Dr Jan Pajak: notka autobiograficzna - wersja skrócona
(2-języcznie po angielsku For English version click on this flag i polsku Dla polskiej wersji kliknij na ta flage)
Zaktualizowano: 2024/6/5
choć gro tej strony było pisane ok. 25 maja 2005 roku


Najnowsza aktualizacja:
Fot. #7a


Menu 1:

(Wybor jezyka:)


(Organizujące:)

Strona główna

Skorowidz

Menu 2

Menu 4

FAQ

Tekst [11] w PDF


(Też tutaj po polsku:)

YouTube video z moim portfolio

Widea z moim udziałem (djp.htm)

Ta strona w HTML (jan_pajak_pl.htm)

Ta strona w PDF (jan_pajak_pl.pdf)

Nowsza strona o mnie (pajak_jan.htm)


(Also here in English:)

YouTube video with my portfolio

Videos showing myself (djp.htm)

This page in HTML (jan_pajak.htm)

This page in PDF (jan_pajak.pdf)

Newer page about myself (pajak_jan_uk.htm)



(Wykłady 2007:)

Główna wykładów



(Linki do lustrzanych kopii niniejszej strony "jan_pajak_pl.htm":)

(Na płatnych serwerach:)

totalizm.pl

pajak.org.nz

(Na darmowym hostingu ale z FTP:)

drobina.rf.gd

geocities.ws/immortality

gravity.ezyro.com

nirwana.hstn.me



(Linki do nowszej "pełnej" wersji mojej autobiografii "pajak_jan.htm":)

(Na płatnych serwerach:)

totalizm.pl

pajak.org.nz

(Na darmowym hostingu ale z FTP:)

drobina.rf.gd

geocities.ws/immortality

gravity.ezyro.com

nirwana.hstn.me

#1. Przebieg mojego życia:

(Czytającym moje strony internetowe warto przypomnieć, że wielkość druku tej i wielu innych stron sutora daje się zwiększać aż do około 300% ich standardowej wielkości. To zaś pozwala aby strony te łatwo czytać bez użycia okularów. Każde bowiem software użyte do ich wyświetlania ma wbudowany w siebie tzw. "zoom". Np. w "Google Chrome" ów "zoom" odsłania się kliknięciem na pionowy "trzykropek" w prawym górnym rogu ekranu, poczym druk można zwiększać lub pomniejszać klikając na plus lub minus owego "zoom". "Firefox" ten sam "zoom" odsłania kliknięciem tam na trzyliniowy myślnik, zaś "Internet Explorer" - po kliknięciu tam na 8-zębowy "trybik". Także zdjęcia tej i innych stron autora też daje się powiększać nawet do 500% ich oryginalnej wielkości - co pozwala np. na dokładne oglądnięcie sobie ich szczegółów - np. twarzy kogoś kto nas interesuje. Najprościej uzyskać takie powiększanie zdjęcia, najpierw na nie klikając - tak aby ukazało się ono w odrębnym okienku. Potem należy (też kliknięciem) pokazać je sobie z tego odrębnego okienka na ekranie komputera. Mając zaś je już na ekranie komputera, można otworzyć sobie dla niego "zoom" jaki opisałem powyżej dla powiększania druku tej strony, poczym klikając na + lub - owego zoom można sobie owo zdjęcie z ekranu dowolnie zwiększać lub pomniejszać.)
* * *
       Urodziłem się w 1946 roku w maleńkiej wioseczce-siole jaka przez najdłuższy okres czasu nazywała się Wszewilki (wioska ta często zmieniała nazwę, np. obecnie nazywa się Stawczyk). Jest ona zlokalizowana w południowo-zachodnim obszarze Polski (tj. niedaleko do Niemiec i Czech). Mój ojciec był mechanikiem o tzw. "złotych rękach" - znaczy naprawiał wszystko co się popsuło w promieniu dziesiątków kilometrów od naszego domu, zaczynając od zegarków i zegarów, poprzez rowery i różne maszyny, a skończywszy na ogromnych silnikach gazowych jakie napędzały pompy w miejscowych wodociągach. (Faktycznie to był on nawet zatrudniony przez gazownię w Miliczu aby utrzymywał owe wodociągi miejskie w stanie działającym). Obecnie się zastanawiam, jak on właściwie mógł mnie tolerować, jako że cokolwiek zreperował jednego wieczora, natychmiast ja rozmontowywałem to następnego dnia kiedy on był w pracy, aby zobaczyć jak to działa. Oczywiście, nie zawsze też zdołałem potem to poskładać z powrotem tak aby działało jak powinno. (Szczególnie trudnymi do poskładania tak aby potem działały okazywały się małe zegarki. Po tym więc jak doświadczyłem kilkakrotnie jak mój ojciec reaguje na widok rozmontowanych zegarków które on naprawił jedynie noc wcześniej, zwolna nauczyłem się powstrzymywać swoją ciekawość dowiedzenia się co właściwie powoduje że owe zegarki tykają.) Moja matka była gospodynią domową - skromny geniusz matematyczny. Była ona w stanie liczyć w pamięci niemal tak samo szybko jak to czynią dzisiejsze komputery. Jej zdolności obliczeniowe zawsze szokowały sprzedawców w sklepach, dostarczając wiele uciechy mi i mojej siostrze z którą często towarzyszyliśmy mamie w wyprawach na zakupy. Moja edukacja podążała typowym kursem komunistycznej Polski. Najpierw (w 1953 roku) zacząłem uczęszczać do szkoły podstawowej w pobliskim Miliczu (w owym czasie mającym około 6000 mieszkańców). Ukończyłem ową podstawówkę w 1960 roku. Potem zacząłem uczęszczać do szkoły średniej (od 1960 do 1964), którą było Liceum Ogólnokształcące w Miliczu. Maturę zdałem w 1964 roku. Świadectwo maturalne upoważniało mnie do wstępu na wyższe uczelnie. Wybrałem studia na Politechnice Wrocławskiej, która w owym czasie była jedną z najbardziej renomowanych uczelni w Polsce. (Na bazie swojej obecnej znajmości poziomu nauczania w innych uniwersytetach świata, ja osobiście wierzę, że w owym czasie była ona najlepszą uczelnią w Polsce, a jednocześnie jedną z najlepszych uczelni na świecie.) Przypadało wówczas około 12 kandydatów na każde wolne miejsce z owej Politechniki, stąd jedynie zdanie egzaminów wstępnych okazało się ogromnym sukcesem. Studiowałem tam od 1964 roku do 1970 roku. Po otrzymaniu dyplomu owej politechniki, w 1970 roku zostałem przez nią zatrudniony najpierw jako assystent stażysta, potem jako asystent, dalej jako starszy asystent, zaś po obronie pracy doktorskiej w 1974 roku - jako adiunkt ("adiunkt" w Polsce jest odpowiednikiem dla tzw. "Reader" z angielskich uniwersytetów). Potem tornado zmian politycznych zmiotło Polskę. Zostałem członkiem Solidarności, zaś kiedy Solidarność została utopiona, ja utonąłem wraz z nią. "Polowanie na czarownice" zostało rozpoczęte. Jak to było z każdym byłym działaczem Solidarności, moje życie znalazło się wówczas w niebezpieczeństwie. Któregoś dnia byłem nawet ścigany i niemal postrzelony przez policję. Z pomocą dobrych przyjaciół zdołałem opuścić Polskę i wyemigrować do Nowej Zelandii - zanim reżymowi udało się mnie złapać i wysłać na Syberię. Wylądowałem w Nowej Zelandii w 1982 roku. Moja pierwsza praca była tam na Canterbury University w Christchurch. Potem pracowałem w Southland Polytechnic z Invercargill. Następnie na Otago University w Dunedin. Tuż przed tym kiedy pierwsze oznaki depresji ekonomicznej uderzyły Nową Zelandię, w 1990 roku straciłem pracę na Otago University. Przez następne 2 lata byłem bezrobotnym. W końcu, w 1992 roku zdecydowałem się opuścić Nową Zelandię oraz szukać chleba poza jej granicami. Podpisałem kontrakty na profesury uniwersyteckie najpierw na Eastern Mediterranean University z miasta Famagusta na Północnym Cyprze, potem na University Malaya w Kuala Lumpur, Malezja, w końcu zaś na University of Malaysia Sarawak z miasta Kuching na tropikalnej Wyspie Borneo. Po tym jednak jak "Kryzys Azjatycki" obezwładnił także i Malezję, poczynając od 1999 roku udało mi się zabezpieczyć dla siebie pracę w Nowej Zelandii. Niestety nastąpiło to za słoną cenę. Wszakże rolniczo nastawiona Nowa Zelandia nie potrzebuje ludzi z moją ekspertyzą techniczną. Stąd oddawała mi wielką przysługę że wogóle miała jakieś zatrudnienie dla mnie. Wylądowałem więc na najniższej pozycji akademickiej jaka była dostępna na maleńkiej Aoraki Politechnice z miasteczka Timaru. Niestety, pod koniec 2000 roku zostałem zwolniony z nawet owej najniższej pozycji. Powodem zwolnienia jaki wówczas mi zakomunikowano, był raptowny i niespodziewany spadek liczby studentów na owej politechnice. Od dnia 12 lutego 2001 roku zacząłem pracować jako akademik (po angielsku: "academic staff member") w Wellington Institute of Technology zlokalizowanym na przedmieściu stolicy Nowej Zelandii, czyli w Petone pod Wellington - także będąc zatrudniony na najniższej pozycji akademickiej jaka była tam dostępna. W Wellington pracowałem aż do 22 lipca 2005 roku, kiedy to zwolniono mnie z pracy z wyjaśnieniem że liczba studentów tej uczelni raptownie spadła. Faktycznie też ów spadek był tak znaczny, że stał się łatwym do odnotowania nawet gołym okiem - od początka 2005 roku uczelnia ta stała się niemal zupełnie pusta. Po owej utracie, nigdy NIE zdołałem znaleźć już w Nowej Zelandii jakiejkolwiek następnej pracy. Okazało się również, że prawa Nowej Zelandii są celowo tak zaprojektowane, aby osobom w mojej sytuacji NIE przysługiwało tam prawo do otrzymania zasiłku dla bezrobotnych. Stąd, poza rokiem 2007 - kiedy to zaproszony byłem na pełną profesurę do znanego uniwersytetu w Korei Poludniowej, aż do otrzymania swej emerytury w 2011 roku zmuszony byłem żyć z uprzednich oszczędności. Po odejściu na emeryturę kupiłem sobie maleńkie mieszkanko ("spółdzielcze") w miasteczku Petone faktycznie będącym przedmieściem stolicy Wellington.


#2. Wykładanie w wielu zakątkach świata:

       W Polsce lat 1970-tych używane było powiedzenie "życzę ci abyś żył w interesujących czasach". (Miało ono jakoby pochodzić z Chin, jednak ja spędziłem wiele czasu wśród Chińczykow i żaden z nich nigdy o nim nie słyszał.) Było ono grzeczną formą naubliżania komuś. Zamiast bowiem kogoś przeklinać, czy wysyłać go do piekła, Polacy w owych czasach zwykli grzecznie mu życzyć aby "żył w interesujących czasach". Otóż moje życie okazuje się być właśnie takim. Ja "żyję w interesujących czasach", a także mam "interesujące życie". Chociaż nigdy o nie się nie prosiłem, los dał mi okazję życia, zarabiania na siebie, oraz dokonywania badań naukowych pośród wielu interesujących ludzi i w wielu interesujących krajach świata, jakie są zlokalizowane w odległych obszarach naszej planety. Także moje życie okazało się pełne przygód, ciągłych zmian, wydarzeń, itp. I tak, przez okres nie krótszy od około jednego roku żyłem, prowadziłem badania, oraz zawodowo wykładałem w Polsce, Nowej Zelandii, Północnym Cyprze, lądowej Malezji, na malezyjskim Borneo, ponownie w Nowej Zelandii (która po moim powrocie z Borneo do Nowej Zelandii w 1999 roku, filozoficznie i ekonomicznie okazała się ona być już zupełnie innym krajem, niż ten jaki opuściłem w 1992 roku w poszukiwaniu chleba), oraz w Korei Południowej. Ponadto wizytowałem naukowo Niemcy Wschodnie (przez 2 miesiące), Bułgarię (przez 1 miesiąc), oraz Czechosłowację (przez 2 tygodnie). Oczywiście, musimy tutaj pamiętać, że zarabianie na życie w jakimkolwiek kraju dostarcza całkowicie odmiennych doświadczeń niż zwykłe odwiedzenie tego kraju i przesiadywanie w jego hotelach jako turysta.
* * *
       Najlepszą ilustracją tych moich nieustannych wędrówek po świecie za chlebem, jest około 35 minutowy film biograficzny o tytule Dr Jan Pajak portfolio, upowszechniany nieodpłatnie w YouTube. Szczegółowy opis wydarzeń pokazanych na owym filmie czytelnik znajdzie na stronie o nazwie portfolio_pl.htm.
* * *
       Powyższe interesujące życie wędrownego wykładowcy jest uzupełniane równie interesującą pracą w przemyśle. Przez wiele lat byłem doradcą naukowym w największym polskim zakładzie produkującym komputery, mianowicie w MERA-ELWRO (to właśnie stamtąd wywodzi się moja ekspertyza komputerowa). Faktycznie, kiedy zaczynałem tam pracować, MERA-ELWRO była też największą fabryką komputerów we Wschodniej Europie. Niestety, potem zakład ten został zlikwidowany - nie mogę więc obecnie podać tutaj linku do jego strony internetowej. Jedyne co po nim przetrwało to miniaturowy zakład usługowy który nosi nieco podobną nazwę Elwro-System, jednak który wcale nie reprezentuje tradycji oryginalnego Mera-Elwro. Potem byłem konsultantem naukowym w ogromnej fabryce produkującej autobusy i ciężarówki, również zlokalizowanej w Polsce a nazywającej się wówczas POLMO-JELCZ. Zatrudniała ona wtedy około 12 000 pracowników. Faktycznie też, kiedy oglądam się teraz do tyłu, wówczas widzę że większość mojego życia spędziłem na przenoszeniu się z miejsca na miejsce i na zmienianiu pracy (ale nie z własnej woli). Istnieje powiedzenie "zmiana jest przyprawą życia" (po angielsku: "variety is a spice of life"). Jednak jak wiele przypraw człowiek jest w stanie przełknąć.
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie na tą fotografię. Ponadto większość browserów jakie obecnie są w użyciu, włączając w to także popularny "Internet Explorer", pozwala także na załadowanie każdej ilustracji do swojego własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez siebie software graficznego.
Dr Jan Pajak - zdjęcie dla dowodu osobistego wykonane 19 lipca 2004 roku
Fot. #2a (Z1 z [1/5]): Oto moje zdjęcie (tj. zdjęcie dra J. Pająk). Wykonałem je w dniu 19 lipca 2004 roku dla dowodu osobistego. Pełny zbiór 12 zdjęć, które ilustrują jak mój wygląd zmieniał się z upływem czasu, zawiera "Fot. #1" z noszącej nazwę pajak_jan.htm pełnej wersji niniejszej autobiograficznej strony.

Dr Jan Pajak w mostku po niebie z KLCC w Kuala Lumpur (grudzien 2002 roku)
Fot. #2b (J2 z [10]): Oto ja (Dr Jan Pająk) w tzw. "moście po niebie" (tj. "sky bridge") z 42 piętra KLCC. Sfotografowany 30 grudnia 2002 roku. Nazwa KLCC używana jest dla dwóch drapaczy chmur skonstruowanych jako "bliźniaki" (tj. "twin towers") w centrum Kuala Lumpur, Malezja. Są one jedynymi "bliźniakami" na świecie które ciągle stoją, a które należą do ekskluzywnego klubu najwyższych budynków świata. Ów "most po niebie" łączy ze sobą te dwa drapacze chmur na nieco mniej niż połowa ich wysokości. Pozycja owego "mostu po niebie" jaki łączy obie wieże jest lepiej widoczna na następującym zdjęciu pokazującym całe KLCC.
KLCC czyli Twin Towers z Kuala Lumpur: jeden z najwyzszych drapaczy chmur na swiecie
Fot. #2c (C3 z [10]): Oto jak wyglądają owe słynne wieże KLCC. Tak na marginesie, to KLCC jest jednym z cudów technicznych dzisiejszego świata. Dlatego jeśli ktoś jest już w Kuala Lumpur, lub gdzieś blisko tej metroplii, wówczas gorąco bym zachęcał aby odwiedzić te drapacze chmur i zobaczyć je na własne oczy.


#3. Powtarzalne wzloty i upadki:

       Jeśli ktoś mógłby kiedykolwiek zostać rozgrzeszony za posiadanie fatalistycznego spojrzenia na życie, prawdopodobnie byłbym to ja. Wszakże całe moje życie składa się z niekończących się cykli wzlotów i upadków. Jakikolwiek obszar mojego życia nie byłby rozpatrywany, zawsze toczy się on zgodnie z tym samym wzorcem. Mianowicie, najpierw wolno i pracowicie buduję jakieś osiągnięcia w owym obszarze. Potem zaś przychodzi jakaś dziwna katastrofa która rujnuje mi wszystko, tak że zmuszony jestem zaczynać ponownie od samego początka, itd., itp. Faktycznie też wszystkio to wygląda tak jakby niewidzialne "szatańskie istoty" zawsze podążały moimi śladami przez całe moje życie i upewniały się że wszystko co mozolnie buduję szybko ponownie się zawala. Rezultat jest taki, że jak dotychczas nigdy nie posiadałem własnego domu, że większość czasu cały mój dorobek życiowy musiał dawać się załadować do jednej walizki, że po wyemigrowaniu z Polski średni okres mojego zatrudnienia w tej samej instytucji nie przekracza 3 lat, a także że nigdy nie wiedziałem, ani nie wiem, co przytrafi mi się już jutro.
       Aby dostarczyć tutaj przykład mechanizmu owych nieustannych wzlotów i upadków, przeglądnijmy wspólnie historię moich zatrudnień, które (jak wszystko inne w moim życiu) także im podlega. Najpierw miałem dającą dużo osobistej satysfakcji pracę naukowca przecierającego nowe szlaki na Politechnice Wrocławskiej (Polska). Szybko awansowałem po akademickiej drabinie, zaczynając pracę jako młodszy asystent, zaś w przeciągu 4 lat osiągając poziom adiunkta (tj. najwyższą pozycję którą bezpartyjni naukowcy mogli zajmować w komunistycznej Polsce). Potem, kiedy czasy zaczęły się stopniowo zmieniać, zaś możliwości dalszych promocji zwolna były wypracowywane, zmuszony zostałem do uciekania z Polski, jako że mojemu życiu zagroziło niebezpieczeństwo. W Nowej Zelandii ponownie więc zacząłem od samego początka. Początkowo byłem tzw. "Post-Doctoral Fellow" na University of Canterbury, potem zostałem starszym wychowawcą (po angielsku Senior Tutor) na politechnice w Southland, potem zostałem "Senior Lecturer" na University of Otago. Kiedy jednak zaczęły się dla mnie otwierać szanse na osiągnięcie nawet wyższej pozycji w Nowej Zelandii, nagle zostałem wyrzucony z pracy (za badania eksplozji Tapanui) i zostałem bezrobotnym. Z czasem zmuszony też byłem uciekać z Nowej Zelandii dla znalezienia chleba. Podpisałem wówczas trzy kolejne kontrakty na pozycje profesora nadzwyczajnego (po angielsku: Associate Professor). Kiedy jednak w 1998 roku złożyłem podanie na pozycję profesora zwyczajnego, oraz właśnie miałem pozycję tą otrzymać, nagle tzw. "kryzys azjatycki" (po angielsku "Asian Crisis") uderzył, zaś możliwości dalszego zatrudnienia w kraju jaki faktycznie potrzebował kogoś z moim rodzajem ekspertyzy akademickiej natychmiast zniknęły. Wróciłem więc do Nowej Zelandii i zacząłem wszystko od początku od najniższej pozycji akademickiej jaka w owym czasie istniała w Nowej Zelandii. W 2005 roku straciłem jednak nawet i tę najniższą pozycję - co skazało mnie na bezzasiłkowe bezrobocie jakie za wyjątkiem 2007 roku trwało aż do mojego odejścia na emeryturę w połowie 2011 roku.
       W ten sposób, w obszarze zawodowym do dzisiaj aż czterokrotnie wpinałem się do góry po drabinie akademickiej i czterokrotnie spadałem na samo dno. Oczywiście, nie jestem wykonany ze stali, dlatego każdy upadek odczuwam dosyć boleśnie. W moim pierwszym wspinaniu się po tej drabinie zdołałem dotrzeć do około jej połowy, zanim zniszczenie oryginalnej wersji "Solidarności" w Polsce zrzuciło mnie ponownie do początkowego poziomu. W drugim wspinaniu się osiągnąłem około ćwierć wysokości tej drabiny, zanim zostałem bezrobotnym w Nowej Zelandii. Trzecie wspinanie się po tej drabinie akademickiej wyniosło mnie niemal do jej szczytu, bo do trzech kolejnych pozycji profesora nadzwyczajnego. Jednak trzeci upadek jaki po nim następował zepchnął mnie ponownie do najniższej pozycji całego mojego życia (tj. do bezrobocia). W takcie owego bezrobocia w 2007 roku zostałem jednak zaproszony na jednoroczną najwyższą pozycję akademicką w Korei Południowej, tj. pełnego profesora. Na niej też zakończyłem swą karierę zawodową. Po niej przyszło już tylko ponowne niemal 4-letnie bezrobocie bez otrzymywania zasiłku dla bezrobotnych, a po nim emerytura. Na tym bezzasiłkowym ponownym bezrobociu, mogłem tylko stać na poziomie zerowym drabiny akademickiej, patrzeć w górę ze zgrozą, oraz filozoficznie deliberować co powinienem uczynić dalej. Znaczy, czy powinienem przewartościować swoje cele życiowe i filozofię, zapomnieć o zmaganiu, oraz w pokoju odczekiwać na emeryturę na owej najniższej pozycji życiowej (tj. na bezzasiłkowym bezrobociu). Czy też powinienem podleczyć rany z poprzednich upadków, odbudować swoją energię, zaś po rozpoczęciu ponownego wspinania się zaryzykować piąty upadek w moim życiu. Co ty czytelniku uczyniłbyś będąc na moim miejscu?
       Na szczęście istniała też dobra strona w owych wszystkich moich nieustannych wzlotach i upadkach. Była nią moja ekspertyza, jaka nieustannie się powiększała. (Chociaż mój ojciec zwykł powiadać, że "uczymy się całe życie, a i tak umieramy głupcami".) Zaś owo podnoszenie się mojej ekspertyzy wcale już nie podlega okresowym upadkom, jak tamte materialne aspekty życia to czynią. Stąd, jeśli kiedyś mam pozostawić na Ziemi jakiś ślad po sobie, najprawdopodobniej śladem tym będzie coś, co wynika z mojego niezwykłego przebiegu życia, jakiego niemal bez przerwy doświadczałem.


#4. Powtarzalne utraty wszystkiego co uprzednio posiadałem i osiągnąłem:

       Każdy mój kolejny upadek życiowy miał też to następstwo, że traciłem też wówczas praktycznie wszystko co uprzednio posiadałem i osiągnąłem. Poza wiedzą i doświadczeniem, praktycznie niemal NIC innego nie wynosiłem z uprzedniego życia. Przykładowo, kiedy w 1990 roku utraciłem pracę w Nowej Zelandii, zaś upadek gospodarczy i raptowne zmiany grupowej moralności tego kraju uniemożliwiły mi znalezienie nowej pracy przez aż dwa następne lata - a nawet pozbawiały mnie prawa do zasiłku dla bezrobotnych, w swoją kolejną wędrówkę po świecie "za chlebem" ponownie wyjechałem z całym dorobkiem ograniczonym do jednej walizki - czyli z tak samo niemal pustymi rękami jak uprzednio wyjechałem z Polski (tj. po upadku "Solidarności" pod koniec 1981 roku). Z równie niemal pustymi rękami wyjechałem z Malezji w 1998 roku - zaraz po tym jak została ona uderzona słynnym "kryzysem azjatyckim" (notabene - jak tam twierdzono, podobno sztucznie zaindukowanym przez zachłanność i niemoralność tylko jednego fanansisty zachodniego). Doskonale więc rozumiem i podzielam ból oraz rozczarownie wszystkich tych ludzi, którzy z jakiegoś powodu (np. trzęsienia ziemi, kataklizmu, pożaru, rewolucji, wojny, zachłanności i niemoralności innych ludzi, itp.) także tracą niemal cały swój uprzedni dorobek życiowy. Szczerze mówiąc, to całe moje życie wygląda tak jakby Bóg celowo mnie doświadczał wszelkimi możliwymi nieszczęściami które dotykają innych ludzi - tak abym dokładnie wiedział jak inni się czują, potrafił z nimi się identyfikować, oraz miał motywację do energicznej walki o moralność i o lepszą ludzkość. Przykładowo, zaraz po wyemigrowaniu z wówczas niemal nie znającej przestępców Polski, nie miałem jeszcze przykrych doświadczeń z kieszonkowcami, stąd w początkowym okresie w miejscu swej pracy aż dwukrotnie moje nieostrożne nawyki doprowadziły iż ukradziono mi tam cały portfel ze sporymi sumami pieniędzy i z wszystkimi dokumentami. Z kolei w 1985 roku do mojego mieszkania w Invercargill włamało się dwóch młodocianych przestępców którzy zabrali z niego wszystko co było tam wartościowego, zaś zwandalizowali resztę moich rzeczy. (Takie włamania młodocianych są szeroko upowszechnione w Nowej Zelandii.) Wprawdzie policja potem ich złapała, jednak w Nowej Zelandii młodociani przestępcy to "święte krowy" których nikt nie ośmiela się faktycznie ukarać - patrz podpunkt #J2.4 na stronie morals_pl.htm. Dlatego pomimo ich złapania nie odzyskałem żadnego z ukradzionych mi rzeczy ani nie otrzymałem jakiegokolwiek odszkodowania. Z kolei w dniu 27 marca 2011 roku dwóch rosłych złodziei ukradło i zdewastowało mój (wiernie mi służący przez niemal już ćwierć wieku) samochód Ford Laser - czyli jedyny relatywnie wartościowy obiekt którego w swym życiu się dorobiłem. Takie kradzieże samochodów są istną plagą Nowej Zelandii - patrz artykuł "Stealing our cars every day" (tj. "Każdego dnia kradną nasze samochody") ze strony 18 darmowej gazety The Hutt News (wydanie z wtorku-Tuesday, July 5, 2011) który wyjaśnia że tylko w jednym przedmieściu "Lower Hutt" (tj. sąsiedzie "Petone" w której ja mieszkam) średnio kradziony jest jeden samochód na dzień, zaś do następnych 51 samochodów złodzieje się tam włamują i okradają ich zawartość. Aby było boleśniej, nowozelandzka ubezpieczalnia AMI, w której od czasu zakupu coroczne ochotniczo płaciłem za ubezpieczenie swojego samochodu, odmówiła mi wypłaty kosztów naprawy pod wymówką że mój samochód jest zbyt stary, a stąd koszta jego naprawy przekraczają jego wartość (ta sama ubezpieczalnia AMI stała się potem sławna z wyszukiwania najróżniejszych wymówek aby zaniżać wypłaty odszkodowań dla ofiar trzęsienia ziemi w Christchurch - patrz punkt #C6 na stronie seismograph_pl.htm). Pomimo więc posiadania ubezpieczonego samochodu, jego naprawę musiałem sam opłacić. Ponownie więc Bóg najwyraźniej pozwolił mi poznać jak typowi obywatele czują się w tym oblazłym przestępcami kraju. Powinienem tu też dodać, że w relatywnie młodym wieku utraciłem swoich rodziców. Stąd równie dobrze jest mi znany ból i żałoba które się odczuwa po utracie najbliższych. Potrafię więc szczerze się identyfikować z każdym kto utracił kogoś bardzo mu bliskiego. Oba rodzaje powyższych strat i tragedii osobistych, tj. zarówno moje powtarzalne utraty dorobku życiowego, jak i strata bliskich mi rodziców, otwarły dla mnie filozoficzne zrozumienie wszystkiego co w życiu możemy utracić. Stąd obecnie na straty życiowe NIE patrzę wyłącznie jako na ból i tragedię osobistą, a widzę w nich także ową siłę motoryczną jaka uwalnia ukryte w nas potencjały (jeden z licznych takich potencjałów uświadamia nam angielskie powiedzenie "to co cię NIE zabije, uczyni cię silniejszym" - w oryginale angielskojęzycznym "what does not kill you, will make you stronger").


#5. Doświadczenie wielu odmiennych kultur:

       Podczas mojej interesujacej kariery zawodowej miałem okazję pracować w wielu odmiennych krajach, jakie reprezentują cały szereg odmiennych kultur. To z kolei pozwoliło mi zgromadzić prawdziwie wielokulturowe doświadczenia. Znacząca proporcja tych doświadczeń została osiągnięta w krajach Azjatyckich oraz w kulturach Orientu. Wszakże moje doświadczenie zawodowe obejmuje zatrudnienie na uniwersytetach (lub na innych uczelniach wyższych) Polski (przez 12 lat), Nowej Zelandii (przez 15 lat), Północnego Cypru - tj. Tureckiego (przez 1 rok), Malezji (przez 3 lata), oraz Malezyjskiej części Wyspy Borneo (przez 2 lata). Podczas owego zawodowego wędrowania po świecie zawsze starałem się brać udział we wszelkich wielorasowych obchodach i obrządkach, szczególnie w egzotycznej Malezji. W rezultacie, zdołałem zgromadzić ogromną pulę obserwacji na temat zwyczajów i kultur odmiennych narodów, ich postaw filozoficznych, zasad zachowania się, obszarów czułości, postępowania, wierzeń, religii, przesądów, zwyczajów, itp. Gromadziłem także przysłowia, mity, przesądy, oraz zwyczaje ludowe najróżniejszych narodów. Faktycznie też druga książka jaką w 2003 roku razem z moim bratem zdołaliśmy opublikować w Polsce w dwóch językach pod tytułem "Przysłowia Wschodu oraz z innych stron świata - Proverbs of the Orient and from other corners of the world", Poznań (Adres wydawcy: "Wydawnictwo Poznańskie", Ul. Fredry 8, 61-701 Poznań), 2003 rok, ISBN 83-7177-273-4, 551 stron; zawiera kolekcję około 2700 przysłów zaprezentowanych w dwóch językach - mianowicie po angielsku i po polsku. Owe przysłowia zdołałem zakumulować podczas ostatnich 12 lat moich prac zawodowych w najróżniejszych krajach. Znacząca ich liczba wywodzi się z kultur Orientu i Azji, włączając w to: Japonię, Koreę, Chiny, Malezję, Dayaków z Borneo, oraz cały szereg innych.

Czeslaw Pajak i Jan Pajak: Przyslowia Wschodu oraz z innych stron swiata
Fot. #5 (1 z [9]): Oto jak wygląda okładka książki pióra Czesław Pająk i Jan Pająk: "Przysłowia Wschodu oraz z innych stron świata". Razem z moim bratem opublikowaliśmy tą książkę w Polsce w 2003 roku. Zawiera ona około 2700 przysłów. Każde przysłowie jest zaprezentowane w dwóch wersjach językowych, mianowicie polskojęzycznej i angielskojęzycznej.


#6. Profesury w dwóch odmiennych dyscyplinach:

       Prawdopodobnie nie istnieje wielu uczonych, którzy zdołali zgromadzić aż tak ogromny zasób doświadczenia zawodowego jaki ja zakumulowałem. Aby podać tutaj konkretny przykład, to zdołałem osiągnąć poziom akademicki profesora uniwersytetu w aż dwóch całkowicie odmiennych dyscyplinach naukowych, mianowicie w naukach komputerowych oraz w inżynierii mechanicznej. Także mój doktorat (jestem przecież doktorem nauk technicznych) został wypracowany w owych dwóch dyscyplinach jednocześnie. Gdybym przygotował wykaz wszystkich przedmiotów jakie kiedykolwiek wykładałem w swoim życiu, niemal z całą pewnością wystarczyłoby to na stworzenie niewielkiej politechniki. Faktycznie też wierzę, że pracowałem na jednej takiej maleńkiej politechnice (mianowicie w Timaru, Nowa Zelandia) w jakiej całkowita ilość przedmiotów wykładanych była mniejsza od liczby przedmiotów jakie ja wykładałem w całym swoim życiu.


#7. Honory, stopnie, tytuły:

       Typowy przebieg studiów na Politechnice Wrocławskiej jakie ja ukończyłem zajmuje 6 lat dla mojej specjalizacji. Po tym jak ukończyłem owe studia, otrzymałem dwa stopnie, mianowicie Magistra i Inżyniera (Mgr, inż.).
* * *
       Podczas ostatniego roku studiów przyznano mi tzw. "Stypendium naukowe", jakie na Politechnice Wrocławskiej było zarezerwowane dla najbardziej wyróżniających się studentów. Owo stypendium posiadało wpisany w siebie warunek, że po zakończeniu studiów Politechnika Wrocławska rezerwuje sobie prawo do zatrudnienia mnie jako pracownika dydaktycznego. Stąd natychmiast po ukończeniu studiów zacząłem badania nad swoją pracą doktorską. Pracę tą ukończyłem już po 4 latach, broniąc swego doktoratu w dniu 6 czerwca 1974 roku. Doktorat dał mi tytuł naukowy "Doktora Nauk Technicznych". Przez następne 4 miesiące po obronie swego doktoratu byłem najmłodszym doktorem na Politechnice Wrocławskiej. Oczywiście, po obronie pracy doktorskiej ciągle kontynuowałem swoje badania i wykłady. W owym czasie moi studenci przyznali mi tytuł "wykładowcy roku". Tytuł ten otrzymałem od nich w dwóch kolejnych latach tuż przed wyemigrowaniem z Polski.
* * *
       Niezależnie od doktoratu, posiadam także cały szereg innych tytułów i stopni, jakie wyglądają dosyć ładnie opisane w życiorysie. Jeden z nich jest wynikiem obowiązkowej w ówczesnej Polsce służby wojskowej. Początkowo zacząłem ową służbę jako saper. Z kolei głównym zajęciem saperów jest budowanie mostów, dróg, lotnisk, układanie pól minowych oraz późniejsze rozbrajanie ich, wysadzanie w powietrze wszelkich przeszkód na drodze, niszczenie starych bomb i pocisków, oraz wiele więcej. Kiedy dana armia atakuje, saperzy idą przed jej czołem, aby przygotować drogę dla ciężkiego sprzętu wojennego. (Stąd saperom zwykle się obrywa od obu walczących stron - są bici ogniem wroga jak i zasypywani "przyjacielskimi kulami" od swoich.) Saperzy są właśnie tymi wojskowymi o których popularne powiedzenie stwierdza, że jakoby "popełniają oni tylko jeden błąd w całym życiu". (Dzieje się tak ponieważ duża część ich obowiązków obejmuje rozbrajanie bomb, zaś niemal nikt nie przeżywa popełnienia błędu z bombą.) Stąd różni sarkastyczni saperzy dodawali do owego powiedzenia, że owym jedynym błędem jaki popełnili w życiu było zostanie saperami. To właśnie podczas służby w saperach poznałem prawdziwe znaczenie angielskiego przysłowia "kiedy praca jest warta wykonania, wówczas jest też warta aby wykonać ją dobrze" (po angielsku: "when a work is worth being done, it is worth being done well"). Było tak ponieważ w owym czasie wśród polskich saperów panowała długa tradycja, że jeśli dana jednostka żołnierzy zbudowała most, wówczas wszyscy żołnierze szli pod ów most kiedy pierwszy czołg po nim się przetaczał. (Ciekawe czy owa tradycja przetrwała aż do dzisiejszych czasów demokracji i wolności wypowiadania się.) Osobiście wierzę, że niezapomniane uczucia jakich się doświadcza kiedy czołg przetacza się po moście jaki właśnie się zbudowało, jaki nie był jeszcze testowany, a pod jakim właśnie się stoi razem w innymi żolnierzami, okazałyby się bezcenne dla tych wszystkich młodych ludzi którzy nie są w stanie wykrzesać z siebie żadnych motywacji do działania.
       W późniejszym stadium mojej służby wojskowej w Polskiej armii, moje wysokie zdolności techniczne zostały docenione i zostałem przeniesiony do "inżynierii uzbrojenia", znaczy do służby która działa jako wielko-skalowi zbrojmistrze, zajmując się naprawą i utrzymywaniem w ruchu wszelkiego sprzętu używanego przez innych żołnierzy (jak czołgi, działa, broń, środki transportowe, itp.). Podczas owej obowiązkowej służby wojskowej w polskiej armii zostałem promowany do stopnia oficerskiego, tak że w czasie opuszczania Polski byłem już podporucznikiem - patrz Fot. #7a poniżej.

Dr inż. Jan Pająk w mundurze podczas szkolenia oficerskiego
Fot. #7a: Dawniej Polska słynęła w świecie z szeregu powodów, np. z "szykowności" mundurów lub ekwipunku i z "bitności" jej armii (np. rozważ uznanie w świecie jakie dawniej wzbudzali polscy "Husarzy"), z wyjątkowej smaczności polskich potraw i napitków, z piękna polskich kobiet, z wrodzonej pracowitości Polaków, itp. To dlatego zawsze żałowałem iż NIE posiadam żadnego zdjęcia z czasów kiedy byłem w mundurze. Jednak w maju 2024 roku rodzina z Polski przyznała się iż posiada moje zdjęcie w mundurze. Pokazuję je powyżej i proponuję zwrócić uwagę jak "szykowny" ciągle był ówczesny mundur wojskowy komunistycznej Polski - pomimo chronicznych wtedy braków na jakie nasz kraj wówczas cierpiał - nic dziwnego iż nadal wtedy mawiano "za mundurem panny sznurem". Powyższa fotografia jest pokazana także jako Fot. #C4a ze strony pajak_jan.htm - gdzie podałem też kolejne ciekawostki z czasów mojej służby wojskowej. (Kliknij na to zdjęcie jeśli zechcesz je powiększyć.)
       Ponieważ ja zapomniałem okoliczności wykonania tego zdjęcia, moja analiza wskazuje iż wykonane ono zostało kiedy przybyłem do Wrocławia na przepustkę podczas intensywnego szkolenia oficerskiego jakie w 1972 roku przechodziłem w ośrodku szkoleniowym z Olsztyna. To szkolenie w Olsztynie opisałem szerzej około środka podrozdziału H2 z mojej książkowej autobiografii w PDF darmowo upowszechnianej stroną internetową tekst_17.htm. Do dzisiaj intrygujące mnie zdarzenie z czasów i z przebiegu owego szkolenia opisuję też w blogu #233 oraz w punktach #J2 i #J3 strony malbork.htm. Ja oczywiście do szkolenia tego NIE zaochotniczyłem. Dla powodów opisanych w powyżej wskazywanym blogu #233 oraz w punktach #J2 i #J3 strony "malbork.htm" odczuwam wewnętrzną opozycję do armii, wojny, walki, zabijania, sztyletów, itp. Jednak w komunistycznej Polsce przed byciem zaciągniętym do armii NIE było ucieczki. Na szczęście, zapewne z uwagi na moją pracę wykładowcy na Politechnice Wrocławskiej, po oficerskim przeszkoleniu zostałem przydzielony jako "uzbrojeniowiec podporucznik rezerwy" do szkoły oficerskiej pod Wrocławiem. Jedyną niewygodą jaka z tym się wiązała było iż mój mundur zawsze musiał być gotowy do użycia wisząc w szafie mieszkania, zaś owa szkoła oficerska co kilka miesięcy przechodziła alarm wojenny (wszakże były to czasy tzw. "zimnej wojny"). Podczas zaś owych alarmów przysyłali do mnie samochód i żołnierzy aby ci zabrali mnie z mieszkania zwykle w środku nocy. Za to po dotarciu do szkoły było ciekawie. Przykładowo miała ona wspaniałą kolekcję dawnych pistoletów na naboje - tj. pistoletów ładowanych już od tyłu lufy nabojami ze spłonką, a NIE starych pistoletów ładowanych prochem od wylotu z lufy. Tamta kolekcja pistoletów była aż tak okazała, że stałaby się perłą wystawową w nawet najlepiej wyposażonym militarnym muzeum - tyle iż moi poprzednicy zużyli całą amunicję do owych pistoletów, zaś nowa amunicja do historycznych pistoletów o wymiarach i kształtach odmiennych niż te wówczas w użyciu, w owych czasach w Polsce NIE była do zdobycia. Można więc było tylko je oglądnąć, ale NIE było możności spróbowania jak strzelają. Imponowała mi tam też kantyna oficerska - przykładowo oferowała jedne z najsmaczniejszych "flaczków" jakie w swym życiu jadłem (jedyne jakie z nimi smakiem się porównywały jadłem w rodzinnym domu mojego przyjaciela Staszka Przeworka). Do mniej imponujących mi spraw z owych alarmów należały moje ówczesne ciężkie wojskowe buty. Ponieważ ubierałem je tylko na owe alarmy, NIE były "dochodzone", dopasowane do moich stóp i zmiękczone używaniem. Stąd po każdym alarmie lądowałem z obtartymi stopami. Raz pamiętam zapomniałem zabrać ze sobą pieniędzy na powrotny autobus lub tramwaj, zaś po alarmie NIE odsyłano nas już samochodem. Idąc piechotą z przedmieścia do swego mieszkania położonego blisko centrum Wrocławia, tak obtarłem wtedy nogi, że każdy krok był torturą. Na dodatek postanowiłem skrócić sobie drogę bo ulice i chodniki prowadziły drogą okrężną. Przeoczyłem jednak iż mój skrót owej drogi okrężnej prowadził do koryta rzeki Odra - który odkryłem dopiero po przejściu niemal do końca drogi. W rezultacie owego dnia musiałem zawrócić i przemaszerować podwójną drogę do domu, a potem przez długi czas leczyć bolesne obtarcia stóp - co do dzisiaj pamiętam.
* * *
       Poza Polską także dorobiłem się najróżniejszych zaszczytów poprzez studiowanie, badania, oraz promocje zawodowe. Dwa najbardziej istotne z nich były kiedy podczas swojej kariery zawodowej osiągnąłem poziom Profesora uniwersyteckiego w aż dwóch odmiennych dyscyplinach. Stąd moje honory obejmują także między innymi tytuły byłego profesora w inżynierii mechanicznej, oraz byłego profesora w naukach komputerowych. Sarkastycznie, w swej ostatniej nowozelandzkiej pracy przyznano mi także dyplom "najlepszego kolegi" - wkrótce po otrzymaniu którego zostałem zwolniony z owej pracy.


#8. Życie osobiste:

Motto: "Jeśli negować istnienie nadrzędnych boskich celów, to jak uzasadnić potrzebę aby utytułowany książę poślubił pospolitkę, zaś pospolita poślubił utytułowaną książniczkę?"

       W swoim życiu dostąpiłem wielu honorów. Przykładowo widziałem sporo cudów i niezwykłych zdarzeń - wykaz najważniejszych z jakich przytoczyłem w punkcie #F3 strony wszewilki.htm. W dokładnie miesiąc przed moimi 72 urodzinami oglądałem nawet "płonący krzew" jaki telepatycznie ze mną żartował i egzaminował moją spostrzegawczość, a jaki w Biblii (wersety 3:1-5 z bibilijnej "Księgi Wyjścia") jest opisany iż zadziwił Mojżesza swą zdolnością do zdalnego komunikowania się - co opisałem w punkcie #J3 swej strony o nazwie petone_pl.htm. Istnieje jednak jeden honor jakiego dostąpiłem w swoim życiu, a jaki jest szczególnie miły mojemu sercu. Jest nim moja żona. Jej ojciec był jednym z owych arystokratów z Orientu, który stracił swoją fortunę, jednak utrzymał tytuł. Stąd moja żona odziedziczyła od niego rodowy tytuł "Szejka" - po angielsku pisany "Sheikh", ale bez fortuny Szejka jaka by z tytułem tym się wiązała. (Za co dziękuję Bogu, w przeciwnym bowiem wypadku ja nigdy nie miałbym możności aby poznać swoją żonę - wszakże księżniczki z majątkami nie chadzają tymi samymi co ja szlakami "piechurów". Nie wspominając już faktu, że wówczas moja żona zapewne byłaby rodzajem popsutej bogaczki, niemożliwej do współżycia ze "zwykłym śmiertelnikiem" - takim jak ja.) Kobiety obdarzone przez Boga rodowym tytułem Szejka - takim jak tytuł mojej żony, są ogromnym rarytasem na skalę światową. Prawdopodobnie wszystkich "żeńskich Szejków" z całego świata możnaby policzyć na palcach jednej ręki. Z całą też pewnością jest ich znacznie mniej na całym świecie, niż tylko w Europie jest np. królowych. Jest ich nawet mniej niż rodowych księżniczek w choćby tylko jednym zachodnio-europejskim kraju ciągle utrzymującym Monarchię. Jeśli zaś któraś orientalna kobieta obdarzona już zostaje przez Boga owym niezwykłym tytułem Szejka, wówczas jest ona faktycznie wybitną osobą. Przykładowo, całemu światu zapewne ogromnie imponują rozumne posunięcia żeńskiego Szejka o nazwisku Sheikh Hasina - po jej objęciu stanowiska głowy państwa Bangladesh. Tytuł Szejka faktycznie jest jednym z najwyższych w kulturach Wschodu jakie dana osoba może oddziedziczyć. W przybliżeniu odpowiada on Księciowi lub Księżniczce na Zachodzie. Przykładowo, właśnie niedawno się dowiedziałem, że w kulturach w jakich tutuł ten jest respektowany, jego odziedziczenie upoważnia do ustanowienia i ogłoszenia własnego państwa. (Dla mnie to zaś humorystycznie oznacza, iż do listy owych "wygranych życiowych", którą to listę zestawiłem zabawnie w punkcie #D2.1 swej strony o nazwie eco_cars_pl.htm, jako rodzaj sarkastycznego żartu życiowego mogę też dodać "wygraną" w postaci żony jaka zgodnie z prawem nadanym tradycjami jej kultury, jest nosicielem przywileju iż np. miłą mojemu sercu wieś Stawczyk, albo też np. miejsce naszego zamieszkania, czyli miasteczko Petone, żona ta może ustanowić i ogłosić odrębnym państwem pod jej rządami, zaś ja wówczas mógłbym np. wdrażać tam zasady totaliztycznego życia oraz ze splendorem i honorami podróżować po innych krajach, tak jak obecnie podróżują mężowie królowych Monako czy Luksemburga. Tyle, że oczywiście, ów przywilej istnieje jedynie w teorii oraz w humorystycznych spekulacjach, jak niniejsza - i to aż dla całego szeregu powodów, przykładowo ponieważ znając filozofię życiową mojej żony wiem z absolutną pewnością, że nigdy czegoś takiego nawet NIE próbowałaby uczynić, czy ponieważ znając siebie wiem iż nigdy NIE chciałbym podróżować jak mężowie królowych Monako czy Luksemburga, albo ponieważ znając ekonomię wsi Stawczyk czy miasteczka Petone wiem też, że gdyby stały się one niezależnymi państwami, ich przywódców NIE byłoby stać nawet na buty jakie chroniłyby ich przed zarabianiem na bosaka na swoje utrzymanie, a także ponieważ ja osobiście bezgranicznie wierzę w to co wyjaśniłem m.in. w punkcie #B2 strony antichrist_pl.htm, oraz we "wstępie" i w "części #J" swej innej strony o nazwie pajak_dla_prezydentury_2020.htm, mianowicie że Bóg zabrania kobietom przejmowania władzy nad mężczyznami, czyli zabrania im także pełnienia funkcji głowy państwa - ale z jedynym wyjątkiem sytuacji kiedy to sam Bóg wytypuje daną kobietę właśnie do sprawowania władzy, przykładowo poprzez spowodowanie iż odziedziczyła ona królestwo czy tytuł Szejka.) W dzisiejszych trudnych czasach nasze małżeństwo jest więc wysoce symboliczne. Udowadnia ono bowiem, że kultura Orientu może współistnieć z kulturą Europy na zasadach wzajemnej miłości, poszanowania i pokoju, oraz że każda z tych dwóch doniosłych kultur jest w stanie wzbogacać życie tej drugiej. W czasach mojego dzieciństwa starzy ludzie opowiadali dawne polskie wierzenie w tzw. "złoty róg". (Istnienie tego staropolskiego wierzenia jest utrwalone m.in. w klejnocie literackim Stanisława Wyspiańskiego o tytule "Wesele".) Zgodnie z nim, każda osoba raz w życiu otrzymuje od Boga ów "złoty róg" zapełniony najróżniejszymi wspaniałościami i dobrodziejstwami. Dla każdego jednak człowieka Bóg "maskuje" ten "złoty róg" pod czymś odmiennym, tak że wielu ludzi go NIE rozpoznaje i odrzuca po otrzymaniu. Kluczem więc do uzyskania szczęśliwego i spełnionego życia jest aby umieć rozpoznać kiedy i pod jaką postacią Bóg daje nam ów "złoty róg", oraz aby przyjąć go z wdzięcznością i podziękowaniem. Ja zdołałem rozpoznać swój "złoty róg" - którym okazała się być moja żona. Tak więc ów honor jaki jest szczególnie miły mojemu sercu, to że jestem mężem pięknej kobiety która nie tylko nosi tytuł Szejka, ale również posiada klasę faktycznej księżniczki. Najzabawniejsze (a także wysoce romantyczne), jest to, że o fakcie iż moja żona jest orientalną arystokratką dowiedziałem się dopiero w dniu naszego ślubu - kiedy urzędniczka miała trudności ze zmieszczeniem jej oficjalnego nazwiska i tytułów w zaprojektowanej dla pospolitych ludzi rubryce aktu małżeństwa. Uprzednio bowiem znałem ją tylko jako ogromnie miłą kobietkę o porywającej osobowości z którą czas zawsze mija wysoce interesująco, tyle że która ma bardzo skomplikowane nazwisko jakie dla względów praktycznych należy maksymalnie upraszczać. Z kolei, że faktycznie żona ma w genach wrodzoną klasę i szlachetność orientalnej księżniczki, uświadomiłem sobie dopiero po kilku latach naszego małżeństwa. Najwyraźniej więc Bóg posłużył się jej przykładem aby mi uświadomić iż za staropolskim przysłowiem "trafiło mu się jak ślepej kurze ziarnko" faktycznie kryje się mechanizm inteligentnego działania, celowości i nadrzędnej sprawiedliwości, a także by mi udowodnić, że aby być wysoce cenione, nagrody za prowadzenie moralnego życia wcale nie muszą mieć materialnego charakteru. Obecnie często się zastanawiam, jak mąż utytułowanego żeńskiego Szejka powinien być nazywany. Czy jest on Szejkanek (po angielsku: Sheikher), Szejkomość (po angielsku: Sheikhness), czy Szejkowski (po angielsku: Shaker)? A może jeszcze coś innego? Wszakże gdybym był mężem księżniczki z, powiedzmy, Anglii, zwracanoby się zapewne do mnie "jego wielmożność", "jego wysokość", czy też "jego eminencja", nie zaś: "hej ty Pająk"!

Dr inż. Jan Pająk ze swoją żoną (tj. nosicielką tytułu Szejka) w Rzymie, 1995 rok
Fot. #8 (J1 z [10]): "Oparciem niekonwencjonalnego mężczyzny jest niezwykła kobieta." Ja (dr inż. Jan Pająk) w Rzymie z moim żeńskim Szejkiem. (Kliknij na to zdjęcie jeśli zechcesz je powiększyć.)
       Źródłem ogromnego komfortu jest dla mnie świadomość, że Bóg na tyle docenia moje wysiłki i oddanie poszukiwaniom prawdy, iż na współtowarzyszkę życia dał mi prawdziwą "Perłę Orientu" która jest faktyczną księżniczką nie tylko z urodzenia i z odziedziczonego tytułu, ale także ma klasę szlachetnej orientalnej księżniczki zakodowaną w sobie na stałe, tj. w swoich genach, charakterze, zachowaniu, kulturze, zwyczajach, naturze, smaku, itp.


#9. Niezależnie od niniejszej skróconej wersji, dostępne są też już pełniejsze prezentacje moich autobiografii:

       Te pełniejsze (i nowsze) prezentacje moich autobiografii obejmują poszerzoną w stosunku do niniejszej stronę internetową o nazwie pajak_jan.htm, a także nadal dopracowywaną wersję książkową, jaka w stanie na dzisiaj jest już upowszechniana w bezpiecznym formacie PDF za pośrednictwem strony internetowej o nazwie tekst_17.htm.


#10. Kopia tej strony jest też upowszechniana jako broszurka z serii [11] w bezpiecznym formacie PDF:

       Niniejsza strona dostępna jest także w formie broszurki oznaczanej symbolem [11], którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable Document Format") - obecnie uważanym za najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych formatów, jako że do niego normalnie wirusy się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do wygodnego czytania z ekranu komputera. Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje zielone linki. Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera podłączonego do internetu, wówczas po kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość strony internetowej jakiej treść ona publikuje, ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć na któryś odmienny adres podany w "Menu 3" ze strony tekst_11.htm, poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje). Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować ją do własnego komputera), wystarczy albo kliknąć na następujący zielony link albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
       Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy wyszczególniona ona została w linkach z "części #B" strony o nazwie tekst_11.htm. Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne strony, które już zostały opublikowane jako takie broszurki z serii [11] w formacie PDF. Życzę przyjemnego czytania!


#11. Moje emaile kontaktowe:

       Podane one są w punkcie #L3 pod koniec strony pajak_jan.htm z pełną wersją tej autobiografii.
Data zapoczątkowania budowy tej strony internetowej: 25 maja 2004 roku.
Moja sytuacja odzwierciedlana treścią tej strony z 2004 roku pozostaje niemal bez zmiany, chociaż menu, linki, format i liczniki tej strony zmuszony byłem kosmetycznie udoskonalać w marcu 2011, sierpniu 2013 roku, styczniu 2017 roku, wrześniu 2018 roku, marcu 2019 roku i czerwcu 2024 roku. (Linki z menu starają się nadążać za deletowaniem moich stron przez jakieś mroczne moce!)