku tej strony wyjaśnił,
że faktycznie to żyjemy "w świecie rządzonym
przez Boga". To zaś oznacza, że choroby
i leczenie podlega całemu zbiorowi zasad
i wymogów jakie Bóg na nie nakłada.
Medykamenty jakie używamy oraz procedury
lecznicze jakim się poddajemy są tylko jednym
niewielkim składnikiem tego dużego zbioru
boskich zasad i wymagań. Inne obejmują
nasze wierzenia, naszą moralność, obraz
naszej osobowości i przydatności jaki wypracowaliśmy
sobie w umysłach innych ludzi, itd., itp. Dlatego
poprawka jaką nowa "nauka totaliztyczna" wnosi do
naszych pogladów na temat chorób i ich leczenia
jest relatywnie niewielka ale za to bardzo istotna.
Mianowicie, nakazuje ona abyśmy oprócz
medykamentów i metod leczenia (które nadal
pozostają w niej ważne i istotne) w swoich
wysiłkach utrzymania lub przywracania
zdrowia uwzględniali także owe dodatkowe
zasady i wymogi nakładane na ludzi przez Boga.
Dla zaś poznania jakie one naprawdę są, należy
zacząć studiować dokładniej co na ich temat nakazuje
nam Biblia, oraz co ustaliła już nowa "nauka totaliztyczna"
(np. poznać opisy cudu i ustaleń jakie z cudu tego wydedukowałem,
zaprezentowane w punktach #J1 do #J7 ze strony o nazwie
petone_pl.htm).
Wszakże stara "oficjalna nauka ateistyczna" odmawia
uznania ich istnienia i kwalifikuje je wszystkie
jako dzisiejszą odmianę dawnych "zabobonów".
#J2.
Uzasadnienie dostarczane przez "naukę totaliztyczną" dla powodów istnienia i dla
efektywności aż tak dużej różnorodności skutecznych metod przywracania zdrowia:
Na całym szeregu totaliztycznych stron internetowych
opisywana jest nowa tzw. "nauka totaliztyczna" -
po przykłady tamtych opisów patrz punkt #B1 strony
tornado_pl.htm,
punkty #C1 do #C4 strony o nazwie
telekinetyka.htm,
czy punkt #A2.6 strony o nazwie
totalizm_pl.htm.
Nauka ta bada otaczającą nas rzeczywistość
z tzw. podejścia "a priori" - które jest odwrotne
do podejścia "a posteriori" stosowanego przez całą
dotychczasową tzw. "ateistyczną naukę ortodoksyjną"
(tj. przez ową oficjalną naukę której uczymy się
w szkołach i na uczelniach i która ciągle dzierży ów
wysoce szkodliwy dla ludzkości "monopol na wiedzę") -
czyli odwrotne do podejścia "a posteriori" stosowanego
też przez medyczne gałęzie tej starej oficjalnej nauki,
czyli także przez "ateistyczną medycynę ortodoksyjną".
Przy tym zaś podejściu "a priori", otaczająca
nas rzeczywistość jest badana "od przyczyny do
skutków", czyli "od Boga stanowiącego nadrzędną
przyczynę wszystkiego, do tego co wokoło
siebie widzimy a co reprezentuje skutki
działań Boga". Dzięki takiemu podejściu do badań,
owa nowa "totaliztyczna nauka" znajduje liczne
nieznane wcześniej wyjaśnienia, regularności i
metody postępowania, które uprzednio wymykały
się uwadze tamtej starej "ateistycznej nauki ortodoksyjnej".
Jednym zaś z obszarów w których owa nowa
"nauka totaliztyczna" dostarcza nieznanych
wcześniej wyjaśnień, regularności i metod,
jest nasze zdrowie. Przykładowo, nowa
"totaliztyczna nauka" wskazuje nam rewelacyjną
metodę przyszłości dla bezmedykamentowego
przywracania zdrowia - opisaną w punkcie #G2 tej strony.
Nauka ta wyjaśnia nam też czym dokładnie jest
"depresja" i jak należy ją efektywnie leczyć -
po szczegóły patrz punkty #E1 i #E2 na stronie
parasitism_pl.htm
oraz punkt #D10 na stronie
totalizm_pl.htm.
Nauka ta również dostarcza nam uzasadnienia
dla powodów i dla potrzeby istnienia na Ziemi
aż tak dużej różnorodności niemal równorzędnie
skutecznych metod przywracania zdrowia.
Poniżej streściłem w skrócie owe powody -
wszakże niniejsza strona reprezentuje ducha
"totaliztycznej nauki" i jeden z przykładów jej
wkładu do wiedzy.
Zgodnie z ustaleniami tej nowej "nauki totaliztycznej",
Bóg stworzył ludzkość w bardzo istotnym celu.
Owym celem dla którego Bóg stworzył ludzi
jest "przysparzanie wiedzy". Aby jednak
ludzie mogli "przysparzać wiedzę", na Ziemi muszą
być spełnione określone warunki, np. ludzie muszą
być nieustannie zmuszani do poszukiwania prawdy,
inspirowani do dyskusji i do wymiany poglądów,
nakłaniani do formowania u siebie odmiennych
poglądów na te same sprawy, mówienia prawdy,
życia w atmosferze wzajemnej miłości, itd., itp.
Jednym zaś ze sposobów z pomocą którego
Bóg stwarza takie warunki, jest iż w praktycznie
każdym swoim działaniu Bóg zaszyfrowuje
jednocześnie aż kilka odmiennych zbiorów cech, każdy
z których to zbiorów inspiruje ludzi do wyjaśniania sobie
tegoż działania Boga na zupełnie inny sposób. W rezultacie,
wszystko co Bóg dokonuje, wykazuje się istnieniem
cech, które umożliwiają wyjaśnienie tego na co najmniej
aż trzy odmienne sposoby, opisywane dokładniej np.
w punkcie #C2 strony o nazwie
tornado_pl.htm.
Oczywiście, ludzkie zdrowie - którym wszakże żywo się
interesuje praktycznie każdy mieszkaniec Ziemi, także
należy do takich działań Boga, jakie dla pobudzenia u
ludzi procesu "przysparzania wiedzy" są przez Boga
celowo zaopatrywane w cechy które pozwalają na ich
wyjaśnianie aż na cały szereg odmiennych sposobów.
Aby zaś zdrowie ludzi dawało się wyjaśniać na owe
odmienne sposoby, przywracanie zdrowia też musi
dawać się dokonywać aż na cały szereg odmiennych
sposobów. To właśnie z tego powodu nowa "nauka
totaliztyczna" wyjaśnia, że
Bóg celowo przywraca ludziom zdrowie niemal za każdym
razem kiedy poprawnie zrealizują oni którąś z procedur
leczenia popieranych przez Boga dla danego przypadku
zachorowania, ponieważ w ten sposób Bóg inspiruje tych ludzi
do twórczego "przysparzania wiedzy" poprzez poszukiwanie
prawdy, wymianę i udoskonalanie poglądów, itp.
Innymi słowy, dla Boga gotowość każdego z nas aby w
imię poprawy swego zdrowia uczynić wszystko co tylko
w jego mocy, jest tylko jednym z całego szeregu narzędzi
z pomocą których Bóg napędza postęp ludzkiej wiedzy,
zmiany praktykowanej filozofii, poprawę moralności, itp.
Aby zaś owa determinacja poprawy swego zdrowia mogła
stawać się takim narzędziem "przysparzania wiedzy" oraz
zmiany filozofii, moralności i poglądów, dla każdego indywidualnego
przypadku zachorowania Bóg wybiera taki sposób na który
owo zachorowanie da się wyleczyć, jaki zmaksymilizuje
"przysparzanie wiedzy" i korzystne zmiany mentalności
u wszystkich zainteresowanych danym przypadkiem choroby.
Ludzie potem muszą jedynie znaleźć jaki jest ten sposób.
Więcej informacji na temat nowej "nauki totaliztycznej" -
ilustracją dorobku której jest m.in. niniejsza strona,
oferuje punkt #G2.1 poniżej na niniejszej stronie,
a także np. punkt #C1 odrębnej strony o nazwie
telekinetyka.htm
czy punkt #A2.6 odrębnej strony o nazwie
totalizm_pl.htm.
#J3.
Ustalenie "totaliztycznej nauki", że dla każdego zachorowania
Bóg
popiera tylko taką zasadę jego wyleczenia
która maksymalnie "przysparza wiedzę" u
wszystkich zainteresowanych, oznacza że
będąc chorym NIE wolno "dawać za wygraną",
a trzeba zmieniać zasady leczenia aż do odzyskania zdrowia:
Jak wyjaśnił to poprzedni punkt #J2, dla każdego
indywidualnego przypadku zachrowania Bóg
wybiera jaka procedura będzie mogła je wyleczyć.
Kryterium zaś dla owego wyboru jest właśnie
zmaksymilizowanie "przysparzania wiedzy"
i osiągania postępowych zmian mentalności
u wszystkich ludzi zainteresowanych danym
przypadkiem. Z tego powodu, w każdym przypadku
zachorowania, chora osoba, lub jej rodzina,
powinna poszukiwać owej wybranej przez Boga
procedury leczenia która okaże się skuteczna
na daną chorobę. Jeśli więc okazuje się że
jedna zasada leczenia NIE jest skuteczna na
ową chorobę, należy próbować innej zasady
lub procedury leczenia, oraz czynić tak aż do
skutku. Przy tym nie wolno nam "dawać za
wygraną" i np. twierdzić "jeśli ów sławny lekarz
i te drogie zagraniczne lekarstwa mi NIE pomogły,
wówczas to oznacza że owa choroba jest NIE
do uleczenia". Bóg chce abyśmy próbowali
aż do skutku, chce też abyśmy poprzez owe
próby powiększali swoją wiedzę oraz zmieniali
swoje wierzenia, filozofię, moralność, itp. - tak
jak to wyjaśnia szerzej punkt #A2.2 na stronie o nazwie
totalizm_pl.htm.
Aby więc ujawnić tutaj czytelnikom, że istnieje
znacznie więcej zasad i procedur leczenia, niż
tylko te które obecnie są nam oferowane przez
tzw. "ortodoksyjną medycynę" (tj. przez ową
oficjalną medycynę praktykowaną w dzisiejszych
szpitalach i nabywalną w aptekach), poniżej wskażę
kilka przykładów odmiennych zasad przywracania
zdrowia z którymi się zetknąłem w swoich podróżach
po świecie "za chlebem", lub które ja sam wypracowałem
i zastosowałem z sukcesem.
Osobiście wysoce polecam czytelnikowi metodę
"samouzdrawiania" poprzez "odwracanie wierzeń" -
którą opisuję dokładniej w punkcie #G2 tej strony.
Metoda ta jest bowiem tania - NIE wymaga żadnych
medykamentów ani wizyt u lekarza, NIE powoduje
tzw. "skutków ubocznych", jest zawsze dostępna -
można więc ją stosować w każdej sytuacji, w
każdym miejscu, oraz w każdym momencie
swego życia, łatwa w użyciu - wystarczy jedynie
"zmienić swoje przekonania lub wierzenia", zaś
w moim własnym przypadku już się sprawdziła
jako wysoce skuteczna. Jej odmiany zdają się
też być pomocne w zupełnie niespodziewanych
sprawach, np. ochrony przed zajściem w ciążę,
przywracania płodności, nałogów, nadwagi, czy
nawet ochrony przed kataklizmami.
Fakt, że to właśnie Bóg leczy wszelkie choroby,
jeśli tylko chorzy spełnią nałożone na nich wymogi
i warunki, potwierdzany jest też w Biblii - np. patrz
tam Ewangelia w/g Św. Mateusza, wersety 4:23-25.
Część #K:
Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:
#K1.
Podsumowanie tej strony:
Aż w kilku odmiennych krajach świata
spotykałem się z twierdzeniem, że faktycznie
nasze choroby leczy
Bóg
a NIE lekarstwa czy lekarze.
My jedynie musimy podjąć jakieś działania
lecznicze które są wystarczająco zdeterminowane
aby przekonać Boga, że nam naprawdę zależy
na odzyskaniu zdrowia, oraz które zawierają w
sobie wystarczający ładunek wiedzy aby przekonać
Boga że zasłużyliśmy sobie na odzyskanie
zdrowia. Jeśli zaś się przeglądnie wykaz
niezwykłych metod uzdrawiania i leczenia
opisywanych na tej stronie, wówczas wygląda
na to że powyższe twierdzenie faktycznie
pokrywa się z prawdą.
#K2.
Jak dzięki stronie
"skorowidz.htm"
daje się znaleźć totaliztyczne
opisy interesujących nas tematów:
Cały szereg tematów równie interesujących
jak te z niniejszej strony, też omówionych
zostało pod kątem unikalnym dla filozofii
totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy
można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem
skorowidza
specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich
odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza
wykaz, zwykle podawany na końcu książek,
który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego
nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe
też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że
dodatkowo zaopatrzony w zielone
linki
które po kliknięciu na nie myszą natychmiast
otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje.
Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Można go też wywołać z "organizującej" części
"Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę
aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego
systematycznie korzystać - wszakże przybliża
on setki totaliztycznych tematów które mogą
zainteresować każdego.
#K3.
Jak
blogi totalizmu
pozwolą ci na bieżąco śledzić co
aktualnie bada autor tej strony (tj.
dr inż. Jan Pająk)
oraz które jego witryny internetowe
zawierają najaktualniejsze strony:
NIE ma co tu "owijać w bawełnę" -
wyniki badań autora tej strony (tj. mnie) od
wielu już lat są intensywnie blokowane,
sabotażowane i obrzydzane przez kogoś
ogromnie wpływowego. Jeśli czytelnik mi
tu NIE wierzy, wówczas proponuję aby w
którejkolwiek wyszukiwarce internetowej
znalazł link np. do adresu z aktualną wersją
strony z jakiej czyta niniejsze słowa - a co
najwyżej znajdzie wówczes jedynie linki do
przestarzałych wersji tej strony (tj. do wersji,
których z różnych powodów NIE mogę już
aktualizować). W rezultacie bliźni do których
wyniki moich badań są adresowane, NIE
mają jak z nimi się zapoznać. Tym więc,
którzy przypadkowo natkną się na niniejsze
słowa radzę aby zamiast polegać na wyszukiwarkach,
raczej na bieżąco śledzili wyniki moich najnowszych
badań, jakie systematycznie publikuję na tzw.
"blogach totalizmu". Aczkolwiek blogi te,
podobnie jak wszystkie moje strony internetowe,
też są deletowane i ukrywane, w chwili obecnej
te z nich, które faktycznie ja autoryzuję
(tj. które faktycznie zawierają opisy z tzw.
"pierwszej ręki" jakie ja osobiście przygotowałem)
i które narazie nadal istnieją, czytelnik znajdzie pod adresami:
totalizm.blox.pl/html/ (ten zawiera wpisy od #3 - tj. od 2005/4/29)
totalizm.wordpress.com (wpisy od #89 - tj. od 2006/11/11)
kodig.blogi.pl (wpisy od #293 - tj. od 2018/2/23)
drjanpajak.blogspot.co.nz (wpisy od #293 - tj. od 2018/3/16)
Aktualne zestawienie adresów moich blogów
zawarte jest też na stronie z tematycznym
skorowidzem wyników moich badań - tj. na w/w stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Na końcu każdego wpisu do swych blogów staram
się podać zestaw adresów witryn internetowych,
które oferują najaktualniejsze wersje wszystkich
moich stron internetowych (odnotuj, że z powodu
powtarzalnego deletowania witryn z moimi stronami,
adresy te zmieniają się z upływem czasu). To z
zestawień adresów owych witryn publikowanych
pod najnowszymi wpisami do blogów totalizmu
rekomenduję ściągać i czytać najaktualniejsze
wersje moich stron oraz opracowań.
Warto tu też dodać, że osobom starającym się
poznać moje autentyczne opisy wyników swych
badań, wyszukiwarki internetowe usilnie podsuwają
blogi (i inne internetowe publikacje), które wyglądają
jak moje, jednak zawierają jedynie czyjeś prywatne
opinie o moich badaniach (często mijające się z
prawdą, a niekiedy nawet celowo zwodzące czytelników).
W chwili pisania niniejszego punktu, owe NIE moje blogi
(na jakie już się natknąłem) były dostępne pod adresami:
#K4.
Proponuję okresowo powracać na niniejszą stronę
po opisy dalszych metod folklorystycznego leczenia:
W celu
poznawania dalszych metod leczenia i uzdrawiania
używanych przez różne narody warto okresowo
powracać do niniejszej strony.
Z definicji strona ta będzie bowiem podlegała dalszemu
udoskonalaniu i poszerzeniom, w miarę jak ja będę
poznawał następne metody leczenia stosowane
przez foklor ludowych krajów które będę odwiedzał.
Niniejszym mam przyjemność poinformować
czytelników, że z okazji 70tej rocznicy urodzin
autora tej strony (tj. mnie), wyprodukowany
został i opublikowany około 35 minutowy film
Dominika Myrcik, jaki od maja 2016 roku
upowszechniany jest gratisowo w
youtube.com.
Film ten nosi tytuł
"Dr Jan Pająk portfolio"
i prezentuje graficznie najważniejszy mój naukowy dorobek życiowy.
Jego polskojęzyczną wersję można sobie oglądnąć pod adresem
youtube.com/watch?v=f3MuZec4jGM,
lub uruchomić ją ze strony
djp.htm,
zestawiającej widea w jakich przygotowaniu osobiście
brałem udział, a jaką zaprogramowałem do przeglądania
na "smart" telewizorach koreańskiej firmy LG, lub na
komputerach PC (najlepiej z wyszukiwarką "Google Chrome").
Zapraszam i zachęcam czytelników do jego oglądnięcia. Działające
zielone linki,
adresy internetowe, ulotki promocyjne w trzech językach,
oraz pełne opisy wszystkich trzech wersji językowych (tj.
polskiej, angielskiej i niemieckiej) tego doskonale
zaprojektowanego i wykonanego HD i HQ filmu, są
dostępne na specjalnie poświęconej mu stronie o nazwie
portfolio_pl.htm.
Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie
dra inż. Jana Pająk,
zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająk,
pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, własne
opinie, lub informacje jakie zdaniem czytelnika
autor tej strony powinien poznać, podane są na
autobiograficznej stronie internetowej o nazwie
pajak_jan.htm
(dla jej wersji w języku HTML), lub o nazwie
pajak_jan.pdf
(dla wersji strony "pajak_jan.pdf" w bezpiecznym
formacie PDF - które to bezpieczne wersje PDF
dalszych stron autora mogą też być ładowane
z pomocą linków z punktu #B1 strony o nazwie
tekst_11.htm).
Prawo autora do używania kurtuazyjnego
tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami
jest jak z generałami", znaczy raz
profesor, zawsze już profesor. Z kolei
w swojej karierze naukowej autor tej strony był
profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach,
tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor"
w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim
systemie uczelnianym (w okresie od 1 września
1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który
to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora
nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei
na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor"
(od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku -
tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery
autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego
"profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
Proszę jednak odnotować, że dla całego szeregu
powodów (np. mojego chronicznego deficytu czasu,
prowadzenia badań wyłącznie na zasadzie mojego
prywatnego hobby naukowego, pozostawania
niezatrudnionym i wynikający z tego mój brak
oficjalnego statusu jaki pozwalałby mi zajmować
oficjalne stanowisko w określonych sprawach,
istnienia w Polsce aż całej armii zawodowych
profesorów uczelnianych - których obowiązki
zawodowe obejmują m.in. udzielanie odpowiedzi
na zapytania społeczeństwa, itd., itp.)
począszy od 1 stycznia 2013 roku
ja przyjąłem żelazną
zasadę, że NIE odpowiadam na żadne emaile
wysyłane do mnie przez czytelników moich
stron - o czym niniejszym szczerze
i uczciwie informuję wszystkich zainteresowanych.
Stąd jeśli czytelnik ma sprawę która wymaga
odpowiedzi, wówczas NIE powinien do mnie
pisać, bowiem w takiej sytuacji wysłanie mi
emaila domagającego się odpowiedzi w świetle ustaleń
filozofii totalizmu
byłoby działaniem
niemoralnym. Wszakże spowodowałoby,
że czytelnik doznałby zawodu ponieważ z całą
pewnością NIE otrzymałby odpowiedzi. Ponadto
taki email odbierałby i mi sporo "energii moralnej"
ponieważ z jego powodu i ja czułbym się winnym,
że NIE znalazłem czasu na napisanie odpowiedzi.
Natomiast w/g totalizmu "moralnym działanien"
w takiej sytuacji byłoby albo niezobowiązujące
mnie do odpisania przesłanie mi jakichś informacji
które zdaniem czytelnika są warte abym je poznał,
albo teź napisanie raczej do któregoś z zawodowych
profesorów polskich uczelni - wszakże oni są
opłacani z podatków obywateli między innymi za
udzielanie odpowiedzi na zapytania społeczeństwa,
a ponadto wszyscy oni mają sekretarki (tak
że korespondencja NIE zjada im czasu który
powinni przeznaczać na badania).
Niniejsza strona dostępna jest także w formie
broszurki oznaczanej symbolem [11],
którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable
Document Format") - obecnie uważanym za
najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych
formatów, jako że do niego normalnie wirusy
się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka
jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do
wygodnego czytania z ekranu komputera.
Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje
zielone linki.
Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera
podłączonego do internetu, wówczas po
kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane
nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ
jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość
strony internetowej jakiej treść ona publikuje,
ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych
serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby
ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje
się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE
jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć
na któryś odmienny adres z
Menu 3,
poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje).
Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować
ją do własnego komputera), wystarczy albo
kliknąć na następujący zielony link
albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć
sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś
inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez
niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF
broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy
wyszczególniona ona została w linkach z "części
#B" strony o nazwie
tekst_11.htm.
Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne
strony, które już zostały opublikowane jako takie
broszurki z serii [11] w formacie PDF.
Życzę przyjemnego czytania!
If you prefer to read in English
click on the flag
(Jeśli preferujesz język angielski
kliknij na poniższą flagę)
Data założenia tej strony internetowej: 15 listopada 2005 roku
Data jej najnowszego aktualizowania: 23 października 2020 roku
(Sprawdź w adresach z
Menu 4
czy istnieje już nowsza aktualizacja)