Oto
wykaz wszystkich stron które powinny być
dostepne pod niniejszym adresem (tj. na
tym serwerze), w zestawieniu językowym -
w 8 językach. Jest on częściej aktualizowanym
powtórzeniem stron zestawionych też w "Menu 1".
Wybierz poniżej interesującą Cię stronę
manipulując suwakami, potem kliknij na nią
aby ją uruchomić:
(Ten sam wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 2".)
Oto
wykaz adresów wszystkich totaliztycznych
witryn działających w dniu aktualizacji
tej strony. Pod każdym z owych adresów
powinny być dostępne wszystkie totaliztyczne
strony wyszczególnione w "Menu 1" i
"Menu 2",
włączajac w to również ich odmienne wersje językowe
(tj. wersje w językach: polskim,
angielskim, niemieckim, francuskim, hiszpańskim,
włoskim, greckim i rosyjskim).
Najpierw więc w poniższym okienku wybierz
adres serwera z każdego masz zamiar
skorzystać manipulując suwakami, potem
kliknij na jego adres, kiedy zaś otworzy
się strona reprezentująca ów serwer
wówczas wybierz sobie z "Mednu 1" lub z
"Menu 2"
interesującą cię stronę i kliknij na nią
aby ją uruchomić i przeglądnąć:
(Niniejszy wykaz daje się też wyświetlić
z "Menu 1" poprzez kliknięcie tam na
"Menu 4".)
WSTĘP:
Wszyscy znamy nasze typowe owoce, takie
jak jabłka, gruszki, śliwki, pomidory, ogórki, itp.
Wiemy też, że niektóre z nich niezależnie od
swego wspaniałego smaku, wartości odżywczych
i rozlicznych witamin, posiadają również najróżniejsze
inne cechy, zdolności i wpływy zdrowotne.
Przykładowo, gruszki mają tendencję do wyzwalania
bólów brzucha i powodowania rozwolnienia.
Jednak zbijają też w dół temperaturę i uspokajają.
Jagody leśne powstrzymują biegunkę i ustalają
kupę. Ogórki łagodzą i zaniżają ból gardła. Itd., itp.
Czas więc poznać także najbardziej podstawowe
rodzaje tropikalnych owoców, ich najważniejsze
właściwości zdrowotne, oraz filozofie ich spożywania.
Witam więc na stronie o tropikalnych owocach
strefy Pacyfiku i o ich niezwykłych cechach.
* * *
Treść tej strony autoryzuje
dr inż. Jan Pajak,
czyli badacz, odkrywca i wynalazca Nowej Zelandii i Polski oraz
WorldCat Identity
(tj. "Tożsamość Światowej Kategorii" - patrz strona
http://worldcat.org/identities/),
losy życiowe którego opisane są na jego autobiograficznej stronie o nazwie
pajak_jan.htm.
Z zawodu dr inż. Jan Pająk to nauczyciel akademicki,
który uczył studentów i prowadził badania na 10 uczelniach
świata gdzie wykładał całą gamę przedmiotów z aż dwóch
odmiennych dyscyplin, tj. z dyscypliny Inżynierii Mechanicznej
i Budowy Maszyn najpierw na swej rodzimej
Politechnice Wrocławskiej,
potem zaś na uniwersytetach w Nowej Zelandii (Canterbury),
Malezji (Kuala Lumpur) i Borneo (Kuching), a także z dyscypliny
Inżynierii Softwarowej oraz Języków Programowania na
czterech uczelniach Nowej Zelandii (tj. na: Invercargill College,
Dunedin University, Timaru Polytechnic i Wellington
Institute of Technology) oraz na uniwersytetach z Cypru
(Famagusta) i Korei (Suwon). Na aż czterech z tych uczelni
(tj. na uniwersytetach z Cypru, Malezji, Borneo i Korei) był
zatrudniony na stanowisku profesora uniwersyteckiego. W
początkowej części 21 wieku dr inż. Jan Pająk tym wyróżnił
się też z grona nadal żyjących wówczas odkrywców i wynalazców
oraz jednocześnie obywateli Polski lub/i Nowej Zelandii, że stał
się najszerzej z nich znanym wtedy w świecie, najróżnorodniej
interpretowanym, a ponadto najbardziej produktywnym - na
przekór prowadzenia badań bez finansowania i na zasadach
jakoby prywatnego "hobby" naukowego wymuszanego oficjalną
dezaprobatą badanych przez niego obszarów wiedzy, oraz na
przekór iż wyniki jego badań stanowią jedną ze skrycie najzacieklej
obecnie na świecie zwalczanej i ukrywanej wiedzy i prawdy.
Tylko krótkie zilustrowanie i streszczenie najważniejszych z
jego odkryć, wynalazków i naukowo niepodważalnych dowodów
formalnych wymagało przygotowania aż szeregu półgodzinnych
filmów nauczających udostępnianych za darmo w internecie albo w
trzech językach, tj. polskim, angielskim i niemieckim - przykładowo: filmu
"Dr Jan Pająk portfolio"
polskojęzyczną wersję którego można oglądnąć pod adresem
https://www.youtube.com/watch?v=f3MuZec4jGM
i filmu
"Napędy Przyszłości"
polskojęzyczna wersja którego upowszechniana jest z adresu
https://www.youtube.com/watch?v=lBVQfl2bbtI;
czy angielskojęzycznego i niemieckojęzycznego 4-minutowego filmu
"How big is the Magnocraft"
upowszechnianego z adresu
https://www.youtube.com/watch?v=hkqrVePSj6c;
albo też filmów udostępnianych z narracją w języku polskim
ale z napisami w języku angielskim (niestety, od połowy 2022
roku często przez kogoś sekretnie blokowanymi) - przykładowo: filmu
"Świat bez pieniędzy: Ustrój Nirwany"
udostępnianego pod internetowym adresem
https://www.youtube.com/watch?v=W9YFI6Fer9E, czy filmu
"Zagłada ludzkości 2030"
upowszechnianego pod adresem
https://www.youtube.com/watch?v=o06UvHgahr8
(odnotuj, że owe napisy w języku angielskim, jeśli NIE są dla danego obszaru
lub osoby blokowane, wówczas mogą być "włączane" lub "wyłączane"
na życzenie klikaniem na ikonkę "cc", tj. "subtitles/closed captions",
z dolnej-prawej części danego filmu). Niestety, dotychczasowe efekty
przełomowych wyników jego badań stanowią ilustrację jak doskonale
dzisiejszą sytuację z prawdą, wiedzą i "oficjalną nauką ateistyczną"
odzwierciedla mądrość życiowa wersetów Biblii z Mateusza 13:57,
Łukasza 4:24 i Jana 4:44, a także mądrość ludowa zawarta w przysłowiu
"prawda w oczy kole". Wszakże np. w Nowej Zelandii aż do dzisiaj
o istnieniu i wynikach jego badań niemal nikt NIE chce wiedzieć.
Z kolei np. w Polsce dla unieważnienia, zaprzeczenia, wyciszenia
i zwalczenia jego odkryć, wynalazków i dowodów formalnych sporo
rodaków konspiruje się w gangi postępujące jak monopole wypaczające
prawdę i zapominające o Bogu (tak jak przykładowo dokumentuje
to od #A5 do #A5bc strona o nazwie
totalizm_pl.htm),
a stąd jakie przyszłym pokoleniom usiłują pozostawić tylko kłamstwa,
śmieci, pozatruwaną wodę, powietrze i glebę, oraz wyniszczoną naturę.
Najgorsze jednak iż gro opanowanych chroniczną pasywnością
dzisiejszych mieszkańców Ziemi utrzymujących się z oderwanych
od życia "prac umysłowych" i wygłaszania "przemówień" bogatych
w słownikowe obietnice "co" jednak zupełnie pozbawionych wyjaśnień
inżynierskiej procedury "jak" ich zrealizowania, tak już odwykło
od wykonywania produktywnej "pracy fizycznej" i rzeczywistych
działań opisywanych np. w punktach #G3 do #G5 strony
wroclaw.htm,
i tak zatopiło się w iluzji, zakłamaniu i propagandzie swych
komórek, komputerów i telewizji, że NIE są już w stanie nawet
posadzić kilku użytecznych drzew na nieużytkach, miedzach
lub przy drogach, posiać jadalne warzywa w swych ogródkach,
czy podjąć jakiekolwiek rzeczywiste działania broniące ich, ichnich
potomków oraz pozostałych bliźnich przed szybko nadchodzącą
zagładą lat 2030-tych.
Warto też wiedzieć, że wielkość
druku tej strony daje się zwiększać aż do około 250%.
To zaś pozwala na jej łatwe czytanie bez użycia okularów.
Każde bowiem software użyte do jej wyświetlania ma wbudowany
w siebie tzw. "zoom". Np. w "Google Chrome"
ów "zoom" odsłania się kliknięciem na pionowy "trzykropek"
w prawym górnym rogu ekranu, poczym druk można zwiększać
lub pomniejszać klikając na plus lub minus owego "zoom".
"Firefox" ten sam "zoom" odsłania kliknięciem tam na trzyliniowy
myślnik, zaś "Internet Explorer" - po kliknięciu tam na 8-zębowy
"trybik". Także zdjęcia tej strony też daje się powiększać.
Część #A:
Informacje wprowadzające tej strony:
#A1.
Jakie są cele tej strony:
Najważniejszym celem tej strony jest opisanie
kluczowych cech tropikalnych owoców ze strefy
Pacyfiku. Szczególnie uwypuklone przy tym
zostały ich cechy wpływające na nasze zdrowie.
Ponadto strona ta stawia sobie za cel ujawnienie
też raczej mało znanej filozofii zjadania owych
owoców.
#A2.
Co zamotywowało mnie do przygotowania tej strony:
Nasza planeta posiada trzy strefy tropikalne,
mianowicie strefę amerykańską, afrykańską,
oraz strefę Pacyfiku. Aczkolwiek ludzie sadzą
w tych strefach wiele podobnych owoców
tropikalnych, przykładowo banany czy pomarańcze,
ciągle strefy te posiadają także wiele innych
owoców - które są unikalne tylko dla nich.
Przykładowo w strefie Pacyfiku unikalnym
jest owoc nazywany "durian", którego nie
sadzi się w strefie amerykańskiej ani w Afryce.
Co jednak najważniejsze, w strefach tych
kultura, tradycja i filozofia jedzenia
poszczególnych owoców tropikalnych jest
drastycznie odmienna. Na niniejszej
stronie internetowej prezentuję owoce
tropikalne występujące i jedzone w strefie
Pacyfiku. Moje doświadczenia z nimi wywodzą
się głównie z tropikalnej Malezji, aczkolwiek
niemal wszystko co rośnie w Malezji, rośnie
również w innych krajach strefy Pacyfiku, np. w
Tailandii, Wietnamie, Borneo, Indonezji, itp.
Tyle, że może tam być znane pod nieco
innymi nazwami, oraz jedzone w nieco
odmiennej formie. Informacje o tropikalnych
owocach strefy Pacyfiku spisane na tej
stronie, są również charakterystyczne
głównie dla kultury, tradycji i filozofii
jedzenia tych owoców w strefie Pacyfiku.
#A3.
Strona ta jest kolejną z szeregu moich stron poświęconych
totaliztycznemu
potraktowaniu żywności:
Inne publikacje mojego autorstwa, jakie też mają
ścisły związek z żywnością, owocami, oraz ich zjadaniem,
a stąd jakie też polecałbym czytelnikowi, obejmują m.in. strony:
-
cooking_pl.htm,
jaka m.in. omawia sposoby zatruwania i pogarszania
żywności nawprowadzane z powodu ignorancji dzisiejszej
oficjalnej nauki, jaka w swym samozadufaniu NIE bierze
pod uwagę ostrzeżenia zawartego w
Biblii
a stwierdzającego, że wszystko co Bóg stworzył jest
już "bardzo dobre" - a stąd że wszelkie próby
ludzi aby zmienić lub udoskonalić to co Bóg stworzył
powodują jedynie iż ulega to zepsuciu lub zniszczeniu
(jako przykład rozważ niszczycielskie działanie pestycydów
i antybiotyków opisywane szerzej w punktach #J1 i #D5
mojej strony o nazwie
pajak_do_sejmu_2014.htm).
Przykładowo, owa strona "cooking_pl.htm" omawia też
wprowadzane od niedawna przez naukę "składankowe"
drzewa owocowe, szczepione na "bazie korzeniowej"
jaka nadaje ich owcom cechy trucizn (tj. jakich owoce
są typu "gruszki wyrosłe na wierzbie").
-
solar_pl.htm,
jaka np. w punkcie #T7 opisuje moją potrzebę ręcznego
zapylania drzewek owocowych, bowiem w nowozelandzkim miasteczku
Petone
w jakim mieszkam wyginęły już niemal wszystkie pszczoły
i drzewek tych nie ma już kto zapylać.
-
healing_pl.htm,
jaka m.in. opisuje użycie owoców i roślin w metodach
folklorystycznego leczenia (np. w punkcie #B1 opisuje
polewkę z tapioki leczącą biegunkę).
Część #B:
Filozofia i kultura zjadania owoców w strefie Pacyfiku:
#B1.
Wpływy starożytnych Chińczyków:
Starożytni Chińczycy wcale NIE zamykali
się w obrębie swoich "murów chińskich".
Ich eksploracyjne flotylle podróżowały
do najróżniejszych części świata, zaś ich
kupcy zwozili do Chin wszystko co dobrego
ówczesny świat miał im do zaoferowania.
Jak to wyjaśniłem w punkcie #E1 strony
newzealand_visit_pl.htm - o wiadomości od Boga zawartej w nieprzygotowaniu Antypodów do zaludnienia,
w starożytności flotylle eksploracyjne
Chińczyków dotarły aż tak daleko jak
Nowa Zelandia. Najwyraźniej jednak
ostrzeżenia poznane przez Chińczyków
dzięki ich znajmości tzw. "feng shui",
a także zupełny brak jadalnych owoców
na Antypodach, spowodował, że poza
kilkoma przybyciami eksploracyjnymi,
starożytni Chińczycy NIE utrzymywali kontaktów
z Nową Zelandią, zupełnie zaś z daleka
omijali oni Australię. Niemniej Chińczycy
od tysiącleci doskonale wiedzieli że Nowa
Zelandia istnieje, oraz znali jej dokładne
położenie, odnotowując w swoich kronikach
każde istotne zdarzenie geologiczne Nowej
Zelandii (np. odnotowali oni tam potężną eksplozję
wulkaniczną która uformowała obecne jezioro Taupo).
Ich filozofia zresztą była taka, że jeśli dany
obszar NIE miał im nic użytecznego do
sprzedania, zaś znajomość "feng shui"
ostrzegała ich przed osiedleniem się na
tym obszarze, wówczas starożytni Chińczycy
przestawali obszar ten odwiedzać. W tym
względzie Chińczycy różnili się drastycznie
od barbarzyńskich Rzymian, którzy podbijali
każdą ziemię która NIE była w stanie im
się oprzeć - nawet choćby tylko dla samej
przyjemności jej posiadania i zarządzania.
Chińczycy oczywiście byli bardzo zainteresowani
w utrzymywaniu stałych kontaktów z krajami
produkującymi m.in. smaczne tropikalne
owoce. Dlatego kultura, filozofia i tradycja
jedzenia owoców tropikalnych w strefie Pacyfiku
jest silnie ukierunkowywana przez wpływy, wierzenia,
filozofię, oraz wiedzę starożytnych Chińczyków.
Musimy bowiem pamiętać, że Chińczycy od
najdawniejszych już czasów odwiedzali te obszary,
handlowali z miejscowymi ludźmi, wyznaczali
zapotrzebowanie na owe owoce, oraz uczyli
miejscową ludność jak owoce te należy poprawnie
spożywać.
#B2.
Bazująca na energiach
"yang" i
"yin"
filozofia jedzenia owoców i innej żywności -
upowszechniona po świecie przez starożytnych Chińczyków:
Według starożytnej wiedzy Chińskiej, cała sztuka
i filozofia jedzenia, w tym jedzenia owoców,
a także cała filozofia i sztuka utrzymywania
swego ciała przy zdrowiu, polega na takim
spożywaniu owoców i potraw, aby obie
energie "yang" and "yin" nawzajem się
w nas zbalansowały. (Wszakze nawet dzisiejsze
angielskojezyczne powiedzenie stwierdza,
że "jestesmy tym co zjadamy" - po angielsku
"we are what we eat".) Wyrażając to innymi
słowami, aby być zdrowym, energie
naszego ciała muszą być utrzymywane
w stanie nieustannego balansu. Jeśli
bowiem którakolwiek z owych dwóch
podstawowych rodzajów energii zacznie
znacząco dominować w nas ponad tą
drugą energią, wówczas ciało zapada na
chorobę. Dlatego najlepiej zjadać owoce
i potrawy "neutralne". Jeśli zaś zje już
się dużą ilość czegoś "rozpalającego", np.
duriana, wówczas zaraz po tym powinno
się także zjeść energetycznie podobną
ilość czegoś "chłodzącego", np. po durianie
objętościowo tyle samo mangosteen, albo
dwukrotnie więcej gruszek - które chłodzą
nieco mniej niż mangosteen, albo też trzykrotnie
więcej słabo chłodzącego arbuza, itp. W
przeciwnym wypadku, rozpalająca energia
zjedzonej potrawy, w tym przykładzie duriana,
u mężczyzn w których naturalnie dominuje
energia "yang" może wywołać np. nocny
ból gardła. Podobnie zresztą taki nocny
ból gardła u tych mężczyzn spowoduje też
niczym nie zbalansowana "mokro-rozpalająca"
energia dużej porcji smażonych kurczaków,
czy dużej porcji smażonych "frytek".
#B3.
Wpływy wiedzy starożytnych Chińczyków
na tradycje jedzenia w Polsce:
Powyższe warto uzupełnić informacją,
że w staropolskim folklorze kucharskim
również praktycznie stosowane były zasady
energetycznego komponowania potraw -
bardzo podobne do omówionych powyżej
zasad chińskich. (Najwyraźniej albo dawni
Polacy też zostali zainspirowani w tej sprawie
przez Boga, albo też Polska przejęła kiedyś tę
filozofię jedzenia od Chińczyków za pośrednictwem
Tatarów i Mongołów - jak bowiem opisałem to np.
w (5) z punktu #K1 strony internetowej o nazwie
god_istnieje.htm, sporo
Tatarów zwanych "Lipka"
w sposób bardzo podobny do ucieczki Żydów
z Egiptu też przywędrowało do polskiej "ziemi
obiecanej" z okolic Mongolii poczym osiedliło
się w okolicach obecnej Stalowej Woli.) Moja
matka wywodziła się po kądzieli z wielopokoleniowej
rodziny zawodowych kucharek. Przykładowo jej matka,
a moja babcia (pochowana na cmentarzu komunalnym w
Miliczu),
była dosyć sławną kucharką która pracowała
w wielu pałacach jej czasów. Także matka
mojej babci (pochowana na przykościelnym
cmentarzu z Cieszkowa koło Milicza) była
dosyć sławną kucharką pracującą w wielu
kuchniach pałacowych jej czasów. Moja
matka zawsze też nam powtarzała jakich
potraw lub składników pokarmowych nie
wolno jeść lub mieszać z jakimi innymi,
jakie zaś zawsze powinny być jedzone lub
mieszane razem. W głupocie i beztrosce
lat młodzieńczych ani ja, ani żadne z mojego
rodzeństwa, nie pospisywało sobie tych zasad.
Ich tajemnicę matka zabrała więc ze sobą
do grobu. Teraz zaś ogromnie "pluję sobie
w brodę" (żałuję) z tego powodu. Jedyną
lekcję jaką wyniosłem z tamtych napomnień
matki, to aby unikać jedzenia potraw
zaprojektowanych przez dzisiejszych "nowoczesnych"
kucharzy, a głównie nastawiać się na
jedzenie tradycyjnych potraw jakie znane
są nam już od dawna. Powodem jest, że
dzisiejsi "nowocześni" kucharze komponują
swoje potrawy całkowicie ignorując ową
wypracowaną przez wieki empiryczną wiedzę
na temat ich kompozycji energetycznej (nic
dziwnego że twórczość dzisiejszych kucharzy
po angielsku często nazywana jest teraz
"junk food" - co można tłumaczyć jako
"jadalne śmieci"). Zjadanie produktów
wypocin dzisiejszych "nowoczesnych"
kucharzy zwykle czyni nas tylko coraz
bardziej chorymi. Natomiast stare tradycyjne
potrawy były kiedyś w Polsce komponowane
właśnie zgodnie z zasadami owej istotnej
wiedzy empirycznej. Ich zjadanie podtrzymuje
więc w nas zdrowie. Wspominając obecnie
liczne napomnienia mojej własnej matki na
temat co, jak i kiedy należy jeść lub też nie
jeść, to co piszę na niniejszej stronie internetowej
na temat kultury i filozofii jedzenia wywodzącej
się od starożytnych Chińczyków, jest jedynie
odświeżeniem i sformalizowaniem wiedzy,
która w dzieciństwie serwowana mi była
w moim własnym domu rodzinnym.
#B4.
Podobna do chińskiej filozofia jedzenia
zdefiniowana przez starożytnych Indyjczyków:
Niezależnie od opisanej powyżej tradycji
chińskiej, oraz powtarzającej niektóre jej elementy
tradycji staropolskiej, podobne tradycje istnienia podstawowych rodzajów
energii zawartej w owocach i żywności stosuje również w praktyce
kuchnia staroindyjska. Indyjczycy używają jednak nieco odmiennych
terminów i definicji które bazują na stwierdzeniach
filozofii verdyjskiej. Według nich, energia zawarta w żywności może
posiadać jedną z trzech form, które Indyjczycy nazywają: sattva
(co oznacza "neutralne", "czyste", albo "stężone"), tamas
(co oznacza "inercyjne", "męczące", "osłabiające"), oraz rajas
(co oznacza "energetyzujące", "gorące", "aktywne"). Formy te dosyć
zgrubnie odpowiadają rodzajom energii zawartych w żywności, które
starożytni Chińczycy nazywali "neutralna", "yin", oraz "yang".
Część #C:
Generalne cechy tropikalnych owoców oraz ich odmienność od owoców z innych stref klimatycznych:
#C1.
Owoce to nie tylko pożywienie, ale także
naturalne lekarstwo, źródło najróżniejszych
dobrodziejstw, styl życia, oraz
dar od Boga:
Wszyscy zapewne znamy angielskie przysłowie,
"jedno jabłko dziennie trzyma lekarzy
z daleka, jedna cebula dziennie trzyma
wszystkich z daleka, jeden czosnek dziennie
trzyma nawet wampira Drakulę z daleka"
(w oryginale angielskojęzycznym "one
apple a day keeps doctor away, one onion
a day keeps everyone away, one garlic a
day keeps even Dracula away"). Przysłowie
to posiada zaszyfrowane w sobie aż dwie istotne
informacje, mianowicie (1) że jedzenie owoców
kształtuje nasze zdrowie i samopoczucie, oraz
(2) że podczas spożywania owoców wysoce
pomocna okazuje się znajomość wszystkich
ich własności i cech - a nie jedynie ich zdolności
do zaspokajania naszych własnych upodobań
smakowych. Niniejsza strona internetowa stara
się nie tylko dokonać przeglądu najważniejszych
owoców tropikalnych ze strefy Pacyfiku, ale również
dla każdego z owych owoców dostarczyć te dwie
istotne informacje.
Ogromnie interesujące są wyniki analizy owoców jako
daru od Boga.
Jak bowiem się okazuje, sporo owoców jest nośnikiem
raczej nadprzyrodzonych cech. Przykładowo, kokosy
nigdy nie spadają na głowy ludzi, czyli mają one
jakby "ludzkie oczy" (po szczegóły patrz opisy z punktu
#D1 poniżej). W tropiku w obiegu znajduje się też
powiedzenie, że "dla każdej istniejącej choroby
Bóg
stworzył jakiś owoc który chorobę tę leczy".
#C2.
Generalne cechy owoców tropiku:
Tropikalne owoce wykazują kilka generalnych
cech, które są relatywnie odmienne od cech
owoców z innych stref klimatycznych. Wymieńmy
tutaj choćby najważniejsze z owych cech:
1. Uzależnienie smaku od miejsca wyrośnięcia.
Większość europejskich owoców smakuje niemal
tak samo niezaleźnie od tego gdzie one wyrosły.
Przykładowo jabłko wyrosłe w Polsce smakuje niemal
identycznie jak jabłko z Nowej Zelandii czy Japonii.
Tymczasem smak tropikalnych owoców zmienia się
drastycznie z miejscem ich wyrośnięcia. Przykładowo
"durian" z Malezji jest najsmaczniejszym owocem
świata. Jednak "durian" z sąsiedniej Tailandii daje
się przełknąć tylko z wielką trudnością, zaś durian
z Australii jest wprost NIE do zjedzenia. Dlatego
jedząc tropikalne owoce dobrze jest wiedzieć gdzie
one wyrosły. Ich smak jest bowiem bardzo silnie
zależny od miejsca wyrośnięcia. Dla każdego też
tropikalnego owocu istnieje jakiś obszar na Ziemi
w którym rośnie najsmaczniejsza odmiana tego
owocu (np. najsmaczniejszy "durian" wyrasta w
Malezji, najsmaczniejszy "pomelo" wyrasta w Ipoh,
najsmaczniejsze "mandarynki" wyrastają w Chinach,
najsmaczniejszy "persimon" wyrasta w Izraelu, itp.).
2. Silny aromat. Większość tropikalnych owoców
ma bardzo silny aromat (zapach). Siłę tego aromatu
każdy z nas może docenić porównując jak nieznacznie
pachną np. jabłka lub śliwki, z siłą zapachu np.
pomarańczy czy cytryn. Niestety, zapach ten NIE zawsze
i nie do każdego jest przyjemny. Przykładowo "durian"
(omawiany w punkcie #G1 poniżej) słynie NIE tylko
dlatego że oficjalnie jest on najsmaczniejszym
owocem świata, ale także ponieważ jest on najbardziej
śmierdzącym owocem świata. W krajach w których
durian wyrasta, wiele co droższych hoteli, restauracji,
dalekosiężnych linii autobusowych, a także wszystkie
linie lotnicze, zabraniają wnoszenia do nich duriana,
a nawet karzą grzywnami jeśli ktoś usiłuje wnieść do
nich ten nieprzyjemnie śmierdzący owoc.
3. Znaczący wpływ na zdrowie i samopoczucie
jedzącego. W Europie tylko niektóre owoce
wpływają silnie na zdrowie i samopoczucie jedzącego.
Tymczasem każdy tropikalny owoc ma bardzo
silny taki wpływ. Także każdy owoc tropikalny
posiada zdolność do wyleczenia co najmniej jednej
ciężkiej choroby. (Na niniejszej mojej hobbystycznej
stronie internetowej opisałem tą zdolność leczniczą
tylko dla niektórych chorób i tylko dla niektórych
owoców jakie leczą owe choroby. Nie uczyniłem
tego dla wszystkich owoców i dla wszystkich
chorób, bowiem to wymagałoby zbyt wielu poszukiwań
na które moje hobbystyczne badania NIE otrzymują
ani funduszy ani oficjalnego poparcia.) Stąd
jedząc owe tropikalne owoce dobrze jest
wiedzieć jaki wpływ i na co one wywierają. Faktycznie
też sporo tradycyjnych metod leczenia bazuje na
wykorzystaniu owego wpływu owoców tropikalnych
na zdrowie i samopoczucie jedzącego - po szczegóły
patrz strona
healing_pl.htm - o foklorystycznych metodach przywracania zdrowia.
4. Wykazywanie nadprzyrodzonych i paranormalnych
własności. W poprzednim punkcie #C1
podkreślałem, że wiele owoców tropiku wykazuje
się posiadaniem cech które potwierdzają
iż są one rodzajem
daru od Boga.
Niektóre z nich cechują bowiem niemal nadprzyrodzone
własności (np. rozważ cechę "kokosów" że nigdy nie
upadają one na głowę człowieka, czy cechę owoców
"salak" że wymownie ilustrują one bibilijną historię
o Ewie i wężu). Inne zaś wykazują
paranormalnie cechy (np. drzewo bananowe
posiada wysoce rozwiniętego "ducha" który może
imitować ducha ludzkiego - po szczegóły patrz
punkt #D3 poniżej). Dlatego w przeciwieństwie
do owoców z innych stref klimatycznych, tropikalne
owoce lub tropikalne drzewa owocowe często
są używane do uprawiania najróżniejszych
form "magii".
Z opisów pierwszej i nadal jedynej na świecie mojej naukowej
Teorii Wszystkiego z 1985 roku (zwanej też
Koncept Dipolarnej Grawitacji)
tj. z opisów zawartych na stronie o nazwie
dipolar_gravity_pl.htm,
odnotuj że "magia
to po prostu jedna z wielu form wykorzystania
praw i programów rządzących przeciw-światem dla
wywierania wpływu na zdarzenia z naszego świata".
W sensie bowiem zasady działania, magia praktycznie
niczym się NIE różni od zasady działania napędów
z "piątej ery technicznej" opisywanej w punkcie #J4.5 strony
propulsion_pl.htm -
czyli napędów inicjowanie działania których będzie polegało
na uruchamianiu gotowych programów napędowych już
zawartych w "przeciw-materii" zaś uruchamianych poprzez
właściwie zaintonowane wypowiedzenie odpowiedniego
dźwiękowego "hasła" (dawniej zwanego "zaklęciem") -
te gotowe programy wykonawcze z przeciw-materii
opisuję także w punkcie #K1 strony o nazwie
god_istnieje.htm.
Jeszcze innym podobnym wykorzystaniem przeciw-świata są
nadprzyrodzone zjawiska.
Przykładami nadprzyrodzonego wpływania na świat fizyczny
za pośrednictwem mechanizmów działania przeciw-świata -
które każdy czytelnik sam może sobie urzeczywistnić,
są eksperymenty dowodzące istnienia duszy
ludzkiej polegające na wyperswadowaniu tej duszy
aby nadprzyrodzenie zwiększyła lub zmniejszyła
ona wagę ciała w którym rezyduje. Eksperymenty
te opisane są dokładnie w punktach #E7.1 i #E7.2 strony
soul_proof_pl.htm - o naukowych dowodach, zdjęciach i eksperymentach, które dowodzą istnienia nieśmiertelnej duszy.
#C3.
Cechy które są omawiane na tej stronie:
Czytając pospisywane na tej stronie informacje
i folklorystyczne ciekawostki o tropikalnych
owocach ze strefy Pacyfiku, w oczy zapewne
rzuca sie fakt, ze z całego oceanu ciekawostek
możliwych do zaprezentowania, ja opisuje
tylko te, które wnoszą soba najwyższy potencjał
moralny i nauczający.
Część #D:
Opisy tych owoców strefy Pacyfiku które wykazują najróżniejsze nadprzyrodzone cechy:
#D1.
Kokosy:
W wielu tropikalnych krajach kokosy i palmy kokosowe
są traktowane jako życiodajne "święte owoce i drzewa".
Kokosy zostały bowiem specjalnie zaprojektowane przez
Boga
aby zaspokajały wszelkie podstawowe
potrzeby człowieka. Właśnie z uwagi na
podobieństwo ich życiodajności i świętości
do "owoców" zaprojektowanego przez Boga
"ustroju nirwany", "kokosy"
są symbolem "ustroju nirwany" -
co wyjaśnia szerzej punkt #C7 i podpis pod
"Fot. #C7a" z mojej strony o nazwie
nirvana_pl.htm.
W tropikalnych krajach "świętość kokosów" jest
praktykowana podobnie jak kiedyś w Europie
praktykowana była świętość "chleba powszedniego" -
gdzie dawni Europejczycy przepraszali kromkę
chleba jeśli przypadkowo upuścili ją na podłogę,
gdzie nigdy nie wyrzucali do śmieci nawet
najmniejszych okruchów chleba, a także
gdzie dla wyrażenia swego szacunku do
chleba mężczyźni zawsze zdejmowali czapkę
na czas jedzenia. Takie właśnie manifestacje
poszanowania dla "chleba powszedniego"
ja ciągle pamiętam z Polski lat mojego dzieciństwa,
czyli z lat 1950-tych. Sprawa świętości chleba
powszedniego, a także inne sprawy z tym związene
(np. świętości orzechów kokosowych, zgodność
ustaleń ludzkiej nauki "ergonomia" z zaprojektowaniem
przez Boga wszelkich owoców, itp.) są też poruszane
w punkcie #F2 strony internetowej
biblia.htm - o autoryzowaniu Biblii przez samego Boga,
oraz w punkcie #F2 strony internetowej
god_proof_pl.htm - o dowodach naukowych na istnienie Boga.)
Świętość palmy kokosowej wyraża się przez to,
że na małych wyspach oceanicznych na których
nie rośnie nic innego poza ową palmą, faktycznie
jest ona dostawcą wszystkiego. Aby zrozumieć
jak ogromnie ważną funkcję palma kokosowa
tam wypełnia, wystarczy przypomnieć sobie, że
owe piaszczyste wyspy koralowe na których rośnie
palma kokosowa otoczone są niezdatną do picia
bo słoną wodą oceaniczną i typowo NIE mają
one praktycznie żadnego źródła wody pitnej. Palma
kokosowa jest więc tam nawet dostarczycielem
wody do picia. Z kolei aby zrozumieć jak w nawet
najdrobniejszych szczegółach Bóg tak zaprojektował
kokosy aby możliwie najlepiej służyły one człowiekowi,
wystarczy przyglądnąć się dokładniej "ergonomii"
orzecha kokosowego (czym jest owa "ergonomia",
opisuje to dokładniej punkt #D3.1 z dalszej części
tej strony). Przykładowo skorupka tego orzecha jest
tak twarda, że na wyspach koralowych gdzie brak
jest gliny i metalu na garnki, to właśnie tej skorupki
miejscowi używają do gotowania nad ogniem. Trzeba
więc bardzo dużej siły i doskonałego narzędzia aby
skorupkę tą rozłupać. (Mi rozłupanie mojego
pierwszego orzecha kokosowego, dokonywane
bez skonsultowania się z miejscowymi, zajęło
aż parę dni dorywczej ciężkiej pracy.) Ponieważ
jednak osoba w potrzebie może NIE mieć owej
siły i narzędzi, w tejże super-twardej i wytrzymałej
skorupce Bóg zaprojektował trzy niewielkie
miękkie otworki o średnicy typowej słomki.
Ci więc co wiedzą o owych miękkich otworkach,
mogą wsunąć słomkę do orzecha kokosowego
prawie bez żadnego wysiłku i wypić "wodę
kokosową" jaką orzch ten zawiera niemal
bez podtrzeby użycia jakiegokolwiek narzędzia.
Co jeszcze ciekawsze, wielkość orzecha
kokosowego została ergonomicznie tak
zaprojektowana przez Boga, że jeden kokos
zawiera w sobie dokładną ilość "wody kokosowej"
jaka jest potrzebna aby zaspokoić pragnienie
jednej osoby. Gdyby kokos był chociaż trochę większy,
jedna osoba NIE byłaby w stanie wypić całej jego
zawartości - jego cenna woda by się więc marnowała.
Gdyby zaś kokos był chociaż nieco mniejszy, jeden
owoc NIE wystarczałby aby zaspokoić pragnienie
jednej osoby - ponownie więc te cenne owoce
by się marnowały. Dlatego owoce kokosa są
precyzyjnie tak duże, jakie być powinny aby
usatysfakcjonować pojedyńczego człowieka.
Nic więc dziwnego że w niektórych religiach, np. w
hinduiźmie, bogom składa się nawet ofiary właśnie
z orzechów palmy kokosowej. Biblia stwierdza, że
gałęzie palmy były kładzione na ziemi przed kroczącym
Jezusem. Owa boskość palmy kokosowej jest
tam też źródłem głębokiego wierzenia panującego
w krajach w których palma ta rośnie, mianowicie
że orzech kokosowy nigdy nie upada na głowę
człowieka. Faktycznie we wielu krajach tropikalnych,
np. w Malezji, miejscowi ludzie powiadają, że "palmy
kokosowe mają oczy" - dlatego nigdy nie upuszczają
swoich orzechów na głowy ludzi. Ja osobiście zostałem
bardzo zaintrygowany tym wierzeniem. Kiedykolwiek
więc miałem okazję pobytu w miejscach gdzie palma
ta rośnie, wypytywałem tam miejscowych czy znają
przypadek aby orzech kokosowy upadł na czyjąś głowę.
Muszę też tutaj potwierdzić, że pomimo szerokiego
i wieloletniego wypytywania ja nigdy nie natknąłem
się na przypadek aby ktoś znał kogoś na czyją głowę
upadł orzech kokosowy, lub słyszał o jakimkolwiek
wiarogodnym przypadku skrzywdzenia w ten sposób
kogokolwiek przez kokosy. Taki przypadek byłby
zaś dosyć głośny, bowiem z powodu dużej wagi tych
orzechów, a także dużej wysokości palm kokosowych,
upadek kokosa na czyjąś głowę zakończyłby się
zapewne zabiciem danego pechowca. Oczywiście,
ów fakt braku upadku kokosów na głowy ludzkie jest
czymś niezwykłym i nadprzyrodzonym. Powinno się
więc go tłumaczyć właśnie "świętością" owej palmy.
Wszakże inne drzewa upuszczają swoje owoce
zupełnie przypadkowo, w tym na głowy ludzi. Ja
sam dobrze pamiętam przypadek kiedy upadające
jabłko uderzyło mnie w głowę - na szczęście było
dojrzałe i miękkie. W Malezji rośnie smaczny owoc
właśnie o wielkości kokosów - nazywa się "durian"
(opisywany poniżej w punkcie #G1).
Jest też tam powszechnie wiadomym, że w okresie
dojrzewania durianów ludzie albo powinni się trzymać
z daleka od tych drzew, albo też zakładać na głowę
kaski ochronne. Ciężkie owoce duriana spadają
bowiem "statystycznie", w tym na głowy ludzkie.
Nie jest więc niczym niezwykłym usłyszeć tam
o przypadku oberwania w głowę upadającym
owocem duriana.
Ludzie NIE znoszą sekretów natury - szczególnie
jeśli te w jakikolwiek sposób są wiązane ze stworzeniem
czegoś przez Boga. Przykładowo warto odnotować
z internetu ile wysiłku najróżniejsi naukowcy i badacze
już włożyli w próby obalenia innego podobnego sekretu
natury, mianowicie że
"kwakania kaczki NIE powodują echa"
(po angielsku:
"duck's quacks don't echo") -
a ich wyniki i tak w sensie naukowej poprawności
są wysoce wątpliwe i możliwe do łatwego podważenia
(podobnie jak łatwa do obalenia jest oszukańcza
"teoria wielkiego bangu" dzisiejszej ateistycznej nauki -
opisywana m.in. w punktache #D2, #D2.1 i #D4 mojej strony
dipolar_gravity_pl.htm).
Albo odnotować ile wysiłku wkłada się w NZ aby
powstrzymywać upowszechnianie się wiedzy o
posiadaniu nadprzyrodzonych cech przez święty
dla Maorysów kamień z małej miejscowości
Atiamuri zwany "Te Kohatu-O-Hatupatu" (tj.
"Kamień-Chroniący-Hatupatu"), jaki opisałem
i pokazałem w punkcie #D1 ze swej strony o nazwie
newzealand_pl.htm -
przykładowo, że po przesunięciu daleko od szosy
ów kamień sam powraca na swoje niewygodne
dla ludzi miejsce. Albo doczytać się z jakim
lekceważeniem i niewiarą Polacy przyjęli moje
ostrzeżenia z punktów #C1 do #E2 strony o nazwie
malbork.htm,
że krzyżacka Madonna z Malborka, jaka NIE lubi
Polaków i z jaką związana jest złowroga dla Polaków
przepowiednia, po odrestaurowaniu stopniowo spowoduje
iż na doglądanych przez nią ziemiach ponownie zapanuje
język niemiecki. Najwyraźniej więc ktoś nie mógł
także przetrawić owej wyjątkowości "świętej palmy kokosowej"
i zdecydował się objąć "naukowym ateizmem" również
owe święte orzechy kokosowe. Niestety, zamiast wykonać
rzetelne badania, uciekł się do niemoralnego kłamstwa.
Mianowicie, ów ktoś zaczął upowszechniać kłamliwe
pogłoski rzekomo w imieniu nauki, że jakoby rocznie
aż 150 ludzi umiera na świecie od upadków kokosów.
Owe fałszywe pogłoski uczyniły upadki kokosów
hipotetycznie aczkolwiek kłamliwie nawet bardziej
niebezpieczne od ataków rekinów. Pogłoski te były
też szerzone w tak zorganizowany sposób, że na
ich podstawie nawet niektóre firmy ubezpieczeniowe
zaczęły opracowywać swoje "kokosowe polisy". Na
szczęście dla prawdy, jacyś rzeczowi naukowcy
postanowili dotrzeć do "badań" które dostarczyły
naukowych podstaw tych twierdzeń o morderczej pladze
upadających kokosów. Wyniki ich badań były potem
streszczone m.in. w artykule "Lies, damn lies,
and 150 coconut deaths" (tj. "Kłamstwa, wierutne
kłamstwa, oraz 150 umierających od kokosów")
ze strony B9 nowozelandzkiej gazety
Weekend Herald,
wydanie datowane w sobotę (Saturday), April 12,
2008. Poszukiwania tych naukowców wykazały,
że owe kłamliwe pogłoski puszczono w obieg
w Australii w 2002 roku. (W świetle tego co
wyjaśnione na stronie
newzealand_visit_pl.htm - o wiadomości od Boga zawartej w nieprzygotowaniu Antypodów do zaludnienia,
nie powinny nas dziwić, że to Antypodanie
starają się przodować w wypaczaniu prawdy.)
Dopiero potem były one upowszechnione
po świecie przez artykuł w Daily Telegraph.
Na początku referowały do publikacji jakiegoś
Kanadyjskiego profesora, w której faktycznie
NIE podawano żadnych danych ilościowych
na ten temat, podczas gdy sam professor
zaprzeczył iż kiedykolwiek zgromadził takie dane.
Na przekór więc kłamstw szerzonych na ten
temat pod podszywką "oficjalnej nauki", faktycznie
orzechy kokosowe nigdy nie spadają na głowy ludzi -
co potwierdziły moje terenowe badania i wypytywanie
w licznych obszarach gdzie kokosy rosną i są doskonale
poznane. Natomiast prawdopodobnym faktycznym
powodem dla jakiego owo kłamstwo o "150 umierających
od upadku kokosów" zostało stworzone i upowszechnione
przez jakiegoś Australijczyka, była próba obrzydzenia
i unieważnienia bardzo niewygodnej (przynajmniej dla
owych "mocy zła" jakie opisałem w (7)
z punktu #C7 mojej strony internetowej o nazwie
nirvana_pl.htm)
sytuacji iż "kokosy" stały się
symbolem zaprojektowanego przez Boga, a stąd równie
jak kokosy życiodajnego i świętego "ustroju nirwany" -
o czym informowałem już czytelnika na początku
niniejszego punktu #D1.
Na temat świętości palmy kokosowej wynikającej
z jej celowego zaprojektowania przez Boga dla
służenia ludziom, stara legenda z wysp Pacyfiku
stwierdza co następuje: "W
czasach kiedy Bóg ciągle rozmawiał z ludzmi,
mieszkańcy wysp koralowych poprosili Go jak
następuje. Boże, ludziom mieszkającym na dużych
kontynentach dałeś rozległe lasy pełne zwierzyny
i różnych drzew, rzeki z pitną wodą, pola do uprawy,
łąki, zboża, owoce, zwierzęta domowe, oraz metale
na narzędzia i na garnki. Nam zaś dałeś puste
wyspy na których oprócz piasku niczego nie
ma. Daj więc nam coś, co zastąpi wszystkie
te dobra które otrzymali ludzie z dużych kontynentów.
Bóg dał więc wyspiarzom palmę kokosową i jej owoce.
Ta jedna palma i jej owoce zastąpiły sobą wszystkie inne dobra
które otrzymali ludzie z dużych kontynentów."
Faktycznie też palmy kokosowe są najbardziej
użytecznymi roślinami na Ziemi. Rosną one na
piaszczystych wyspach otoczonych słonym
oceanem i nie posiadających ani rzek ani jezior
ze słodką wodą. Ich korzenie potrafią bowiem
pobierać wodę nawet jeśli wokoło istnieje tylko
słona woda oceanu. Praktycznie też każdy ich
fragment posiada aż cały szereg odrębnych
zastosowań. Przykładowo, kłody (pnie) drzewa
palmowego (tzw. "trunks") używane są do budowy
mostów i budynków. Z kolei pieńki pozostałe w ziemi
po wycięciu tej palmy (tzw. "stumps") są dostarczycielami
dużych bloków miękkiego drewna, które doskonale
się nadaje do ręcznego rzeźbienia i wykrawania. Stąd
jest ono chętnie używane przez ludowych rzeźbiarzy
i artystów do wykrawania najróżniejszycf figur,
ozdób, obiektów kultu, itp. (Pod tym względem
pieńki kokosowe znajdują podobne zastosowania
jak w Polsce miało kiedyś miękkie drewno lipowe.)
Liście palmy kokosowej stosuje się do wyplatania
mat i koszyków, zaś wyciągi z owych liści stosuje
się w lecznictwie i gotowaniu. Zapełniony nektarem sok
spuszczany z pędu kwiatowego palmy kokosowej, po
wygotowaniu z niego wody dostarcza doskonale smakującego
"cukru palmowego" (po angielsku "palm
sugar"). W Malezji cukier ten jest sprzedawany
pod nazwą "Gula Melaka"
(kliknij na niniejszy link aby zobaczyć jak wyglądają dwa odmienne opakowania, każdy z 4 brązowymi walcami tego cukru palmowego).
Z powodu unikalnego smaku tego cukru, używa się
go do sporządzania najróżniejszych smakołyków -
włączając w to ogromne malezyjskie lody zwane
"ice kacang"
(następstwa ulegnięcia pokusie których opisałem w punkcie #C7 strony
healing_pl.htm).
Ów sok spływający po nacięciu pędów kwiatowych palmy
kokosowej stanowi też natychmiast gotowy do picia
słodki napój alkoholowy nazywany "toddy"
(jego nazwę wymawia się "todi") - który przy
natychmiastowym piciu zaraz po jego spuszczeniu,
w smaku przypomina nasz miód pitny wysokiej jakości.
Nestety, jeśli zestarzeje się on tylko o kilka godzin,
wówczas staje się kwaśny - tylko też taki już kwaśny "toddy"
można sobie nabyć w malezyjskich sklepach i restauracjach.
(Ów smaczny kokosowy "toddy" należy jednak wyraźnie
odróżniać od innego słodkawo-orzeźwiającego "wina"
alkoholowego masowo fermentowanego z ryżu przez plemię
Bidayuh z tropikalnej wyspy Borneo i wypijanego w dużych
ilościach podczas ichniego "Harvest Festival", czyli "festiwalu
plonów", a nazywanego "tuak" - który też smakuje
jak doskonały staropolski miód pitny, jednak po wypiciu
zaledwie kilku kieliszków ścina z nóg jak uderzenie pioruna.)
Z kolei ogromne jak głowy ludzkie orzechy kokosowe
dostarczają cały szereg użytecznych produktów. Zewnętrzna,
włóknowata osłona owych orzechów, po angielsku nazywana
"husk" służy do plecienia silnych lin oraz do produkowania
szczotek. Twarda skorupa zawarta pod tą osłoną (tzw. "shell")
używana jest do produkcji najróżniejszych pojemników i naczyń.
Jest ona tak twarda, że na wyspach nie mających gliny ani metali
używana jest ona do gotowania nad ogniem. Pod skorupą tą znajduje
się biała, jadalna warstwa orzecha kokosowego, tzw. "kernel".
Ten kernel można jeść na surowo lub po ugotowaniu. Po roztopieniu
na ogniu zamienia się on w olej jadalny z jakiego kiedyś
produkowano palmową margarynę. Można z niego też wyciskać
gęstą, smaczną, "śmietankę kokosową" (po angielsku
"coconut cream"), z jakiej po rozwodnieniu produkowane
jest "mleczko kokosowe" ("coconut milk"). Po wysuszeniu ów biały
kernel zamienia się w tzw. "copra" z której obecnie produkowanych
jest aż kilkaset najróżniejszych wyrobów kosmetycznych, farmaceutycznych
i chemicznych. W końcu wolna przestrzeń zawarta w środku "kernela"
kokosowego wypełniona jest smakowitą "wodą kokosową",
która zawiera w sobie wszystkie składniki potrzebne ludziom do życia
(ponieważ jest ona też sterylna, przy braku innych kroplówek może
być też użyta w szpitalu jako kroplówka ratująca życie).
Jedna z najczęstrzych form pod jakimi turyści
spotykają kokosy w krajach tropikalnych jest tzw.
"woda kokosowa".
Woda ta jest wypijana z całych, ciągle niedojrzałych,
oraz otwartych tuż przed piciem, orzechów
kokosowych. Folklor ludowy tropiku wodę
kokosową nazywa "mlekiem lwa"
(tj. "lion's milk") i twierdzi, że woda ta ma wiele
korzystnych dla ludzi walorów. Przykładowo,
oczyszcza ona i wzmacnia organizm. Uzupełnia
brakujące mikroelementy i minerały. Podnosi
odporność na choroby. Przyspiesza samoleczenie
chorób. Itd., itp. Zdrowotne walory kokosowej
wody były nawet wychwalane w popularnej
piosence angielskojęzycznej do dzisiaj dostępnej
do wysłuchania w YouTube np. pod adresem
www.youtube.com/watch?v=mqrfDho4Ucg.
Piosenkę tę śpiewał Harry Belafonte, a nosiła
ona tytuł "Coconut Woman". Stara się ona przekonać
słuchacza, że regularne picie wody kokosowej uczyni
go silnym jak lew. Oczywiście, w dzisiejszych czasach
rzadko kto wierzy słowom piosenek, czy nawet
jakimkolwiek innym dawnym słowom (nawet tym
z Biblii) - a szkoda, bowiem więcej wiary w prawdę
tego co z głębokim przekonaniem ludzie głoszą bez
zmian, poprawek i sprostowań przez całe dekady,
wieki, czy tysiąclecia uchroniłoby ludzkość od
zapadania się w bagno w jakie ją wprowadziło
wierzenie słowom nieustannie zmieniających
swe poglądy polityków, bankierów, naukowców,
farmaceutów i tzw.
korporacyjnych psychopatów.
Na wszelki więc wypadek ja radziłbym czytelnikowi:
jeśli masz okazję napić
się wody ze świeżo otwartego (najlepiej
w twojej obecności) młodego kokosa, NIE
omieszkaj tego uczynić - nawet bowiem jeśli
jeszcze NIE nawykłeś do jej smaku, ciągle
warto abyś ją wypił, tak jak wypiłbyś lekarstwo
o dowiedzionym ci w praktyce wysoce leczniczym
działaniu.
Pod względem energetycznym woda kokosowa
jest "chłodząca". Jej picie zalecane jest więc
też w przypadkach zjedzenia czegoś rozpalającego
(np. smażonych potraw), a ponadto przy wielu
chorobach gorączkowych. Zgodnie z artykułem
[1#D1] "Coconut water therapy can work
wonders" (tj. "Leczenie wodą kokosową może
czynić cuda") ze strony 14 malezyjskiej gazety
New Straits Times,
wydanie z poniedziałku (Monday), August 18,
2008, woda kokosowa dopomaga ludziom
w szybszym wyzdrowieniu z najróżniejszych
chorób, szczególnie wirusowych - takich jak
słynna "chikungunya" opisana w punkcie #B1 strony
plague_pl.htm - o morderczej zarazie przygotowywanej ludzkości.
Powodem leczniczych zdolności wody kokosowej
jest obecność w niej najróżniejszych istotnych
minerałów które są pomocne w obronie naszego
organizmu przed wirusami. Ponadto woda
ta podobno pomaga usuwać nieczystości z
wątroby - tj. organu który kontroluje temperaturę
naszego ciała i który jest atakowany przez
sporo wirusów - włączając ów śmiertelny
wirus "chikungunya". Niektórzy zalecają
również ową wodę pacjentom po terapii
chemicznej używanej w leczeniu raka,
jako że po owej terapii organizm bardzo
potrzebuje minerałów zawartych w owej
wodzie. Wodę kokosową pije się "słomką"
wprost ze świeżo otwartego (najlepiej w
naszej obecności), ciągle niedojrzałego,
a stąd zielonego lub żółtego, orzecha
kokosowego. Zalecane jest picie wody
z co najmniej jednego kokosa dziennie.
Natomiast ja silnie odradzałbym picie
wody z orzecha kokosowego otwartego
wiele godzin wcześniej i wystawionego
na wyłapywanie mikroorganizmów i sporów
zawartych w tropikalnym powietrzu (podobnie
jak silnie odradzałbym jedzenie jakiegokolwiek
owocu tropikalnego pokrojonego wiele godzin
wcześniej i też wystawionego na wyłapywanie
mikroorganizmów zawartych w tropikalnym
powietrzu). W takiej bowiem wodzie szybko
się romnażają najróżniejsze tropikalne
mikroorganizmy, jakaś proporcja z których
może okazać się wysoce szkodliwa dla
naszego zdrowia. Ponadto silnie odradzałbym
też picie wody kokosowej przetworzonej
przemysłowo i sprzedawanej w supermarketach
już opakowanej w puszkach lub w dowolnych
innych przemysłowych opakowaniach.
Taka bowiem woda jest celowo poddawana
najróżniejszym formom uśmiercania
w niej życia (np. poprzez jej napromieniowanie -
tak jak obecnie wiele krajów napromieniowuje
eksportowane lub importowane owoce i orzechy),
smakuje okropnie - tj. zupełnie niepodobnie
do świeżej wody kokosowej, a ponadto jest
nafaszerowana najróżniejszymi przemysłowymi
chemikaliami, o sporej liczbie z których zapewne
już w niedalekiej przyszłości nauka ponownie
przyzna, iż okazały się one być wysoce
szkodliwe dla ludzkiego zdrowia.
Powinienem tutaj nadmienić, że ja osobiście
spróbowałem metody przyspieszania wyzdrowienia
przez picie "kokosowej wody" - tak jak to opisuje
powyższy artykuł [1#D1]. Podczas wakacji w
Malezji w 2008 roku jak zwykle przedobrzyłem
ze spaniem przy włączonym "air-conditioner",
a także przedobrzyłem z napojami silnie
wychłodzonymi w lodówce. M.in. przedobrzyłem
z piciem "wody kokosowej" którą bardzo lubię,
a którą dla poprawy smaku silnie wychładzałem
w lodówce. Niestety, "woda kokosowa" ma
wysokie ciepło właściwe, a stąd po silnym
wychłodzeniu jej chłód aż sprawia ból podczas
picia. W rezultacie już w pierwszym tygodniu
wakacji zapadłem na jakieś wirusowe
przeziębienie gardła. Wprawdzie lekarz
szybko wyleczył je antybiotykiem "Zithromax",
jednak ciągle pozostał mi po nim paskudny,
suchy, jakby chroniczny, kaszel. Przez następny
miesiąc kaszlu tego nie byłem w stanie ani się
pozbyć, ani chociaż go pomniejszyć. Ten
kaszel spowodował też, że zaprzestałem
picia kokosowej wody, jako iż zimno owej
wody było powodem dla którego dostałem
ów kaszel w pierwszym rzędzie. Kiedy więc
wpadł mi w ręce powyższy artykuł [1#D1]
zdecydowałem się powrócić do regularnego
picia wody kokosowej z młodych i niedojrzałych,
żółtych kokosów. Tym jednak razem wodę
tą piłem ciepłą - tj. prosto po zakupieniu i
otwarciu kokosów na ulicznym straganie.
Taka ciepła woda wcale już nie smakuje aż
tak dobrze jak woda wychłodzona, ale za to
jej temperatura przestaje być niebezpieczna
dla zdrowia. To właśnie poprzednie picie
tej wody po jej silnym wychłodzeniu w lodówce
było jednym z powodów zapadnięcia najpierw
na zapalenie gardła, potem zaś tego upartego
kaszlu. Wypijałem po dwa kokosy dziennie.
Na czwarty dzień takiego picia dało się już
wyraźnie odnotować że mój chroniczny
kaszel rozpoczął stopniowe zanikanie.
Dwa następne przypadki łagodzenia u siebie w
latach 2016 i 2017 symptomów chronicznego
zatrucia się w NZ prawdopodobnie wodą do
picia i do produkowania żywności, opisałem
i zilustrowałem w punkcie #G2.3 swej innej strony o nazwie
healing_pl.htm.
W obu tych przypadkach symptomy silnego
zatrucia wydatnie złagodziłem u siebie poprzez
codzienne wypijanie podczas zimowych wakacji
w Malezji owej "życiodajnej wody kokosowej"
z co najmniej jednego młodego kokosa dziennie.
Podsumowując powyższe, faktycznie nie istnieje
na Ziemi żadna inna roślina, która dla ludzi miałaby
równie wiele użytecznych zastosowań jak palma
kokosowa i jej owoce. Nic dziwnego, że w wielu
kulturach Pacyfiku palma ta uznawana jest za
święte drzewo, podobnie jak w Europie
kiedyś uznawano świętość chleba powszedniego.
Fot. #D1a: Malezyjska palma kokosowa z
widocznymi kokosami. To życiodajne i szeroko
uznawane za święte "kokosy", czyli "owoce"
tej palmy, są symbolem "ustroju nirwany"
podsumowanego w punkcie #C7 z mojej strony
nirvana_pl.htm.
Ja każdemu kto przebywa w tropiku szczerze
radzę codzienne wypijanie "wody kokosowej"
z co najmniej jednego młodego (zielonego lub
żółtego) orzecha kokosowego - otwartego w
naszej obecności. Woda ta jest bowiem szczególnie
zdrowa - można jej użyć nawet jako kroplówki
bo zawiera wszelkie składniki potrzebne nam
do życia. Jej picie nadaje więc naszemu
organizmowi zwiększonej odporności na infekcje.
Ja wiem z praktyki, że smak tej wody początkowo
NIE jest dla nas przyjemny, jednak żadne dobre
lekarstwo NIE smakuje przyjemnie. Na szczęcie
z upływem czasu można się do niej przywyczaić
i wówczas jej picie nawet staje się przyjemnością.
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej. W tym celu wystarczy zwykle
kliknąć na tą fotografie. Ponadto wiekszość tzw. browserow ktore obecnie
są w użyciu, włączając w to populany "Internet Explorer", pozwala na
załadowanie każdej ilustracji do swojego
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją
zredukować lub powiększyć, a także gdzie ją można wydrukować za pomocą posiadanego
przez siebie software graficznego.
Fot. #D1b: Kluster młodych, żółtych orzechów kokosowych na malezyjskiej
palmie kokosowej. Zdjęcie wykonane w styczniu 2004 roku w Kuala Lumpur, Malezja.
Każdy z tych orzechów jest wielkości głowy ludzkiej. Są one ciągle niedojrzałe
i w trakcie wzrostu. W pokazanym tu stanie jedynie zawarta w nich "woda kokosowa"
nadaje się do picia. Po dojrzeniu ich pomarańczowa lub zielona wierzchnia warstwa
zamieni się w ciemno-brązowy włóknisty kokon, tzw. "husk", w środku którego
znajduje się pełnowartościowy orzech kokosowy, z zawartoscią opisaną nieco dalej.
W wielu tropikalnych krajach palmy kokosowe
są traktowane z tym samym respektem z jakim
w Europie w dawnych czasach ludzie zwykli
manifestować swoje uznanie dla świętości
"chleba powszedniego". Oczywiście, istnieją
ważne powody dla takiego potraktowania tych
palm. Faktycznie bowiem niezwykłe atrybuty
palm kokosowych dostarczają nam jeszcze
jednego przykładu materiału
dowodowego z obszaru nauk biologicznych
(na dodatek do obszernego takiego materiału
już zidentyfikowanego i już opisanego w punkcie
#F2 strony internetowej
biblia.htm - o autoryzowaniu Biblii przez samego Boga,
oraz w punkcie #F2 strony internetowej
god_proof_pl.htm - o dowodach naukowych na istnienie Boga),
który to materiał dowodzi istnienia Boga.
Atrybuty godne "świętego drzewa" wykazuje
również woda kokosowa. Woda ta
posiada bowiem aż kilka bezcennych cech.
Przykładowo jest sterylna, zawiera
wszelkie składniki niezbędne do życia, oraz
kiedy do niej się przyzwyczaimy staje się
ogromnie smaczna. Stąd w drastycznych
przypadkach używana jest przez lekarzy jako
zastępcza "kroplówka" dozowana z orzecha
kokosowego bezpośrednio do żył osób które
potrzebują pomocy lub kroplówkowego dożywienia.
Z czasem woda ta staje się także bardzo smaczna do
bezpośredniego picia (obecnie ja uwielbiam jej smak).
W Malezji nazywają ją "lions' drink" (znaczy
"napój lwów") ponieważ wzmacnia ona i odżywia
ciało oraz powoduje iż jej konsument czuje się
jak "młody lew". Uodparnia też organizm pijącego
przeciwko infekcjom. Osobiście zalecam każdemu
kto przebywa w krajach tropikalnych: jeśli
boisz się picia w tropiku czegokolwiek miejscowego
aby nie dostać zatrucia, zamiast pić tam butelkowaną
coca-colę która może powodować pogarszenie
się Twojego zdrowia, raczej pij sterylną, smaczną,
oraz wyjątkowo zdrową "kokosową wodę" która
pochodzi z owoców praktycznie świętego kokosa.
Bacz jedynie aby kokos ten był otwarty w Twojej
obecności, oraz aby pozwolono Ci go pić przez
słomkę wprost z orzecha - co Ci zagwarantuje
że jego woda ciągle jest sterylna i świeża.
Po raz pierwszy w życiu skorupkę z orzecha
kokosowego widziałem w niewielkim chociaż
intrygująco dobrze zaopatrzonym muzeum
jakie kiedyś znajdowało się w szklanych
gablotach na korytarzach Szkoły Podstawowej
nr 1 w Miliczu. (Muzeum to opisałem w punkcie
#D9 strony internetowej o
Miliczu.)
W czasach bowiem gdy ja chodziłem do szkoły podstawowej, kokosa w Polsce to nikt
nawet na lekarstwo nie uświadczył. Opowiadania więc oraz dowody, że gdzieś
w dalekim świecie istnieje orzech wyglądający niemal jak laskowy, jednak mający
wielkość głowy ludzkiej, potrafiły naprawdę pobudzić dziecięcą wyobraźnię.
Skorupka ta zainspirowała u mnie marzenia o czasach kiedy będę podróżował
po dalekich tropikalnych wyspach, gdzie takie kokosy rosną, objadając się
nimi do woli. (Wyobrażałem sobie wówczas, że orzechy kokosowe są jedynie
większą wersją dobrze mi znanych orzechów laskowych, oraz że utrzymują
one doskonały smak rodzimej leszczyny.) Jak wszystkie silne marzenia z
Wszewilek,
marzenie to potem się wypełniło. (Wszakże
Wszewilki
to miejsce w którym marzenia się wypałniają.) Faktycznie też obecnie
relatywnie często podróżuję po tropikalnych wyspach gdzie rosną kokosy.
Często też zapijam się wodą z młodych orzechów kokosowych, którą zresztą
bardzo lubię. Jednak nie jem miąszu kokosowego, bo jakoś mi nie smakuje.
(Wolę raczej objadać się naszymi orzeszkami laskowymi, lub owocem
malezyjskiego "duriana" pokazanego na zdjęciach "Fot. #G1a" i "Fot. #G1b" - który
to "durian" jest oficjalnie uważany za najsmaczniejszy owoc świata.)
* * *
Po wzgędem zawartej w sobie energii, orzechy
kokosowe należą do owoców lekko "chłodzących".
W dawnych czasach Chińczycy zalecali
umiarkowanie w ich jedzeniu. Zalecali także, aby ich
zjedzenie neutralizować zjedzeniem czegoś lekko
"rozpalającego" - szczególnie jeśli jedząca osoba jest
kobietą o zdecydowanej dominacji energii "yin". Jednak
w dzisiejszych czasach zalecenie to wcale nie musi być
już tak pedantycznie przestrzegane, wszakże i tak obecnie
zjadamy zbyt duzo "rozpalających" potraw - jak to
już wyjaśniłem w punkcie #B2 tej strony.
* * *
Tak nawiasem mówiąc, to w ostatnich czasach
pojawiła się jakaś tajemnicza choroba która w
tropiku uśmierca drzewa palmowe w podobny
sposób jak w Europie coś uśmierca drzewa
wiązowe (po angielsku zwane "elm trees").
Z jej powodu palmy znikają ostatnio w zastraszającym
tempie. Opis owej tajemniczej choroby zawarty
jest m.in. w artykule "What's killing the palm
trees?" autorstwa Randolph'a E. Mccoy,
opublikowanym w czasopiśmie
National Geographic,
wydanie z July 1988.
#D2.
Orzeszki palmy olejowej:
Począwszy od około lat 1970-tych, w Malezji
palmy olejowe stopniowo eliminują palmy
kokosowe pokazane na zdjęciu "Fot. #D1".
Wartość bowiem odżywcza maleńkich
orzeszkow palmy olejowej, pokazanych
na zdjeciu "Fot. #D2b", jest jeszcze
korzystniejsza niż wartość odżywcza
orzechów kokosowych. Praktycznie też
obecnie niemal cała produkcja oleju
palmowego oraz margaryny palmowej
na świecie następuje już z owej palmy
olejowej, a nie (jak kiedyś) z orzechów
kokosowych.
Pojedynczy orzeszek palmowy ma wielkość
naszej (tj. europejskiej) niebieskiej śliwki.
Jego zewnętrzna warstwa to bezużyteczna
masa nieco podobna do tej z miąszu naszych
"rajskich jabłek". W środku, pod tą warstwą, mieści się "shell"
tego orzecha. Owa "shell" ma wielkość naszego orzecha laskowego.
Jej łupina jest jednak aż tak twarda, że ja miałem trudności
z jej rozbiciem młotkiem. (Nie ma szansy że ktoś mógłby ją
rozłupać własnymi zębami, tak jak w Polsce czynimy to z
orzeszkami laskowymi.) Wewnątrz owej łupiny mieści się
"kernel" orzecha. Kernel ten ma wielkość i przybliżony smak
naszych orzechów laskowych. To właśnie z niego wyrabia się
wszystkie te wspaniałości jakie produkowane są z palm olejowych.
Obecnie obejmuje to już aż kilkaset najróżniejszych produktów
dla spożycia, kosmetyki, farmaceutyki, chemii, itp. Oczywiście,
najważniejszym z owych produktów jest "olej palmowy", który
my potem spożywamy w formie zdrowej, wysoce odżywczej,
oraz smakowitej "margaryny palmowej". Jeśli więc czytelnik
jada czasami margarynę palmową, jest niemal pewnym,
że pochodzi ona właśnie z kiści tropikalnych orzeszków
palmowych, podobnych to tych pokazanych
poniżej na zdjęciu z "Fot. #D2b".
Wiele gatunków palm objawia posiadanie kilku
nadprzyrodzonych cech. Zapewne to dlatego
w starożytności palmy uważano za "święte"
rośliny, zaś Katolicy do dzisiaj celebrują tzw.
"palmową niedzielę". Jednym z częstrzych
przykładów tej palmowej nadprzyrodzoności
jest umieranie w wysoce "zesynchronizowany
sposob". Mianowicie sporo gatunków palm,
umiera zaraz po przekwitnięciu i po wydaniu
owoców. Co ciekawsze, niektóre z tych palm,
np. słynna "talipot palm" z Indii - opisana i
pokazana w punkcie #F3 totaliztycznej strony
god_proof_pl.htm,
precyzyjnie synchronizują ze sobą na obszarze
całego świata i dla wszystkich drzew owej palmy,
dokładną datę swego zaowocowania i umierania.
Także opisywana tutaj "palma olejowa" synchronizuje
swoje umieranie. Mianowicie, wszystkie
palmy wyrosłe z nasion urodzonych tego
samego roku umierają równocześnie i w
doskonałej synchronizacji ze sobą. Ich
równoczesna śmierć następuje zwykle
kiedy palmy te liczą około 27 do 30 lat.
W rezultacie np. w Malezji można czasami
zobaczyć obszary plantacji owej palmy
olejowej na których wszystkie palmy będąc
posadzone w tym samym czasie, również
owocują i umierają w tym samym czasie.
Aby tu zobaczyć zdjęcie fragmentu takiego
synchronicznie wymarłego lasu palmowego
(szerszy opis zdjęcia jakie po tym kliknięciu tu
się ukazuje znajduje się pod "Fot. #F2" ze strony
god_proof_pl.htm).
Owa synchronizacja umierania stwarza
"nadprzyrodzony składnik" w życiu palm
olejowych. Ponieważ ów "nadprzyrodzony
składnik" jest jedną z owych fascynujących
tajemnic natury, które pośrednio potwierdzają
istnienie Boga a jednocześnie których NIE
jest w stanie racjonalnie uzasadnić ani
wyjaśnić dzisiejsza ateistyczna nauka,
ja ów nadprzyrodzony składnik życia
palm opisuję dodatkowo aż na kilku
totaliztycznych stronach - np.
patrz punkt #F4.4 ze strony
stawczyk.htm - o niezwykłościach wsi Stawczyk,
czy też punkcie #F3 ze strony
god_proof_pl.htm - o dowodach naukowych na faktyczne istnienie Boga.
Warto tu dodac, że istnieją także inne tropikalne
rośliny, które także synchronizują ze sobą umieranie.
Ich przykładem może być jedna z odmian bambusa.
Fot. #D2a: Ja (tj. dr Jan Pająk)
sfotografowany na skraju plantacji palm olejowych.
Począwszy od około lat 1970-tych, w Malezji można
jechać całymi kilometrami przez lasy złożone
wyłącznie z owej palmy olejowej. Faktycznie lasy
takich plantacji palmy olejowej są w Malezji równie
powszechne i równie rozległe, jak lasy sosnowe
są w Polsce. Tyle tylko, że palmy olejowe wykazują
się posiadaniem rodzaju nadprzyrodzonej cechy
polegającej na umieraniu w sposób wysoce
zesynchronizowany, natomiast europejskie
sosny prowadzą banalnie zwykłe życie.
Jak doskonale to zapewne pamiętamy z obrządków
Katolików, kiedyś palmy uważano za "święte drzewa".
Stąd las palmowy widoczny za moimi plecami jest też
rodzajem "świętego lasu". Można więc zadawać sobie
pytanie, czy palmowa margaryna jest aż tak zdrowa
ponieważ pochodzi z takiego "świętego lasu".
Fot. #D2b: Odcięty z drzewa palmowego i opadła
na ziemię cała kiść dojrzałych owoców palmy olejowej.
Jak widać to z powyższego zdjęcia, wygląda ona nieco
podobnie jak nasze kiście winogronowe. Kiść taka waży
kilkanaście kilo oraz zwykle jest długa na ponad pół metra.
Składają się na nią dosłownie setki małych orzeszków
palmowych. Każdy pojedyńczy taki orzeszek palmowy
z owej kiści jest wielkosci i koloru naszej niebieskiej
śliwki (takiej jeszcze niezupełnie dojrzałej i częściowo
czerwonej).
#D3.
Banany:
Niemal każdy z nas zna banany. W krajach
tropikalnych są one jednym z najbardziej
podstawowych owoców. Należą one też
do grupy kilku "świętych owoców" które
Bóg
zaopatrzył w szczególne cechy - np.
patrz punkt #D3.1 poniżej. Przykładowo,
wszystkie owe "święte owoce" zawierają
w sobie wszelkie składniki jakie człowiekowi
potrzebne są do życia w warunkach
klimatycznych dla których owoce te
są stworzone. Każdy z nich daje się
spożywać na wiele odmiennych form
i sposobów. Każdy posiada własności
lecznicze. Każdy jest dostosowany dla
wielu odmiennych użyć - nie zaś tylko do
jedzenia. Każdy też z nich przygotowany
został do rodzenia w odmiennych warunkach
klimatycznych. Oprócz bananów, do grupy
owych "świętych owoców" należą
również kokosy, daktyle, oraz soja.
W strefie Pacyfiku rosną i zjadane są
najróżniejsze odmiany bananów, nie zaś
tylko jedna odmiana "ekwadorska" którą
kupić można w sklepach Europy i Polski.
Każda z owych odmian bananów smakuje
inaczej. Każdą z nich też je się w odmienny
sposób i w innych okolicznościach. Najszerzej
znany sposób jedzenia bananow jest tym
jaki często pokazują na starych filmach.
Polega on na jedzeniu bananów na surowo -
jedynie po obraniu ich ze skórki. (Odnotuj,
że na owych starych filmach skórka z
banana porzucana jest na chodniku, tak
aby filmowy "czarny charakter" mógł się
potem na niej poślizgnąć.) W krajach
tropikalnych z rejonu Pacyfiku w taki sposób
"na surowo" zjada się tylko dwie odmiany
bananów. Odmiany te to: (1) średniej
wielkości (tzw. "zielone") banany ekwadorskie,
jakie typowo kupić sobie można w sklepach
Europy i Polski, a także (2) miniaturowe
(tzw. "żółte") banany miejscowe z wysp
Pacyfiku. "Zielone" banany ekwadorskie
mają miąsz biały i są raczej pozbawione
smaku. Z kolei owe "żółte" miniaturowe banany
wysp Pacyfiku mają miąsz zółto-pomarańczowy,
są bardzo słodkie, oraz posiadają silny,
chociaż przyjemny smak bananowy (tj.
ich smak jest kilka razy silniejszy niż smak
bananów ekwadorskich). Pozostałe odmiany
bananów, a jest ich aż cały szereg, zjada
się głównie po upieczeniu lub po ugotowaniu.
Niezależnie od jedzenia
bananów na surowo, te ogromnie popularne owoce jedzone są w wielu
innych postaciach. Ja osobiście najbardziej lubię dwie z nich,
mianowicie "banana milk shake" (tj. koktail bananowy), oraz
"banana fritters" (tj. fryty bananowe). "Banana milk shake"
to ogromnie smaczny koktail bananowy, otrzymywany po rozdrobnieniu
w mikserze kuchennym jednego owocu bananowego razem z około pół
litra mleka dosłodzonego do smaku (tj. z dodanymi ok. 2 łyżkami
stołowymi cukru). Z kolei "fryty bananowe" to rodzaj deseru
bardzo popularnego w ekskluzywnych tropikalnych restauracjach.
Wykonywany jest on poprzez zanurzenie obranego ze skórki owocu
bananowego w rzadkim cieście identycznym do tego które w Polsce
używane jest do pieczenia naleśników, oraz następnym wrzuceniem
tego oblepionego ciastem banana do gotującego się oleju. Z oleju
wyjmuje się go natychmiast po tym gdy wierzchnia warstwa ciasta
nabierze złocistego koloru - takiego jak mają nasze dobrze upieczone
"frytki" ziemniaczane. Fryty bananowe je się na gorąco wraz z
lodami waniliowymi (jedna porcja lodów na każdą frytę). Przed
jedzeniem fryty te polewa się dodatkowo płynnym syropem karmelowym.
Smakują wspaniale - radzę spróbować.
Mieszkańcy tropikalnych
krajów stwierdzają jednak, że bananów nie powinno się jeść jeśli
ma się kaszel lub katar. Intensyfikują one bowiem wytwarzanie
"śluzu" w gardle, oraz nasilają kaszel lub kichanie. W bardzo podobny
zresztą sposób działają "pomarańcze", których również
nie powinno się jeść w przypadku posiadania kaszlu lub kataru.
Irytują one bowiem płuca, oskrzela i nos, a stąd pobudzają
kaszel i kichanie.
Wszystkie odmiany bananów mają cechę regulowania
i rozwalniania produktów układu trawiennego. Działają
więc podobnie do owowców "kiwi", a zupełnie odwrotnie
do owoców "persimon" opisanych w punkcie #I1 poniżej
(wszakże "persimony" powodują zestalanie się kupy).
Banany są przy tym łagodniejsze i bezpieczniejsze od
nowoczesnych medykamentów. Na dodatek są one
"naturalnym" środkiem rozmiękczającym kupę.
Odwrotnie więc niż nowoczesne medykamenty,
nie powodują one żadnych niepożądanych skutków
ubocznych. Stąd do dzisiaj często używane są one
przez niektóre matki, jeśli ich dziecko dostaje zatwardzenia.
W przeszłości, jeśli ktoś dostawał zatwardzenia, wówczas
zwykle objadał się bananami. (Ja osobiście wolę w
tym celu używać owoców zwanych "kiwi" a opisanych
poniżej w punkcie #E2, które mają większą moc niż
banany, a stąd które u dorosłych stabilizują kupę
znacznie szybciej i efektywniej.)
W tropikalnej Malezji
dostępnych jest zresztą wiele więcej owoców, które podobnie do bananów
posiadają zdolność rozmiękczania kupy i przeczyszczania ludzkiego
ustroju. Kolejnymi przykładami takich owoców (po bananach) jest
"mango" opisane w punkcie #H1 poniżej, a także dostępny w niemal
każdym kraju i relatywnie tani owoc "kiwi". Najbardziej jednak efektywnymi
z owych przeczyszczających owocow są: (1) dziki owoc z malezyjskiej
dżungli, w Malezji zwany "jering", oraz (2) jeszcze jeden dziki owoc z
malezyjskiej dżungli, zwany "petai" - opisywany w punkcie #F5 tej
strony. Oba one mają tą cechę, że jeśli zje się któryś
z nich na surowo, wówczas dodatkowo przeczyszcza on również
pęcherz moczowy. Jeśli jednak zje się je oba naraz, wówczas
ich połączone działanie jest tak potężne, że całkowicie blokują
one oddawanie moczu. Dlatego folklor ludowy Malezji zabrania
jedzenie ich obu naraz.
Owoce bananowe są również podstawą do podobno
"bezwyrzeczeniowej i bezstresowej diety odchudzającej".
Dieta ta opisana była m.in. w artykule "Japanese
go bananas over new diet" (tj. "Japończycy wariują
za bananową dietą odchudzającą"), ze strony B2
nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z czwartku (Thursday), October 23, 2008.
Ta bananowa dieta odchudzająca powoduje
chudnięcie w wyniku niemal bezbolesnego i
bezwyrzeczeniowego rozpoczynania każdego dnia
od zjedzenia, natychmiast po wstaniu z łóźka, jednego
surowego banana popitego szklanką ciepłej wody
(o temperaturze pokojowej). Potem zaś przez całą
resztę dnia można już jeść i pić co się tylko zechce -
pod warunkiem jednak że nie zostało to posłodzone
cukrem. Znaczy, że dieta ta wcale NIE wymaga jedzenia
tego czego wcale się NIE lubi, ani nie wymaga głodowania.
Jedynym jej wymogiem jest zjedzenie owego banana
rano oraz potem powstrzymywanie się od słodzenia tego
co się zjada i pije - dieta ta zabrania bowiem spożywania
cukru. A ciągle powoduje ona chudnięcie. Jest więc
nieco podobna do koreańskiej diety odchudzającej
na bazie "kim-chi", opisanej w punkcie #B2 strony
korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej, postępowej Korei.
Mleczkowaty sok z drzewa bananowego (nie
należy jednak mylić drzewa z owocami) jest
silną trucizną o działaniu podobnym
do słynnej "kurary" (m.in. tej kurary jaką
opisałem w punkcie #F1 strony
healing_pl.htm).
Ów trujący sok z drzewa bananowego opisałem
poniżej w podpisie pod "Fot. #D3". W przeciwieństwie
jednak do morderczej trucizny z nowozelandzkiego
drzewka "tutu", opisanej w punkcie #K1 strony
newzealand_pl.htm - o tajemnicach i ciekawostkach Nowej Zelandii,
która zabija natychmiast bez względu na to jak
się nią kogoś potraktuje, mleczkowaty sok drzew
bananowych zabija tylko jeśli dostaje się do
krwioobiegu. Natomiast po zjedzeniu jest on
zupełnie nieszkodliwy. Zupełnie nieszkodliwe
są też owoce bananów i sok z owoców banana.
Pod względem energii "yang" i "yin", banany
zależnie od swej odmiany przynależą aż do
kilku kategorii. Przykładowo, miniaturowe żółte
banany Pacyfiku reprezentują rzadki rodzaj
owocu "neutralnego", tj. takiego który nie jest
ani "yang" ani też "yin". Można go więc jeść
bez przeszkód w dowolnych ilościach i nie
trzeba martwić się jak potem zbalansować
jego energię. W obszarze Pacyfiku nazywają
je żółtymi bananami, ponieważ ich miąsz jest
żółtego koloru. Z kolei zielone banany (ekwadorskie)
są kategorii "yin" czyli "chłodzącej". W obszarze
Pacyfiku ludzie nazywają je "zielonymi bananami",
ponieważ przed dojrzeniem ich wierzchnia skórka
jest zielonego koloru (po dojrzeniu, skórka ta staje
się niemal tak samo żółta, jak żółto-pomarańczowa
skórka miniaturowych (żółtych) bananów Pacyfiku).
Fot. #D3: Drzewo bananowe. Powyższe zdjęcie
nie tylko pokazuje jak wygląda pień i ogromne gładkie
liście owego drzewa, ale pokazuje również jak wygląda
kwiat bananowy (patrz ów fioletowy jakby stożek), a
także jak wyglądają pierścienie maleńkich bananów które
stopniowo wyrastają tuż za owym kwiatem w miarę jak
ten stożkowaty kwiat się wydłuża, pierścieniowo kwitnie,
oraz jest zapylany. (Odnotuj, że każde drzewo bananowe
kwitnie tylko jeden raz w życiu. Pokazany tutaj kwiat
bananowy NIE jest więc łatwy do zobaczenia w tropiku,
bowiem na każdym drzewie bananowym pojawi się tylko
jeden raz w okresie całego życia owego drzewa - zwykle
gdy drzewo to ciągle jest relatywnie młode.)
Wiele składowych drzewa bananowego używanych
jest przez ludzi żyjących w tropiku. Oczywiście
najszerzej używane są tam smakowite, słodkie, oraz
wysoce pożywne banany, czyli owoce tego drzewa. Czasami ludzie
ścinają także kwiat tego drzewa i jedzą ten kwiat jak rodzaj
chrupkiego warzywa (po przyprawieniu robią z niego rodzaj sałatek).
Ogromne i gładkie liście bananowe używane są w tropiku zamiast talerzy.
Do dzisiaj w Malezji można zjeść w niektórych restauracjach, czasami
nawet wysoce ekskluzywnych, różne dania podawane na owych liściach
bananowych. Trzeba wówczas jednak pamiętać, ze dania te je się palcami.
Jak ja bowiem kiedyś przykro się przekonałem, jeśli ktoś użyje dla
tych dań noża lub widelca, ostrza tych stojadeł przebiją cienki
liść bananowy. W rezultacie egzotyczne sosy jakimi nasycone są te
dania spływają na spodnie owego niedoświadczonego, psując potem
cały wieczór (a czasami i całe ubranie).
W dawnych czasach wykorzystywano
także soki jakie krążą w pniu bananowym. Soki te są bowiem
piorunująco trujące. W krajach więc gdzie rosną banany używane są
one w takiej samej funkcji, jak słynna "kurara" z Amazonii.
Znaczy nasączane są nimi zatrute strzały, które po wystrzeleniu w
zwierzęta lub we wrogów natychmiast je zabijają. Aby było ciekawiej,
owe soki bananowe są trujące tylko jeśli dostają się do obiegu
krwionośnego. Jeśli zaś się je zje, soki żołądkowe je rozpuszczają
i nie czynią one żadnej szkody zjadającemu. Dlatego kiedyś były one
używane do zatruwania strzał używanych w polowaniu. Zabijały one
zwierzęta, które następnie mogły być bezpiecznie zjadane. Na temat
piorunującego efektu trującego bananowego soku, moi znajomi z
"Universiti Malaya" (School of Medicine) w Kuala Lumpur wykonali
kiedyś badania medyczne. Wyniki tych badań zostały opublikowane
w następującym artykule naukowym:
S.K. Lee, L.L. Ng, S.I. Lee: "Experiments with Banana Trunk Juice
as a neuromuscular blocker", The Australian Journal of Experimental
Biology and Medical Science, Vol. 58, 1980, pp. 591-594.
Wspominając tutaj o kurarze z Amazonii, powinienem
także wyjaśnić, że w Malezji rośnie drzewo, którego
soki po wygotowaniu produkują truciznę pokrewną owej
słynnej kurarze. Owa Malezyjska wersja kurary jest równie śmiertelna
jak oryginalna kurara pochodząca z dżungli tropikalnej Amazonii.
Produkowana jest ona z soków drzewa, które rośnie w dżunglach Malezji
i nazywa się "drzewo Ipoh" (odnotuj że nazwa "Ipoh" jest również
nazwą sporego miasta w Malezji - miasto to nazwano zostało właśnie po owym
drzewie, którego przy mieście Ipoh rosły kiedyś duże ilości, obecnie jednak
pojedyńcze z nich pokazowo rosną już tylko przy dworcu kolejowym Ipoh).
Podobnie jak to czynili krajowcy z Amazonii z oryginalną kurarą, również
lokalni myśliwi z dżungli malezyjskiej nasycali kurarą z "drzewa Ipoh"
maleńkie strzały wystrzeliwane z dmuchawek. Jeśli zaś taka zatruta
strzała choćby drasnęła polowane zwierzę, zwierzę to natychmiast padało
jakby uderzone zostało piorunem. Jednak mięso takiego zwierzęcia
zabitego kurarą jest jadalne i NIE wyrządza jedzącym żadnej szkody.
Zdjęcia tropikalnego drzewa Ipoh, a także dalsze informacje o truciźnie
"kurara", zaprezentowane zostały w punkcie #F1 strony internetowej
healing_pl.htm - o remedach, uzdrawianiu, oraz niezwykłych cechach roślin.
Z kolei zdjęcie użycia "dmuchawek" z których wystrzeliwane są zatrute
strzały z kurarą pokazane jest na stronach "index" z kilku moich bardzo
starych witryn internetowych, np. na zapewne już nieistniejącej witrynie
pajak.20m.com.
W krajach tropikalnych drzewa bananowe używane
są także dla całego szeregu okultystycznych celów
oraz do magii. Zgodnie bowiem z wierzeniami, mają
one ogromnie silnego ducha, który porównywany jest do
ducha ludzkiego.
Zgodnie też z owymi wierzeniami,
duch drzew bananowych może podobno straszyć równie efektywnie jak duch
ludzki. Dlatego w tropiku zwykle wycina się te drzewa natychmiast po tym
jak zakończą one owocować - a owocują one tylko jeden raz w życiu. Chodzi
bowiem o to aby ich duchy nie czyniły ludziom problemów. Z popularnych
zastosowań okultystycznych, takie przeowocowane drzewa bananowe, obok
drzew zwanych "peepal tree", zwykle używane są w starożytnych (magicznych)
ceremoniach hinduistycznych zwanych "mock weddings". (Owe "mock
weddings" to rytualne śluby w których jednemu ze współmałżonków horoskopy
naznaczyły śmierć wkrótce po ślubie. Dlatego podczas takiego rytualnego
małżeństwa, owa śmierć jest magicznie przenoszona na drzewo. W rezultacie
drzewo umiera zamiast współmałżonka, podczas gdy współmałżonek jest
w stanie żyć aż do wieku starczego.) Opis owych "mock weddings" zawarłem
w podrozdziale I4.4 z tomu 5 mojej najnowszej
monografii [1/5].
Z kolei przykład prasowego potraktowania znanej indyjskiej aktorki filmowej
i byłej Miss Świata, niejakiej Aishwarya Rai, która właśnie "wyszła za drzewo",
opisany został w artykule "With this ring, I tree wed" (tj. "Z pomocą tego
pierścienia zawieram małżeństwo z drzewem"), ze strony B3 nowozelandzkiej gazety
The New Zealand Herald,
wydanie datowane w piątek (Friday), February 2, 2007. Jednym z zagadnień jakie
w owym artykule poruszono chociaż nie wyjaśniono tam dlaczego, było oskarżenie
wysunięte przez jakieś stowarzyszenie ochrony przyrody, że drzewo owo poddano
niezasłużonemu prześladowaniu.
#D3.1.
Dlaczego niektórzy wskazują banany jako
jeszcze jeden naturalny dowód na istnienie Boga:
Zjadając kolejny owoc banana warto też
zwrócić uwagę na te jego cechy, za które
spora grupa ludzi uważa ten właśnie owoc
za jeden z bardziej oczywistych naturalnych
dowodów na istnienie Boga.
W kilku słowach wyjaśnię więc tutaj skąd
się bierze ów pogląd.
Zdaniem wielu ludzi
silnie wierzących w Boga,
owoce mają takie same znaczenie w udokumentowaniu
istnienia Boga, jak np. obrazy mają w udokumentowaniu
istnienia malarzy którzy z jakichś istotnych
powodów nie mogą osobiście uścisnąć nam
ręki. Ludzie ci wierzą bowiem w stwierdzenia
Biblii,
że owoce zostały celowo tak zaprojektowane
przez Boga aby możliwie najlepiej służyły
ludziom. To właśnie dlatego ludzie ci wskazują
sporą liczbę cech użytkowych wykazywanych
przez poszczególne owoce, które zdają
się istnieć tylko dlatego aby ułatwiać życie
ludziom, a stąd istnienia których to cech
nie daje się wyjaśnić czystym przypadkiem
czy tzw. "ewolucją". Na niniejszej stronie
wskazuję aż kilka z takich cech
poszczególnych owoców których istnienie
daje się wyjaśnić jedynie inteligentnym
zaprojektowaniem tych owoców przez Boga.
Przykładem takich cech mogą być owe trzy
miękkie dziurki w twardej skorupie orzecha
kokosowego, opisane w punkcie #D1 tej strony,
przez które ludzie mogą wypijać wodę kokosową
bez potrzeby rozbijania twardej skorupy tego
orzecha. Innym przykładem jest wysoce
symboliczny wygląd i użycie owocu "salak"
opisywanego w punkcie #D4 tej strony.
W owocach banana wskazuje się cały szereg
owych cech dowodzących ich inteligentnego
zaprojektowania przez Boga. Ich przykładami
mogą być już wzmiankowane w punkcie #D3
powyżej ich smakowitość i szczególne wartości
odżywcze, ich zdolności lecznicze, a także ich
przydatność do jedzenia w całym szeregu postaci
- np. na surowo, po ususzeniu, po ugotowaniu
lub upieczeniu, jako frytki, z lodami, w koktailach,
itp. Wyraźnie celowo zaprojektowana specjalnie
na użytek ludzi została także "ergonomia" bananów.
Nazwa "ergonomia" jest przyporządkowana
do bardzo nowoczesnej dyscypliny naukowej,
rozwijanej przez naukę ludzką dopiero ostatnio.
Dyscyplina ta bada jak należy projektować obiekty
używane przez ludzi aby obiekty te w możliwie
najdoskonalszy sposób służyły człowiekowi (pełną
definicję ergonomii przytoczyłem w punkcie #F2
swej strony o nazwie
biblia.htm,
Jak też się okazuje, zaprojektowanie owoców banana
jest szczytem ergonomicznej doskonałości. Przykładowo,
opakowanie banana - czyli jego skórka, jest zaprojektowane
podobnie jak najbardziej nowoczesna puszka konserwowa.
Skórka ta bowiem nie tylko doskonale konserwuje
zawartość (tj. miąsz owocu banana), ale także -
jak nowoczesna puszka konserwowa, jest doskonale
dostosowana do jej łatwego "otwarcia" przez ludzi.
Przykładowo, specjalnie pogrubiony i łatwy do
uchwycenia ogonek banana wypełnia tą samą
rolę jaką w nowoczesnych puszkach konserwowych
wypełnia pierścień do otwierania tych puszek.
Skórka ta ogromnie też łatwo obiera się wzdłuż
owocu banana, higienicznie odsłaniając
jedzącemu zawartość w miarę zjadania.
A trzeba pamiętać że
naturalna ewolucja
powinna utrudnić, zamiast ułatwić, owo
obieranie - aby chronić przed zniszczeniem
nasiona zawarte w środku. W dojrzałych
bananach u podstawy ogonka naturalnie
formuje się poprzeczne pęknięcie które
ułatwia zainicjowanie obierania skórki -
podobnie jak w dzisiejszych puszkach
konserwowych producenci dokonują
celowych nacięć na wieczku aby ułatwić
otwieranie tych puszek. Średnica banana
jest dokładnie dostosowana do wymiarów
otwartych ust ludzkich, aby ułatwiać jego
odgryzanie kęsami. Ponadto nawet łukowaty
kształt banana został celowo zaprojektowany
aby ułatwić jego trzymanie ręką i wsuwanie
do ust podczas jedzenia.
#D4.
Owoce "salak" jako "zachcianki" ciężarnych kobiet,
oraz ich niemal nadprzyrodzony związek z bibilijnym
wężem kuszącym Ewę w Raju:
Istnieje jeden owoc, którego nadprzyrodzone
cechy wprost rzucają się w oczy. Jego
nadprzyrodzoność manifestuje się
poprzez wysoce symboliczne zachowania
ciężarnych kobiet. Mianowicie, istnieje
niezwykły związek tropikalnego owocu
zwanego "salak", z bibilijnym opowiadaniem
o kuszeniu Ewy przez węża. Opiszmy
jednak tu wszystko po kolei.
Jak jest to powszechnie wiadomym,
podczas stanu ciężarnego kobiety czasami
miewają słynne tzw. "zachcianki"
(po angielsku "cravings"). Interesującym dla owych
"zachcianek" zdaje się być, że takim ciężarnym
kobietom zawsze się "zachciewa" coś do zjedzenia,
co jest niby pospolite czy banalne, jednak w danym
momencie czy sytuacji było ogromnie trudne do
zdobycia, oraz co w danej sytuacji wprowadza jakieś
inspirujące jakości. Przykładowo, typową zachcianką
polskich kobiet zwykł być niepokonalny smak w środku
zimy na zjedzenie świeżych poziomek w śmietanie.
(To doprowadziło do rozwoju "zimowych" odmian
poziomek i technik ich cieplarnianego produkowania.)
Z kolei typowym "crawing" kobiet z Nowej Zelandii,
zwykło być zjedzenie śledzia. ("Śledzie", na przekór
swojej rzekomej pospolitości, są rybą która
żyje w morzach północnych. Stąd kiedyś była ona
ogromnie trudna do zdobycia w Nowej Zelandii
położonej na południowym krańcu świata. Owe
"zachcianki" kobiet z Antypodów inspirowały więc
żywsze kontakty kolonistów z ich byłą ojczyzną.)
Niezwykłym, jeśli nie wręcz nadprzyrodzonym
zjawiskiem jest, że typową "zachcianką" ciężarnych
kobiet z tropikalnych krajów okolic Malezji są
niezwykłe owoce lokalnie nazywane "salak".
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wyglądają owe owoce "salak".)
Oprócz bycia trudnymi do zdobycia, owoce te
posiadają niemal nadprzyrodzoną symboliczną
wymowę. Mianowicie, w taki sam sposób jak każda
komunia w kościele katolickim przypomina Ostatnią
Wieczerzę Jezusa, również każda "zachcianka"
zjedzenia owych owoców "salak" ogromnie wymownie
ilustruje sobą i przypominają ludziom historyjkę z
Biblii
na temat kuszenia Ewy przez węża. Z tego powodu
ja osobiście gorąco radzę każdemu przebywającemu
w tropiku aby sobie zakupił kilka owoców "salak" i
osobiście się przekonał co czasami Bóg czyni
aby nam podsunąć dyskretne potwierdzienie że
Biblia zawiera prawdę i faktycznie jest autoryzowana przez samego Boga.
Wrażenia bowiem jakie się przeżywa w chwili
spróbowania owoców "salak" oraz w wyniku
uświadomienia sobie ich symbolicznej i
nadprzyrodzonej wymowy, są NIE do zapomnienia.
Najbardziej niezwykłą cechą owoców "salak" jest,
że wszystko na ich temat służy przypomnieniu
nam owej bibilijnej historii Ewy i węża. Przykładowo,
z wyglądu owoce te dokładnie przypominają
głowę węża. Ich skórka ma konsystencje skóry
węża i w dotyku czuje się dokładnie jak skóra
węża. Podczas obierania owocu ze skóry, ich
skórka oddziera się od miąszu tak jak skórka
węża. Po obdarciu skórka ta oglądana z osobna
wygląda dokładnie jak skóra węża. Sam miąsz
owocu "salak" podzielony jest na dwie połówki
które po obraniu przypominają górną część
oraz dolną szczękę głowy węża. Kolor miąszu
tego owocu jest różowawy - dokładnie taki jak
surowe mięso węża. W każdej połówce owocu
salak zawarta jest duża zielonawa pestka czyniąc
miąsz owego owocu niemal równie niewarty
jedzenia jak mięso węża. Zapach miąszu tego
owocu przypomina sobą zapach nieco nadpsutego,
niemytego ciała - podobny jest więc do zapachu
mięsa węża. Na dodatek owoce "salak" wcale NIE
mają ani interesującego smaku ani niczego co logicznie
by je kwalifikowało jako "zachcianki". Faktycznie
są one słodko-kwaśne, mi swoim smakiem nieco
przypominając europejskie pożeczki. Ponadto,
po zjedzeniu pozostawiają one w ustach dosyć
nieprzyjemny posmak jakby kory. Owoce
te wcale też nie mają ani cennych wartości
odżywczych ani cech. Na dodatek ich wygląd
i cechy są naprawdę odpychające. Jak się
więc okazuje, jedyne co "salak" mają do
siebie stając się "zachciankami" ciężarnych
kobiet, to że wszystko w nich służy przypominieniu
bibilijnej historii węża kuszącego Ewę w Raju,
a także że są one bardzo trudne do zdobycia
i inspirujące - podobnie jak "zachcianki" kobiet
z wszystkich innych regionów świata.
Fot. #D4: Niezwykły owoc ze strefy Pacyfiku
zwany "salak". Jego nadprzyrodzoną cechą
jest, że został on jakby specjalnie zaprojektowany
aby ilustracyjnie przypominał ludziom bibilijną
historię o Ewie i wężu - po szczegóły patrz opisy
z powyższego punktu #D4.
(Kliknij na powyższe zdjęcie aby zobaczyć je w powiększeniu.)
Powyższe zdjęcie pokazuje cztery całe owoce
"salak" ustawione w górnej cześci talerza.
Należy odnotować, że wyglądają one jak
głowy węży. Pod nimi pokazano jak wyglądają
segmenty tego owocu po ich obraniu z "wężowej
skórki" (fragment samej ich skórki też pokazano).
Zdjęcie uwidacznia też wygląd niejadalnych pestek
owego owocu, oraz fragment segmentów owocu
w których ciągle tkwią owe pestki.
#D5.
Jak sprawdzić wierzenie że "intelekty które celowo marnują owoce
lub inną żywność, będą kiedyś pozbawione tego co marnują":
W dawnej Polsce uznawano świętość wszelkiej
żywności, w tym owoców. Podobna świętość
wszelkiej żywności i jadalnych owoców była
też uznawana w folklorach ludowych wielu
innych krajów. W Polsce nawet powtarzano
sobie kiedyś wierzenie, że ludzie którzy
marnują jakąkolwiek żywność, będą potem
pozbawieni tego co zmarnowali. Wierzenie
owo opisane zostało dokładniej w punkcie
#I2 odrębnej strony internetowej o nazwie
przepowiednie.htm.
Odnosi się ono zarówno do indywidualnych
osób, jak również do tzw. "intelektów zbiorowych" -
przykładowo do całych instytucji. Niestety,
jak dotychczas nikt NIE sprawdzał obiektywnie,
empirycznie i naukowo, czy wierzenie to
faktycznie spełnia się w życiu z żelazną
konsekwencją. Wszakże aby owo wierzenie
faktycznie działało w rzeczywistym życiu,
koniecznym jest aby świat w którym żyjemy
był stworzony i rządzony przez sprawiedliwego
Boga -
tak jak ujawniają to punkty #B1 i #B2 strony o nazwie
changelings_pl.htm.
Tymczasem oficjalna nauka, która do dzisiaj
utrzymuje absolutny monopol na wszelkie badania,
czerpie swoje liczne korzyści z faktu iż wyznaje
ateizm. Dlatego nauka owa NIE jest zainteresowana
w badaniu czegokolwiek co mogłoby pozwolić
na ujawnienie ludziom, że na przekór jej negatywnym twierdzeniom,
Bóg jednak istnieje.
Tymczasem sprawdzenie w/w wierzenia warte
byłoby zachodu. Wszakże weryfikowałoby ono
naukowo i empirycznie działanie w praktyce tzw.
praw moralnych.
Istnieją wszakże liczne przesłanki teoretyczne,
opisane przykładowo na stronie
soul_proof_pl.htm,
jakie sugerują że powyższe wierzenie
powinno się wypełniać w rzeczywistym życiu.
Ponadto, w dzisiejszych czasach telewizji
i internetu mamy już techniczną możność
aby je sprawdzić. Wszakże od czasu do
czasu świat dowiaduje się o przypadkach,
że ktoś celowo marnuje owoce lub żywność.
Wystarczy więc potem obserwować losy tego
kogoś przez szereg następnych lat i sprawdzić
czy owo wierzenie faktycznie na nim się
wypełni. Znaczy, czy faktycznie ów ktoś, kto
celowo marnował jakiś rodzaj owoców lub żywności,
z upływem lat faktycznie zazna braku tego co
kiedyś marnował. Przykładowo, jeśli ów ktoś
jest całą instytucją (intelektem zbiorowym)
żyjącą powiedzmy z eksportu owoców,
to czy owa instytucja kiedyś "zbankrutuje"
ponieważ odcięta zostanie w jakiś sposób
od dostępu do owoców które uprzednio
marnowała.
Na szczęście niezależnie od owej wrogiej Bogu
starej "ateistycznej nauki ortodoksyjnej" (tj. owej
ciągle monopolistycznej nauki której uczymy się
w szkołach i na uczelniach), od jakiegoś czasu
na Ziemi działa też już nowa "konkurencyjna"
wobec starej, tzw. "totaliztyczna nauka" -
opisywana np. w punkcie #C1 strony o nazwie
telekinetyka.htm
czy w punkcie #A2.6 strony o nazwie
totalizm_pl.htm.
Ta zaś nowa "nauka totaliztyczna" jest zainteresowana
w poznaniu całej prawdy o Bogu. Dlatego obiektywnie,
naukowo i bada ona prawdy na temat Boga na dostępnym
jej empirycznym materiale dowodowym. Jednym
zaś z tematów którego zbadanie ona podjęła, jest
m.in. także empiryczne sprawdzenie opisywanego
tutaj wierzenia. W niniejszym punkcie opiszę więc
dokładnie jeden znany mi z takich przypadków
marnowania żywności, a ściślej marnowania owoców
zwanych "kiwi" - tj. owoców których pożywność i
własności lecznicze opisane są w punkcie #I2 tej
strony. Owo marnowanie z całą pewnością objęte
jest działaniem tzw.
praw moralnych.
Wszakże miało ono miejsce w połowie 2009
roku - czyli w czasach kiedy to na świecie
szalało bezrobocie i depresja ekonomiczna,
zaś nasza planeta roiła się od niedożywionych
ludzi. Marnowanie tych owoców miało też
miejsce w samej Nowej Zelandii - gdzie
żywność jest szczególnie droga w porównaniu
do zarobków normalnych ludzi i gdzie przez
sporą część roku jeden kilogram owoców "kiwi"
kosztuje niemal tyle samo co najniżej zarabiający
robotnicy otrzymują tam za godzinę ciężkiej
pracy fizycznej. Ponadto opisane tutaj artykuły
ukazały się w czasach kiedy z powodu depresji
ekonomicznej oraz narastającej drożyzny, spora
liczba bezrobotnych Nowozelandczyków,
do kategorii których ja sam też się wówczas zaliczałem,
tylko z wielką trudnością mogła sobie pozwolić
na zakup jakichkolwiek owoców. Oto owe przykłady
artykułów z nowozelandzkich gazet, które omawiają
właśnie celowe niszczenie owoców "kiwi".
Pierwszy z artykułów który chciałbym tutaj
zarekomendować do przeczytania, to
"Kiwifruit dumped to pop up price" (tj. "Owoce
kiwi niszczone aby podwyższyć cenę")
ze strony C1 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z czwartku (Thursday), April 9, 2009.
Pozwolę sobie zacytować tutaj trzy zdania z
tego dosyć sporego artykułu: "Ogrodnicy owoców
kiwi, uderzeni przez światowy spadek w zapotrzebowaniu,
zmuszani są do zniszczenia miliona skrzynek,
lub 3.6 milionów kilogramów zielonego owocu
eksportowego. Szczegóły tego niszczenia są
wyjaśnione w liście od "Zespri" - markietera
eksporterów tego przemysłu, do 3000 nowozelandzkich
ogrodników późno tego miesiąca, wyznaczając
im liczby jakie mają być zniszczone. ... Zespri
naczelny dyrektor stwierdził
w swoim liście, że alternatywą byłoby zmniejszenie
wartości o około 20 centów za skrzynkę."
(W oryginale angielskojęzycznym: "Kiwifruit
growers, hit hard by a global slump in demand,
have to destroy a million trays, or 3.6 million
kilograms of green export fruit. Details of the
dumping are outlined in a letter from the industry's
export marketer Zespri, to 3000 New Zealand
growers late last month allocating them their
quota to be destroyed. ... Zespri chief executive
said in the letter that the
alternative would be a reduction in value of
about 20c a tray.")
Drugi z owych artykułów który też chciałbym
tutaj zarekomendować do przeczytania, to
"Zespri's 'dump fruit' bid angers growers"
(tj. "Zamiar 'niszczenia owoców' przez Zespri
wzbudza gniew ogrodników") ze
strony C3 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z soboty (Saturday), April 11, 2009.
Tutaj też pozwolę sobie zacytować dwa zdania
z tego dosyć sporego artykułu: "Decyzja dyrekcji
Kiwifruit jest protekcyjnym nonsensem. ... importer
z zachodniego USA który potrzebuje nasze owoce
musi teraz sprowadzać owoc kiwi z Chile, podczas
gdy nasze owoce gniją na poroślu - to nie ma sensu."
(W oryginale angielskojęzycznym: "The Kiwifruit
Board's decision is protectionist nonsense. ...
western US importer wanting our fruit will
now have to take kiwifruit from Chile while
our fruit rots on wines - this does not make
sense.")
Zainspirowany powyższymi artukułami zacząłem
uważnie śledzić dalsze losy owej monopolistycznej
nowozelandzkiej instytucji zwanej "Zespri", która
podjęła decyzję aby zniszczyć olbrzymią ilość
owoców "kiwi". Kiedy też w połowie 2012 roku
powróciłem do aktualizowania niniejszego punktu,
sytuacja z owocami "kiwi" była już aż tak tragiczna,
że bez czekania co się stanie dalej wolno mi już
wówczas było konkludować, iż "opisywane
tutaj wierzenie-ostrzeżenie faktycznie działa w rzeczywistym
życiu, znaczy osoby lub instytucje które niszczą żywność
lub owoce faktycznie w jakiś czas później doświadczają
brak tego co niszczyły". W dalszej części tego
punktu będę raportował w kolejności chronologicznej
jak rozwijały się dalsze losy "Zespri" i jej owoców "kiwi".
Historycznie pierwsze artykuły które jakby rozpoczynają
opisy stopniowo nasilanej reakcji Boga na zapędy
monopolistycznej nowozelandzkiej instytucji zwanej
"Zespri" aby marnować owoce "kiwi", a stąd jakie
warto przeczytać, to: "Beetles found in imported
kiwifruit" (tj. "owady znalezione w importowanym
owocu kiwi") ze strony A9 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie ze środy (Wednesday), February 2, 2011 - który
ponownie potwierdza import tego owocu z Włoch przez
Zespri, gdzie ma ona własne sady, ale skąd też podobno
przybyła do Nowej Zelandii mordercza choroba tych
owoców która zabija winorośla kiwi; "Turners & Growers
continue to attack Zespri's export monopoly after poll
results" (tj. "firma Turners & Growers kontynuują swój
atak na monopol eksportowy Zespri po wynikach
plebiscytu") ze strony C1 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z poniedziałku (Monday), April 18, 2011 -
który ujawnia jak beznadziejna jest niepopierana
przez rząd walka o obalenie monopolu owocowego
na owoce kiwi; czy "Fight to block kiwi fruit bug's
spread" (tj. "walka o zablokowanie rozprzestrzeniania
się bakterii wyniszczającej owoce kiwi") ze strony A8 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie z wtorku (Tuesday), September 27, 2011 - który
raportuje o beznadziejnej już walce sadowników owocu
kiwi z chorobą zwaną PSA która została "zaimportowana
do NZ z Włoch, a która wyniszcza winorośla produkujące
te owoce; "Last of the gold next year", strona A5 ("In brief") gazety
Weekend Herald,
wydanie z soboty (Saturday), December 3, 2011 - który
lakonicznie informuje że po obecnym sezonie winorośla
"złotego owocu kiwi" będa musiały zostać powycinane z
powodu morderczej choroby jaka się rozprzestrzenia po
kraju jak ogień niszcząc i bankrutując sadowników tego
owocu; "Critic's gold kiwifruit may prove a saviour" (tj.
"złoty owoc kiwi od krytyka może okazać się zbawcą"),
ze strony C3 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie ze środy (Wednesday), January 18, 2012 - który
artykuł ujawnia niemal już otwartą interwencje Boga w obalenie
monopolu Zespri - bowiem tylko Bóg mógł spowodować
opisywaną w owym artykule sytuację, że kiedy winorośla
złotej odmiany owocu kiwi należacej do monopolisty Zespri
wymierają z powodu ataku choroby zwanej PSI, winorośla
podobnej złotej odmiany owoców kiwi chodowane przez
inną firmę zwaną "Turners & Growers" (która to firma od
wielu już lat walczy o obalenie monopolu Zespri) rosną aż
tak wspaniale, że mogą one uratować nowozelandzki
eksport owoców kiwi.
* * *
Nie wiem jak jest to z czytelnikiem, jednak
ja osobiście nawykłem do sytuacji, że jeśli
Bóg
podejmuje jakieś działanie, wówczas zwykle czyni
to po bardzo długim namyśle i przygotowaniach.
Powolność działań Boga utrwalona jest zresztą
nawet w znanym powiedzeniu "Bóg nierychliwy
ale sprawiedliwy". Było więc dla mnie dużym
zaskoczeniem kiedy w zaledwie około miesiąc
po wydaniu nakazu o niszczeniu owoców kiwi w
Nowej Zelandii, na temat firmy która wydała ów
nakaz pojawił się artykuł o tytule "Zespri drops
$80m as euro, yen strengthen" (tj. "Zespri straciło
80 milionów dolarów po wzmocnieniu euro i
jena") ze strony C3 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z wtorku (Tuesday), May 5, 2009. W
artykule tym można było m.in. doczytać się, cytuję:
"Californijscy ogrodnicy wystąpili do sądu o odszkodowanie
z Zespri i z HortResearch, domagając się odszkodowania
za ich plon złotego owocu kiwi, który hodowali na licencji
z Zespri.
W Chile, choroba verticillium zdewastowała połowę
chilijskiej produkcji złotego owocu kiwi dla Zespri,
zas bakteria uszkodziła 25 procent porośli
Zespri'sowego złotego owocu kiwi we Włoszech."
(W oryginale angielskojęzycznym:
"Californian growers have filled a damages claim
in court against Zespri and HortResearch, seeking
damages for the failure of its gold kiwifruit crop,
grown under licence for Zespri.
In Chile, verticillium disease has savaged half of
Zespri's Chilean gold kiwifruit production this year
and bacteria has affected 25 per cent of Zespri's
gold kiwifruit vines in Italy.")
We wtorek, dnia 12 maja 2009 roku firma Zespri
ponownie przykuła uwagę publikatorów. Mianowicie
dziennik wieczorny z programu 3 telewizji
nowozelandzkiej około godziny 18:30 raportował
o niszczycielskim gradobiciu które zniszczyło sporą
część owoców kiwi na plantacjach z obszaru
Nowej Zelandii nazywanego "Bay of Plenty"
(który to obszar jest rodzajem "zagłębia owocu
kiwi"). Gradobicie to było też raportowane w
artykule "Zespri sees good year ahead for gold
fruit" ze strony C4 nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post Weekend,
wydanie z soboty (Saturday), May 23, 2009.
Artykuł ten stwierdza, m.in., cytuję: "... strategia
zniszczenia 1.5 miliona skrzynek eksportowego
zielonego owocu kiwi aby podtrzymać wysokie
ceny nie byłaby już dłużej potrzebna po tym jak
gradobicie z Bay of Plenty uszkodziło co najmniej
2.26 miliona skrzynek owoców kiwi."
(W oryginale angielskojęzycznym: "... the strategy
of dumping 1.5 million trays of export green kiwifruit
to hold prices up would no longer be needed after
hail in the Bay of Plenty damaged at least 2.26
million trays of kiwifruit.")
Kolejną publikacją na temat Zespri która przykuła
moją uwagę był artykuł "Attack on Zespri monopoly"
(tj. "Atak na monopol Zespri") ze strony C1
nowozelandzkiej gazety
The Dominion Post,
wydanie z piątku (Friday), June 5, 2009. W
artykule tym opisywano jak innej nowozelandzkiej
firmie o nazwie "Turners and Growers" rząd już
trzykrotnie uniemożliwił przełamianie monopolu
Zespri na eksport owoców Kiwi.
Problem monopolu Zespri stopniowo zaczął
indukować obawy również i na międzynarodowej
arenie. Przykładowo artykuł o tytule "Zespri
defensive salvo sends fur flying" ze strony B2 gazety
The New Zealand Herald,
wydanie ze środy (Wednesday), November 25,
2009, opisuje jak w sprawie monopolu Zespri
rząd USA zwrócił się do Nowej Zelandii za
pośrednictwem "World Trade Organisation"
z życzeniem "proszę wyjaśnić".
(W tym samym dniu temat międzynarodowego
niepokoju i zainteresowania monopolem
nowozelandzkiej Zespri omawiany był także w gazecie
Otago Daily Times.)
W punkcie #T1 odrębnej strony o nazwie
humanity_pl.htm
wyjaśniam, że każde niemoralne postępowanie
ludzi bez przerwy ulega nasilaniu i zawsze kończy
się katastrofą - chyba że w porę zostanie zarzucone.
Jeden z przykładów takiego właśnie nasilania
udokumentowałem w punkcie #I3.1 strony o nazwie
petone_pl.htm.
NIE powinno więc nikogo dziwić, że np. utrzymywanie
w Nowej Zelandii monopoli w rodzaju opisywanego
tu "Zespri", albo "Fonterra" opisywanej m.in. w
punkcie #E3 strony o nazwie
cooking_pl.htm,
powoduje stopniowe eskalowanie niemoralnych
działań owych monopoli. Pierwsza wzmianka
na jaką się natknąłem w tej spawie, to artykuł
"Zespri company guilty of smuggling" (tj. "eksporter
Zespri winny przemytu"), ze strony A1 gazety
Weekend Harald
(wydanie z soboty (Saturday), March 23, 2013).
W artykule tym informowano, że chińska filia Zespri
została przyłapana prze władze Chin na przemycaniu
ogromnych ilości owoców kiwi.
W niedługi czas po tamtej aferze przyłapania
Zespri na przemycaniu, ukazał się inny artykuł
o tytule "Kiwifruit importer's defence points finger
at Zespri" (tj. "obrona importera owoców Kiwi
demaskuje Zespri"), ze strony B3 gazety
The New Zealand Herald
(wydanie z wtorku (Tuesday), May 14, 2013).
Ujawnia on, że aby powiększać swoje zyski, nowozelandzki
monopol Zespri zaczął się uciekać do przemycania
owocó Kiwi do Chin. W przemycaniu tym unikał
on płacenia cła poprzez fabrykowanie fałszywych
dokumentów eksportowych jakie w oczach władz
chińskich zaniżały ilość eksportowanych owoców.
Wysokość tego oszustwa oszacowana była przez
chińskie władze na około 10 milionów dolarów.
Pytanie jakie więc tutaj się nasuwa, to czy faktycznie
konieczna jest aż jakaś ogromna katastrofa,
aby ów monopol Zespri został zakończony.
Można oczywiście się spodziewać, że jeśłi ktoś, tak
jak ZESPRI, zestanie przyłapany przez władze Chin
na fałszowaniu dokumentacji eksportowej, wówczas
będzie to miało dalsze reperkusje. Faktycznie też
już w krótki czas po poprzednim artykule, pojawił się
następny o tytule "Chinese paper wall stops NZ eksports"
(tj. "papierowy mur chiński zatrzymał nowozelandzki
eksport"), ze strony A2 gazety
The Dominion Post Weekend,
wydanie z soboty (Saturday), May 18, 2013. Artykuł
ów wyjaśnia, że począwszy od końca kwietnia 2013
roku władze Chin zatrzymały na granicy cały eksport
nowozeladzkiego mięsa do Chin. A Nowa Zelandia
eksportuje do Chin ogromne ilości mięsa - np. w roku
budżetowym 2011-12 eksport ten wynosił 61000 ton
mięsa o wartości $276.8 milionów. Chociaż władze
Chin otwarcie ujawniły, że powodem tego zatrzymania
mięsa są problemy z dokumentacją, w Nowej Zelandii
ciągle twierdzono, że powód zatrzymania tego mięsa
pozostaje zagadką i spekulowano w publikatorach czy
ma to np. jakiś związek ze zmianą nazwy ministersta,
czy też z aferą dodawania chemikalii zwanej DCD do
mleka - w jaką uwikłany był odmienny nowozelandzki
monopol o nazwie "Fonterra" (tamtą sprawę dodawania
chemikalii do nowozelandzkiego mleka omawiam w
punkcie #E3 strony o nazwie
cooking_pl.htm).
W żadnym jednak artykule jaki czytałem na temat owego
zatrzymania przez Chiny eksportu nowozelandzkiego
mięsa (a artykułów tych ukazało się sporo), NIE znalazłem
nawet wzmianki tego co najbardziej oczywiste i co samo
rzuca się w oczy, mianowicie że jeśli otwarcie popierany
przez rząd monopol Zespri (który dzięki swemu rządowemu
poparciu faktycznie ma rangę oficjalnego reprezentanta
Nowej Zelandii), został przyłapany przez Chiny na fałszowaniu
dokumetacji ekportowej, wówczas oczywiście Chiny automatycznie
straciły zaufanie do wszystkich eksporterów z Nowej Zelandii.
#D6.
Zwierzęta, rośliny, owoce, itp., wykazują znacznie więcej nadprzyrodzonych cech,
jednak ta strona tylko przypomina o ich istnieniu, zostawiając ich omówienie "części #F" strony
stawczyk.htm:
Niniejsza strona jest o wszelkich mniej znanych
aspektach tropikalnych owoców. Ponieważ zaś
"nadprzyrodzoność" jest jednym z owych aspektów,
strona ta omawia go skrótowo w niniejszej cześci.
Szczególnie, że jednym z tematów moich badań
naukowych są właśnie tzw. "nadprzyrodzone
zjawiska". Stąd sporo ze stron internetowych
jakie opublikowałem niemal w całości poświęconych
jest omawianiu "nadprzyrodzoności". Tam też
odsyłam czytelników zainteresowanych owym
tematem. Przykładowo, cała "część #F" odrębnej
strony o nazwie
stawczyk.htm
poświęcona jest omówieniu nadprzyrodzonych
cech dzikich zwierząt (np. węży, rekinów, czy
niedźwiedzi), domowych zwierząt, oraz niektórych
roślin (np. palm, bambusów, czy drzew gumowych).
Z kolei w punkcie #D1 strony o nazwie
newzealand_pl.htm
opisane są kamienie które w nadprzyrodzony
sposób same czasami wychodzą sobie na spacer.
Do nadprzyrodzonych zjawisk należą również
m.in. niewyjaśnione zdolności szczególnych
drzew i kamieni z Malezji, znanych tam pod
generalną nazwą "Datuk" - po ich opisy patrz
punkt #D1 strony
malbork.htm
lub punkt #G9 strony
ufo_pl.htm.
Nadprzyrodzoność wykazują także posągi,
słupy totemowe, czy strażnicy jakich opisy
zawarte są w punktach #D2 i #D3 strony
malbork.htm.
Nadprzyrodzony charakter mogą mieć też niektóre
wybryki natury, szczególnie te opisywane w
punktach #I3 do #I5 strony
day26_pl.htm,
czy w punktach #B2 i #B7 strony
seismograph_pl.htm.
Część #E:
Opisy "neutralnych" owoców strefy Pacyfiku - czyli owoców najbardziej rekomendowanych do zjadania zgodnie z chińską filozofią ich jedzenia:
#E1.
Papaya:
Owoc w Malezji nazywany "papaya" (gdzie
indziej zwany też "paw-paw") jest jednym z
najczęściej jedzonych tam owoców. Jest on
też praktycznie najtańszym owocem. Zwykle
ma on kształt i wygląd zewnętrzny przejrzałego
europejskiego ogórka (tj. ogórka trzymanego
na polu aż do jesieni na nasiona). Typowo
jednak papaya jest znacznie większa od ogórka.
Najmniejsze owoce papaya są zwykle tak duże
jak największe europejskie ogórki.
Ciekawostką owoców papaya są owe czarne
nasiona znajdujące się w środku, jakie wyglądają
jak nasiona polskiej czeremchy. Normalnie nasion
tych się nie zjada, a starannie je się usuwa z owocu
tuż przed jedzeniem. (Nabawiają one bowiem
jedzącego dosyć nieprzyjemnych sensacji
żołądkowych.) Jeśli jednak tropikalna dziewczyna
przypadkowo zaszła kiedyś w niechcianą ciążę,
wówczas opychała się właśnie owymi czarnymi
nasionami z papaya. Nasiona te zawierają bowiem
w sobie jakieś składniki, które sprawiają że po ich
zjedzeniu ciężarne kobiety muszą poronić swoją
ciążę. W dawnych czasach owoce papaya zastępowały
więc dzisiejsze "skrobanki" i medyczne przerywanie
ciąży. Obecnie jednak coraz rzadziej używane są
owe "ludowe remedie", zaś kobiety w tropiku przerywają
ciążę w taki sam sposób jak kobiety Europejskie,
czyli poprzez udanie się do odpowiedniego szpitala.
Jeden z lekarzy Malezyjskich z jakim dyskutowałem
ową zdolność nasion papaya do przerywania ciąży,
twierdził że nasiona te zawierają związki chemiczne
z grupy po angielsku nazywanej "prostaglandins".
Związki te używane są w medycynie właśnie do
powodowania skurczów womb'a (uterus'a). Stąd
są one w stanie spowodować poronienie.
Powyższe warto uzupełnić informacją, że zdolność
do powodowania porzucania ciąży posiadają także
niedojrzałe i bardzo kwaśne ananasy. Dlatego kobiety
chcące przerwać niechcianą ciążę w przeszłości
czasami objadały się także zielonymi i kwaśnymi
ananasami.
Folklor ludowy z Singapuru twierdzi, że owoce
papaya mają zdolności przeciw-rakowe. Obiegowy
email dotyczący ich zdolności do zapobiegania
zapadaniu na raka może być przeglądnięty po
kliknięciu na następujący link:
Wysoce poszukiwane zdolności lecznicze posiadają
NIE tylko same owoce papaya, ale także i liście
krzewu rodzącego te owoce. Jest tak ponieważ
w liściach krzewu papaya zawarte są jakieś
składniki które w ludzkim organiźmie powodują
raptowną produkcję białych ciałek krwi. Stąd
osoby które mają deficyt białych ciałek krwi, np.
ponieważ właśnie przeszły przez po-rakową tzw.
"chemoterapię", lub ponieważ właśnie załapały
śmiertelną tropikalną chorobę zwaną "dengue" (patrz opis
choroby "dengue" podany w punkcie #B1 strony o nazwie
plague_pl.htm),
zwykle wzmacniają swój organizm poprzez
dwukrotne wypicie jednej łyżki stołowej soku
z liści papaya w odstępach około 3 dni od siebie
(przy bowiem większych dozach tego soku, np.
jednej łyżki stołowej wypitej każdego dnia, jego
działanie byłoby zbyt trudne do wytrzymania
przez organizm ludzki). Takie wypicie dwóch
łyżek stołowych tego soku podobno wystarcza
aby u ludzi właśnie leczących raka przygotować
ich białe ciałka krwi do następnej sesji wyniszczającej
je "chemoterapii". Przygotowanie owej jednej
łyżki stołowej soku z liści papaya dokonywane
też musi być w ściśle określony sposób. W tym
celu zrywa się kilka zdrowych liści z krzewu papaya.
Potem je się starannie myje w czystej wodzie.
Po wytarciu z wody tłucze się je w moździerzu.
Potem wkłada się ich potłuczoną masę w jakieś
czyste płótno i wyciska z niego łyżkę soku.
Sok musi być pity na świeżo - zaraz po
wyciśnięciu (tj. NIE wolno go np. gotować,
lub przechowywać na późniejsze użycie).
Sok ten smakuje i śmierdzi okropnie - jest bowiem
wyjątkowo gorzki i jakby zatęchły. Wypicie więc
nawet tylko jednej jego łyżki stołowej stanowi nie lada
wyczyn. Niemniej osoby w potrzebie dla własnego
dobra pokonują opory i niechęć swoich ust i wypijają
ten sok. Aby ułatwić sobie owo wypicie, do soku
można dodać trochę miodu. W krajach w których
papaya NIE rośnie, a stąd trudno tam nagle zdobyć
zielone liście tego krzewu, można nabyć w sklepie
ciągle niezbyt dojrzałe owoce papaya, których skóra
jest nadal zielona (a nie już pożółkła - jak na dojrzałym
owocu pokazanym poniżej na "Fot. #E1"), poczym
zamiast z zielonych liści, ów leczniczy sok wycisnąć
ze skórek takiego nadal zielonego, niedojrzałego
owocu papaya. Oczywiście, ponieważ liście a nie
owoce, są najlepszym dawcą owego soku, zaś
krzew z liśćmi daje się wyhodować z nasion papaya
w mieszkaniu i doniczce nawet z chłodnego kraju,
jeśli więc ktoś na długo przed czasem wie już że
takie liście będą mu wkrótce potrzebne, wówczas
powinien zasadzić sobie krzew papaya we własnym
mieszkaniu. (Wszakże nasiona papaya daje się
pozyskać z dojrzałego owocu papaya jaki można
sobie zakupić w supermarkecie - tyle że przed ich
zasianiem trzeba pamiętać aby najpierw je wysuszyć,
bowiem zasiane kiedy ciągle mokre prawdopodobnie
NIE zakiełkują.) Warto przy tym odnotować, że
w przypadku załapania morderczej choroby topikalnej
"dengue", lub w przypadku trudności z przetrwaniem
przez całą po-rakową "chemoterapię" z powodu
braku wymaganej liczby białych ciałek krwi, picie
takiego soku z liści papaya może nawet uratować życie.
Fot. #E1: Przecięty na połowę i ułożony na talerzu
tropikalny owoc w Malezji nazywany "papaya", w innych zaś regionach świata
zwany "paw-paw". (Odnotuj że słowo "paw" w języku angielskim zwykle oznacza
szponiastą "łapkę" - szczególnie taką jaką mają koty. Z powodu owej dwuznaczności
słowa "paw", istnieje nawet angielskojęzyczny dowcip dla dzieci na temat owocu
"paw-paw". Dowcip ten zapytuje: "what is a paw-paw" - tj. "czym jest paw-paw"?
Odpowiedź powinna być: "the end of a leg-leg in a cat-cat" - tj. "koniec nogi-nogi
u kota-kota".)
Do niedawna papaya była najtańszym owocem
tropikalnych krajów, chociaż jednocześnie
jest bardzo smaczna. Jej taniość wynikała z
faktu, że w przeciwieństwie do innych owoców,
faktycznie jest ona owocem z rodzaju jakby
gigantycznego warzywa, a nie z drzewa. Na
dodatek owe wysokie krzewy dają wysokie plony.
Je się w niej ów czerwony miąsz pod jej twardą
skórą. Smak owoców papaya nieco przypomina
mi smak europejskiej słodkiej marchewki upieczonej
na otwartym ogniu. Jednak gdzieś od 2010 roku
po krajach Pacyfiku upowszechniła się wiedza
o zdolności tych owoców do wyciszania raka
i do zapobiegania zachorowaniom na raka.
W rezultacie, zarówno spożycie, jak i ceny
owoców papaya od owego roku strzeliły tam
wysoko w górę.
* * *
Sok z owoców papaya używany jest także
w celach kosmetycznych. Wykazuje on
bowiem zdolności do wybielania skóry.
Stąd tropikalne piękności które pomimo
częstego wystawiania się na działanie
silnego słońca pragną posiadać białą
skórę, zmywają się właśnie sokiem z
papaya, lub używają mydła zawierającego
sok owocu papaya.
Po wzgędem zawartej w sobie energii, "papaya"
należy do owoców "neutralnych". Chińczycy twierdzą,
że można zjadać dowolne jej ilości i to bez żadnych
niekorzystnych następstw.
#E2.
Pomelo:
Pomelo jest to ogromny owoc. Jego wielkość
przekracza wielkość głowy ludzkiej.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wygląda stragan z owocami "pomelo".)
Owoc ten należy do tej samej rodziny co
"grapefruit". Jest jednak od niego słodszy.
W środku wygląda on nieco podobnie do gigantycznej cytryny, w której
błony pomiędzy poszczególnymi segmentami są grube jak pasek i nie
dają się przegryźć. Przed jedzeniem trzeba owoc ten najpierw poobierać
ze skóry i błon międzysegmentowych. Pozostająca ziarnista struktura
jest jadalna, o słodko-gorzkim smaku. W środku zawiera ona gorzkie pestki
podobne do gigantycznych pestek cytryny - które nie nadają się do jedzenia.
Jak każdy inny owoc tropikalny, także smak "pomelo" drastycznie zależy od miejsca
w jakim on wyrósł. Najsmaczniejsze "pomelo" rosną w okolicach malezyjskiego
miasta Ipoh. (Tj. tego samego "Ipoh" które zostało tak nazwane po drzewie
"Ipoh" z jakiego produkowana jest odmiana trucizny "kurara" używana w regionie
Pacyfiku.) Jeśli więc ktoś będzie w Malezji, zalecam aby po raz pierwszy
w życiu spróbował właśnie "pomelo" z Ipoh. Tylko bowiem tamtejsze owoce
smakują naprawdę wyśmienicie. Dopiero kiedy wie już się jak naprawdę powinny
one smakować, można je też spróbować z innych okolic.
Po wzgędem zawartej w sobie
energii, "pomelo" należy do owoców "neutralnych". Chińczycy
twierdzą, że można zjadać dowolne jego ilości i to beż żadnych
niekorzystnych następstw.
#E3.
Soursop:
Owoc "soursop" oryginalnie pochodzi z
Brazylii, z drzewa nazywanego tam "Graviola".
Dlatego w Brazylii owoc ten nazywany jest
"Graviola", zaś po hiszpańsku - "Guanabana".
Nazwa "soursop" jest jego nazwą angielską.
"Soursop" wygląda jak gigantyczny, zielony,
niejadalny kasztan europejski.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wygląda pojedyńczy owoc "soursop".)
Średnica typowego owocu "soursop" wynosi
około 20 cm.
Jeśli jedzony jest na surowo, owoc ten ma
kwaśno-słodki smak. Ja osobiście nieszczególnie
go lubię, ponieważ dla mnie jest zbyt kwaśny.
Jednak mój brat, który lubi kwaśne owoce,
zawsze się nim zachwyca. Na szczęście,
słodkość "soursop'u" kompensuje jego poczucie
kwaśności, tak że ja także jestem w stanie
go jeść, chociaż za nim nie przepadam.
Jada się go po pokrojeniu na grube listki,
wyjadając łyżeczką papkowatą, wodnistą
zawartość wypełniającą jego wnętrze.
Jadalna jest cała zawartość w środku,
za wyjątkiem zielonej skórki. Zawartość
ta ma konsystencję białego budyniu, tyle
że budyń nigdy nie jest kwaśno-słodki,
zaś ów owoc jest - i to mocno.
Owoc "soursop" jest też używany do sporządzania
najróżniejszych soków którymi w tropiku mogą
się delektować co odważniejsi wizytujący. Soki
te typowo są dosładzane, stąd wcale nie smakują
aż tak kwaśno.
Jeśli ktoś sporządza je samemu, we własnym domu
i ze świeżych owoców (co dla Europejczyków
jest rekomendowane z powodów higienicznych),
wówczas smakują one najlepiej jeśli dosładzane
są miodem z dzikich tropikalnych pszczół. (Soki
kupowane na ulicach dosładzane są cukrem.)
Najsmaczniejsze są soki sporządzane z
mieszaniny owoców "soursop" oraz owoców
"guava".
W 2009 roku wpadł mi w ręce jeden z owych
"listów obiegowych" cyrkulowanych w internecie.
List ten powołuje się na badania podobno opublikowane
w "Journal of Natural Products" oraz na sprawdzenia
przeprowadzone w "Catholic University of South Korea".
Zgodnie z nimi, chemikalie zawarte w owocach
"soursop" mają podobno zabijać komórki raka
grubego jelita około 10,000 silniej niż powszechnie
używany w chemoterapii lek zwany "Adriamycin".
Tekst owego listu obiegowego zawiera więc zachętę
"Kiedy następnym razem masz smak na jakiś sok,
napij się soku z 'soursop' ". Oczywiście, ja NIE
jestem medykiem ani NIE mam warunków aby
zweryfikować stwierdzenia z temtego listu
obiegowego. (Kopię tego listu mam jednak
w swoim komputerze i chętnie udostępnię
ją na życzenie.) Dlatego NIE je jestem w
stanie potwierdzić ani zaprzeczyć, czy jego
stwierdzenia opisują naukowe fakty, czy też
są np. jedynie sprytną reklamą jakiegoś plantatora
owoców "soursop". Wiem jednak że sok z
owoców "soursop" smakuje przepysznie
(szczególnie jeśli posłodzony jest miodem
i zmieszany z sokiem z guava), choćby
więc tylko z tego powodu rekomenduję aby
nim się zapijać kiedykolwiek czytelnik ma
ku temu okazję.
Po wzgędem zawartej w sobie energii, "soursop"
należy do owoców "neutralnych". Chińczycy
twierdzą, że można objadać się nim do woli.
Fot. #E3: Stragan z tropikalnym owocem
zwanym "soursop" (w górnym-prawym rogu
zdjęcia widać też fragment owocu "jackfruit").
Owoc "soursop" jest ulubionym owocem
tropikalnym mojego brata. Brat go wprost
uwielbia zjadać na surowo. Ma on bardzo
silny kwaśno-słodki smak. Ja zaś nie bardzo
za nim przepadam, chociaż nie mam nic
przeciwko jego jedzeniu na surowo. Jednak
uwielbiam posłodzony miodem sok z "soursop" -
szczególnie jeśli sok ten jest zmieszany z sokiem
rodzaju "tropikalnej gruszki" zwanej "guava".
* * *
Swoją drogą jest ogromnie ciekawe dlaczego
dwaj bracia (tj. ja i mój brat), którzy powinni
mieć taką samą kompozycję genetyczną,
oraz którzy oboje wychowani zostali w tych
samych warunkach środowiskowych i na
tych samych potrawach swojej matki, mają
tak odmienne preferencje smakowe. Wszakże
zgodnie z wszelkimi teoriami dzisiejszej nauki,
oboje z bratem powinniśmy albo lubieć, albo
też oboje nie lubieć, ten kwaśny owoc.
#E4.
Ciku (chiku):
Owoc "ciku" (dawniejsza pisownia jego nazwy
brzmiała "chiku") jest wielkości wszystkim
zapewne znanego owocu "kiwi", albo średniej
wielkości gruszki. Jest on ogromnie słodki.
Jego słodkość jest aż tak silna, że ja osobiście
nie jestem w stanie go jeść - dla mnie jest on
bowiem zbyt słodki. Faktycznie podczas jedzenia
jego słodkość aż szczypie w ustach - w podobny
sposób jak szypie też w ustach nadmierna słodkość
niektórych odmian tureckich słodyczy. Jednak
miejscowi ludzie, którzy od dzieciństwa są nawykli
do tej nieopisanej słodkości, uwielbiają jego smak.
Ma on też dosyć silny smak jakby dzikiego owocu.
Do smaku tego trzeba więc przywyknąć aby zacząć
owoc ten lubieć.
Oglądana z zewnątrz skrzynka owoców ciku
leżąca na targowisku mi przypomina wygląd
skrzynki pełnej niemytych, zabłoconych ziemniaków
o dosyć regularnych wymiarach i kształcie.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wygląda skrzynka pełna owoców "ciku".)
Tyle że ich jakby "zabłocony" wygląd wynika z
naturalnej (maskującej) koloratury skórek tych
owoców.
Pod wzgędem zawartej w
sobie energii, "chiku" należy do rzakich owoców "neutralnych". Chińczycy
twierdzą, że można zjadać dowolne jego ilości i to bez żadnych
niekorzystnych następstw. Ta jego neutralność energetyczna,
w połączeniu z wyjątkowo silną słodkością powoduje, że miejscowi
ludzie którzy go lubią zwykle objadają się nim do woli.
Fot. #E4: Nieopisanie słodki owoc tropikalny obecnie nazywany
"ciku", zaś dawniej pisany "chiku".
W górze zdjęcia pokazano jeden cały owoc, zaś poniżej owoc przecięty
wzdłużnie na połowę z jedną połówką przeciętą poprzecznie. Owoc ten
jest nieco podłużny jak miniaturowa piłka do rugby. Jego wielkość jest
zbliżona do owocu "kiwi", owocu "passion fruit", lub do średniej wielkości
gruszki (tzw. "ulęgałki"). Zawarty w środku miąsz jest soczysty o brązowym
kolorze, wyglądając jak syrop lub miód. Klei się też od słodkości. Owoc
zawiera też czarne, podłużne, twarde, niejadalne pestki (jedna z nich widoczna
na zdjęciu) wyglądające jak czarne pestki z dyni.
#E5.
Guava:
Guava jest to rodzaj jakby okrągłej tropikalnej
gruszki. Jej powierzchnia jest jednak niemal
zawsze nierówna i pożłobkowana jak ta lewa
na zdjęciu. Jeśli zaś już urodzi się gładka guava,
taka jak ta pokazana po prawej stronie zdjęcia
z "Fot. #E5", wówczas miejscowi niechętnie ją
kupują, bo gładka powierzchnia u niej oznacza
mniej ciekawy smak. Guava ma nie tylko wielkość
dużej, okrągłej gruszki, ale również i dosyć silny
smak jakby niedojrzałej choć aromatycznej gruszki.
Przy jedzeniu jest twarda i wysoce aromatyczna.
Sama jednak nie bardzo nadaje się do zjedzenia.
Dlatego jada się ją zawsze po obraniu ze skóry i
pocięciu na plasterki oraz po posypaniu każdego
plasterka dosyć grubą warstwą utartej kwaśno-słodkiej
wysuszonej śliwki Chińskiej. Owa utarta śliwka
nadaje owocom guava bardzo interesującego
smaku. Podobnie jak smak większości owoców
tropikalnych, smak guava jest trudny do opisania.
W regionie Pacyfiku ludzie jedzą dosyć sporo
guava z powodu jej aromatyczności, niskiej ceny,
a także ponieważ jest ona owocem energetycznie
"neutralnym".
Pod wzgędem zawartej w sobie energii, "guava"
należy do owoców "neutralnych". Chińczycy
twierdzą, że można zjadać dowolne jego ilości
i to bez żadnych niekorzystnych następstw.
Fot. #E5: Interesujący owoc nazywany "guava".
Pokazane zostały dwa owoce leżące w tylniej
części talerza. Sam ten owoc nie jest przyjemny
w jedzeniu. Jednak nabiera on ciekawego smaku
jeśli posypie się go utartą chińską śliwką. W dolnej
części talerza widoczne są cztery ocukrzone suszone
śliwki z Chin. Po utarciu tych sliwek na tarce, zwykle
posypuje się nimi zjadane kawałki obranego owocu
guava. Same te śliwki zresztą też są doskonałe w
smaku i Chińczycy czasami częstują nimi gości.
Mają one kwaśno-słodki, wysoko aromatyczny
smak. Po ususzeniu ich powierzchnia staje się
ocukrzona. Cukier ten jednak jest skrystalizowanym
cukrem zawartym w samych śliwkach, a nie
przypadkiem cukrem dodawanym do nich
podczas suszenia.
#E6.
Smoczy Owoc
(także zwany "pitaya", albo po angielsku "Dragon Fruit"):
"Smoczy owoc" jest to owoc dosyć niezwykłego kaktusa
tropikalnego, który jak większość kaktusów uwielbia rosnąć
na jałowej ziemi (zwykle na żwirowej lub drobno-kamienistej
pustyni), tj. na której niemal nic innego NIE chce rosnąć.
Jednak ziemia ta musi być wysoce podmoknięta, czyli często
częściowo zalewana wodą. Ponieważ sporo takiej ziemi istnieje
w Wietnamie (NIE będę próbował wyjaśniać dlaczego - ale
czytelnik zapewne się domyśla), gdzie deszcz jeśli raz zacznie
padać, wówczas pada bez przerwy przez około pół roku, ów
owoc jest więc ulubionym owocem Wietnamczyków - którzy
swym eksportem rozpropagowali go po świecie.
Mi osobiście "dragon fruit" wyglądem
przypomina jedną z odmian polskiego buraka pastewnego, w jakiej liście
wyrastają z jakby rodzaju główki. Jest on też wielkości przeciętnego
takiego buraka, chociaż ma kształt bardziej zaokrąglony niż stożkowaty.
Po obraniu z niejadalnej skóry jest on albo biały, albo też silnie czerwony
lub żółty, z jakby czarną makowatą zawiesiną w środku swego miąszu.
Posiada bardzo nikły smak, stąd trzeba się do niego przyzwyczaić aby
zacząć doszukiwać się smaczności w jego zjadaniu. Przy pierwszym
jedzeniu zwykle wydaje się, że wogóle nie ma on żadnego smaku.
"Dragon fruit" jest również
sadzony w tropikalnej Ameryce, szczególnie zaś w Meksyku. Jest on tam
znany pod odmienną nazwą "Indian fig" (tj. "figa indyjska").
Po wzgędem zawartej w sobie
energii, "dragon fruit" należy do owoców "neutralnych". Chińczycy
twierdzą, że można zjadać dowolne jego ilości i to beż żadnych
niekorzystnych następstw.
Fot. #E6a: Typowy wyglad stosu ulubionego owocu Wietnamczyków
zwanego "dragon fruit", wystawiony w supermarkecie na sprzedaż.
Fot. #E6b: Oto wygląd owocu "dragon fruit" po obraniu
ze skóry i przygotowaniu do jedzenia. Z wyglądu w środku przypomina
mi on watę obsypaną ziarenkami maku. Faktycznie też w jedzeniu
smakuje nieco jak "mokra, miękka wata" pozbawiona jakiegokolwiek
smaku.
Fot. #E6cdef: Oto kilka fotografii kaktusa jakie w
październiku 2022 roku wykonałem podczas wizyty
w jednej z farm ogrodniczych produkujących owe
"smocze owoce". Farmę tę można wyszukiwać
sobie w Google np. słowami kluczowymi:
HL Dragon Fruit Eco Farm Sepang.
Fotografie te pokazują (powiększ je np. "zoomem" opisanym
na końcu wstępu do tej strony, aby dokładniej je sobie oglądnąć):
Fot. #E6c (góra-lewy): dwa smocze owoce na krzewie kaktusa jaki je rodzi.
Fot. #E6d (góra-prawy): kwiat smoczego owocu na krzewie kaktusa -
odnotuj spore rozmiary tych kwiatów porównywalne z wielkością dużej dłoni dorosłej osoby.
Fot. #E6e (dół-lewy): porównanie wielkości mnie i owocującego krzewu smoczego owocu.
Fot. #E6f (dół-prawy): ja przy innym kwitnącym krzewie smoczego owocu.
Część #F:
Opisy "chłodzących" owoców strefy Pacyfiku - czyli
owoców neutralizujących następstwa dzisiejszych smażonych potraw:
#F1.
Mangosteen:
Tropikalne owoce "mangosteen" mają bardzo
ciekawy smak i interesujące własności.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wyglądają owoce "mangosteen".)
Są one jednymi z tych tropikalnych owoców
których spróbowania każdemu bym gorąco
rekomendował.
Owoce mangosteen z zewnątrz wyglądają jak
dzikie jagody z polskich lasów powiększone do
wielkości typowego europejskiego jabłka.
Jednak widoczna na zdjęciu ich fioletowo-brązowa
skorupka zewnętrzna jest gruba na jakieś 5 mm
(czyli jak gruba skórka pomarańczowa). Po obraniu
z tej grubej skorupki pozostaje z nich białe jądro
wielkości gołębiego jajka. Jądro to jest jadalne.
Składa się ono z małych segmencików, podobnie
jak owoc mandarynki. Każdy sagmencik zawiera
w środku zielone, miękkie, niejadalne ziarenko
wielkości grochu, które po rozgryzieniu daje
dosyć nieprzyjemny smak niedojrzałej fasoli.
Owoc ten trzeba więc jeść ostrożnie, aby nie
rozgryźć owych zielonych ziarenek. Mangosteen
ma cierpko-słodki smak, nieco podobny do
smaku mandarynek, chociaż znacznie przyjemniejszy
i bardziej orzeźwiający. Smakuje wyśmienicie.
Jeśli ktoś wybiera się do tropikalnych krajów,
gorąco polecam spróbowanie również i tego
owocu. Pamiętać jadnak należy aby kupić go
dużo, bowiem z jednego kilograma tych owoców,
po obraniu ich z grubej skóry zostaje nam
do jedzenia zaledwie garść ich jadalnych jąderek.
Podczas obierania i jedzenia mangosteen trzeba
pamiętać o jednej ich nieprzyjemnej cesze.
Mianowicie ich sok. Na przekór że jest on biały,
po spryskaniu na odzież posiada on zdolności
trwałego brązowego barwnika. Niczym go też
potem nie daje się już zmyć ani wywabić. Dlatego
owoc ten trzeba obierać i jeść bardzo ostrożnie,
aby nie poplamić sobie ubrania jego sokiem.
Plamy te zostaną bowiem już na zawsze.
W folklorze tropikalnych krajów wysuszona i
sproszkowana skóra owoców "mangosteen"
jest uważana za lekarstwo dobre na praktycznie
każdą chorobę. Skórka ta ma więc cechy podobne
do owej słynnej przed 2-gą wojną światową polskiej
medycyny na wszystkie choroby, zwanej "kuramina".
Ja osobiście nigdy nie sprawdzałem na sobie
leczniczych własności skórki z mangosteen, z prostej
przyczyny że NIE miałem dostępu do wysuszonej
i sproszkowanej jej wersji, ani podczas wakacji nigdy
NIE miałem warunków aby skórkę tą samemu
sobie wysuszyć i sproszkować. Słyszałem jednak
opisy jak w ogromnie prosty sposób skórkę tą
przygotować do medycznych zastosowań.
Mianowicie, przed zjedzeniem właśnie zakupionych
owoców "mangosteen" należy poobcinać nożem
ich grube, zielone ogonki i grube przyogonkowe
liście, tak że pozostają nam wyłącznie całe owoce
w owej niebieskiej skórce. Następnie owe całe
owoce należy dokładnie wymyć (aż kilka razy) -
typowo bowiem ich skóra jest relatywnie brudna
na zewnątrz. Po wymyciu
należy obierać owoce ze skórki, zjadając ich białą,
jadalną część, zaś pozostałą po tym pustą skórkę
rozdrabniając na możliwie małe fragmenty aby
ułatwić ich wysuszenie. Fragmenty te następnie
należy wysuszyć. Po wysuszeniu trzeba je albo
zmielić na proszek, albo też rozbić na proszek
w moździeżu. Proszek ten daje się potem
przechowywać przez długie okresy czasu
w celu użycia jako lekarstwo w razie potrzeby.
Po załapaniu jakiejś choroby niektórzy zjadają
łyżkę owego proszku dziennie w stanie suchym.
Na sucho jest on jednak gorzki w smaku i nieprzyjemny
do przełknięcia. Dlatego aby poprawić ten smak
wielu ludzi miesza go z dowolnym rodzajem soku
jaki właśnie mają pod ręką i wypija z owym sokiem.
W soku jest on bowiem znośniejszy do przełknięcia.
Fot. #F1: Dwa owoce "mangosteen" pokazane w zbliżeniu.
Owoce te w sensie zawartości energetycznej reprezentują
przeciwieństwo "duriana" (tj. durian zawiera męską energię "yang",
podczas gdy mangosteen zawierają żeńską energię "yin". Dlatego
jeśli ktoś po zjedzeniu duriana ciągle chce spać w nocy, musi
zneutralizowac męską energię duriana poprzez zjedzenie
podobnej ilości owoców mangosteen. Mangosteen są także
rekomendowane do jedzenia w celu zbanasowania codziennego
poboru męskiej energii "yang" która zawarta jest w dużych
ilościach w większości potraw i napojów, jakie w dzisiejszych
czasach są typowo zjadane przez nas na codzień.
Odnotuj że
owoce "mangosteen" pokazane są również na zdjęciu "Fot. #I1".
* * *
Po wzgędem zawartej
w sobie energii, "mangosteen" należą do owoców silnie "chłodzących"
("yin"). W dawnych czasach Chińczycy zalecali umiarkowanie w ich
jedzeniu. Zalecali także, aby ich zjedzenie neutralizować zjedzeniem
czegoś "rozpalającego" - szczególnie jeśli jedząca osoba jest
kobietą. Jednak w dzisiejszych czasach nadmiernego objadania
się przez ludzi jadłodajniową żywnością o "rozpalającym"
charakterze, to stare zalecenie wcale nie musi być już
tak pedantycznie przestrzegane - jak to wyjaśniłem we
wstępie do tej strony.
#F2.
Custard apple (Malaysian name "buah nona"):
Jest to dosyć niezwykły owoc. Faktycznie
jego konsystencja w środku jest podobna
do budyniu. Budyń zaś po angielsku nazywa
się "custard" - stąd nierze się angielska nazwa
tego owocu "custard apple", co można tłumaczyć
jako "jabłko budyniowe". Natomiast w języku
Bahasa Malaysia owoc ten nazywa się "buah
nona" (jego nazwę wymawia się jak jeden wyraz
"błanona") - co można tłumaczyć jako "żeński owoc".
"Custard apple"
posiada dwie wersje, "dziką" i "udomowioną". Jego wersja
udomowiona pokazana jest na "Fot. #F2a", zaś "dzika"
wersja malezyjska na "Fot. #F2b". Owoc ten ma wielkość
typowego jabłka. Obie wersje są przy tym podobnej wielkości.
Jednak powierzchnia tego owocu wygląda jak powierzchnia
owocu "dzikiej jeżyny" powiększonego do wielkości jabłka.
Odmiana "udomowiona" ma przy tym bardziej gładką skórkę i występuje
tylko w zielonym kolorze. "Dzika" wersja malezyjska jest badziej podobna
do jeżyny, oraz może występować także w niebieskim kolorze.
Ma też mniej miąszu w środku i więcej czarnych pestek.
Smak tego owocu jest słodki z cierpkim odcieniem
kwaskowatości. Jest on bardzo przyjemny i smakowity
w jedzeniu.
Fot. #F2a: Interesujący owoc nazywany "custard apple".
Powyżej pokazana jest "udomowiona" odmiana hodowana
obecnie w tropikalnej części Australii. Owa udomowiona
odmiana "custard apple" ma więcej miąszu i mniej pestek
niż "dzika" odmiana hodowana w Malezji. Jednak smak
obu odmian jest w przybliżeniu taki sam.
Fot. #F2b: Oto "dzika" malezyjska odmiana
"custard apple", pokrewnego temu
pokazanemu na "Fot. #F2a". Jak ze
zdjęcia tego widać, w Malezji dostepne
są aż dwa rodzaje tego owocu. Różnią się one kolorem. Jeden rodzaj
po dojrzeniu ma kolor niebieski, inny zaś rodzaj po dojrzeniu
ciągle ma kolor zielony. Oba te rodzaje smakują niemal identycznie
i bardzo podobnie do odmiany australijskiej pokazanej na
zdjęciu "Fot. #F2a".
#F3.
Starfruit:
Starfruit jest kwaskowaty.
Posiada on też bardzo silny smak "zieleniny". Ja osbiście go nie
lubię jako owocu jedzonego na surowo. Lubię jednak sok z niego -
jeśli sok ten zostaje dosłodzony. Sok ten ma bowiem dosyć orzeźwiający
aromat i jest bardzo przyjemny podczas picia, chociaż pozostawia
potem w ustach ów posmak "zieleniny".
Starfruit jest słynny
ze swojej zdolności do obniżania ciśnienia krwi. Dlatego jest
ulubionym owocem ludzi z nadciśnieniem.
Po wzgędem zawartej w sobie energii, "starfruit"
należy do owoców "chłodzących". W dawnych
czasach Chińczycy zalecali umiarkowanie w ich
jedzeniu. Zalecali także, aby ich zjedzenie neutralizować
zjedzeniem czegoś "rozpalającego" - szczególnie jeśli
jedząca osoba jest kobietą. Jednak w dzisiejszych czasach
zalecenie to wcale nie musi być już tak pedantycznie
przestrzegane - jak to wyjaśniłem we wstępie do tej strony.
Fot. #F3: "Starfruit". (Nazwę "starfruit" daje
się tłumaczyć na polski jako "gwiaździsty owoc".) Nazwa
tego owocu wywodzi się z jego kształtu. Szczególnie jeśli
pokroi się go w plasterki w kierunku prostopadłym do jego
osi centralnej. Owe plasterki wyglądają wówczas jak złociste
gwiazdki o średnicy plasterka z naszego jabłka. Ich kolor
jest również bardzo piękny, bo jakby złocisty - podobny
nieco do koloru typowego miodu. Z uwagi na piękny
gwiaździsty kształt i kolor tych plasterków, w restauracjach
krajów tropikalnych plasterki tego owocu często używane
są do ozdabiania innych potraw. Oczywiście, oprócz wnoszenia
wartości zdobniczej, są one także jadalne.
#F4.
Air jambu:
Air jambu z zewnątrz wygladem przypomina
czerwoną odmianę niewielkich stożkowatych jabłek.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak owoce "air jambu" wyglądają.)
Jednak po rozkrojeniu okazuje się że poza
grubą solidną skórką jego cała reszta jest
wypełniona jakby białą, luźną watą. Najbliższe
co moim zdaniem opisywałoby jego smak
to polskie kwaśne wiśnie - tyle że podczas
jedzenia ma się wrażenie jakby gryzło
się jadalną watę o smaku kwaśnych wiśni.
Ja osobiście NIE przepadam za tym owocem,
chociaż wiem że istnieją koneserzy którzy
go uwielbiają.
Pod względem ceny, air jambu należy do grupy
przeciętnie kosztujących owoców. (Tj. na przekór
jego niezbyt interesującego smaku, wcale NIE
jest on tani.)
Po wzgędem zawartej w sobie energii, owoc
"air jambu" należy do owoców "yin" czyli "chłodzących".
Ponieważ w dzisiejszych czasach ludzie typowo
zjadają nadmierne ilości niczym nie zbalansowanej
żywności "rozpalającej" (tj. "yang"), częste jedzenie
owoców "chłodzących", do których "air jambu" należy,
jest zdrowe i wysoce rekomendowane.
#F5.
Petai:
Nazwa "petai" przyporządkowana jest do
rodzaju zielonych owoców rosnących w bardzo
długich zielonych strąkach które mi przypominają
strąki z drzewa akacji.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wygląda skrzynka pełna strąków "petai".)
W owych strąkach znajdują się zielone owoce o kształcie
eliptycznych dysków, lub typowych pigułek aptecznych.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wyglądają indywidualne fasolki ze strąków "petai".)
Owoc ten można jeść na surowo - jednak
większość ludzi preferuje go po ugotowaniu.
Mi jego smak przypomina rodzaj dużej fasoli
która w Polsce znana jest pod nazwą "bobu".
Owoc ów należy do grupy silnie śmierdzących,
tyle że w przeciwieństwie np. do owocu "duriana",
smród "petai" zaczyna się odczuwać dopiero
po jego rozgryzieniu. (Tj. świeży owoc jako taki
zdaje się NIE śmierdzieć, aż do czasu gdy go
się rozgryzie lub zacznie gotować.) Smrodem
tego owocu potem przenika kał i mocz jedzącego.
Dlatego wejście do toalety w której ktoś kto
uprzednio zjadł "petai" oddał właśnie mocz
lub kał staje się niemal niemożliwe. Owoc
ten powoduje także bardzo silne zabarwienie
moczu. To zapewne z tych powodów folklor
ludowy twierdzi, że owoc "petai" oczyszcza
dokumentnie wnętrze ciała jedzącego.
Owoc "petai" jedzony jest bardziej z powodów
medycznych, niż dlatego że ktoś go naprawdę
lubi. Przyczyny jego nagminnego zjadania dla
zdrowia wyjaśniono w doskonałym artykule
[1#F5] na temat tego owocu. Artykuł
ten nosi tytuł "Petai power" (tj. "Moc owocu petai").
Ukazał się on na stronach U6 i U7 w dodatku
"Streets" do malezyjskiej gazety
New Straits Times,
wydanie z soboty (Saturday) July 26, 2008.
Zgodnie z owym artykułem [1#F5], owoc
petai ma całą masę składników które są
ogromnie korzystne dla ludzkiego zdrowia.
Przykładowo, owoc ten zawiera aż trzy
rodzaje cukrów generujących energię,
tj. sucrose, fructose i glucose. Jest więc doskonały
np. dla sportowców. Ponadto, jeśli porównać go
np. z jabłkiem, owoc petai ma 4 razy więcej
protein, 2 razy więcej carbohydrates, 3 razy
więcej fosforu, 5 razy więcej witaminy A i żelaza,
oraz 2 razy więcej innych witamin i minerałów.
Zgodnie z powyższym artykułem [1#F5],
prawdziwa moc owego owocu leży jednak
w jego zdolności do leczenia licznych chorób.
Pokaźny wykaz chorób, które według owego artykułu
ów owoc albo leczy albo też załagadza, obejmuje
m.in.: (1) depresja (w której on pomaga ponieważ
zawiera m.in. "tryptophan" - rodzaj proteiny
którą nasze ciało przemienia w "serotonin"
jaka pamaga nam się odprężać, poprawia
nasze samopoczucie, oraz indukuje poczucie
szczęścia), (2) PMS (pre-menstrual tension) -
witamina B6 zawarta w tym owocu reguluje
poziom glukozy w krwi, co poprawia samopoczucie,
(3) anemia - jego bogactwo żelaza stymuluje
produkcje hemoglobin, (4) ciśnienie krwi - wysoka
zawartość potasu przy niskim poziomie soli
powoduje zbijanie ciśnienia krwi, (5) koncentracja
uwagi - potas tego owocu zwiększa też skoncentrowanie
uwagi i ułatwia naukę, (6) zatwardzenie - korzystna dla jelit włóknista
struktura tego owocu eliminuje konstypację, (7)
kac - koktail "petai-mleko-miód" eliminuje kaca,
(8) zgaga - petai eliminuje kwasy żołądkowe,
(9) poranne wymioty - jedzenie petai też je
eliminuje, (10) nerwowość - jego witamia B
uspokaja system nerwowy, (11) nadwaga -
wysoka zawartość petai w carbohydraty
zapobiega nadwadze, (12) wrzody -
jego miękka konsystencja łagodzi i ten problem,
(13) SAD (Seasonal Affective Disorder) - petai
pomaga ponieważ zawiera tryptophan - tj. naturalny
poprawiacz samopoczucia, (14) napięcia - potas
z petai normalizuje bicie serca a więc obniża
poczucie napięcia, (15) wylew krwi (stroke) -
podobno badania wykazały że regularne
jedzenie petai eliminuje ryzyko wylewu krwi
o 40%, (16) ukąszenia komarów - pocieranie
miejsca ukąszenia wewnętrzną częścią skórki
tego owocu eliminuje opuchliznę i irytację,
(17) kurzajki - wystarczy przykleić owoc petai
plastrem do kurzajki aby ją zniszczyć. Jak
powyższe sugeruje, petai jest rodzajem ludowego
lekarstwa pomocnego niemal na wszystko.
Po wzgędem zawartej w sobie energii, owoc
"petai" należy do owoców "yin" czyli "chłodzących".
Znaczy jest on w stanie odniżyć zarówno fizyczną,
jak emocjonalną temperaturę np. kobiet w ciąży.
Podobno w Holandii kobiety w ciąży zjadają petai
aby ich dzieci rodziły się z niską temperaturą.
Część #G:
Opisy "rozpalających" owoców strefy Pacyfiku - czyli owoców co do których zalecane jest umiarkowane jedzenie:
#G1.
Durian - czyli oficjalnie najsmaczniejszy owoc świata (a jednocześnie "najbardziej śmierdzący owoc świata"):
Malezyjski "durian" jest
oficjalnie uznawany za "najsmaczniejszy owoc świata". W Malezji
nazywają go także królem owoców.
Durian jest owocem wielkości głowy ludzkiej.
Jego wygląd zewnętrzny przypomina z grubsza
widok gigantycznej zielonej, kolczastej łuski
naszego niedojrzałego kasztana. Podobnie
też jak łuska kasztana daje się rozszczepić
na dwa czy trzy segmenty, również skorupa
duriana rozszczepia się na trzy do sześciu
segmentów. W każdym takim segmencie
zawarty jest jakby nasz kasztan, otoczony
papkowatą żółtawą substancją, o konsystencji
podobnej do naszych lodów jadalnych. Je się
właśnie ową papkowatą substancję. Ma ona
wspaniały, słodkawy, niebiański smak. Jednak
smaku tego nie daje się opisać, z prostej przyczyny,
że nie istnieje już nic innego co miałoby podobny
smak, a stąd do czego smak duriana dałoby
się porównać.
Oprócz wprost niebiańskiego smaku, durian
ma także to do siebie, że okropnie on śmierdzi.
Jego smród jest tak silny, że większość hoteli i
linii lotniczych z krajów tropikalnych zabrania
wnoszenia tego owocu na ich teren. Dla
nienawykłych do niego ludzi, smród duriana
jest tak okropny, że zwykle nie mogą się zmusić
aby włożyć go do ust. Jeśli jednak ktoś się
przełamie w sobie i spróbuje tego niebiańskiego
owocu, jego smak jest tak doskonały, że potem
smród ten przestaje przeszkadzać. Faktycznie
też z czasem człowiek się do niego przyzwyczaja.
Smród ten nie jest zresztą wcale taki nieprzyjemny -
podobnie zresztą jak wcane nie jest nieprzyjemny
smród naszego czosnku. Tyle tylko, że jest on
okropnie silny. Właśnie z powodu tego silnego
smrodu, różni pisarze przyrównują zjadanie
duriana do "delektowania się najsmaczniejszym
kremem świata w publicznej toalecie". Inni
zaś opisują odczucia przy jedzeniu duriana jako
podobne do zjadania lodów czosnkowych
(rozumianego w sensie intensywnosci doznań
zapachowych, a nie smakowych, jako że smak
duriana nie ma nic wspólnego ze smakiem
czosnku, podobnie zreszta zapach duriana
nie ma nic wspolnego z zapachem czosnku).
Ja uwielbiam jedzenie tego owocu. Osobiście
też wiem, że żadne opisy nie są w stanie oddać
wrażeń doznawanych podczas jego jedzenia.
Duriana trzeba po prostu samemu spróbować.
Ze sprawą smrodu duriana wiąże się
także dosyć ciekawe zjawisko wygaszania tego smrodu. Jak się okazuje, aby silny
zapach duriana nie roznosił się po dżungli i nie przyciągał do niego zbyt wielu
zwierząt, skorupka duriana wytwarza jakiś enzym który chemicznie eliminuje
całkowicie ten zapach. Po objedzeniu się więc durianem, wystarczy potem napić
się wody jaką uprzednio trzeba wlać na chwilkę do skorupki tego owocu i zamieszać.
(Wodę tą pije się wprost ze skorupki duriana.) Natychmiast po jej wypiciu
durian przestaje w nas śmierdzieć. Możemy tylko pomarzyć aby podobnie było
z zapachem czosnku, tj. aby wystarczyło się napić wody ze skorupki czosnkowej
by spowodować że zapach czosnku całkowicie w nas zaniknął.
Po wzgędem zawartej w
sobie energii, "durian" należy do owoców silnie "rozpalających".
Chińczycy zalecają umiarkowanie w jego jedzeniu. Należy też zadbać
aby zjedzenie owoców duriana zaraz potem zneutralizować zjedzeniem
czegoś silnie "chłodzącego", np. równej ilości owoców "mangosteen".
Fot. #G1a: Stragan z oficjalnie najsmaczniejszymi
owocami świata, czyli malezyjskim "durianem". Zdjęcie ze stycznia 2004 roku.
Durian często zwany jest też "królem owoców". Faktycznie nie istnieje
inny owoc na świecie, którego smak byłby tak samo sławny, jak ów
powyższego duriana z Malezji. Pamiętać jednak należy, że oprócz Malezji,
owoce duriana rosną także w kilku innych lokacjach, np. w Tailandii czy
w Australii. Pechowo jednak tak jakoś się składa, że w przeciwieństwie do
owoców z Polski, wszystkie owoce tropikalne drastycznie zmieniają smak
jeśli tylko wyrosną w innych okolicach. Dlatego inne niż malezyjskie
odmiany duriana nie są już tak smaczne jak słynny durian malezyjski
(niektóre z nich mogą nawet smakować wręcz okropnie). Przykładowo ja
osobiście tak rozczarowałem się do smaku odmiany tailandzkiej duriana,
że po kilku próbach obecnie całkowicie zaprzestałem kupowania tej odmiany
- uważam jej zakup za wyrzucanie pieniędzy. Dlatego jeśli ktoś zdecyduje
się spróbować smaku duriana, gorąco zalecam aby przy pierwszej próbie był
to obowiązkowo durian właśnie z Malezji - pokazany powyżej oraz na zdjęciu
"Fot. #G1b". Osobiście gwarantuję, że jego smak nikogo nie rozczaruje. Inne zaś
odmiany duriana, np. tailandzką lub australijską, można próbować dopiero
po tym jak już się wie jak durian powinien smakować.
Fot. #G1b: Oto jak ja (tj. dr Jan Pajak)
wyglądam kiedy opycham się owocami malezyjskiego "duriana", czyli oficjalnie
najsmaczniejszego owocu świata. Oczywiście, gdybym samemu zjadł tyle
duriana jak to widoczne z liczby skorupek pokazanych na powyższym
zdjęciu, prawdopodobnie nie mógłbym spać przez całą noc, zaś energia
tego owocu wynosiłaby mnie na dachy pobliskich budynków.
#G1.1.
Cechy owoców duriana:
Owoc duriana posiada ogromnie dużo
męskiej energii "yang". Po jego
zjedzeniu energia ta dosłownie rozsadza
jedzącego. Energia ta ma już tak utartą
opinię wśród miejscowych, że jeśli filigranowe
i ogromnie kształtne kobietki malezyjskie
zobaczą jakiegoś mężczyznę objadającego
się durianem, wówczas zaczynają otwarcie
chichotać, wyobrażając sobie zapewne co
się stanie wkrótce potem.
Owoc duriana jest
afrodyzjakiem. Działa on bardzo podobnie jak pigułki "viagra".
W Malezji na jego temat panuje nawet rodzaj ludowego przekonania,
że jeśli kobieta zacznie karmić owocem duriana swojego mężczyznę,
wówczas ma ona coś frywolnego na myśli. Owoc ten posiada w sobie
tak dużo energii, że po zjedzeniu kilku jego segmentów trzeba zapomnieć
o spaniu - po prostu ich energia roznosiła nas będzie przez całą noc.
Chyba że męską energię "yang" duriana, zneutralizuje się zjedzeniem
równej ilości żenskiej energii "yin" zawartej np. w owocu "mangosteen".
Durian zwiększa zagrożenie bólem gardła.
Dlatego nie powinno się go zjadać jeśli ktoś
nie czuje się dobrze - szczególnie jeśli go
już boli gardło.
Durian jest również słynny ze swojego braku
tolerancji dla alkoholików. Jeśli bowiem zje się
duriana, nie wolno pić żadnego alkoholu, oraz
wice wersa. W przypadku gdy ktoś nie wykaże
respektu dla antyalkoholowej skłonności tego
owocu i np. po zjedzeniu duriana napije się
piwa, lub np. po wypiciu wódki zje duriana,
wówczas ma gwarancję pełnej przygód najbliższej
przyszłości. W najmniej bowiem intensywnym
przypadku durian spowoduje u niego silne
wymioty jakie niemal wyrzucą jego wnętrzności
podszewską na wierzch i odwodnią mu organizm.
W silnych zaś przypadkach, po wymiotach pojawi
się ból gardła podobny do tego jaki ludzie o
nadwyżce rozpalającej energii "yang" w ich
organizmach doznają po zjedzeniu smażonych
potraw (czyli potraw także przesyconych rozpalającą
energią "yang").
Czy istnieje związek pomiedzy durianem a moją
rodzinną wioską zwaną
Wszewilki
- ktorej strona internetowa jest dostępna poprzez "Menu 2"?
Tak istnieje! Kiedy jako młody chłopiec biegałem kiedyś po
Wszewilkach, marzyłem wówczas że gdy dorosnę polecę do dalekich krajów
aby objadać się tam takimi egzotycznymi owocami jak właśnie durian.
Tajemnicza moc zawarta we Wszewilkach i w położonym koło tej wioski
"czakramie ziemi", spowodowała też że tak jak wszystkie inne silne
marzenia z Wszewilek, również i to zostało urzeczywistnione. Objadam się
więc teraz nie tylko durianem, ale i wieloma innymi egzotycznymi owocami
tropikalnymi, jakie ilustruję i opisuję na niniejszej stronie internetowej.
(Tak na marginesie, to proponuję odnotować z opisów
Wszewilek,
że owa wieś, czy też zlokalizowany w jej pobliżu czakram energetyczny Ziemi,
posiada jakąś tajemniczą moc urzeczywistniania wszystkich silnych marzeń.
Wszewilki urzeczywistniły bowiem nie tylko moje marzenia, ale również
silne marzenia wszystkich tych którzy na jakimś etapie swojego życia
mieszkali w owej wsi, lub którzy chociaż odwiedzili Wszewilki aby wyzwolić
w owej niezwykłej wsi zrealizowanie jakichś swoich silnych marzeń.)
#G1.2.
Kompendium najważniejszych informacji o malezyjskiej wersji owoców duriana:
W Malezji durian owocuje zwykle pomiędzy
czerwcem (June) oraz sierpniem (August).
Dobry urodzaj na owoce malezyjskiego
duriana pojawia się w latach kiedy w marcu
i kwietniu, czyli w czasach gdy ów owoc zakwita,
panuje słoneczna pogoda i NIE ma tam deszczu.
Jeśli danego roku jest dobry urodzaj, ceny duriana
mogą być aż tak niskie jak 1 Ringgit za nierasowy
owoc, czyli za tzw. "kampung durian". ("Kampung
durian" to nazwa dla dzikiej odmiany tego owocu.)
Jednak przy kiepskim urodzaju jeden zwykły owoc
może kosztować nawet około 20 Ringgit. (Odnotuj,
że jeden malezyjski Ringgit jest w przybliżeniu równy
jednemu polskiemu złotemu.) Typowo jednak płaci
się około 10 Ringgit za jeden owoc. Dla jego pierwszego
spróbowania wystarczy kupić tylko jeden owoc.
Jeśli jednak się okaże, że go polubimy, wówczas
jedna osoba zjada zwykle dwa do trzech owoców
na jedno posiedzenie. Jeden owoc duriana waży
typowo pomiędzy 600 gram a 3 kilogramy, jednak
zawiera on tylko pomiędzy około 60 do 300 gram
jadalnej masy. Owoce duriana kupuje
się nierozłupane, kiedy nadal są one zawarte
w ichnich kolczastych skorupkach. Dlatego
ich kupowanie można porównywać do kupowania
"kota w worku" - co się kupiło kupujący dopiero
się dowiaduje kiedy rozłupie zakupiony owoc
i zacznie go zjadać. Wybranie więc smacznego
owocu z całej ich sterty oferowanej na straganie
typowo jest wielką sztuką w jakiej Europejczycy
są zawsze beznadziejni. Dlatego najlepiej poprosić
kogoś miejscowego (np. straganiarza) aby
dla nas wybrał najsmaczniejszy owoc dostępny
na danym straganie. Ponadto trzeba też poprosić
straganiarza aby nam "otwarł" tasakiem (zwanym
"parang" po miejscowemu) zakupiony owoc, bo
w przeciwnym wypadku sami połamiemy sobie
aż kilka noży zanim zdołamy go otworzyć.
W punkcie #C2 powyżej wyjaśniam, że smak
praktycznie wszystkich tropikalnych owoców jest
silnie zależny od miejsca gdzie owoce te wyrosły.
Ponieważ zaś Malezja jest dużym krajem, zależnie
gdzie dany durian wyrósł, jego smak będzie nieco
odmienny. Z tego powodu wśród owoców duriana,
które można kupić w Malezji, wyróżnia się cały
szereg tzw. "varieties" (tj. "odmian"). Malezyjskie
ministerstwo rolnictwa (Malaysian Department of
Agriculture) posiada nawet specjalne biuro, w którym
poszczególni plantatorzy duriana mogą rejestrować
swoje owoce - jeśli te wykazują wyraźnie odmienny
smak od innych durianów już zarejestrowanych
tam uprzednio. Od 1934 roku, kiedy biuro to
ustanowiono, aż do 2008 roku, zarejestrowano
tam już ponad 190 odmian duriana. Każda nowo-rejstrowana
odmiana tego owocu otrzymuje "oficjalną nazwę"
na którą się składa właśnie numer kolejny z owego
krajowego rejestru durianów, poprzedzony
literą D. Stąd "oficjalne nazwy" malezyjskiego
duriana brzmią D1, D2, D3, ..., D190, itd. Oprócz
takiej "oficjalnej" nazwy, niektóre owoce mają też
lokalne "ludowe" nazwy opisowe. Dlatego jeśli kupuje
się duriana, typowo ma się do wyboru pomiędzy
kilkoma jego odmianami sprzedawanymi na
danym straganie. Jedną z owych odmian będzie
oczywiście ów najtańszy tzw. (0) Kampung durian
- czyli odmiana smakowo jeszcze niezarejestrowana
("kampung durian" znaczy "wsiowy durian").
Po rozłupaniu ta odmiana może się okazać posiadaniem
dowolnego smaku. Natomiast z odmian smakowo
już zarejestrowanych, najpowszechniej znane są
jak następuje: (1) D13 o kolorze przypalonego
pomarańcza, którego smak jest słodki oraz niezbyt
silny (dlatego nadaje się on dobrze do spróbowania
duriana po raz pierwszy), (2) D101 o kolorze
pomarańczowym, relatywnie słodki i kremowy,
(3) D1 o kolorze jaskrawo żółto-zielonym
i o mlecznym smaku, (4) D24 (zwany też
"Sułtan") o kolorze jasno żółtym i o nieco gorzkawym
choć kremowym smaku, (5) XO o żółto-zielonym
kolorze i o gorzkawym choć delikatnym smaku jakby
naalkoholizowanym, (6) Mao Shan Wang o
jasno-żółtym kolorze i o gorzko-słodkim smaku z
lepką kremową konsystencją, (7) Red Prawn
o pomarańczowo-czerwonym kolorze i o lepkim,
słodkim smaku. Oczywiście, powyższe to tylko niektóre
ze znanych odmian duriana. Jak to bowiem wyjaśniłem
powyżej, w Malezji zarejestrowanych jest już ponad
190 odmian smakowych tego owocu.
Doskonały artykuł obszernie opisujący owoce
duriana ukazał się pod sugestywnym tytułem
"Get thorny" (tj. "Stań się kolczastgy") na stronach
4 i 5 dodatku "LifeStyle" do singapurskiej gazety
The Sunday Times
(by Singapore Press Holdings Limited Co.),
wydanie z niedzieli, July 13, 2008. Ów tytuł
za pomocą "gry słów" subtelnie referuje do
afrodyzjakowych zdolności duriana, chociaż
bezpośrednio opisuje on jedynie wysoce
kolczastą skorupę tego owocu. Wszakże
języku angielskim wyrażenie "get horny"
(tj. "stać się rogatym"), używane jest dla
opisania kogoś kto właśnie nabawił się
silnego "seksualnego pociągu" do
przeciwstawnej płci. (Singapur importuje
ogromne ilości duriana z Malezji. Przykładowo,
w 2004 roku Singapur zaimportował 26300
ton duriana, zaś w 2007 roku - 17360 ton.)
#G1.3.
"Mutton bird" - czyli jeszcze jeden okropnie śmierdzący smakołyk (tym razem z Nowej Zelandii):
W Nowej Zelandii istnieje rodzaj smacznego
ptaka morskiego wielkości małej kury,
nazywanego tam "mutton bird" (czyli
"ptak owca" - podobno wytwarza on
w locie rodzaj "beczenia" jak owca).
Zapach owego ptaka jest równie silny
jak zapach duriana, tyle że ptak ten
śmierdzi rybami, zaś zapachu duriana
nie daje się do niczego przyrównać.
Zapach owego "mutton bird" jest tak
silny, że miejscowi żartują iż wokół
niego ze smrodu nawet muchy zdychają
w locie. Ptaka tego można nabyć
(już ugotowanego) w sklepach rybnych
w południowej części Nowej Zelandii,
głównie zaś w mieście Invercargill
(gdzie ja mieszkałem w latach 1983
do 1988). Kiedy wyemigrowałem do
Nowej Zelandii nie wiedziałem jednak,
że ptak ten śmierdzi aż tak okropnie.
Kiedyś kupiłem więc go sobie aby
spróbować jak smakuje i przyniosłem
do swojego mieszkania aby tam go
zjeść. Chociaż zjadłem go natychmiast
(w sklepach rybnych z Invercargill
sprzedają go ugotowanego, gorącego,
razem z frytkami, tak że jest on gotowy
do jedzenia) w przeciągu około 10 minut
jakie mi to jedzenie zajęło, moje mieszkanie
tak przesiąknęło jego ciężkim zapachem
rybnym, że potem przez wiele miesięcy
nie byłem w stanie zapachu tego się
pozbyć. Ów "mutton bird" także smakuje
wyśmienicie. Ponadto, zawarta w nim
szeroka gama minerałów jakich nasz
organizm desperacko potrzebuje,
powoduje że kiedy raz go się spróbuje,
nasz organizm domaga się aby zjeść
go ponownie (tj. po pierwszym spróbowaniu
jego zjadanie staje się wówczas
niemal nałogiem). Kiedykolwiek
więc miałem ku temu okazję, np.
kiedykolwiek przejeżdżałem przez
Invercargill, zawsze kupowałem
sobie tam jednego takiego ptaka do zjedzenia.
Tyle że już potem zawsze jadłem go
w parku na ławce. (Niestety, w stanie
ugotowanym i gotowym do zjedzenia
nie można go dostać na północy Nowej
Zelandii, gdzie obecnie mieszkam, zaś
z powodu jego smrodu ugotowanie go
samemu we własnym domu NIE wchodzi
nawet w rachubę.) Tak więc tam nawykłem
do jedzenia wysoce śmierdzących
smakołyków, że kiedy w Malezji po
raz pierwszy próbowałem duriana,
jego zapach nie robił na mnie już
niemal żadnego wrażenia.
Ów "mutton bird" jest też opisany w punktach
#K3 i #K4 odrębnej strony internetowej
newzealand_visit_pl.htm - o wiadomości od Boga zawartej w nieprzygotowaniu Antypodów do zaludnienia.
Razem z szeregiem innych już mi znanych
"śmierdzących smakołyków świata", jest on
tam omówiony jako rodzaj "turystycznej
atrakcji" Nowej Zelandii.
#G2.
Langsat:
Langsat rośnie w pękach jak nasze winogrona.
Właściwie to zdjęcie "Fot. #G2" pokazuje kilka
luźnych owoców (odpadniętych z kiści) na
pierwszym planie, oraz całą jakby "kiść winogronową"
tych owoców ułożoną w tylniej części talerza.
Każde grono tego owocu jest wiekości dużej
śliwki. Po obraniu z cienkiej, białawej skórki,
w środku znajduje się jakby segmenciki podobne
do tych z małych mandarynek, wykonane
jednak z bezbarwnej i jakby wysuszonej galarety.
W środku owych jadalnych bezbarwnych segmencików
zawarte są zielone jakby pestki wiekości naszego
grochu, jakich nie powinno się rozgryzać bowiem
mają gorzki smak. Podczas jedzenia jadalna
część tego owocu jest słodka, chociaż jednocześnie
lekko kwaskowata. Smakuje wyśmienicie i
orzeźwiająco w gorącym klimacie tropiku.
Pod wzgędem zawartej w sobie energii, "langsat"
należą do owoców "rozpalających". Chińczycy
zalecają umiarkowanie w ich jedzeniu. Należy
też zadbać aby ich zjedzenie neutralizować
natychmiastowym zjedzeniem czegoś "chłodzącego".
Fot. #G2: Bardzo smakowity owoc malezyjski zwany "langsat".
* * *
Langsat jest tylko jednym
z kilku odmiennych tropikalnych owoców dostępnych w Malezji,
które wyglądają bardzo podobnie do siebie, jednak smakują
nieco odmiennie. Owoce te obejmują, m.in.:
1. Langsat -
opisany powyżej w punkcie #G2. Ma on białawą, bardzo cienką,
skórę. Jego smak jest bardzo przyjemny, słodko-kwaśny.
2. Duku -
opisany w punkcie #G3 poniżej. Wygląda również bardzo podobnie
do "langsat", chociaż ma on lekko różowawą oraz relatywnie
grubą, skórę. Jego smak jest bardzo słodki - znacznie słodszy
od "langsat".
3. Longan berry -
opisany w punkcie #G4. Przez Chińczyków nazywany jest on
"dragon eye" (nie wolno przy tym mylić białego, grono-podobnego
"dragon eye" (tj. "smoczego oka") z czerwonym, burako-podobnym
"dragon fruit" (tj. "owocem smoka") pokazanym na zdjęciu #E6).
Longan berry jest o połowę mniejszy od Langsat. Jego skórka jest
bardzo cienka i krucha. Ma on też w środku dużą, czarną pestkę o
gładkiej, szklistej powierzchni, oraz o wielkości pestki z europejskich
czereśni.
4. Lychee -
opisany w punkcie #G5 poniżej. Te owoce są nieco większe niż
wszystkie opisane poprzednio (tj. większe niż langsat", "duku",
czy "longan berry"), są niemal idealnie okrągłe, zaś ich skorupkowata
skórka też wygląda nieco inaczej. Już więc nawet swoim wyglądem
pokazują one że należą do zupełnie innej rodziny.
5. Rambai -
opisany w punkcie #H5 tej strony.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wyglądają owoce "rambai".)
Ma on słodko-kwaśny smak, jak europejskie czerwone pożeczki.
W przeciwieństwie też do wszystkich bardzo podobnych do siebie
owoców opisanych poprzednio (tj. w przeciwieństwie do "langsat",
"duku", "longan berry", czy "lychee"), które można jeść na kilogramy
i nic odmiennego potem się NIE odczuwa, owoce "rambai" zawierają
substancje i minerały które wywierają wyraźnie odnotowalny wpływ
na ludzkie ciało. Wpływ ten opisuję częściowo w punkcie #H5 poniżej.
#G3.
Duku, dukong, duku-langsat:
Istnieje cała rodzina podobnych do siebie
owoców, każdy z których ma jednak nieco
odmienny smak. Do owej rodziny należą
owoce "duku", "dukong", oraz "duku-langsat".
Owoc "duku" wygląda niemal identycznie
do "langsat".
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wyglądają owoce "duku".)
Jest jednak bardziej słodki, chciaż ma bardzo
grubą skórę.
Owoc "dukong" jest z kolei podobny do "duku",
a stąd i do "langsat".
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wyglądają owoce "dukong".)
Wszystkie one należą wszakże do tej samej
rodziny. Dla mnie osobiście "dukong" i "langsat"
zewnętrznie wyglądają nieodróżnialnie podobnie.
Ja odróżniam je dopiero po ich nieregularnych
pestkach wyglądających jak podeformowane
ziarna niedojrzałego (zielonego) grochu.
Pestki "langsat" są zielone i gorzkie w smaku
(a więc nieprzyjemne po rozgryzieniu i niemożliwe
do przełknięcia), pestki zaś "dukong" są żółte
i kwaśne (a więc tolerowalne po rozgryziemiu
i nawet możliwe do przełknięcia). "Dukong"
ma jednak bardziej kwaskowaty i orzeźwiający
smak niż "duku", oraz zawiera w sobie znacznie
więcej soku.
Powinienem dodać, że istnieje również hybryd
zwany "duku-langsat". Jest to owoc powstały
poprzez skrzyżowanie "langsat" z "duku". Ma
on nieco grubszą skórę niż "langsat" (chociaż
cieńszą niż "duku"), za to jest słodszy od
"langsat" (chociaż kwaśniejszy niż "duku").
#G4.
"Longan berry" (tj. "smocze oko"):
Też rośnie on w kiściach jak nasze winogrona.
Należy do tej samej grupy tropikalnych owoców
"jagodowych" co pokazany poprzednio "langsat".
Jest jednak nieco mniejszy od owocu "langsat".
Ma bowiem wielkośc typowej europejskiej wiśni.
Jego skórka jest twarda niemal jak skorupka jajka.
Z lewej strony talerza widać kilka kawałków takich
skórek pozostających po jego obraniu. W środku,
pod ową skórką, posiada galaretowaty, bardzo
słodki miąsz z czarną okrągłą pestką w swym
środku. Pestka ta ma wielkość pestki z wiśni lub
czereśni. Z uwagi na jej doskonale czarny kolor
i gładkość powierzchni, w dawnych czasach pestka
ta była używana dla symulowania oczu w imitacji
smoka używanego w tradycyjnym chińskim tańcu
nazywanym "dragon dance". Właśnie z powodu
takiego użycia pestek tego owocu, sam owoc
nazywa się "dragon eye" czyli "smocze oko".
Longan berry (tj. "smocze oko") jest bardzo
smacznym owocem. Jest on bardzo słodki,
kruchy i soczysty. Jego jedzenie jest przyjemnością.
Obiera się też bardzo łatwo z kruchej skórki
pękającej pod naciskiem palców jak skorupka
cienkiego jajka.
Po wzgędem zawartej w sobie
energii, "dragon eye" należą do owoców typu "yang", czyli "rozpalających".
Chińczycy zalecają umiarkowanie w ich jedzeniu. Należy też zadbać aby
ich zjedzenie neutralizować natychmiastowym zjedzeniem czegoś
"chłodzącego".
Fot. #G4: Bardzo smakowity owoc malezyjski
zwany "longan berry". Słowo "longan" pochodzi
z języka chińskiego (dialekt kantoniski) i oznacza
"smocze oko" (po angielsku "dragon eye").
Z kolei słowo "berry" pochodzi z języka angielskiego -
gdzie jest używane do opisu wszelkiego rodzaju
"jagód". Białego, grono-podobnego owocu
"longan berry" (tj. "smoczego oka") nie wolno
mylić z czerwonym, burako-podobnym
"dragon fruit" (tj. "owocem smoka") pokazanym
na zdjęciu #E6a powyżej. Longan berry jest
o połowę mniejszy od Langsat. Jego skórka
jest bardzo cienka i krucha. Ma on też w środku
dużą, czarną pestkę o gładkiej, szklistej powierzchni,
oraz o wielkości pestki z europejskich czereśni lub wiśni.
Powyższe zdjęcie
pokazuje wygląd całych owoców "smocze oko", jak również
wygląd wszystkich składników tego owocu. I tak na górze zdjęcia
widać całe owoce. Mają one zwykle kolor jasno-brązowy z jakby
brązowszymi prązkami. Ich wielkość jest podobna do naszej
wiśni. Poniżej widać: (po lewej) skórki obrane z tych owoców,
(w środku) owe owoce już bez skórki - najwyższy z nich
przekrojony poziomo aby pokazać jego pestkę, (po prawej)
dwie czarne pestki wyjęte z owych owoców. Ich pestki są
niejadalne.
#G5.
Lychee:
Jest to rodzaj tropikalnych owoców który
świat zna najlepiej z ich wersji w puszkach.
Są one bardzo słodkie i doskonale nadają
się do przemysłowego puszkowania.
Pod względem energetycznym lychee należy
do owoców silnie rozpalających. Znawcy przedmiotu
twierdzą, że jego moc rozpalająca odniesiona
do jednostki wagi jest nawet większa niż u duriana.
Część #H:
Opisy "mokro-rozpalających" owoców strefy Pacyfiku - czyli owoców których nadmierne zjadanie może spowodować chorobę:
#H1.
Mango:
Mango jest dużym
owocem podobnym do ogromnej żółtej śliwki. Posiada ono
bardzo dużą pestkę otoczoną twardymi włóknami. Jego
skóra jest też niejadalna. Dlatego przed spożyciem na
surowo trzeba je obrać ze skóry oraz usunąć ową włóknistą
pestkę. Cokolwiek wówczas nam zostanie, jest do zjedzenia.
Mango jest bardzo
słodkie i szeroko znane ze swojej zdolności do szybkiego
tuczenia ludzi. Ponieważ ja uwielbiam jego smak, zwykle
podczas wakacji w tropiku to właśnie ono jest głównym powodem
mojego przytycia. Jest smaczne jedzone na świeżo. Jeszcze zaś
smaczniejsze (i bardziej tuczące) podane po polaniu słodką
śmietaną.
Mieszkańcy tropiku
twierdzą, że jedzenie owoców mango powoduje rozwolnienie u
jedzącego. Dlatego zwykle mango jest celowo zjadane jako
rodzaj łagodnego lekarstwa - jeśli ktoś ma zatwardzenie.
Oczywiście, je się je również w przypadku normalnej sytuacji.
Natomiast unika się jego jedzenia, jeśli ktoś ma już rozwolnienie
- wszakże wówczas zmieni ono rozwolnienie w biegunkę.
Owocu mango NIE trzeba ilustrować. Każdy
bowiem zna wygląd żółtej europejskiej śliwki.
Jeśli zaś śliwkę taką powiększy się w myślach
do wielkości największego znanego nam pomidora,
wówczas otrzyma się właśnie wygląd owocu mango.
Po wzgędem zawartej w sobie
energii "mango" należy do owoców "mokro-rozpalających". Chińczycy
zalecają umiarkowanie w jego jedzeniu. Należy też zadbać aby ich zjedzenie
neutralizować natychmiastowym zjedzeniem czegoś "chłodzącego".
#H2.
Chempedak:
Owoc "chempedak" należy do grupy
najsmaczniejszych owoców tropikalnych.
Gorąco zalecam jego spróbowanie.
Owoc ten jest relatywnie duży. Faktycznie to owoc
pokazany na poniższym zdjęciu jest jednym
z najmniejszych jakie dotychczas spotkałem,
a ciągle wystaje on poza granice dużego talerza
na owoce. W normalnym przypadku owoc ten
ma długość ponad pół metra, zaś jego średnica
może przekraczać 30 cm. Po otwarciu wygląda
w środku jak duża kiszka wypchana mokrymi
wiórkami, w których to wiórkach co jakiś czas
pochowane są jadalne "kasztany". Każdy taki
jadalny owoc faktycznie wygląda jak brunatny
niedojrzały kasztan, tyle że na zewnątrz
otoczony jest jadalnym, włóknistym miąszem
brązowego koloru. Ową miękką, jadalną część
obgryza się od owego niby kasztana, zaś
sam kasztan typowo wyrzuca. (Kasztan ten
jednak też jest jadalny, tyle że NIE na surowo.)
Smak owocu jest unikalny i nie daje się porównać
do niczego innego. Jest on słodki i egzotyczny.
Smakuje wyśmienicie i dosłownie rozpływa
się w ustach. Smakuje tak doskonale, że kiedy
ja zaczynam go jeść, wówczas bez względu na
to jak dużo by go nie było, nie jestem w stanie
zakończyć jedzenia aż cały zostanie zjedzony.
Owoc ten jest niemal bezwonny, z jedynie lekkim
aromatem o słodkawym zapachu unikalnym dla
niego i trudnym do opisania.
Po zjedzeniu owocu chempedak na surowo, pozostaje
po nim cała kupa kasztanów. Kasztany te także
są jadalne, tyle że NIE na surowo. Aby je zjeść
trzeba je albo prażyć w gorących węglach - tak
jak praży się europejskie jadalne kasztany, albo
też je ugotować - tak jak gotuje się mieszanki
niektórych warzyw, np. kalafiorów, kapusty,
marchwi, itp. To zaś wiąże się z określonym
kłopotem - dlatego w większości przypadków ludzie
kasztany te po prostu wyrzucają. Jeśli jednak ktoś
podejmie trud prażenia owych kasztanów, wówczas
są one nawet smaczniejsze, zaś ich zapach nawet
aromatniejszy, od europejskich słodkich kasztanów.
Z kolei jeśli się je ugotuje jak warzywa, wówczas
smakują one jak pyszne grzyby o twardej konsystencji.
Gotowanie tych kasztanów jest jednak trudniejsze
od prażenia, bo trzeba je gotować w aż dwóch fazach.
Najpierw gotuje się je w wodzie całe, w formie w jakiej
pozostają po zjedzeniu owocu chempedak. Po ugotowaniu
trzeba je obrać z twardej skórki i pokroić na plasterki.
Potem trzeba je ponownie "dusić" (gotować) na patelni
z jakimiś surowymi warzywami (np. kalafiorami, kapustą,
marchwią, itp.) w sporej ilości wody. Dopiero po owym
duszeniu z mieszanką surowych warzyw i przypraw
nadają się one do jedzenia w formie mieszanki
warzywowej. Smakują wówczas jak pyszne grzyby.
Po wzgędem zawartej w sobie energii "champedak"
należy do owoców "mokro-rozpalających".
Chińczycy zalecają umiarkowanie w jego jedzeniu,
które faktycznie warto przestrzegać. Należy też
zadbać aby ich zjedzenie neutralizować
natychmiastowym zjedzeniem czegoś "chłodzącego".
Fot. #H2a: Tropikalny owoc zwany "chempedak".
Podobnie jak w przypadku duriana, oraz innych owoców
tropikalnych, smak tego owocu silnie zależy od miejsca
gdzie on wyrasta. Najsmaczniejsze "chempedak" rosną
w Malezji w okolicach "Genting Highland" i "Malacca".
Jednak owe najsmaczniejsze są ogromnie trudne do
zdobycia i trzeba mieć dobre znajomości aby móc
kupić sobie jeden z nich. Jednak ich smak jest warty
zachodu, bowiem dosłownie rozpływają się one w ustach.
Niestety, te same owoce ale wyrosłe w innych regionach
mają już przeciętny smak i nie dają się nawet porównać
do tych najsmaczniejszych.
Fot. #H2b: Owocnik tropikalnego owocu zwanego "chempedak"
już po otwarciu. Widoczne są jego jadalne części (owoce) zawarte w środku.
Fot. #H2c: Owoce tropikalnego drzewa "chempedak"
już po wyjęciu z owocnika i podane na talerzu w formie gotowej
do jedzenia.
#H3.
Jackfruit albo "nangka":
Owoce "jackfruit" lokalnie zwane "nangka"
są bardzo podobne do owoców "chempedak".
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wygląda owoc "jackfruit".)
Są jednak od nich mniej smaczne, chociaż
tańsze i bardziej pospolite. W Malezji można
je kupić praktycznie wszędzie, tj. na targowiskach,
w supermaketach, a także już usmażone na
przydrożnych straganach. Miąsz "jackfruit"
jest pomarańczowy (podczas gdy miąsz
"chempedak" jest brązowawy).
Owoce "nangka" albo "jackfruit" mają przeciętny
smak, chociaż dosyć przyjemny i ja osobiście
je lubię zjadać. Smakują one jednak zupełnie
odmiennie niż "chempedak" (tj. nieporównanie
mniej ciekawie). Ich cechą jest też, że są bardzo
ciężko-strawne, zaś po zjedzeniu zalegają w
żołądku całymi dniami jakby ktoś najadł się
cegieł. W Malezji można je dostać praktycznie
na każdym straganie, nie ma więc trudności
w ich spróbowaniu. Trzeba jednak uważać aby
jeść je natychmiast po wyjęciu z kokona, bowiem
potem szybko się psują - dla Europejczyka
zaś zjedzenie takiego zepsutego-starego owocu
zwykle oznacza zatrucie pokarmowe oraz
konieczność spędzenia reszty wakacji w
ubikacji (jak to opisałem w punkcie #J1 poniżej).
Z poza-kulinarnych właściwości "nangka" albo
"jackfruit" na uwagę zasługuje ich rzekoma
zdolność do leczenia przewlekłego kaszlu.
Niewielu bowiem ludzi wie o tej ich zdolności.
Ponadto, zdolność ta przez wielu Chińczyków jest
też poddawana w wątpliwość i wymaga dalszych
testów czy potwierdzeń, ponieważ Chińczycy
twierdzą, że leczenie bólów gardła, kaszli i
przeziębień wymaga "chłodzącej" energii "yin",
której owoce "nangka" NIE mają. Tymczasem
jakoby folklor Malejów twierdzi, że nic tak dobrze
nie leczy przewlekłego kaszlu, jak zjedzenie dużej
porcji tych owoców. Osoba z Malezji która mnie
poinformowała o tym folklorystycznym twierdzeniu
Maleyów zapewniała mnie również, że miała kiedyś
przewlekły (chroniczny) kaszel, który opierał się
wszelkim medykamentom i wszelkim jej wysiłkom
aby go uleczyć, jednak który zdołała wyleczyć właśnie
poprzez zjedzenie w przeciągu dwóch dni dwóch
100 gramowych porcji tych owoców - zaraz potem
jak przypadkowo dowiedziała się od kogoś o ich
leczniczych właściwościach.
Podobno wymogiem zachowania ich kaszel-leczących
cech jest, że owoce "nangka" ("jackfruit") zjada
się na surowo natychmiast po ich wyjęciu z kokona,
oraż że NIE są one myte przed zjedzeniem (normalnie
bowiem wiele osób po zakupie najpierw owoce
te myje ze względów higienicznych, a dopiero
potem je zjada). W 2010 roku tak się złożyło, że
przyleciałem do Malezji kiedy właśnie trapił mnie
paskudny, przewlekły kaszel i faktycznie kaszel ten
wyleczyłem zjadeniem sporej ilości owocu "nangka"
i piciem dużych ilości "kokosowej wody" -
tak jak opisuję to dokładniej w punkcie #F3
i w podpisie pod "Fot. #F3" ze strony o nazwie
malbork.htm.
Niestety, do dzisiaj NIE jestem pewien co mi wówczas
pomogło - czy owe "nangka" czy też "woda kokosowa".
Natomiast w 2014 roku, definitywnie mojego kaszlu NIE
wyleczyły ani owoce "nangka" ani też "woda kokosowa" -
co dokładniej wyjaśniłem w punkcie #C7 strony o nazwie
healing_pl.htm.
Z tego co pamiętam, to typowo w Europie bardzo
rzadko zjadamy owoce w formie innej niż na surowo.
Oprócz używania ich do sporządzania zup, kompotów, marmolad i dżemów,
oraz jako wypełnienia do najróżniejszych ciast, tylko jabłka czasami
zjada się po po uprzednim ich upieczeniu w rodzaju jakby naleśnika.
Czasami też harcerze pieką sobie marchew nad ogniskiem. Tymczasem
w krajach tropikalnych, niezależnie od jedzenia opisanych tu owoców
na surowo, oraz niezależnie od ich używania do takich samych celów
jak w Europie, niemal wszystkie owoce zjada się tam także po ich
uprzednim ugotowaniu lub pieczeniu. Jednym z takich owoców często
zjadanych po upieczeniu, jest opisywany tutaj "jackfruit" - jadany
tam w wielu najróżniejszych formach. W Malezji można go np. kupić
na straganach obtoczony w mące i upieczony w oleju jak nasze frytki.
Smakuje wówczas wyśmienicie. Podobnie obtoczone w mące i upieczone
jak frytki sprzedawane są tam owoce "chempedak" opisane w poprzednim
punkcie, najróżniejsze odmiany bananów, a także kilku innych opisanych
na tej stronie owoców.
Po zjedzeniu owoców "jackfruit" pozostaje po
nich cała kupa kasztanów. Kasztany te też są
jadalne, tyle że NIE na surowo. Gotuje się je
i praży w dokładnie taki sam sposób jak kasztany
pozostałe po zjedzeniu owoców "chempedak"
opisanych w poprzednim punkcie. Po ugotowaniu
lub prażeniu smakują one też niemal dokładnie
tak samo jak kasztany owocu "chempedak".
Fot. #H3: Przydrożne stoisko z Malezji sprzedające
tropikalne owoce zwane "nangka" albo "jackfruit".
("Nangka" jest nazwą tego owocu w języku Malejów,
natomiast "jackfruit" jest angielską nazwą tego samego
owocu.) Właściwie to owoce "nangka" zwane też
"jackfruit", są bardzo podobne do tropikalnych owoców
zwanych "chempedak" - pokazanych na "Rys. #H2".
Oba te rodzaje owoców są tak do siebie podobne
zarówno zewnętrznie i wewnętrznie, że normalny
Europejczyk zwykle nie potrafi ich od siebie odróżnić.
Różnice są jednak odnotowalne. Np. owe zielone
kokony owoców "nangka" są niemal dwa razy większe
niż kokony u "chempedak", bo około pół metra (50 cm)
długie, oraz około 20 cm średnicy. Kokony "chempedak"
mają też jakby niewielkie, tępe kolce na zewnętrznej
skórze, natomiast "nangka" albo "jackfruit" mają skórę
gładką bez kolców, chociaż też wyglądająca jak skóra
węża. Z kolei miąsz "chempedak" jest brązowawy,
podczas gdy miąsz "nangka" - pomarańczowy.
"Chempedak" mają silny zapach - którego NIE
wszyscy lubią, zaś "nangka" są niemal bez zapachu.
(Kliknij na powyższe zdjęcie aby oglądnąć je w powiększeniu,
albo też
kliknij tutaj aby zobaczyć jak inne stoisko z owocem "jackfruit" wygląda w zbliżeniu.)
Odnotuj, że oprócz kształtnej malezyjskiej
sprzedawczyni oraz typowej ulicy Kuala Lumpur,
po lewej stronie powyższego zdjęcia stoiska
przydrożnego są widoczne dwie połówki właśnie
sprzedawanego dużego owocnika "nangka".
Po prawej stronie stoiska widać niejadalną skórę
i bezużyteczne pozostałości owocników pozostałe
po wyjęciu z nich smakowitych owoców. Natomiast
w górnej części stoiska widać rządek plastykowych
torebek z już powyjmowanymi, gotowymi do zjadania
owocami nangka. (Cena takiej jednej torobki o wadze
około 100 gram, w 2008 roku wynosiła 2 Ringgit.)
Po otwarciu owoce
"jackfruit" wyglądają niemal identycznie jak owoce "chempedak"
pokazane na zdjęciach "Fot. #H2b" i "Fot. #H2c". Jedyna różnica w wyglądzie
to ich pomarańczowy kolor. Jednak różnica w smaku jest zasadnicza.
* * *
Po wzgędem zawartej w sobie energii "jackfruit"
należą do owoców "mokro-rozpalających".
Chińczycy zalecają umiarkowanie w ich jedzeniu.
Należy też zadbać aby ich zjedzenie neutralizować
natychmiastowym zjedzeniem czegoś "chłodzącego".
#H4.
Rambutan i "pulasan":
"Rambutan" rośnie w kolczastych osłonach
podobnych do osłon w jakich rosną nasze kasztany. Ma on też przybliżoną wielkość
małego kasztana w kolczastej osłonie. Tyle że osłony rambutana po dojrzeniu
zmieniają kolor z zielonego na ciemno-czerwony. Po obraniu z owej czerwonej
osłony, w środku znajduje się galaretowaty, przeźroczysty owoc o wielkości jajka
gołębiego. W środku owocu zawarta jest podłużna pestka, dosyć podobna do
pestki z daktyla. Pestka ta jest chrupka i jadalna. Można ją jeść w całości.
Niektórzy lubią jej zjadanie, chociaż przez większość koneserów tego owocu
jest ona po prostu wyrzucana. Jedzony jest przez nich tylko galaretowaty,
przeźroczysty owoc.
Rambutan posiada bardzo
do siebie podobnego krawniaka w postaci malezyjskiego owocu zwanego
"pulasan". Słowo "pulasan" w języku malezyjskim oznacza "ukręcać".
Wywodzi się ono z faktu, że aby dostać się do owocu zawartego w
jakby kolczastej osłonie, osłonę tą trzeba "ukręcać" oboma rękami.
Przy takim "ukręcaniu" osłona ta pęka, otwierając dostęp do jadalnego
owocu zawartego w jej środku. Osłonę owocu "pulasan" można odróżnić
od osłony owocu "rambutan" po tym, że ma ona grubsze jakby "igły".
U rambutana "igły" te są tak cienkie jak włosy. Jednak "igły" u obu tych
owoców są miękkie i nie ranią rąk podczas otwierania. Smak obu tych
owoców (tj. rambutan i pulasan) jest niemal identyczny i dla Europejczyka
pozostaje on nieodróżnialny od siebie. Miejscowi twierdzą jednak, że
"pulasan" jest słodszy i dorodniejszy. Dlatego też zwykle jest droższy.
Po wzgędem zawartej w sobie
energii, "rambutan" oraz "pulasan" oboje należą do owoców "mokro-rozpalających".
Chińczycy zalecają więc umiarkowanie w ich jedzeniu. Należy też zadbać aby
ich zjedzenie neutralizować natychmiastowym zjedzeniem czegoś "chłodzącego".
Fot. #H4: Tropikalny owoc malezyjski nazywany
"pulasan". Należy on do tej samej rodziny co "rambutan".
Faktycznie dla Europejczyka jego wygląd i smak jest
nieodróżnialny od owocu "rambutan". W środku talerza
widoczne są 3 całe owoce. W dole pokazane są 2 owoce
po obraniu ich z kolczastej osłony (podobnej do osłony
naszego kasztana). W górnej części zdjęcia widać dwie
puste takie osłonki pozostałe po wyjęciu z nich owocu.
Pokazany na tym zdjęciu owoc "pulasan" jest
ogromnie podobny do owocu zwanego "rambutan".
Tyle że "kolce" na jego osłonie są nieco grubsze
niż w rambutanie. Rambutan zaś jest jednym
z bardziej popularnych owoców tropikalnych.
Rambutan i pulasan są owocami sezonowymi.
(Podobnie jak truskawki w Polsce.) To zaś
oznacza, że NIE można ich kupić w każdym
dniu roku, a jedynie w czasie kiedy właśnie
jest na nie sezon. Jeśli jest się w tropiku w
ich sezonie, warto sobie ich pojeść. Mają
one bowiem doskonały, dosyć unikalny,
słodko-kwaskowaty, orzeźwiający smak.
Można też je zakupić na niemal każdym
straganie.
#H5.
"Rambai":
"Buah rambai" jest to ogromnie rzadki
i trudny do zdobycia owoc tropikalny.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wyglądają owoce "buah rambai".)
Miejscowi w Malezji nazywaja go "buah rambai", ponieważ
słowo "buah" znaczy "owoc" - stąd "buah rambai"
dosłownie znaczy "owoc rambai". Muszę się tutaj
przyznać, że chociaż na niego "polowałem" przez
wiele lat, po raz pierwszy udało mi się go spróbować
dopiero w sierpniu 2008 roku. Jego smak mi osobiście
przypominał smak bardzo słodkich polskich
czerwonych pożeczek - tj. jest słodko-kwaskowaty
z owym charakterystycznym przyjemnym w jedzeniu
posmakiem pożeczkowym. Niestety, w owocu tym
jest niewiele do jedzenia. Niemal całe jego wnętrze
wypełnione jest bowiem przez dwie duże, płaskie
pestki podobne do pestek dyni, pokryte jedynie
odrobiną jadalnej, mlecznej galarety.
Stąd miejscowi koneserzy zjadają go
z owymi pestkami. Pestki te mają jednak po dwa
ostre czubki, które wcale NIE zachęcają do ich
połykania. Dlatego osoby takie jak ja, które zechcą
spróbować jego smaku, jednak NIE mają odwagi
połykać jego ostrych pestek, muszą nastawić się
że raczej można go sobie tylko polizać, a NIE pojeść.
Na dodatek owa jadalna galareta jest jakby poprzyszywana
do pestek jakąś włóknistą substancją. Jeśli więc się
NIE chce połykać jej razem z pestkami, wówczas jest
sporo uciechy w obdzieraniu pestek z owych jadalnych
włókien i galarety.
Swoim wyglądem zewnętrznym mi osobiście
"rambai" przypomina brudne, podstarzałe
winogrona - w środku których zawarta jest
jakby mleczna galareta z dwoma dużymi
płaskimi pestkami. Zewnętrznym wyglądem
jest on więc dosyć podobny do "langsat".
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak wyglądają owoce "rambai".)
Jak to wyjaśniam w punkcie #G2 tej strony, w
tropiku istnieje wiele innych owoców o wyglądzie
bardzo podobnym do "rambai". Poza "rambai",
wszystkie owe inne owoce można jeść na
kilogramy, zaś nasze ciało niemal NIE odczuwa
żadnej różnicy. Jednak "rambai" jest inny.
Zawiera on substancje i minerały, które
wywierają wyraźnie odnotowalny wpływ na
nasze ciało. Ja wpływu tego NIE nazwałbym
negatywnym. Przykładowo, folklor twierdzi że
jednym z jego objawów jest odprężający sen.
Podobno "rambai" jest jakby naturalną "tabletką nasenną".
Ja osobiście wkładam wiele wysiłku umysłowego
w moją twórczą pracę. Wynik tego jest taki że mój
sen NIE należy do najlepszych. Spróbowałem
więc działania "rambai" jako owej naturalnej
"tabletki nasennej". Jak się okazało, owoc ten
wcale NIE zwalił mnie z nóg ani NIE spowodował
natychmiastowego zaśnięcia. Faktycznie po
jego zjedzeniu miałem trudności z zaśnięciem
takie jak zwykle. Jak zwykle też aż kilka razy
budziłem się w nocy. Jednak na przekór tego
następnego dnia czułem się bardziej wypoczęty
niż zwykle, zaś mój umysł pracował lepiej. Coś
więc jednak jest w owym "rambai".
Ja osobiście rekomendowałbym ostrożne spróbowanie
"buah rambai" z uwagi na jego dziwny wpływ
na układ trawienny. Wpływ ten najlepiej jest
oddany przez Chińczyków którzy mają zwyczaj
nazywania wszystkiego po imieniu i to w raczej
dosadny sposób. Chińczycy kolokwialnie owoc
ten nazywają "osi son" - co dyplomatycznie się
wyrażając oznacza "kwaśna kupa". Otóż po
najedzeniu się tego owocu ma się właśnie
wrażenie że nasza kupa jest "kwaśna". I to
wcale w tym celu NIE trzeba nazjadać się
jego twardych pestek. Dziwnie, bowiem
owoc ten ani NIE utwardza ani też NIE
rozmiękcza naszej kupy. Wcale też NIE
powoduje np. dodatkowego biegania do
ubikacji. Jednak po wyjściu do toalety
faktycznie ma się wrażenie jakby kupa
ta stała się "kwaśna". Choćby więc tylko
po to aby doświadczyć owego dziwnego
wrażenia, warto spróbować ów nietypowy
owoc. Wszakże jest on potem źródłem
wielu sensacji i uciechy raczej niezwykłego
rodzaju.
Część #I:
Owoce ciepłych krajów (niekoniecznie "tropikalne") których cechy też warto poznać:
#I1.
Persimon:
Owoce "persimon" nie przez każdego są
lubiane. Powodem jest, że sporo z nich
posiada niezbyt unikalny smak - szczególnie
jeśli wyrastają one bez wystarczającej ilości
słońca (np. w Nowej Zelandii). Takie niedosłonecznione
persimonki faktycznie też smakują trochę podobnie jak europejska
czerwona marchewka upieczona w ogniu harcerskiego obozu.
Jeśli jednak wyrastają one w dobrze nasłonecznionym
obszarze, np. w Izraelu, ich smak zaczyna być doskonały.
Owoce "persimon" rosną w krajach strefy
umiarkowanej, nie zaś tropikalnej. Przykładowo
rosną one w Chinach, Tajwanie, Korei, Nowej Zelandii,
Izraelu, USA, Włoch, oraz całym szeregu innych
krajów. Jednak kraje tropikalne ze strefy Pacyfiku
importują duże ich ilości ponieważ zostały one tam
rozpragowane przez Chińczyków którzy zjadają je
często w celach leczniczych.
Owoce "persimon" mają wysoce przydatną cechę
regulowania (zagęszczania) produktów układu
trawiennego i czynienia tych produktów bardziej
stałymi i solidniejszymi. Ich niezwykłość polega
przy tym na tym, że utwardzając nieco kupę nigdy
nie powodują one zatwardzenia. Działają więc nieco
odwrotnie do owoców bananowych i do mango. Jeśli więc
w przeszłości ktoś miał rozstrojony żołądek i nieregularną lub
zbyt rzadką kupę, wówczas zwykle objadał się suszonymi "persimonami".
(Powodem dla jakiego objadał się suszonymi persimonami,
a nie świeżymi, jest że suszone są dostępne o każdej porze roku,
podczas gdy świeże można zakupić jedynie w ich sezonie.)
Po wzgędem zawartej w sobie energii, "persimon"
należą do owoców "yang" czyli "rozpalających".
Chińczycy zalecają umiarkowanie w jego jedzeniu.
Należy też zadbać aby ich zjedzenie neutralizować
zjedzeniem czegoś "chłodzącego".
Fot. #I1: Mieszanina trzech rodzajów tropikalnych owoców.
Obejmuje ona (od lewej): (1) wielkie jak głowa ludzka "pomelo" o
zielonkawym kolorze ("pomelo" pokazane jest także na zdjęciu "Fot. #E2"),
(2) okrągłe "mangosteen" wielkości średniego jabłka (te poniżej,
wyglądające jak europejskie jagody, ale o wielkości jabłka), oraz
(3) owoce "persimon" (te wyżej, po prawej, o wyglądzie i kolorze
małych dyni wielkości naszego typowego jabłka). Jedna z najsmaczniejszych
wersji owoców "persimon", importowana z Izraela, zwana jest też
"shanon fruit".
#I2.
Owoc "kiwi" (tj. "kiwi fruit" - zwany także "Chinese gooseberry"):
Faktycznie "kiwi fruit" nazywa się "Chinese
gooseberry" - co znaczy "chiński agrest".
Oryginalnie wywodzi się on bowiem z Chin.
Jednak nie mając własnych owoców jadalnych -
tak jak to wyjaśnia punkt #C1 na stronie o nazwie
newzealand_visit_pl.htm,
Nowozelandczycy tylko "podebrali" ów "chiński
agrest" na swój własny owoc i przemianowali
jego nazwę na owoc "kiwi". Obecnie pretendują,
że jest on ich "rodzimym" owocem. Podobnie
jak "persimon" z punktu #I1 powyżej, także
"kiwi" jest owocem krajów umiarkowanych,
np. Chin, Nowej Zelandii, Włoch, itp.
Podobnie jak europejski "agrest", w naturze owoc
"kiwi" też występuje w dwóch zasadniczych
odmianach "naturalnych", mianowicie w odmianie
"żółtej" (taż nazywanej "złotą") - która jest bardzo
słodka, oraz w odmianie "zielonej" - która typowo jest
znacznie kwaśniejsza. Niestety, jest on też podatny
na formowanie licznych mutacji z pomocą tzw.
"inżynierii genetycznej". Stąd w Nowej Zelandii
za pośrednictwem owej inżynierii genetycznej
ostatnio zaczęto mnożyć również liczne jego
"nienaturalne" odmiany - np. odmianę "niebieską".
Plantacje owocu "kiwi" typowo dają bardzo obfite
plony. Dlatego w krajach gdzie jest on produkowany
należy on do najtańszych owoców. Przykładowo
w Nowej Zelandii w jego "sezonie" można tam kupić
kilogram "zielonej" odmiany (tj. tej kwaśniejszej) owoców
"kiwi" w cenie poniżej jednego miejscowego dolara.
(Jednak poza sezonem owoc ten jest raczej drogi.)
Odmiana "żółta" - ta słodsza, zwykle kosztuje co
najmniej dwa razy więcej od odmiany "zielonej".
Owoc "kiwi" jest naprawdę doskonały do regulacji
(rozmiękczania) naszej kupy. Żaden inny owoc
NIE jest aż tak efektywny jak "kiwi" jeśli ktoś ma
zaparcie. Ponadto podczas eliminowania zaparć
NIE wprowadza on sobą żadnych niepożądanych
skutków ubocznych. To dlatego jego działanie
już raz wspominałem w punkcie #D3 o bananach.
Jeśli więc ma się częste zatwardzenia, nic tak
szybko, efektywnie, oraz naturalnie ich nie eliminuje
jak właśnie zjadanie sporej ilości owocu "kiwi".
"Kiwi" jest też dosłownie upakowany witaminą
C oraz różnymi ważnymi dla zdrowia mikroelementami.
To zaś w zestawieniu z jego niezbyt wysoką ceną
powoduje że warto się nim objadać kiedy ma się
taką możliwość. W przypadku zaś potrzeby zdrowotnej
w czasie gdy brak nam tego owocu, zamiast niego użyć
też możemy europejskiego agrestu który pobudza
bardzo podobne następstwa.
Po wzgędem zawartej w sobie energii, owoc
"kiwi" należy do owoców "yin" czyli "chłodzących".
Ponieważ w dzisiejszych czasach ludzie typowo
zjadają nadmierne ilości niczym nie zbalansowanej
żywności "rozpalającej" (tj. "yang"), częste jedzenie
tanich owoców "chłodzących", takich jak "kiwi",
jest zdrowe i wysoce rekomendowane.
Część #J:
Inne niezwykłe owoce i korzenie strefy Pacyfiku,
których niezwykłe cechy warto poznać:
#J1.
Życiodajna tapioca:
Tapioca (czytaj "tapioka") znana też pod innymi
nazwami - np. "Cassava" z Fiji (czytaj "Kasawa"),
faktycznie wcale nie jest owocem. Jest ona rodzajem
jadalnego korzenia, czyli jakby tropikalną odmianą
naszego buraka czy marchwi pastewnej.
(Kliknij tutaj aby zobaczyć jak taki korzeń tapioka wygląda.)
Niemal jedyne co ją łączy z tropikalnymi
owocami, to fakt że na targowiskach
z tropikalnych krajów owa "tapioca"
sprzedawana jest zwykle na tych samych
straganach na których sprzedają tam
poprzednio opisywane owoce. Tyle,
że w niektórych częściach świata
tapioca może być znana pod odmienną
nazwą (np. w Fiji nazywają ją "cassava").
Tropikalny korzeń "tapioca" ma jednak
jedną zasadniczą zaletę, która zadecydowała
że go tak dokładnie opisuję na niniejszej
stronie poświęconej owocom. Mianowicie,
tapioca jest w stanie zaoszczędzić nam wielu
cierpień. W sposób niemal natychmiastowy leczy ona bowiem
nawet najsilniejszą biegunkę. Biegunka zaś w krajach tropikalnych
jest jednym z nazacieklejszych wrogów Europejczyków.
Można ją tam dostać praktycznie od wszystkiego, np. od
wypicia nieprzegotowanej wody, od użycia miejscowego lodu,
od nalania wypijanego napoju do szklanki umytej przez miejscowych,
a nawet od zjedzenia owocu który został rozkrojony kilka
godzin wcześniej (dlatego Europejczycy nie powinni jeść
w tropiku owoców, które nie zostały rozkrojone w ich obecności,
znaczy tuż przed zjedzeniem). W tropiku zaś mikroorganizmy
które powodują biegunkę są ogromnie złośliwe. Kiedyś
potrafiły one nawet uśmiercić nieostrożnego przybysza z
Europy. Jeśli więc dostanie się tam biegunki, wówczas
niemal wyrywa ona z nas wnętrzności. Dokumentnie też
psuje nasz pobyt w tropiku. Wszakże po jej dostaniu,
praktycznie całą resztę swoich wakacji, a także całą drogę
powrotną w samolocie, zwykle spędza się później w toalecie. Wobec
tropikalnej biegunki, europejskie nowoczesne medykamenty
są też niemal zupełnie bezradne. Nie są jej w stanie wyleczyć.
Ale tapioca może. Ja osobiście zawdzięczam korzeniowi tapioca
wiele zaoszczędzonych cierpień, jeśli nie wiele pobytów w
szpitalu, a być może nawet ocalone życie. Sporo bowiem razy
podczas mich profesur w tropiku miałem paskudne zatrucia
pokarmowe i okropnie silne biegunki. W jednym przypadku
rozważałem już nawet napisanie testamentu. Jednak tapioca
zawsze w końcu je leczyła i to w mgnieniu oka. Dlatego piszę
tutaj o tym życiodajnym korzeniu. Warto bowiem aby wszyscy
poznali jej życiodajne własności.
Jeśli ja sam
w tropiku dostaję biegunki, wówczas natychmiast staram się
uczynić co następuje. Najpierw udaję się na najbliższe targowisko
z owocami i warzywami oraz zakupuję tam sobie jeden korzeń
tapioca o średniej wielkości (tj. około 1 kg). Po powrocie do
miejsca zamieszkania obieram tapioca z zabrudzonej glebą
skóry - tak jak normalnie czynię to z ziemniakami, kroję ją
na mniejsze części - tak jak to czynię z ziemniakami przed
gotowaniem, a następnie wkładam ją do garnka z wodą
(też tak jak to czynię przy gotowaniu ziemniaków) oraz solę
do smaku. Potem tapiokę tą gotuję w wodzie aż się rozgotuje
w rodzaj płynnej, gęstej, galaretowatej zupy. (W dawnych
czasach polscy kucharze ten rodzaj zupy nazywali "polewka".
Po dodaniu do niej kilku przypraw i odrobiny śmietany, zupa
ta może nabrac naprawdę doskonalego smaku. Oczywiście,
dla wyleczenia biegunki, wcale nie trzeba jej czynić aż
tak smakowitą, a wystarczy że do korzenia tapioca doda
się jedynie wody i soli.) Po sprawdzeniu że "polewka"
ta jest dosolona do smaku (jeśli nie, wówczas ją dodatkowo
dosalam), wypijam ją jak zupę, wyjadając równocześnie
nierozgotowane resztki tapioca które ostały się po ugotowaniu.
(Normalnie owa polewka i nierozgotowana reszta tapioki
okazują się mieć bardzo przyjemny smak - chyba że ją
albo przesoliłem, albo zapomniałem posolić.) Aby skutecznie
wyleczyć biegunkę potrzebuję wypić i zjeść około pół litra
tej gęstej polewki z kawałkami tapioca, czyli skonsumować
jej objętościowy odpowiednik dla jednego typowo jedzonego
przez siebie posiłku. W krótkim czasie po tym wypiciu polewki
i zjedzeniu stałej tapioki, moja biegunka zanika "jakby ktoś
ją ręką odjął". Dla upewnienia się że wyleczenie jest trwałe,
po kilku godzinach - kiedy ponownie zgłodnieję, powtarzam
zabieg jedzenia i picia podobnej ilości polewki i kawałków
tapioca.
Oczywiście,
Anglicy mają powiedzenie "prevention is better than cure"
(tj. "zapobieganie jest lepsze od leczenia"). W tropiku lepiej
więc zapobiegać zatruciu pokarmowemu, niż je potem leczyć.
Zapobiegać zaś mu można poprzez pozostawanie bardzo
ostrożnym co się tam je i pije. Przykładowo, na przekór że
każdego roku spędzam swoje wakacje właśnie w tropiku,
oraz że objadam się tam i zapijam miejscowymi łakociami
do woli, ja osobiście nie miałem już tam zatrucia pokarmowego
ani biegunki od czasu gdy przyjąłem zasadę że jem tam
i piję tylko to o czym logika mi podpowiada że jest to
sterylne. Znaczy: (1) jem tam tylko to co wiem że zostało
zagotowane lub upieczone tuż przed podaniem mi do zjedzenia,
(2) upewniam się aby jeść tylko owoce które zostały otwarte
lub rozkrojone tuż przed jedzeniem - najlepiej w mojej
obecności, (3) nie spożywam miejscowej zimnej wody ani
lodu, (4) z lokalnie przygotowanych napoi piję tylko gorące,
niedawno zagotowane napoje, napoje butelkowane lub
"can'owane", lub też wodę z właśnie otwartych kokosów
(której sterylność opisuję w punkcie #D1 tej strony). Owe
proste zasady, połączone z pedantycznym utrzymywaniem
higieny i czystości poprzez np. dokładne mycie rąk przed
jedzeniem, mycie zjadanych owoców, wyparzanie czy choćby
tylko wycieranie serwetką naczyń i stojadeł przed użyciem,
skutecznie chronią przed zatruciem i kłopotami żołądkowymi.
Proszę odnotować, że lecznicze własności korzeni
tapioka opisane są również na stronie internetowej
healing_pl.htm - o folklorystycznych metodach naturalnego uzdrawiania,
na której pokazane jest także zdjęcie kilku owych
korzeni. Krótko wspominane są one też na stronie
plague_pl.htm.
Fot. #J1: Nie, to wcale nie jest "tapioca".
Korzenie tapioki pokazane są na zdjęciu
"Fot. #B1" z odrębnej strony internetowej o
uzdrawianiu(kliknij tutaj aby zobaczyć taki korzeń tapioka).
Powyższe zaś zdjęcie pokazuje "persimony". Trzy z nich
są świeże, czyli są to te same owoce które również w
stanie świeżym pokazane były na zdjęciu "Fot. #I1" powyżej.
Z kolei dalsze dwa persimony z powyższego zdjęcia są
pokazane już po ususzeniu. (Jak widać po wysuszeniu
zamieniają się one w białe, okrągłe "placki", ocukrzone
swoim wlasnym naturalnym cukrem.)
W takim wysuszonym stanie można je zakupić w sklepach
spożywczych tropikalnych krajów. Są one tam powszechnie
dostępne, ponieważ suszone persimony przez Chińczyków
używane są w celach leczniczych. Mianowicie regulują one
i utwardzają kupę. Działają więc nieco podobnie jak tapioca,
tyle że ich działanie jest znacznie łagodniejsze od działania
tapioca.
Ja od
dłuższego już czasu staram się sfotografować tapioca
i pokazać jej wygląd na swoich stronach internetowych.
Pechowo jednak zawsze z jakichś powodów mi się to
nie udaje. Dlatego tutaj tylko opiszę jej wygląd. Z wyglądu
tapioca przypomina europejskiego buraka cukrowego,
albo oblepioną błotem ogromną marchew pastewną.
Ma ona kształt stożkowy z grubsza przypominający
ogromną marchew. Rośnie wszakże pod ziemią tak
jak nasza marchew lub buraki. Jest jednak od typowej
marchwi znacznie większa. W najszerszym miejscu
jej średnica może bowiem przekraczać 10 cm. Jej
powierzchnia jest też ciemno-szara tak jak błoto.
Pokryta jest bardzo chropowatą ciemno-szarą
skórą i zwykle cała oblepiona cieniutkimi korzonkami
oraz resztkami gleby w której rosła.
Chińska
nazwa dla tapioca brzmi "mook si", co tłumaczy się
jako "drewno". Ponieważ tapioca rośnie w glebie jak nasze
buraki, dla Chińczyków symbolizuje ona "zakopane drewno"
czyli czyjąś "trumnę". Z tego powodu w okolicach ważnych
świąt, takich jak np. Chiński Nowy Rok, Chińczycy nie lubią
widoku "tapioka". Jej widok traktują wówczas jako "zły omen"
sugerujący czyjąś śmierć. W okolicach Chińskiego Nowego
Roku, Chińczycy nie sprzedają więc tapioca na swoich
straganach. Ponieważ zaś są oni jedynymi którzy sprzedają
tą roślinę, zaś ja ostatnio przebywam w tropiku zawsze
właśnie w okolicach Chińskiego Nowego Roku, to wyjaśnia
dlaczego nie jestem tu w stanie pokazać jej zdjęcia.
Tapioca
jest rośliną tropikalną. W Polsce zapewne nie można
jej zakupić w stanie świeżym, aby skorzystać z jej
doskonałych własności wyciszania biegunki. Na szczęście
wysuszona i sproszkowana tapioca eksportowana jest
z krajów tropikalnych do wielu krajów świata (np. do Nowej
Zelandii). Tyle że znana jest tam pod nieco inną nazwą.
Nazywa się ją tam "krochmalem z tapioki" (po angielsku
"tapioca starch"). W Nowej Zelandii taką wysuszoną i
sproszkowaną wersję tapioca importowaną z Tailandii
zdołałem zakupić pod nazwą "Tapioca Starch" - co na
język polski tłumaczy się właśnie jako "krochmal z tapioki".
Uczyniłem to kiedy po powrocie z wakacji w tropiku,
podczas których zdołałem uchronić się od nawet
najlżejszego zatrucia pokarmowego, niespodziewanie
dostałem zatrucia i paskudnej biegunki już w Nowej
Zelandii po zjedzeniu czegoś w restauracji "Mac Donald".
Aby więc po kilku dniach spędzonych w toalecie wyleczyć
tą paskudną biegunkę właśnie za pomocą tapioca
sprawdzonej już wielokrotnie w działaniu, zacząłem
w sklepach nowozelandzkich desperacko poszukiwać
tej życiodajnej rośliny. Znalazłem
ją w formie "krochmalu z tapioki" (tj. "tapioca starch").
Natychmiast zagotowałem kilka jej łyżek rozpuszczonych
w wodzie otrzymując rodzaj galaretowatej zupy, niemal
identycznej do owej "polewki" którą otrzymuje się z
rozgotowania świeżego korzenia tapioca - jak to wyjaśniłem
w prawej kolumnie od tego miejsca. Po wypiciu około pół litra
tej "polewki" ponownie biegunka zniknęła "jakby ręką odjął".
Czyli ów "tapioca starch" (tj. "krochmal z tapioki") okazał
się równie efektywny w leczeniu biegunek jak świeża
tapioca. Warto więc wiedzieć o owej życiodajnej cesze
korzeni tapioca i krochmalu tapiokowego. Może to
bowiem zaoszczędzić nam wielu cierpień i kłopotów.
Tapioka
posiada cały szereg zalet nad metodami leczenia biegunki
przez dzisiejszą (oficjalną) medycynę ortodoksyjną.
Przykładowo, jej efekty są natychmiastowe i piorunujące.
Praktycznie nie znam żadnego innego lekarstwa które
leczyłoby biegunkę tak szybko i tak skutecznie jak ona.
Jest lekarstwem "naturalnym", dla którego nie odnotowalem
aby pozostawialo po sobie jakikolwiek efekt uboczny.
(Dla porównania, np. o węglu wiadomo, że posiada cechy
rakotwórcze. Jednak ów węgiel jest jednocześnie jednym
z "lekarstw" które na biegunkę oferuje nam medycyna
ortodoksyjna.) Tapioka wcale też nie smakuje jak lekarstwo,
a jak przyjemna "polewka" którą jest w stanie tolerować
nawet najwybredniejsze podniebienie.
Pod wzgędem zawartości energetycznej, "tapioca"
należy do pożywienia silnie "chłodzącego" ("yin").
W dawnych czasach Chińczycy zalecali umiarkowanie
w jego jedzeniu. Zalecali także, aby jego zjedzenie
neutralizować zjedzeniem czegoś "rozpalającego" -
szczególnie jeśli jedząca osoba jest kobietą. Jednak
w dzisiejszych czasach nadmiernego objadania się
przez ludzi jadłodajniową żywnością o "rozpalającym"
charakterze, to stare zalecenie wcale nie musi być
już tak pedantycznie przestrzegane - jak to wyjaśniłem
we wstępie do tej strony.
#J2.
Niezwykły afrykański "cudowny owoc"
który kwaśne zamienia na słodkie:
W zachodniej Afryce rośnie niezwykły owoc.
Popularnie nazywany jest on "miracle fruit"
czyli "cudowny owoc". Jeśli się go zje,
wówczas zmienia on w naszych ustach
smak wszystkiego co kwaśne na słodkie.
Po jego zjedzeniu można więc pić ocet litrami
mając uczucie że pije się słodkie winko, lub
objadać się cytrynami mając uczucie że się
zjada słodkie mandarynki. Ów niezwykły owoc
oficjalnie nazywa się synsepalum dulcificum.
Można go sobie zamówić z pomocą internetu,
za pośrednictwem którego sprzedaje się coraz
większe jego ilości. Ja jego opis znalazłem w
artykule "Miracle fruit can sweeten lemons" (tj.
"cudowny owoc może osłodzić cytryny"), ze
strony A18 nowozelandzkiej gazety
"Weekend Herald",
wydanie datowane w sobotę (Saturday),
June 7, 2008.
Opisywany tutaj "cudowny owoc" ma kształt
i wielkość małego żołędzia europejskiego.
Znaczy, ma kształt małej, wydłużonej elipsoidy
o jaskrawo-czerwonym kolorze. Zdjęcie
pokazujące jak on wygląda rosnąc na swym krzewie,
a także trzymany w moim ręku, czytelnik może zobaczyć
klikając na niniejszy (zielony) link,
który spowoduje jego załadowanie w odrębne okienko.
Zdjęcie to pstryknął mi w KL mój znajomy, Jonathan,
w niedzielę dnia 31 lipca 2016 roku. Ma ono bardzo
wysoką rozdzielczość, stąd czytelnik może sobie dowolnie
je powiększać aby dokładniej pooglądać uchwycone
na nim owoce oraz liście krzewu na jakim one rosną.
W tym samym dniu osobiście doświadczyłem też działania
owego owocu. Zjadłem bowiem wówczas cały "cudowny
owoc", poczym zjadłem niemal całą cytrynę - która po
owym owocu smakowała mi równie przyjemnie jak
słodko-kwaskowata mandarynka. Co ciekawsze,
ponieważ zjadłem go około południa, prawdopodobnie
spowodowana nim zmiana mojego smaku przedłużyła
się potem na resztę dnia, bowiem zarówno kiedy
potem jadłem lunch, a wieczorem jadłem obiad,
wszystkie dania i napoje w obu tych posiłkach
smakowały mi nietypowo słodko.
Warto odnotować, że zjadanie dużych ilości
kwaśnych potraw typowo jest bardzo dobre dla zdrowia.
Istnieje nawet wiele wysoce efektywnych "diet"
odchudzających, które bazują na jedzeniu dużych
ilości jakiejś kwaśnej (zwykle fermentowanej)
potrawy. Jedna z takich diet odchudzających
opisana jest w punkcie #B2 strony
korea_pl.htm - o tajemniczej, fascynującej, moralnej i postępowej Korei.
Inna taka dieta odchudzająca polega na piciu
każdego dnia określonej ilości octu lub soku z
cytryny. Jest jednak poważny problem z owymi
dietami. Wszakże nasze poczucie smaku NIE
znosi wszystkiego co silnie kwaśne. Dlatego taki
owoc który zmienia kwaśne na słodkie ma wartość
złota w dzisiejszym świecie pełnym grubasów
którzy chętnie by stosowali taką "kwaśną dietę" -
ale niestety, nie znoszą smaku wszystkiego co
kwaśne.
Z tego co słyszałem, owoc ten jest też zjadany
jako rodzaj "naprawiacza smaku" przez osoby,
które utraciły swe naturalne (pozytywne) poczucie
smaku w następstwie skutków ubocznych tzw.
"chemo-terapii" stosowanej w leczeniu raka.
#J3.
Korzeń chińskiej
białej rzodkwi (white radish),
która u mnie leczy kaszle (nawet
przewlekłe) lepiej niż antybiotyki:
W punkcie #B2 swej innej strony internetowej o nazwie
healing_pl.htm
opisałem sposób przyrządzania wywaru z korzenia chińskiej
białej rzodkwi (white radish),
której potężne zdolności lecznicze w moim ciele
eliminują wszelkie kaszle (nawet przewlekłe)
znacznie efektywniej niż antybiotyki.
Część #K:
Podsumowanie, oraz informacje końcowe tej strony:
#K1.
Podsumowanie tej strony:
W Europejskiej kulturze przywykliśmy,
że jeśli zachorujemy wówczas idziemy do lekarza który szprycuje nas
antybiotykami. Jeśli zaś owe antybiotyki nie pomogą, wówczas albo spędzamy
resztę życia pokaszlując, kwękając, lub nieustannie używając inhalatorów,
albo też odchodzimy na rentę inwalidzką i przeprowadzamy się do szpitala.
Tymczasem w tropikalnych kulturach model życia wcale tak nie wygląda.
Zresztą nawet takim być tam nie może, bowiem ludzie nie mają tam pieniędzy
na lekarzy, antybiotyki, ani szpitale. Dlatego w większości przypadków
ludzie zważają tam na to co i jak jedzą. Wszakże większość choróbsk wywodzi
się właśnie z jedzenia. Jak też się okazuje, są oni znacznie zdrowsi
oraz znacznie szczęśliwszy od Europejczyków. Być więc może warto zacząć
się dokładniej przyglądać ich filozofii jedzenia oraz ich metodom leczenia
się poprzez jedzenie. Wszakże angielskie powiedzenie stwierdza coś w
rodzaju "to co zjadamy czyni nas tym czym jesteśmy" (w oryginale
"we are what we eat"). Niniejsza strona internetowa dostarczyła podstawowych
informacji na temat filozoficznych fundamentów i ciekawostek ich jedzenia.
#K2.
Polskie literki:
W tekście tej strony starałem się używać
polskich literek. Szybko jednak odnotowałem,
że nie każdy serwer poprawnie koduje i
przesyla owe litery. Ponadto komputery
zdają się wyświetlać poprawnie polskie literki
tylko jeśli albo używają systemu operacyjnego
"Windows XP", lub jeśli ich Internet Explorer
został na nie ustawiony. (Aby ustawić swoją
przeglądarkę "Internet Explorer" na poprawne
odczytywanie polskich liter, trzeba kliknąć na
pozycję w jej menu oznaczoną "Widok"
(po angielsku "View"), zaś potem na opcję oznaczoną "Kodowanie"
(po angielsku "Encoding"). Kiedy zaś otworzy się submenu "Dalsze"
("More") z odmiennymi alfabetami, wybrać trzeba i włączyć kliknięciem
alfabet oznaczony "Srodkowoeuropejski (Windows)" (po angielsku
"Central European (Windows)").) Gdyby jednak i takie ustawianie nie
pomogło, wówczas na wszelki wypadek informuję, że jeśli u kogoś
w miejscu literek na ekranie pojawiają się jakieś dziwne znaczki,
to zapewne oznacza, że jego komputer nie wyświetla prawidłowo
polskich literek. W takim przypadku dobrze jest wiedzieć,
że wyświetlane znaczki oznaczają co następuje:
"ą" = "a" z ogonkiem, "Ą" = "A" z ogonkiem,
"ć" = "c" z kreską, "Ć" = "C" z kreską,
"ę" = "e" z ogonkiem, "Ę" = "E" z ogonkiem,
"ł" = "l" przekreślone, "Ł" = "L" przekreślone,
"ń" = "n" z kreską, "Ń" = "N" z kreską,
"ó" = "o" z kreską, "Ó" = "O" z kreską,
"ś" = "s" z kreską, "Ś" = "S" z kreską,
"ź" = "z" z kreską, "Ź" = "Z" z kreską,
"ż" = "z" z kropką, "Ż" = "Z" z kropką.
Oto wykaz polskich literek
jakie mogą wystąpić w moich tekstach:
ą ć ę ł ń ó ś ź ż (małe polskie literki)
a c e l n o s z z (łacińskie i angielskie odpowiedniki małych polskich literek)
Ą Ć Ę Ł Ń Ó Ś Ź Ż (duże polskie litery)
A C E L N O S X Z (łacińskie i angielskie odpowiedniki dużych polskich liter).
Powinienem tutaj dodać, że po
odnotowaniu mizernych efektów moich eksperymentów z użyciem polskich
literek, wcale teraz się nie spieszę z przeredagowaniem na polskie literki tej
części stron totalizmu które oryginalnie pisane były alfabetem angielskim (łacińskim).
#K3.
Jak
zreplikować
tą stronę w swoim własnym komputerze:
Dla niektórych czytelników zainteresowanych zagadnieniami poruszanymi
na niniejszej stronie internetowej, korzystne może się okazać posiadanie
we własnym komputerze repliki niniejszej strony internetowej
wraz z wszelkimi używanymi na niej ilustracjami, tekstami,
linkami, itp., oraz późniejsze przeglądanie tej strony
bezpośrednio z własnego komputera, a nie z internetu.
Wszakże w przypadku posiadania takiej własnej repliki,
nie jest się już zależnym od dostępu do internetu w przypadku
każdej chęci ponownego zaglądnięcia do tej strony lub
oglądnięcia czy wydrukowania którejś z użytych tutaj
ilustracji. Czekanie na otwarcie się niniejszej strony
jest także wówczas nieporównanie krótsze niż czekanie na
jej otwarcie się z internetu. Nie jest też wtedy już konieczne
znoszenie owego potopu najróżniejszych subtelnych przeszkod,
które zdają się prześladować moje strony internetowe niemal
tak jakby strony te były celowo sabotażowane przez jakichś
złośliwych "małych pozieleniałych UFOnautów". Dla tych więc
czytelników którzy zechcą sporządzić sobie replikę niniejszej
strony internetowej w swoim własnym komputerze, niniejszym opisuję
krok po kroku, jak tego dokonać. Opis ten wyjaśnia dokładnie jak
się przygotowuje tzw. "źródłowy" duplikat niniejszej strony,
czyli duplikat wykonany w języku programowania zwanym "HTML",
w którym strona ta oryginalnie została zaprogramowana. Taki
"źródłowy" duplikat jest na tyle użyteczny, że może on zostać
potem spożytkowany dla nauczenia się jak programować i zakładać
własne strony internetowe na dowolnym serwerze. (Wiadomo bowiem,
że browsery, w tym "Internet Explorer", pozwalają także na
relatywnie łatwe sporządzanie "obrazowych" kopii dowolnych
stron. Jednak owe kopie obrazowe nie mogą być użyte dla
zainstalowania na innych serwerach. Ponadto nie nadają się
one do stopniowego uzupełniania ich zawartości o dalsze strony,
ilustracje czy linki zreplikowane z innych stron internetowych.)
Nauczenie się więc z poniższej instrukcji jak sporządzać takie
dokładne kopie "źródłowe", jest pierwszym krokiem w kierunku
nauczenia się jak programować, zakładać, oraz przeglądać własne
strony internetowe. Oto owa intrukcja postępowania:
#0. Gotowa replika źródłowa?
(i to bez banerów). Jedna mała informacja, zanim w punktach #1
do #9 poniżej przytoczę dokładną procedurę sporządzania sobie
samemu źródłowej repliki niniejszej strony. Mianowicie, pod
niektórymi adresami podanymi w "Menu 3", taka źrółowa replika
niniejszej strony, wraz z wszystkimi jej folderami, plikami,
ilustracjami, itp., a na dodatek pozbawiona banerów reklamowych,
czeka w formacie ZIP, gotowa do załadowania do Twojego własnego
komputera. Wszystko co musisz uczynić aby ją sobie załadować,
to w "Menu 1" kliknąć na pozycję
"źródłowa replika tej strony".
Spróbuj to uczynić, bowiem taka źródłowa replika być może jest
nawet dostępna pod niniejszym adresem. Kiedy zaś taka replika
w ZIP załaduje się już do Twojego komputera, jedyne co należy uczynić
to UNZIPować ją na Twój dysk twardy. Po UNZIPpowaniu uformuje ona
odrębny folder, w którym znajdziesz nowy folder o nazwie "a_pajak",
zaś w owym nowym folderze będą zawarte gotowe do użycia wszystkie pliki,
podfoldery i ilustracje, wymagane dla uruchamiania i oglądania
niniejszej strony. (W przypadku jeśli masz już na swoim dysku
twardym folder zwany "c:\a_pajak" z innymi moimi stronami źródłowymi,
wystarczy abyś z owego nowego foldera "a_pajak" poprzerzucał
wszystkie pliki i podfoldery do posiadanego już wcześniej foldera
"c:\a_pajak".) Po tej informacji, wróćmy teraz do owej procedury
przygotowania przez Ciebie samego źrółowej repliki niniejszej
strony. Oto ona:
#1. Stworzyć nowy folder (zbior/directory)
o nazwie a_pajak (lub "archive_pajak") na dysku twardym "c:\" swojego komputera.
Folder ten będzie zawierał niniejszą stronę internetową wraz z używanymi przez nią
ilustracjami, a ewentualnie także dowolne inne moje strony wraz z ich ilustracjami.
W tym celu wystarczy uruchomić "Windows Explorer", oraz stworzyć nim folder nazywany
"a_pajak" na swoim dysku twardym. Folder ten będzie później używany do przechowywania
wszystkich tych moich stron internetowych oraz używanych przez nie ilustracji,
które ktoś zechce zawsze mieć pod ręką.
#2. Stworzyć nowe pod-foldery
(podzbiory/subdirectories) we wnętrzu foldera "a_pajak". Owe pod-foldery
będą zawierały poszczególne rodzaje tekstów i ilustracji ukazywanych
za pośrednictwem niniejszej strony internetowej. Oto wykaz nazw
pod-folderow (podzbiorów) wykorzystywanych przez niniejszą stronę
internetową:
flags - zawiera on sześć plików o nazwach de_flag.gif,
es_flag.gif, fr_flag.gif, it_flag.gif, pl_flag.gif, uk_flag.gif
w których zawarte są flagi Niemiec, Hiszpanii, Francji, Włoch,
Polski i Anglii używane przez niniejszą stronę internetową oraz
strony do niej pokrewne. Pliki te najłatwiej uzyskać poprzez
zdobycie dowolnych obrazów owych flag zapisanych w formacie
*.gif, oraz następne przemianowanie nazw tych plików na nazwy
wskazane powyżej.
fruit - zawiera on ilustracje tropikalnych owoców.
images - zawiera on tylko dwa zdjęcia tej strony, tj. 2 i 4(b)
(są to moje własne zdjęcia wykonane w różnych zakątkach świata).
W celu stworzenia tych pod-folderów wystarczy uruchomić "Windows
Explorer", oraz wygenerować nim owe podfoldery we wnętrzu foldera
"a_pajak", nadając im wskazane powyżej nazwy.
#3. Zachować kod źródłowy tej strony
w swoim folderze "a_pajak". W tym celu trzeba "kliknąć prawym przyciskiem" swojej
myszy kiedy się wskazuje na jakikolwiek obszar zadrukowany tej strony (np.
wskazuje tutaj). Małe menu powinno się pojawić, które ma pozycję "View Source"
(tj. "pokaż źródło"). Kliknij na tą pozycję, tak że kod źródłowy tej strony
pojawi się w edytorze tekstu nazywanym "Notepad". Kliknij na "File" menu w tym
"Notepad" i wybierz opcję "Save As..." (tj. "zachowaj jako"). Zachowaj kod
źródłowy ze swojego "Notepad" używając nazwy pliku "fruit_pl.htm" jako
"File name" tego kodu dla niniejszej strony, zaś podając foldera "c:\a_pajak"
jako "Save in" miejsce dla zachowania tego kodu. Odnotuj że strony wywoływane
z tej strony należy zachwywać pod nieco innymi nazwami, np.: "fruit.htm"
dla angielskojezycznej wersji tej strony, "oscillatory_chamber.htm" dla strony
o komorze oscylacyjnej, itp.
#4. Zachować ilustracje. Kliknij prawym
przyciskiem myszy na każdą ilustrację z tej strony lub ze stron z nią związanych,
potem wybierz opcje "Save Picture As". Wszystkie ilustracje owoców unikalne dla
tej strony zachowaj w subfolderze "fruit". Fotografie 2 i 4(b) zachowaj w
subfolderze "images". (Odnotuj że każda ilustracja wskazuje u dołu ekranu
browsera subfolder w jakim musi być zachowana.)
#5. Wyswietlić tą stronę w swoim komputerze.
Po zachowaniu tej strony, daje się ona wyświetlić w dowolnej chwili we własnym
komputerze, poprzez zwykłe wycelowanie na plik "fruit_pl.htm" (tj.
wycelowanie na kod źródłowy tej strony) używając w tym celu "Windows Explorer",
oraz następne podwójne kliknięcie na owym pliku. (Można też ją wyświetlić poprzez
wycelowanie na nią "Windows Explorer" i przyciśnięcie klawisza "Enter".)
Strony związane z niniejszą hyperlinkami, można wyświetlać albo poprzez kliknięcie
na owe hyperlinki kiedy ta strona jest pokazana na ekranie komputera, albo też
poprzez kliknięcie z "Windows Explorer" odpowiednio na "magnocraft.htm",
"oscillatory_chamber.htm", itp.
#6. Ustawić kody polskich literek. Trzecia
linia źródłowego programu HTML niniejszej strony oryginalnie jest zaprogramowana na
kod polskich literek w moim własnym komputerze i WINDOWS XP. Stąd ma ona postać:
META HTTP-EQUIV="Content-type" CONTENT="text/html; charset=CP-1250"
Jednak nie w każdym komputerze i nie dla każdej wyszukiwarki linia ta spowoduje
poprawne wyświetlanie polskich literek. Dlatego jeśli u Ciebie czytelniku zamiast
polskich literek wyświetlane są jakieś "krzaczki", zapewne to oznacza że w kodzie
źródłowym tej strony powinieneś sobie zmienić ostatni człon owej linii na odpowiedni
dla Twojego komputera i/lub Twojej wyszukiwarki. Dlatego spróbuj w linii tej
symbol CP-1250 zmienić np. na symbol iso-8859-1 lub na symbol iso-8859-2 sprawdzając
czy kod ten spowoduje poprawne wyświetlenie polskich literek (w celu tego sprawdzenia kliknij
w "Internet Explorer" na: Widok/Kodowanie/Dalsze/Srodkowoeuropejski(Windows)
albo na: View/Encoding/More/CentralEuropean(Windows) - tak jak to opisane w
punkcie "polskie literki").
#7. (Warunkowo) pousuwać banery. Darmowe
serwery z jakich ja zwykle korzystam, typowo wprowadzają kody banerów reklamowych
do kodu źródłowego stron jakie na nich są wystawiane (często kody tych banerów
reklamowych zawierają też dokuczliwe błędy celowo powprowadzane przez UFOnautów
jakie starają się utrudniać ogladanie moich stron). Jeśli benery te, lub zawarte
w nich błędy, kogoś wyraźnie irytują, wówczas w kodzie źródłowym zachowanym we własnym
komputerze daje się je pousuwać. Aby powycinać te bannery, należy najpierw otworzyć
"kod źródłowy" tej strony używając np. edytpora tekstu zwanego "Notepad" jaki znajduje
się praktycznie w niemal każdym dzisiejszym komputerze. Potem w programie źródłowym
danej strony należy zidentyfikować kody tych banerów (albo przez znalezienie adresu
danego banera referowanego w owym kodzie źródłowym i zaczynającego się od "http://...",
albo też poprzez wypatrzenie komentarza oznakowującego początek i koniec bannera i
zwykle zaczynającego się od słów "banner insertion ..."). Po zidentyfikowaniu który
fragment kodu strony ukrywa w sobie dany baner, kod ten należy zwyczajnie wydeletować.
Warto tutaj zaznaczyć, że jeśli ktoś zdoła się nauczyć jak znajdować i wycinać takie
banery reklamowe, faktycznie nauczy się również jak przeprogramowywać istniejące
strony internetowe, czyli jak sporządzać "kody źródłowe" własnych stron.
#8. (Warunkowo) aktualizować swoją replikę tej strony.
Jeśli kogoś szczególnie interesują opisy zawarte na niniejszej stronie internetowej,
wówczas co jakiś czas (np. co kilka miesięcy) warto sprawdzać w internecie, czy opisy
te nie zostały dodatkowo udoskonalone. Jeśli zaś się odkryje, że internetowa wersja tej
strony została wyraźnie udoskonalona, wówczas tą udoskonaloną wersją można z łatwością
zastąpić posiadaną przez siebie nieco starszą replikę. W tym celu wystarczy nazwę swojej
starej repliki poprzedzić np. słowem "stara_", a następnie na jej miejsce skopiować i
zachować nową wersję tej strony pod oryginalną nazwą jaką nosi ona w internecie, a jaką
wskazałem w punkcie #3 powyżej.
#9.
W przypadku jakichkolwiek wątpliwości
w owym replikowaniu, warto zaglądnąć na odrębną stronę w całości poświęconą
dokładnemu wyjaśnieniu powyższej procedury replikowania moich witryn internetowych
we własnym komputerze. Owa dodatkowa strona uruchamiana jest z
Menu 2"
gdzie występuje pod nazwą
Replicate".
#K4.
Jak dzięki stronie
"skorowidz.htm"
daje się znaleźć totaliztyczne
opisy interesujących nas tematów:
Cały szereg tematów równie interesujących
jak te z niniejszej strony, też omówionych
zostało pod kątem unikalnym dla filozofii
totalizmu. Wszystkie owe pokrewne tematy
można odnaleźć i wywoływać za pośrednictwem
skorowidza
specjalnie przygotowanego aby ułatwiać ich
odnajdowanie. Nazwa "skorowidz" oznacza
wykaz, zwykle podawany na końcu książek,
który pozwala na szybkie odnalezienie interesującego
nas opisu czy tematu. Moje strony internetowe
też mają taki właśnie "skorowidz" - tyle że
dodatkowo zaopatrzony w zielone
linki
które po kliknięciu na nie myszą natychmiast
otwierają stronę z tematem jaki kogoś interesuje.
Skorowidz ten znajduje się na stronie o nazwie
skorowidz.htm.
Można go też wywołać z "organizującej" części
"Menu 1" każdej totaliztycznej strony. Radzę
aby do niego zaglądnąć i zacząć z niego
systematycznie korzystać - wszakże przybliża
on setki totaliztycznych tematów które mogą
zainteresować każdego.
Niniejszym mam przyjemność poinformować
czytelników, że z okazji 70tej rocznicy urodzin
autora tej strony (tj. mnie), wyprodukowany
został i opublikowany około 35 minutowy film
Dominika Myrcik, jaki od maja 2016 roku
upowszechniany jest gratisowo w
youtube.com.
Film ten nosi tytuł
"Dr Jan Pająk portfolio"
i prezentuje graficznie najważniejszy mój naukowy dorobek życiowy.
Jego polskojęzyczną wersję można sobie oglądnąć pod adresem
youtube.com/watch?v=f3MuZec4jGM,
lub uruchomić ją ze strony
djp.htm
zestawiającej widea w jakich przygotowaniu osobiście
brałem udział, a jaką zaprogramowałem do przeglądania
na "smart" telewizorach koreańskiej firmy LG, lub na
komputerach PC (najlepiej z wyszukiwarką "Google Chrome").
Zapraszam i zachęcam czytelników do jego oglądnięcia. Działające
zielone linki,
adresy internetowe, ulotki promocyjne w trzech językach,
oraz pełne opisy wszystkich trzech wersji językowych (tj.
polskiej, angielskiej i niemieckiej) tego doskonale
zaprojektowanego i wykonanego HD i HQ filmu, są
dostępne na specjalnie poświęconej mu stronie o nazwie
portfolio_pl.htm.
Aktualne adresy emailowe autora tej strony, tj. oficjalnie
dra inż. Jana Pająk,
zaś kurtuazyjnie Prof. dra inż. Jana Pająk,
pod jakie można wysyłać ewentualne uwagi, własne
opinie, lub informacje jakie zdaniem czytelnika
autor tej strony powinien poznać, podane są na
stronie internetowej o nazwie
pajak_jan.htm
(dla jej wersji w języku HTML), lub o nazwie
pajak_jan.pdf
(dla wersji strony "pajak_jan.pdf" w bezpiecznym
formacie PDF - które to bezpieczne wersje PDF
dowolnych stron autora mogą też być ładowane
z pomocą linków z punktu #B1 strony o nazwie
tekst_11.htm).
Prawo autora do używania kurtuazyjnego
tytułu "Profesor" wynika ze zwyczaju iż "z profesorami
jest jak z generałami", znaczy raz
profesor, zawsze już profesor. Z kolei
w swojej karierze naukowej autor tej strony był
profesorem aż na 4-ch odmiennych uniwersytetach,
tj. na 3-ch z nich był tzw. "Associate Professor"
w hierarchii uczelnianej bazowanej na angielskim
systemie uczelnianym (w okresie od 1 września
1992 roku, do 31 października 1998 roku) - który
to Zachodni tytuł stanowi odpowiednik "profesora
nadzwyczajnego" na polskich uczelniach. Z kolei
na jednym uniwersytecie autor był (Full) "Professor"
(od 1 marca 2007 roku do 31 grudnia 2007 roku -
tj. na ostatnim miejscu pracy z naukowej kariery
autora) który to tytuł jest odpowiednikiem pełnego
"profesora zwyczajnego" z polskich uczelni.
Proszę jednak odnotować, że dla całego szeregu
powodów (np. mojego chronicznego deficytu czasu,
prowadzenia badań wyłącznie na zasadzie mojego
prywatnego hobby naukowego, pozostawania
niezatrudnionym i wynikający z tego mój brak
oficjalnego statusu jaki pozwalałby mi zajmować
oficjalne stanowisko w określonych sprawach,
istnienia w Polsce aż całej armii zawodowych
profesorów uczelnianych - których obowiązki
zawodowe obejmują m.in. udzielanie odpowiedzi
na zapytania społeczeństwa, itd., itp.)
począszy od 1 stycznia 2013 roku
ja przyjąłem żelazną
zasadę, że NIE odpowiadam na żadne emaile
wysyłane do mnie przez czytelników moich
stron - o czym niniejszym szczerze
i uczciwie informuję wszystkich zainteresowanych.
Stąd jeśli czytelnik ma sprawę która wymaga
odpowiedzi, wówczas NIE powinien do mnie
pisać, bowiem w takiej sytuacji wysłanie mi
emaila domagającego się odpowiedzi w świetle ustaleń
filozofii totalizmu
byłoby działaniem
niemoralnym. Wszakże spowodowałoby,
że czytelnik doznałby zawodu ponieważ z całą
pewnością NIE otrzymałby odpowiedzi. Ponadto
taki email odbierałby i mi sporo "energii moralnej"
ponieważ z jego powodu i ja czułbym się winnym,
że NIE znalazłem czasu na napisanie odpowiedzi.
Natomiast w/g totalizmu "moralnym działanien"
w takiej sytuacji byłoby albo niezobowiązujące
mnie do odpisania przesłanie mi jakichś informacji
które zdaniem czytelnika są warte abym je poznał,
albo teź napisanie raczej do któregoś z zawodowych
profesorów polskich uczelni - wszakże oni są
opłacani z podatków obywateli między innymi za
udzielanie odpowiedzi na zapytania społeczeństwa,
a ponadto wszyscy oni mają sekretarki (tak
że korespondencja NIE zjada im czasu który
powinni przeznaczać na badania).
Niniejsza strona dostępna jest także w formie
broszurki oznaczanej symbolem [11],
którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable
Document Format") - obecnie uważanym za
najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych
formatów, jako że do niego normalnie wirusy
się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka
jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do
wygodnego czytania z ekranu komputera.
Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje
zielone linki.
Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera
podłączonego do internetu, wówczas po
kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane
nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ
jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość
strony internetowej jakiej treść ona publikuje,
ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych
serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby
ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje
się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE
jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć
na któryś odmienny adres z
Menu 3,
poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje).
Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować
ją do własnego komputera), wystarczy albo
kliknąć na następujący zielony link
albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć
sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś
inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez
niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF
broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy
wyszczególniona ona została w linkach z "części
#B" strony o nazwie
tekst_11.htm.
Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne
strony, które już zostały opublikowane jako takie
broszurki z serii [11] w formacie PDF.
Życzę przyjemnego czytania!
If you prefer to read in English
click on the flag
(Jeśli preferujesz język angielski
kliknij na poniższą flagę)
Data założenia niniejszej strony: 26 grudnia 2004 roku
Data najnowszego jej aktualizowania: 10 października 2022 roku
(Sprawdź w adresach z
Menu 4
czy istnieje już nowsza aktualizacja)