Zaktualizowano: 2025/11/02 - 
 choć gro tej strony było 
pisane ok. 25 maja 2005 roku
 
Najnowsza aktualizacja: #8.1,
 Fot. #7a
 
Menu 1: 
(Wybor jezyka:) 
(Linki do lustrzanych kopii niniejszej strony "jan_pajak_pl.htm":) 
(Na płatnych serwerach:)
pajak.org.nz 
(Na darmowym hostingu ale z FTP:)
geocities.ws/immortality
(Linki do nowszej "pełnej" wersji mojej autobiografii "pajak_jan.htm":) 
(Na płatnych serwerach:)
pajak.org.nz 
(Na darmowym hostingu ale z FTP:)
geocities.ws/immortality
(Organizujące:)
Strona główna
Skorowidz
Menu 2
Menu 4
FAQ
Tekst [11] w PDF
(Też tutaj po polsku:) 
YouTube video z moim portfolio
Widea z moim udziałem (djp.htm) 
Ta strona w HTML (jan_pajak_pl.htm)
Ta strona w PDF (jan_pajak_pl.pdf)
Nowsza strona o mnie (pajak_jan.htm)
(Also here in English:) 
YouTube video with my portfolio
Videos showing myself (djp.htm) 
This page in HTML (jan_pajak.htm)
This page in PDF (jan_pajak.pdf)
Newer page about myself (pajak_jan_uk.htm)
(Wykłady 2007:) 
Główna wykładów
 
  (Wszystkie strony tego autora:) 
Wymieranie lat 2030-tych
Pitna woda deszczowa
Energia słoneczna
Darmowa energia i perpetuum mobile
Telekinetyczne ogniwo
Grzałka soniczna
Telekinetyka
Samochody bez spalin
Telekineza
Strefa wolna od telekinezy
Telepatia
Trzęsienia ziemi
Sejsmograf
Artyfakt
Koncept Dipolarnej Grawitacji
Naukowa Teoria Wszystkigo 1985 roku
Totalizm1985
Totalizm2020
Pasożytnictwo1985
Karma
Prawa moralne
Nirwana
Teoria Życia z 2020 roku
Dowód na duszę
Wehikuły czasu
Nieśmiertelność
Napędy
Magnokraft
Komora oscylacyjna
Militarne użycie magnokraftu
Tapanui
Nowa Zelandia
Atrakcje Nowej Zelandii
Dowody działań UFO na Ziemi
Fotografie UFO
Chmury-UFO
Bandyci wśród nas
Tornado
Huragany
Katrina
Lawiny ziemne
Zburzenie hali w Katowicach
Ludobójcy
26ty dzień
Petone
Przepowiednie
Plaga
Podmieńcy
WTC
Columbia
Kosmici
UFOnauci
Formalny dowód na istnienie UFO
Zło
Antychryst
O Bogu naukowo
Dowód na istnienie Boga z 2007 roku
Metody Boga
Biblia
Wolna wola
Prawda
Dr Pająk portfolio
Widea z moim udziałem
"Smart" TV
O mnie (dr inż. Jan Pająk)
Krótkie "o mnie"
Poszukuję pracy
Aleksander Możajski
Świnka z chińskiego zodiaku
Zdjęcia ozdobnych świnek
Radości po 60-tce
Kuramina
Uzdrawianie
Owoce tropiku
Owoce w folklorze
Postępowanie z żywnością
Ewolucja ludzi
Wszystko-w-jednym
Grecka klawiatura 
Rosyjska klawiatura 
Rozwiązanie kostki Rubika 3x3=9 
Rozwiązanie kostki Rubika 4x4=16 
Tuniki z miast Oriona 
Playlisty piosenkowe dla TV i PC 
Instrukcja piosenkowych playlist 
Wrocław 
Malbork
Milicz
Bitwa o Milicz
Św. Andrzej Bobola
Liceum Ogólnokształcące w Miliczu
Klasa Pani Hass z LO Milicz
Absolwenci PWr 1970
Nasz rok
Wykłady 1999
Wykłady 2001
Wykłady 2004
Wykłady 2007
Wieś Cielcza
Wieś Stawczyk
Wszewilki
Zwiedzaj Wszewilki i Milicz
Wszewilki jutra
Zlot "Wszewilki-2007"
Unieważniony Zjazd "2007"
Poprzedni Zlot "2006"
Raport Zlotu "2006"
Korea
Hosta
Lepsza ludzkość
Pająk do sejmu NZ 2014
Pajak na Prezydenta 2015
Pajak na Prezydenta 2020
Pajak dla prezydentury 2020
Partia Totalizm2026
Statut partii Totalizm2026
Partia totalizmu
Statut partii totalizmu
FAQ - częste pytania
Replikuj
Memoriał
Sabotaże
Skorowidz
Menu 2
Menu 4
Źródłowa replika strony menu
Źródła wpisów do blogów
Tekst [18] w PDF
Tekst [17] w PDF
Tekst [13] w PDF
Tekst [12] w PDF
Tekst [11] w PDF
Tekst [10] w PDF
Tekst [8p/2]
Tekst [8p]
Tekst [7]
Tekst [7/2]
Tekst [7b]
Tekst [6/2]
[5/4]: 
1, 
2, 
3
Tekst [4c]: 1, 
2, 
3
Tekst [4b]
Tekst [3b]
Tekst [2]
[1/3]: 
1, 
2, 
3
X tekst [1/4]
Monografia [1/4]:
P, 
1, 
2, 
3, 
E, 
X
Monografia [1/5]
  | 
#1. Przebieg mojego życia:
(Czytającym moje strony internetowe warto przypomnieć, 
że wielkość druku tej i wielu 
innych stron sutora daje się zwiększać aż do około 300% 
ich standardowej wielkości. To zaś pozwala aby strony te 
łatwo czytać bez użycia okularów. Każde bowiem 
software użyte do ich wyświetlania ma wbudowany w 
siebie tzw. "zoom". Np. w "Google Chrome" 
ów "zoom" odsłania się kliknięciem na pionowy "trzykropek" 
w prawym górnym rogu ekranu, poczym druk można zwiększać 
lub pomniejszać klikając na plus lub minus owego "zoom". 
"Firefox" ten sam "zoom" odsłania kliknięciem tam na trzyliniowy 
myślnik, zaś "Internet Explorer" - po kliknięciu tam na 8-zębowy 
"trybik". Także zdjęcia tej i 
innych stron autora też daje się powiększać nawet do 500% 
ich oryginalnej wielkości - co pozwala np. na 
dokładne oglądnięcie sobie ich szczegółów - np. twarzy kogoś 
kto nas interesuje. Najprościej uzyskać takie powiększanie zdjęcia, 
najpierw na nie klikając - tak aby ukazało się ono w odrębnym 
okienku. Potem należy (też kliknięciem) pokazać je sobie z tego 
odrębnego okienka na ekranie komputera. Mając zaś je już na 
ekranie komputera, można otworzyć sobie dla niego "zoom" jaki 
opisałem powyżej dla powiększania druku tej strony, poczym 
klikając na + lub - owego zoom można sobie owo zdjęcie z 
ekranu dowolnie zwiększać lub pomniejszać.)
 * * * 
       
Urodziłem się w 1946 roku w maleńkiej wioseczce-siole 
jaka przez najdłuższy okres czasu nazywała się 
Wszewilki 
(wioska ta często zmieniała nazwę, np. obecnie nazywa się 
Stawczyk). 
Jest ona zlokalizowana w południowo-zachodnim obszarze 
Polski (tj. niedaleko do Niemiec i Czech). Mój ojciec był mechanikiem 
o tzw. "złotych rękach" - znaczy naprawiał wszystko co się popsuło w 
promieniu dziesiątków kilometrów od naszego domu, zaczynając od 
zegarków i zegarów, poprzez rowery i różne maszyny, a skończywszy 
na ogromnych silnikach gazowych jakie napędzały pompy w miejscowych 
wodociągach. (Faktycznie to był on nawet zatrudniony przez gazownię w Miliczu 
aby utrzymywał owe wodociągi miejskie w stanie działającym). Obecnie się 
zastanawiam, jak on właściwie mógł mnie tolerować, jako że cokolwiek 
zreperował jednego wieczora, natychmiast ja rozmontowywałem to następnego 
dnia kiedy on był w pracy, aby zobaczyć jak to działa. Oczywiście, 
nie zawsze też zdołałem potem to poskładać z powrotem tak aby działało 
jak powinno. (Szczególnie trudnymi do poskładania tak aby potem 
działały okazywały się małe zegarki. Po tym więc jak doświadczyłem 
kilkakrotnie jak mój ojciec reaguje na widok rozmontowanych 
zegarków które on naprawił jedynie noc wcześniej, zwolna nauczyłem 
się powstrzymywać swoją ciekawość dowiedzenia się co właściwie 
powoduje że owe zegarki tykają.) Moja matka była gospodynią 
domową - skromny geniusz matematyczny. 
Była ona w stanie liczyć w pamięci niemal tak samo szybko jak to 
czynią dzisiejsze komputery. Jej zdolności obliczeniowe zawsze 
szokowały sprzedawców w sklepach, dostarczając wiele uciechy mi 
i mojej siostrze z którą często towarzyszyliśmy mamie w wyprawach 
na zakupy. Moja edukacja podążała typowym kursem komunistycznej 
Polski. Najpierw (w 1953 roku) zacząłem uczęszczać do szkoły 
podstawowej w pobliskim Miliczu (w owym czasie mającym około 
6000 mieszkańców). Ukończyłem ową podstawówkę w 1960 roku. Potem 
zacząłem uczęszczać do szkoły średniej (od 1960 do 1964), którą 
było Liceum Ogólnokształcące w Miliczu. Maturę zdałem w 1964 roku. 
Świadectwo maturalne upoważniało mnie do wstępu na wyższe uczelnie. 
Wybrałem studia na 
Politechnice Wrocławskiej, 
która w owym czasie 
była jedną z najbardziej renomowanych uczelni w Polsce. (Na bazie 
swojej obecnej znajmości poziomu nauczania w innych uniwersytetach 
świata, ja osobiście wierzę, że w owym czasie była ona najlepszą 
uczelnią w Polsce, a jednocześnie jedną z najlepszych uczelni na 
świecie.) Przypadało wówczas około 12 kandydatów na każde wolne 
miejsce z owej Politechniki, stąd jedynie zdanie egzaminów wstępnych 
okazało się ogromnym sukcesem. Studiowałem tam od 1964 roku do 
1970 roku. Po otrzymaniu dyplomu owej politechniki, w 1970 roku 
zostałem przez nią zatrudniony najpierw jako assystent stażysta, 
potem jako asystent, dalej jako starszy asystent, zaś po obronie 
pracy doktorskiej w 1974 roku - jako adiunkt ("adiunkt" w Polsce 
jest odpowiednikiem dla tzw. "Reader" z angielskich uniwersytetów). 
Potem tornado zmian politycznych zmiotło Polskę. Zostałem członkiem 
Solidarności, zaś kiedy Solidarność została utopiona, ja utonąłem 
wraz z nią. "Polowanie na czarownice" zostało rozpoczęte. Jak to było 
z każdym byłym działaczem Solidarności, moje życie znalazło się wówczas 
w niebezpieczeństwie. Któregoś dnia byłem nawet ścigany i niemal 
postrzelony przez policję. Z pomocą dobrych przyjaciół zdołałem 
opuścić Polskę i wyemigrować do Nowej Zelandii - zanim reżymowi 
udało się mnie złapać i wysłać na Syberię. Wylądowałem w Nowej 
Zelandii w 1982 roku. Moja pierwsza praca była tam na 
Canterbury University 
w Christchurch. Potem pracowałem w 
Southland Polytechnic  
z Invercargill. Następnie na 
Otago University 
w Dunedin. Tuż przed 
tym kiedy pierwsze oznaki depresji ekonomicznej uderzyły Nową Zelandię, 
w 1990 roku straciłem pracę na Otago University. Przez następne 
2 lata byłem bezrobotnym. W końcu, w 1992 roku zdecydowałem się 
opuścić Nową Zelandię oraz szukać chleba poza jej granicami. 
Podpisałem kontrakty na profesury uniwersyteckie najpierw na 
Eastern Mediterranean University 
z miasta Famagusta na Północnym Cyprze, potem na 
University Malaya 
w Kuala Lumpur, Malezja, w końcu zaś na 
University of Malaysia Sarawak 
z miasta Kuching na tropikalnej Wyspie Borneo. Po tym jednak jak "Kryzys Azjatycki" 
obezwładnił także i Malezję, poczynając od 1999 roku udało mi się 
zabezpieczyć dla siebie pracę w Nowej Zelandii. Niestety nastąpiło 
to za słoną cenę. Wszakże rolniczo nastawiona Nowa Zelandia nie potrzebuje 
ludzi z moją ekspertyzą techniczną. Stąd oddawała mi wielką przysługę 
że wogóle miała jakieś zatrudnienie dla mnie. Wylądowałem więc na 
najniższej pozycji akademickiej jaka była dostępna na maleńkiej 
Aoraki Politechnice 
z miasteczka Timaru. Niestety, pod koniec 2000 roku zostałem 
zwolniony z nawet owej najniższej pozycji. Powodem zwolnienia 
jaki wówczas mi zakomunikowano, był raptowny i niespodziewany 
spadek liczby studentów na owej politechnice. Od dnia 12 lutego 2001 
roku zacząłem pracować jako akademik (po angielsku: "academic 
staff member") w 
Wellington Institute of Technology 
zlokalizowanym na przedmieściu stolicy Nowej Zelandii, czyli w Petone 
pod Wellington - także będąc zatrudniony na najniższej pozycji 
akademickiej jaka była tam dostępna. W Wellington pracowałem aż 
do 22 lipca 2005 roku, kiedy to zwolniono mnie z pracy z wyjaśnieniem 
że liczba studentów tej uczelni raptownie spadła. Faktycznie też ów 
spadek był tak znaczny, że stał się łatwym do odnotowania nawet 
gołym okiem - od początka 2005 roku uczelnia ta stała się niemal 
zupełnie pusta. Po owej utracie, nigdy NIE zdołałem znaleźć już w 
Nowej Zelandii jakiejkolwiek następnej pracy. Okazało się również, 
że prawa Nowej Zelandii są celowo tak zaprojektowane, aby osobom 
w mojej sytuacji NIE przysługiwało tam prawo do otrzymania zasiłku 
dla bezrobotnych. Stąd, poza rokiem 2007 - kiedy to zaproszony byłem 
na pełną profesurę do znanego uniwersytetu w Korei Poludniowej, 
aż do otrzymania swej emerytury w 2011 roku zmuszony byłem żyć 
z uprzednich oszczędności. Po odejściu na emeryturę kupiłem sobie 
maleńkie mieszkanko ("spółdzielcze") w miasteczku 
Petone 
faktycznie będącym przedmieściem stolicy Wellington. 
 
#2. Wykładanie w wielu zakątkach świata:
       W Polsce lat 1970-tych używane było 
powiedzenie "życzę ci abyś żył w interesujących czasach". (Miało ono jakoby 
pochodzić z Chin, jednak ja spędziłem wiele czasu wśród Chińczykow 
i żaden z nich nigdy o nim nie słyszał.) Było ono grzeczną formą 
naubliżania komuś. Zamiast bowiem kogoś przeklinać, czy wysyłać 
go do piekła, Polacy w owych czasach zwykli grzecznie mu życzyć 
aby "żył w interesujących czasach". Otóż moje życie okazuje się być 
właśnie takim. Ja "żyję w interesujących czasach", a także mam 
"interesujące życie". Chociaż nigdy o nie się nie prosiłem, los 
dał mi okazję życia, zarabiania na siebie, oraz dokonywania badań 
naukowych pośród wielu interesujących ludzi i w wielu interesujących 
krajach świata, jakie są zlokalizowane w odległych obszarach naszej 
planety. Także moje życie okazało się pełne przygód, ciągłych zmian, 
wydarzeń, itp. I tak, przez okres nie krótszy od około jednego roku 
żyłem, prowadziłem badania, oraz zawodowo wykładałem w Polsce, 
Nowej Zelandii, Północnym Cyprze, lądowej Malezji, na malezyjskim 
Borneo, ponownie w Nowej Zelandii (która po moim powrocie z 
Borneo do Nowej Zelandii w 1999 roku, filozoficznie i ekonomicznie 
okazała się ona być już zupełnie innym krajem, niż ten jaki opuściłem 
w 1992 roku w poszukiwaniu chleba), oraz w Korei Południowej. 
Ponadto wizytowałem naukowo Niemcy Wschodnie (przez 2 
miesiące), Bułgarię (przez 1 miesiąc), oraz Czechosłowację 
(przez 2 tygodnie). Oczywiście, musimy tutaj pamiętać, że 
zarabianie na życie w jakimkolwiek kraju dostarcza całkowicie 
odmiennych doświadczeń niż zwykłe odwiedzenie tego kraju 
i przesiadywanie w jego hotelach jako turysta.
* * * 
       
Najlepszą ilustracją tych moich nieustannych 
wędrówek po świecie za chlebem, jest około 
35 minutowy film biograficzny o tytule 
Dr Jan Pajak portfolio, 
upowszechniany nieodpłatnie w 
YouTube. 
Szczegółowy opis wydarzeń pokazanych na 
owym filmie czytelnik znajdzie na stronie o nazwie 
portfolio_pl.htm.
* * * 
       
Powyższe interesujące życie wędrownego 
wykładowcy jest uzupełniane równie interesującą pracą w przemyśle. Przez wiele 
lat byłem doradcą naukowym w największym polskim zakładzie produkującym 
komputery, mianowicie w MERA-ELWRO (to właśnie stamtąd wywodzi się moja 
ekspertyza komputerowa). Faktycznie, kiedy zaczynałem tam pracować, 
MERA-ELWRO była też największą fabryką komputerów we Wschodniej Europie. 
Niestety, potem zakład ten został zlikwidowany - nie mogę więc obecnie 
podać tutaj linku do jego strony internetowej. Jedyne co po nim przetrwało 
to miniaturowy zakład usługowy który nosi nieco podobną nazwę 
Elwro-System, 
jednak który wcale nie reprezentuje tradycji oryginalnego Mera-Elwro. 
Potem byłem konsultantem naukowym w ogromnej fabryce produkującej 
autobusy i ciężarówki, również zlokalizowanej w Polsce a nazywającej 
się wówczas 
POLMO-JELCZ. 
Zatrudniała ona wtedy około 12 000 pracowników. Faktycznie też, kiedy 
oglądam się teraz do tyłu, wówczas widzę że większość mojego życia 
spędziłem na przenoszeniu się z miejsca na miejsce i na zmienianiu 
pracy (ale nie z własnej woli). Istnieje powiedzenie "zmiana jest 
przyprawą życia" (po angielsku: "variety is a spice of life"). 
Jednak jak wiele przypraw człowiek jest w stanie przełknąć.
* * * 
Zauważ że można zobaczyć powiększenie 
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie 
na tą fotografię. Ponadto większość browserów jakie obecnie są w użyciu, włączając 
w to także popularny "Internet Explorer", pozwala także na 
załadowanie każdej ilustracji do swojego 
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją 
redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez siebie 
software graficznego.
Fot. #2a (Z1 z [1/5]): 
Oto moje zdjęcie (tj. zdjęcie dra J. Pająk). 
Wykonałem je w dniu 19 lipca 2004 roku dla 
dowodu osobistego. Pełny zbiór 12 zdjęć, które 
ilustrują jak mój wygląd zmieniał się z upływem 
czasu, zawiera "Fot. #1" z noszącej nazwę 
pajak_jan.htm 
pełnej wersji niniejszej autobiograficznej strony.
 
 
Fot. #2b (J2 z [10]): 
Oto ja (Dr Jan Pająk) w tzw. "moście po 
niebie" (tj. "sky bridge") z 42 piętra KLCC. 
Sfotografowany 30 grudnia 2002 roku. Nazwa KLCC używana jest dla dwóch 
drapaczy chmur skonstruowanych jako "bliźniaki" (tj. "twin towers") w centrum 
Kuala Lumpur, Malezja. Są one jedynymi "bliźniakami" na świecie które 
ciągle stoją, a które należą do ekskluzywnego klubu najwyższych budynków 
świata. Ów "most po niebie" łączy ze sobą te dwa drapacze chmur na nieco mniej 
niż połowa ich wysokości. Pozycja owego "mostu po niebie" jaki łączy obie 
wieże jest lepiej widoczna na następującym zdjęciu pokazującym całe KLCC.
 
Fot. #2c (C3 z [10]): 
Oto jak wyglądają owe słynne wieże KLCC.
Tak na marginesie, to KLCC jest 
jednym z cudów technicznych dzisiejszego 
świata. Dlatego jeśli ktoś jest już w Kuala 
Lumpur, lub gdzieś blisko tej metroplii, 
wówczas gorąco bym zachęcał aby 
odwiedzić te drapacze chmur i zobaczyć 
je na własne oczy. 
 
#3. Powtarzalne wzloty i upadki:
       
Jeśli ktoś mógłby kiedykolwiek zostać rozgrzeszony 
za posiadanie fatalistycznego spojrzenia na życie, 
prawdopodobnie byłbym to ja. Wszakże całe moje życie składa się z niekończących 
się cykli wzlotów i upadków. Jakikolwiek obszar mojego życia nie byłby 
rozpatrywany, zawsze toczy się on zgodnie z tym samym wzorcem. 
Mianowicie, najpierw wolno i pracowicie buduję jakieś osiągnięcia 
w owym obszarze. Potem zaś przychodzi jakaś dziwna katastrofa 
która rujnuje mi wszystko, tak że zmuszony jestem zaczynać ponownie 
od samego początka, itd., itp. Faktycznie też wszystkio to wygląda tak 
jakby niewidzialne "szatańskie istoty" zawsze podążały moimi śladami 
przez całe moje życie i upewniały się że wszystko co mozolnie buduję 
szybko ponownie się zawala. Rezultat jest taki, że jak dotychczas nigdy 
nie posiadałem własnego domu, że większość czasu cały mój dorobek 
życiowy musiał dawać się załadować do jednej walizki, że po 
wyemigrowaniu z Polski średni okres mojego zatrudnienia w tej 
samej instytucji nie przekracza 3 lat, a także że nigdy nie 
wiedziałem, ani nie wiem, co przytrafi mi się już jutro.
        
Aby dostarczyć tutaj przykład mechanizmu owych 
nieustannych wzlotów i upadków, przeglądnijmy 
wspólnie historię moich zatrudnień, które (jak wszystko inne w 
moim życiu) także im podlega. Najpierw miałem dającą dużo osobistej 
satysfakcji pracę naukowca przecierającego nowe szlaki na Politechnice 
Wrocławskiej (Polska). Szybko awansowałem po akademickiej drabinie, 
zaczynając pracę jako młodszy asystent, zaś w przeciągu 4 lat osiągając 
poziom adiunkta (tj. najwyższą pozycję którą bezpartyjni naukowcy 
mogli zajmować w komunistycznej Polsce). Potem, kiedy czasy zaczęły 
się stopniowo zmieniać, zaś możliwości dalszych promocji zwolna były 
wypracowywane, zmuszony zostałem do uciekania z Polski, jako że mojemu 
życiu zagroziło niebezpieczeństwo. W Nowej Zelandii ponownie więc 
zacząłem od samego początka. Początkowo byłem tzw. "Post-Doctoral Fellow" 
na University of Canterbury, potem zostałem starszym wychowawcą (po angielsku 
Senior Tutor) na politechnice w Southland, potem zostałem "Senior Lecturer" 
na University of Otago. Kiedy jednak zaczęły się dla mnie otwierać szanse 
na osiągnięcie nawet wyższej pozycji w Nowej Zelandii, nagle zostałem 
wyrzucony z pracy (za badania eksplozji Tapanui) i zostałem 
bezrobotnym. Z czasem zmuszony też byłem uciekać z Nowej Zelandii 
dla znalezienia chleba. Podpisałem wówczas trzy kolejne kontrakty na pozycje 
profesora nadzwyczajnego (po angielsku: Associate Professor). Kiedy 
jednak w 1998 roku złożyłem podanie na pozycję profesora zwyczajnego, 
oraz właśnie miałem pozycję tą otrzymać, nagle tzw. "kryzys azjatycki" 
(po angielsku "Asian Crisis") uderzył, zaś możliwości dalszego zatrudnienia 
w kraju jaki faktycznie potrzebował kogoś z moim rodzajem ekspertyzy 
akademickiej natychmiast zniknęły. Wróciłem więc do Nowej Zelandii 
i zacząłem wszystko od początku od najniższej pozycji akademickiej 
jaka w owym czasie istniała w Nowej Zelandii. W 2005 roku straciłem 
jednak nawet i tę najniższą pozycję - co skazało mnie na bezzasiłkowe 
bezrobocie jakie za wyjątkiem 2007 roku trwało aż do mojego odejścia 
na emeryturę w połowie 2011 roku. 
        
W ten sposób, w obszarze zawodowym do dzisiaj 
aż czterokrotnie wpinałem się do góry po drabinie 
akademickiej i czterokrotnie spadałem na samo 
dno. Oczywiście, nie jestem wykonany ze stali, 
dlatego każdy upadek odczuwam dosyć boleśnie. 
W moim pierwszym wspinaniu się po tej drabinie 
zdołałem dotrzeć do około jej połowy, zanim 
zniszczenie oryginalnej wersji "Solidarności" 
w Polsce zrzuciło mnie ponownie do początkowego 
poziomu. W drugim wspinaniu się osiągnąłem 
około ćwierć wysokości tej drabiny, zanim zostałem 
bezrobotnym w Nowej Zelandii. Trzecie wspinanie 
się po tej drabinie akademickiej wyniosło mnie niemal 
do jej szczytu, bo do trzech kolejnych pozycji profesora 
nadzwyczajnego. Jednak trzeci upadek jaki po nim 
następował zepchnął mnie ponownie do najniższej 
pozycji całego mojego życia (tj. do bezrobocia). W 
takcie owego bezrobocia w 2007 roku zostałem 
jednak zaproszony na jednoroczną najwyższą pozycję 
akademicką w Korei Południowej, tj. pełnego profesora. 
Na niej też zakończyłem swą karierę zawodową. 
Po niej przyszło już tylko ponowne niemal 4-letnie 
bezrobocie bez otrzymywania zasiłku dla bezrobotnych, 
a po nim emerytura. Na tym bezzasiłkowym ponownym 
bezrobociu, mogłem tylko stać na poziomie zerowym 
drabiny akademickiej, patrzeć w górę ze zgrozą, oraz 
filozoficznie deliberować co powinienem uczynić dalej. 
Znaczy, czy powinienem przewartościować swoje cele 
życiowe i filozofię, zapomnieć o zmaganiu, oraz w pokoju 
odczekiwać na emeryturę na owej najniższej pozycji 
życiowej (tj. na bezzasiłkowym bezrobociu). Czy też 
powinienem podleczyć rany z poprzednich upadków, 
odbudować swoją energię, zaś po rozpoczęciu ponownego 
wspinania się zaryzykować piąty upadek w moim życiu. 
Co ty czytelniku uczyniłbyś będąc na moim miejscu?
        
Na szczęście istniała też dobra strona w owych 
wszystkich moich nieustannych wzlotach i upadkach. 
Była nią moja ekspertyza, jaka nieustannie się 
powiększała. (Chociaż mój ojciec zwykł powiadać, 
że "uczymy się całe życie, a i tak umieramy głupcami".) 
Zaś owo podnoszenie się mojej ekspertyzy wcale już 
nie podlega okresowym upadkom, jak tamte materialne 
aspekty życia to czynią. Stąd, jeśli kiedyś mam pozostawić 
na Ziemi jakiś ślad po sobie, najprawdopodobniej 
śladem tym będzie coś, co wynika z mojego niezwykłego 
przebiegu życia, jakiego niemal bez przerwy doświadczałem.
 
#4. Powtarzalne utraty wszystkiego co uprzednio posiadałem i osiągnąłem:
       
Każdy mój kolejny upadek życiowy miał 
też to następstwo, że traciłem też wówczas 
praktycznie wszystko co uprzednio posiadałem 
i osiągnąłem. Poza wiedzą i doświadczeniem, 
praktycznie niemal NIC innego nie wynosiłem 
z uprzedniego życia. Przykładowo, kiedy w 
1990 roku utraciłem pracę w Nowej Zelandii, 
zaś upadek gospodarczy i raptowne zmiany 
grupowej moralności tego kraju uniemożliwiły 
mi znalezienie nowej pracy przez aż dwa 
następne lata - a nawet pozbawiały 
mnie prawa do zasiłku dla bezrobotnych, 
w swoją kolejną wędrówkę po świecie 
"za chlebem" ponownie wyjechałem 
z całym dorobkiem ograniczonym do 
jednej walizki - czyli z tak samo niemal 
pustymi rękami jak uprzednio wyjechałem 
z Polski (tj. po upadku "Solidarności" pod 
koniec 1981 roku). Z równie niemal pustymi 
rękami wyjechałem z Malezji w 1998 roku - 
zaraz po tym jak została ona uderzona 
słynnym "kryzysem azjatyckim" (notabene - 
jak tam twierdzono, podobno sztucznie 
zaindukowanym przez zachłanność i 
niemoralność tylko jednego fanansisty 
zachodniego). Doskonale więc rozumiem 
i podzielam ból oraz rozczarownie wszystkich 
tych ludzi, którzy z jakiegoś powodu (np. 
trzęsienia ziemi, kataklizmu, pożaru, rewolucji, 
wojny, zachłanności i niemoralności innych 
ludzi, itp.) także tracą niemal cały swój 
uprzedni dorobek życiowy. 
Szczerze mówiąc, to całe moje życie 
wygląda tak jakby Bóg celowo mnie 
doświadczał wszelkimi możliwymi nieszczęściami 
które dotykają innych ludzi - tak abym dokładnie 
wiedział jak inni się czują, potrafił z nimi 
się identyfikować, oraz miał motywację do 
energicznej walki o moralność i o lepszą ludzkość. 
Przykładowo, zaraz po wyemigrowaniu z wówczas 
niemal nie znającej przestępców Polski, 
nie miałem jeszcze przykrych doświadczeń 
z kieszonkowcami, stąd w początkowym 
okresie w miejscu swej pracy aż dwukrotnie 
moje nieostrożne nawyki doprowadziły 
iż ukradziono mi tam cały portfel ze sporymi 
sumami pieniędzy i z wszystkimi dokumentami. 
Z kolei w 1985 roku do mojego mieszkania 
w Invercargill włamało się dwóch młodocianych 
przestępców którzy zabrali z niego wszystko 
co było tam wartościowego, zaś zwandalizowali 
resztę moich rzeczy. (Takie włamania młodocianych 
są szeroko upowszechnione w Nowej Zelandii.) 
Wprawdzie policja potem ich złapała, jednak 
w Nowej Zelandii młodociani przestępcy to 
"święte krowy" których nikt nie ośmiela się 
faktycznie ukarać - patrz podpunkt #J2.4 na stronie 
morals_pl.htm. 
Dlatego pomimo ich złapania nie odzyskałem 
żadnego z ukradzionych mi rzeczy ani nie 
otrzymałem jakiegokolwiek odszkodowania. 
Z kolei w dniu 27 marca 2011 roku dwóch 
rosłych złodziei ukradło i zdewastowało mój 
(wiernie mi służący przez niemal już ćwierć 
wieku) samochód Ford Laser - czyli jedyny 
relatywnie wartościowy obiekt którego w swym 
życiu się dorobiłem. Takie kradzieże samochodów 
są istną plagą Nowej Zelandii - patrz artykuł 
"Stealing our cars every day" (tj. "Każdego 
dnia kradną nasze samochody") ze strony 
18 darmowej gazety 
The Hutt News 
(wydanie z wtorku-Tuesday, July 5, 2011) który 
wyjaśnia że tylko w jednym przedmieściu "Lower 
Hutt" (tj. sąsiedzie "Petone" w której ja mieszkam) 
średnio kradziony jest jeden samochód na dzień, 
zaś do następnych 51 samochodów złodzieje 
się tam włamują i okradają ich zawartość. Aby było 
boleśniej, nowozelandzka ubezpieczalnia AMI, 
w której od czasu zakupu coroczne ochotniczo 
płaciłem za ubezpieczenie swojego samochodu, 
odmówiła mi wypłaty kosztów naprawy pod wymówką 
że mój samochód jest zbyt stary, a stąd koszta 
jego naprawy przekraczają jego wartość (ta 
sama ubezpieczalnia AMI stała się potem sławna 
z wyszukiwania najróżniejszych wymówek aby 
zaniżać wypłaty odszkodowań dla ofiar trzęsienia 
ziemi w Christchurch - patrz punkt #C6 na stronie 
seismograph_pl.htm). 
Pomimo więc posiadania ubezpieczonego 
samochodu, jego naprawę musiałem sam opłacić. 
Ponownie więc Bóg najwyraźniej pozwolił mi 
poznać jak typowi obywatele czują się w tym 
oblazłym przestępcami kraju. Powinienem 
tu też dodać, że w relatywnie młodym 
wieku utraciłem swoich rodziców. 
Stąd równie dobrze jest mi znany ból 
i żałoba które się odczuwa po utracie najbliższych. 
Potrafię więc szczerze się identyfikować 
z każdym kto utracił kogoś bardzo mu 
bliskiego. Oba rodzaje powyższych strat 
i tragedii osobistych, tj. zarówno moje 
powtarzalne utraty dorobku życiowego, 
jak i strata bliskich mi rodziców, otwarły 
dla mnie filozoficzne zrozumienie wszystkiego 
co w życiu możemy utracić. Stąd obecnie 
na straty życiowe NIE patrzę wyłącznie jako 
na ból i tragedię osobistą, a widzę w nich 
także ową siłę motoryczną jaka uwalnia 
ukryte w nas potencjały (jeden z licznych 
takich potencjałów uświadamia nam angielskie 
powiedzenie "to co cię NIE zabije, uczyni 
cię silniejszym" - w oryginale angielskojęzycznym 
"what does not kill you, will make you stronger"). 
 
#5. Doświadczenie wielu odmiennych kultur:
       
Podczas mojej interesujacej kariery zawodowej 
miałem okazję pracować w wielu odmiennych krajach, 
jakie reprezentują cały szereg odmiennych kultur. To z kolei 
pozwoliło mi zgromadzić prawdziwie wielokulturowe doświadczenia. 
Znacząca proporcja tych doświadczeń została osiągnięta w krajach 
Azjatyckich oraz w kulturach Orientu. Wszakże moje doświadczenie 
zawodowe obejmuje zatrudnienie na uniwersytetach (lub na innych 
uczelniach wyższych) Polski (przez 12 lat), Nowej Zelandii (przez 
15 lat), Północnego Cypru - tj. Tureckiego (przez 1 rok), Malezji (przez 3 lata), 
oraz Malezyjskiej części Wyspy Borneo (przez 2 lata). Podczas owego 
zawodowego wędrowania po świecie zawsze starałem się brać udział 
we wszelkich wielorasowych obchodach i obrządkach, szczególnie w 
egzotycznej Malezji. W rezultacie, zdołałem zgromadzić ogromną 
pulę obserwacji na temat zwyczajów i kultur odmiennych narodów, 
ich postaw filozoficznych, zasad zachowania się, obszarów czułości, 
postępowania, wierzeń, religii, przesądów, zwyczajów, itp. 
Gromadziłem także przysłowia, mity, przesądy, oraz zwyczaje 
ludowe najróżniejszych narodów. Faktycznie też druga książka 
jaką w 2003 roku razem z moim bratem zdołaliśmy opublikować w Polsce 
w dwóch językach pod tytułem "Przysłowia Wschodu oraz z innych 
stron świata - Proverbs of the Orient and from other corners 
of the world", Poznań (Adres wydawcy: "Wydawnictwo Poznańskie", 
Ul. Fredry 8, 61-701 Poznań), 2003 rok, ISBN 83-7177-273-4, 
551 stron; zawiera kolekcję około 2700 przysłów zaprezentowanych 
w dwóch językach - mianowicie po angielsku i po polsku. Owe 
przysłowia zdołałem zakumulować podczas ostatnich 12 lat moich 
prac zawodowych w najróżniejszych krajach. Znacząca ich liczba 
wywodzi się z kultur Orientu i Azji, włączając w to: Japonię, 
Koreę, Chiny, Malezję, Dayaków z Borneo, oraz cały szereg innych.
 
 
Fot. #5 (1 z [9]): 
Oto jak wygląda okładka książki pióra Czesław Pająk i Jan Pająk: 
"Przysłowia Wschodu oraz z innych stron świata". 
Razem z moim bratem opublikowaliśmy tą książkę w Polsce w 2003 roku. 
Zawiera ona około 2700 przysłów. Każde przysłowie jest zaprezentowane 
w dwóch wersjach językowych, mianowicie polskojęzycznej i angielskojęzycznej.
 
#6. Profesury w dwóch odmiennych dyscyplinach:
       
Prawdopodobnie nie istnieje wielu uczonych, 
którzy zdołali zgromadzić aż tak ogromny 
zasób doświadczenia zawodowego jaki ja 
zakumulowałem. Aby podać tutaj konkretny 
przykład, to zdołałem osiągnąć poziom 
akademicki profesora uniwersytetu w aż 
dwóch całkowicie odmiennych dyscyplinach 
naukowych, mianowicie w naukach 
komputerowych oraz w inżynierii mechanicznej. 
Także mój doktorat (jestem przecież doktorem 
nauk technicznych) został wypracowany w 
owych dwóch dyscyplinach jednocześnie. 
Gdybym przygotował wykaz wszystkich 
przedmiotów jakie kiedykolwiek wykładałem 
w swoim życiu, niemal z całą pewnością 
wystarczyłoby to na stworzenie niewielkiej 
politechniki. Faktycznie też wierzę, że 
pracowałem na jednej takiej maleńkiej 
politechnice (mianowicie w Timaru, Nowa 
Zelandia) w jakiej całkowita ilość przedmiotów 
wykładanych była mniejsza od liczby 
przedmiotów jakie ja wykładałem w całym 
swoim życiu.
 
#7. Honory, stopnie, tytuły:
       
Typowy przebieg studiów na Politechnice Wrocławskiej 
jakie ja ukończyłem zajmuje 6 lat dla mojej specjalizacji. 
Po tym jak ukończyłem owe studia, otrzymałem dwa 
stopnie, mianowicie Magistra i Inżyniera (Mgr, inż.).
* * * 
       
Podczas ostatniego roku studiów przyznano 
mi tzw. "Stypendium naukowe", jakie na Politechnice Wrocławskiej 
było zarezerwowane dla najbardziej wyróżniających się studentów. 
Owo stypendium posiadało wpisany w siebie warunek, że po zakończeniu 
studiów Politechnika Wrocławska rezerwuje sobie prawo do zatrudnienia mnie 
jako pracownika dydaktycznego. Stąd natychmiast po ukończeniu studiów 
zacząłem badania nad swoją pracą doktorską. Pracę tą ukończyłem już 
po 4 latach, broniąc swego doktoratu w dniu 6 czerwca 1974 roku. 
Doktorat dał mi tytuł naukowy "Doktora Nauk Technicznych". Przez następne 
4 miesiące po obronie swego doktoratu byłem najmłodszym doktorem na 
Politechnice Wrocławskiej. Oczywiście, po obronie pracy doktorskiej 
ciągle kontynuowałem swoje badania i wykłady. W owym czasie moi 
studenci przyznali mi tytuł "wykładowcy roku". Tytuł ten otrzymałem 
od nich w dwóch kolejnych latach tuż przed wyemigrowaniem z Polski. 
* * * 
       
Niezależnie od doktoratu, posiadam także 
cały szereg innych tytułów i stopni, jakie wyglądają dosyć ładnie opisane w życiorysie. 
Jeden z nich jest wynikiem obowiązkowej w ówczesnej Polsce służby wojskowej. 
Początkowo zacząłem ową służbę jako saper. Z kolei głównym zajęciem saperów 
jest budowanie mostów, dróg, lotnisk, układanie pól minowych oraz późniejsze 
rozbrajanie ich, wysadzanie w powietrze wszelkich przeszkód na drodze, 
niszczenie starych bomb i pocisków, oraz wiele więcej. Kiedy dana armia 
atakuje, saperzy idą przed jej czołem, aby przygotować drogę dla ciężkiego 
sprzętu wojennego. (Stąd saperom zwykle się obrywa od obu walczących stron - 
są bici ogniem wroga jak i zasypywani "przyjacielskimi kulami" od swoich.)
Saperzy są właśnie tymi wojskowymi o których popularne powiedzenie stwierdza, 
że jakoby "popełniają oni tylko jeden błąd w całym życiu". (Dzieje się tak 
ponieważ duża część ich obowiązków obejmuje rozbrajanie bomb, zaś niemal 
nikt nie przeżywa popełnienia błędu z bombą.) Stąd różni sarkastyczni saperzy 
dodawali do owego powiedzenia, że owym jedynym błędem jaki popełnili w 
życiu było zostanie saperami. To właśnie podczas służby w saperach poznałem 
prawdziwe znaczenie angielskiego przysłowia "kiedy praca jest warta wykonania, 
wówczas jest też warta aby wykonać ją dobrze" (po angielsku: "when a work is 
worth being done, it is worth being done well"). Było tak ponieważ w owym 
czasie wśród polskich saperów panowała długa tradycja, że jeśli dana jednostka 
żołnierzy zbudowała most, wówczas wszyscy żołnierze szli pod ów most 
kiedy pierwszy czołg po nim się przetaczał. (Ciekawe czy owa tradycja 
przetrwała aż do dzisiejszych czasów demokracji i wolności wypowiadania 
się.) Osobiście wierzę, że niezapomniane uczucia jakich się doświadcza 
kiedy czołg przetacza się po moście jaki właśnie się zbudowało, jaki 
nie był jeszcze testowany, a pod jakim właśnie się stoi razem w innymi 
żolnierzami, okazałyby się bezcenne dla tych wszystkich młodych ludzi 
którzy nie są w stanie wykrzesać z siebie żadnych motywacji do działania.
        
W późniejszym stadium mojej służby wojskowej 
w Polskiej armii, moje wysokie zdolności techniczne zostały docenione 
i zostałem przeniesiony do "inżynierii uzbrojenia", znaczy do służby 
która działa jako wielko-skalowi zbrojmistrze, zajmując się naprawą 
i utrzymywaniem w ruchu wszelkiego sprzętu używanego przez innych 
żołnierzy (jak czołgi, działa, broń, środki transportowe, itp.). 
Podczas owej obowiązkowej służby wojskowej w polskiej armii zostałem 
promowany do stopnia oficerskiego, tak że w czasie opuszczania Polski 
byłem już podporucznikiem - patrz Fot. #7a poniżej.
  
Fot. #7a: 
Dawniej Polska słynęła w świecie z szeregu powodów, np. 
z "szykowności" mundurów lub ekwipunku i z "bitności" 
jej armii (np. rozważ uznanie w świecie jakie dawniej 
wzbudzali polscy "Husarzy"), z wyjątkowej smaczności 
polskich potraw i napitków, z piękna polskich kobiet, z 
wrodzonej pracowitości Polaków, itp. To dlatego zawsze 
żałowałem iż NIE posiadam żadnego zdjęcia z czasów 
kiedy byłem w mundurze. Jednak w maju 2024 roku 
rodzina z Polski przyznała się iż posiada moje zdjęcie 
w mundurze. Pokazuję je powyżej i proponuję zwrócić 
uwagę jak "szykowny" ciągle był ówczesny mundur 
wojskowy komunistycznej Polski - pomimo chronicznych 
wtedy braków na jakie nasz kraj wówczas cierpiał - nic 
dziwnego iż nadal wtedy mawiano "za mundurem panny sznurem". 
Powyższa fotografia jest pokazana także jako Fot. #C4a ze strony 
pajak_jan.htm - 
gdzie podałem też kolejne ciekawostki z czasów mojej służby wojskowej. 
(Kliknij na to zdjęcie jeśli zechcesz je powiększyć.)
        
Ponieważ ja zapomniałem okoliczności wykonania 
tego zdjęcia, moja analiza wskazuje iż wykonane ono 
zostało kiedy przybyłem do Wrocławia na przepustkę 
podczas intensywnego szkolenia oficerskiego jakie w 
1972 roku przechodziłem w ośrodku szkoleniowym z 
Olsztyna. To szkolenie w Olsztynie opisałem szerzej około 
środka podrozdziału H2 z mojej książkowej autobiografii 
w PDF darmowo upowszechnianej stroną internetową 
tekst_17.htm. 
Do dzisiaj intrygujące mnie zdarzenie z czasów i z przebiegu owego 
szkolenia opisuję też w blogu #233 oraz w punktach #J2 i #J3 strony 
malbork.htm. 
Ja oczywiście do szkolenia tego NIE zaochotniczyłem. 
Dla powodów opisanych w powyżej wskazywanym 
blogu #233 oraz w punktach #J2 i #J3 strony 
"malbork.htm" odczuwam wewnętrzną opozycję 
do armii, wojny, walki, zabijania, sztyletów, itp. 
Jednak w komunistycznej Polsce przed byciem 
zaciągniętym do armii NIE było ucieczki. Na szczęście, 
zapewne z uwagi na moją pracę wykładowcy na 
Politechnice Wrocławskiej, po oficerskim przeszkoleniu 
zostałem przydzielony jako "uzbrojeniowiec podporucznik 
rezerwy" do szkoły oficerskiej pod Wrocławiem. Jedyną 
niewygodą jaka z tym się wiązała było iż mój mundur 
zawsze musiał być gotowy do użycia wisząc w szafie 
mieszkania, zaś owa szkoła oficerska co kilka miesięcy 
przechodziła alarm wojenny (wszakże były to czasy tzw. 
"zimnej wojny"). Podczas zaś owych alarmów przysyłali 
do mnie samochód i żołnierzy aby ci zabrali mnie z 
mieszkania zwykle w środku nocy. Za to po dotarciu 
do szkoły było ciekawie. Przykładowo miała ona wspaniałą 
kolekcję dawnych pistoletów na naboje - tj. pistoletów 
ładowanych już od tyłu lufy nabojami ze spłonką, a 
NIE starych pistoletów ładowanych prochem od wylotu 
z lufy. Tamta kolekcja pistoletów była aż tak okazała, 
że stałaby się perłą wystawową w nawet najlepiej 
wyposażonym militarnym muzeum - tyle iż moi poprzednicy 
zużyli całą amunicję do owych pistoletów, zaś nowa 
amunicja do historycznych pistoletów o wymiarach 
i kształtach odmiennych niż te wówczas w użyciu, 
w owych czasach w Polsce NIE była do zdobycia. 
Można więc było tylko je oglądnąć, ale NIE było 
możności spróbowania jak strzelają. Imponowała 
mi tam też kantyna oficerska - przykładowo oferowała 
jedne z najsmaczniejszych "flaczków" jakie w 
swym życiu jadłem (jedyne jakie z nimi smakiem 
się porównywały jadłem w rodzinnym domu 
mojego przyjaciela Staszka Przeworka). Do mniej 
imponujących mi spraw z owych alarmów należały 
moje ówczesne ciężkie wojskowe buty. Ponieważ 
ubierałem je tylko na owe alarmy, NIE były "dochodzone", 
dopasowane do moich stóp i zmiękczone używaniem. 
Stąd po każdym alarmie lądowałem z obtartymi 
stopami. Raz pamiętam zapomniałem zabrać ze 
sobą pieniędzy na powrotny autobus lub tramwaj, 
zaś po alarmie NIE odsyłano nas już samochodem. 
Idąc piechotą z przedmieścia do swego mieszkania 
położonego blisko centrum Wrocławia, tak obtarłem 
wtedy nogi, że każdy krok był torturą. Na dodatek 
postanowiłem skrócić sobie drogę bo ulice i chodniki 
prowadziły drogą okrężną. Przeoczyłem jednak iż 
mój skrót owej drogi okrężnej prowadził do koryta 
rzeki Odra - który odkryłem dopiero po przejściu 
niemal do końca drogi. W rezultacie owego dnia 
musiałem zawrócić i przemaszerować podwójną 
drogę do domu, a potem przez długi czas leczyć 
bolesne obtarcia stóp - co do dzisiaj pamiętam.
* * * 
       
Poza Polską także dorobiłem się najróżniejszych 
zaszczytów poprzez studiowanie, badania, oraz 
promocje zawodowe. Dwa najbardziej istotne z 
nich były kiedy podczas swojej kariery zawodowej 
osiągnąłem poziom Profesora uniwersyteckiego 
w aż dwóch odmiennych dyscyplinach. Stąd moje 
honory obejmują także między innymi tytuły byłego 
profesora w inżynierii mechanicznej, oraz byłego 
profesora w naukach komputerowych. Sarkastycznie, 
w swej ostatniej nowozelandzkiej pracy przyznano 
mi także dyplom "najlepszego kolegi" - wkrótce po 
otrzymaniu którego zostałem zwolniony z owej pracy. 
 
#8. Życie osobiste:
Motto: 
"Jeśli negować istnienie nadrzędnych boskich celów, to jak uzasadnić potrzebę aby 
utytułowany książę poślubił pospolitkę, zaś pospolita poślubił utytułowaną książniczkę?"
       
W swoim życiu dostąpiłem wielu honorów. 
Przykładowo widziałem sporo cudów i niezwykłych 
zdarzeń - wykaz najważniejszych z jakich 
przytoczyłem w punkcie #F3 strony 
wszewilki.htm. 
W dokładnie miesiąc przed moimi 72 urodzinami oglądałem 
nawet "płonący krzew" jaki telepatycznie ze mną 
żartował i egzaminował moją spostrzegawczość, a jaki w 
Biblii (wersety 3:1-5 z bibilijnej "Księgi Wyjścia") jest opisany 
iż zadziwił Mojżesza swą zdolnością do zdalnego komunikowania 
się - co opisałem w punkcie #J3 swej strony o nazwie 
petone_pl.htm. 
Istnieje jednak jeden honor jakiego dostąpiłem 
w swoim życiu, a jaki jest szczególnie miły 
mojemu sercu. Jest nim moja żona. Jej ojciec 
był jednym z owych arystokratów z Orientu, 
który stracił swoją fortunę, jednak utrzymał 
tytuł. Stąd moja żona odziedziczyła od niego 
rodowy tytuł "Szejka" - po angielsku pisany 
"Sheikh", 
ale bez fortuny Szejka jaka by z tytułem tym 
się wiązała. (Za co dziękuję Bogu, w 
przeciwnym bowiem wypadku ja nigdy 
nie miałbym możności aby poznać swoją 
żonę - wszakże księżniczki z majątkami nie 
chadzają tymi samymi co ja szlakami "piechurów". 
Nie wspominając już faktu, że wówczas moja 
żona zapewne byłaby rodzajem popsutej 
bogaczki, niemożliwej do współżycia ze 
"zwykłym śmiertelnikiem" - takim jak ja.) 
Kobiety obdarzone przez Boga rodowym 
tytułem Szejka - takim jak tytuł mojej żony, 
są ogromnym rarytasem na skalę światową. 
Prawdopodobnie wszystkich "żeńskich 
Szejków" z całego świata możnaby policzyć 
na palcach jednej ręki. Z całą też pewnością 
jest ich znacznie mniej na całym świecie, 
niż tylko w Europie jest np. królowych. Jest 
ich nawet mniej niż rodowych księżniczek 
w choćby tylko jednym zachodnio-europejskim 
kraju ciągle utrzymującym Monarchię. Jeśli 
zaś któraś orientalna kobieta obdarzona już zostaje 
przez Boga owym niezwykłym tytułem Szejka, 
wówczas jest ona faktycznie wybitną osobą. 
Przykładowo, całemu światu zapewne ogromnie imponują 
rozumne posunięcia żeńskiego Szejka o nazwisku 
Sheikh Hasina - 
po jej objęciu stanowiska głowy państwa Bangladesh. 
Tytuł Szejka faktycznie jest jednym z najwyższych 
w kulturach Wschodu jakie dana osoba może 
oddziedziczyć. W przybliżeniu odpowiada on 
Księciowi lub Księżniczce na Zachodzie. Przykładowo, 
właśnie niedawno się dowiedziałem, że w kulturach 
w jakich tutuł ten jest respektowany, jego odziedziczenie 
upoważnia do ustanowienia i ogłoszenia własnego 
państwa. (Dla mnie to zaś humorystycznie oznacza, 
iż do listy owych "wygranych życiowych", którą to listę 
zestawiłem zabawnie w punkcie #D2.1 swej strony o nazwie 
eco_cars_pl.htm, 
jako rodzaj sarkastycznego żartu życiowego mogę też 
dodać "wygraną" w postaci żony jaka zgodnie z prawem 
nadanym tradycjami jej kultury, jest nosicielem przywileju 
iż np. miłą mojemu sercu wieś 
Stawczyk, 
albo też np. miejsce naszego zamieszkania, czyli miasteczko 
Petone, 
żona ta może ustanowić i ogłosić odrębnym państwem 
pod jej rządami, zaś ja wówczas mógłbym np. wdrażać 
tam zasady totaliztycznego życia oraz ze splendorem i 
honorami podróżować po innych krajach, tak jak obecnie 
podróżują mężowie królowych Monako czy Luksemburga. 
Tyle, że oczywiście, ów przywilej istnieje jedynie w teorii 
oraz w humorystycznych spekulacjach, jak niniejsza - i 
to aż dla całego szeregu powodów, przykładowo ponieważ 
znając filozofię życiową mojej żony wiem z absolutną 
pewnością, że nigdy czegoś takiego nawet NIE próbowałaby 
uczynić, czy ponieważ znając siebie wiem iż nigdy NIE 
chciałbym podróżować jak mężowie królowych Monako 
czy Luksemburga, albo ponieważ znając ekonomię wsi Stawczyk 
czy miasteczka Petone wiem też, że gdyby stały się one 
niezależnymi państwami, ich przywódców NIE byłoby stać 
nawet na buty jakie chroniłyby ich przed zarabianiem na 
bosaka na swoje utrzymanie, a także ponieważ ja osobiście 
bezgranicznie wierzę w to co wyjaśniłem m.in. w punkcie #B2 strony 
antichrist_pl.htm, 
oraz we "wstępie" i w "części #J" swej innej strony o nazwie 
pajak_dla_prezydentury_2020.htm, 
mianowicie że Bóg zabrania kobietom przejmowania 
władzy nad mężczyznami, czyli zabrania im także 
pełnienia funkcji głowy państwa - ale z jedynym wyjątkiem 
sytuacji kiedy to sam Bóg wytypuje daną kobietę właśnie 
do sprawowania władzy, przykładowo poprzez spowodowanie 
iż odziedziczyła ona królestwo czy tytuł Szejka.) 
W dzisiejszych trudnych czasach nasze 
małżeństwo jest więc wysoce symboliczne. 
Udowadnia ono bowiem, że kultura 
Orientu może współistnieć z kulturą 
Europy na zasadach wzajemnej miłości, 
poszanowania i pokoju, oraz że każda 
z tych dwóch doniosłych kultur jest w 
stanie wzbogacać życie tej drugiej. W 
czasach mojego dzieciństwa starzy ludzie 
opowiadali dawne polskie wierzenie w tzw. 
"złoty róg". (Istnienie tego staropolskiego 
wierzenia jest utrwalone m.in. w klejnocie 
literackim Stanisława Wyspiańskiego o 
tytule "Wesele".) Zgodnie z nim, każda 
osoba raz w życiu otrzymuje od 
Boga 
ów "złoty róg" zapełniony najróżniejszymi 
wspaniałościami i dobrodziejstwami. Dla każdego 
jednak człowieka Bóg "maskuje" ten "złoty 
róg" pod czymś odmiennym, tak że wielu 
ludzi go NIE rozpoznaje i odrzuca po otrzymaniu. 
Kluczem więc do uzyskania szczęśliwego i 
spełnionego życia jest aby umieć rozpoznać 
kiedy i pod jaką postacią Bóg daje nam ów 
"złoty róg", oraz aby przyjąć go z wdzięcznością 
i podziękowaniem. Ja zdołałem rozpoznać swój 
"złoty róg" - którym okazała się być moja żona. 
Tak więc ów honor jaki jest szczególnie miły 
mojemu sercu, to że jestem mężem pięknej 
kobiety która nie tylko nosi tytuł Szejka, ale 
również posiada klasę faktycznej księżniczki. 
Najzabawniejsze (a także wysoce romantyczne), 
jest to, że o fakcie iż moja żona jest orientalną 
arystokratką dowiedziałem się dopiero w dniu 
naszego ślubu - kiedy urzędniczka miała trudności 
ze zmieszczeniem jej oficjalnego nazwiska 
i tytułów w zaprojektowanej dla pospolitych ludzi 
rubryce aktu małżeństwa. Uprzednio bowiem 
znałem ją tylko jako ogromnie miłą kobietkę o 
porywającej osobowości z którą czas zawsze 
mija wysoce interesująco, tyle że która ma bardzo 
skomplikowane nazwisko jakie dla względów 
praktycznych należy maksymalnie upraszczać. 
Z kolei, że faktycznie żona ma w genach wrodzoną 
klasę i szlachetność orientalnej księżniczki, 
uświadomiłem sobie dopiero po kilku latach 
naszego małżeństwa. Najwyraźniej więc 
Bóg 
posłużył się jej przykładem aby mi uświadomić 
iż za staropolskim przysłowiem "trafiło mu 
się jak ślepej kurze ziarnko" faktycznie kryje 
się mechanizm inteligentnego działania, celowości 
i nadrzędnej sprawiedliwości, a także by 
mi udowodnić, że aby być wysoce cenione, 
nagrody za prowadzenie moralnego życia 
wcale nie muszą mieć materialnego charakteru. 
Obecnie często się zastanawiam, jak 
mąż utytułowanego żeńskiego Szejka 
powinien być nazywany. Czy jest on 
Szejkanek (po angielsku: Sheikher), 
Szejkomość (po angielsku: Sheikhness), 
czy Szejkowski (po angielsku: Shaker)? 
A może jeszcze coś innego? Wszakże 
gdybym był mężem księżniczki z, 
powiedzmy, Anglii, zwracanoby się 
zapewne do mnie "jego wielmożność", 
"jego wysokość", czy też "jego 
eminencja", nie zaś: "hej ty Pająk"!
  
Fot. #8 (J1 z [10]): 
"Oparciem niekonwencjonalnego mężczyzny jest niezwykła kobieta." 
Ja (dr inż. Jan Pająk) w Rzymie z moim żeńskim Szejkiem. 
(Kliknij na to zdjęcie jeśli zechcesz je powiększyć.)
        
Źródłem ogromnego komfortu jest dla mnie świadomość, że 
Bóg 
na tyle docenia moje wysiłki i oddanie poszukiwaniom prawdy, 
iż na współtowarzyszkę życia dał mi prawdziwą "Perłę Orientu" 
która jest faktyczną księżniczką nie tylko z urodzenia i z 
odziedziczonego tytułu, ale także ma klasę szlachetnej orientalnej 
księżniczki zakodowaną w sobie na stałe, tj. w swoich genach, 
charakterze, zachowaniu, kulturze, zwyczajach, naturze, smaku, itp.
 
#8.1. Koniec mojego małżeństwa ze żeńskim 
Szejkiem Sue - jaki nastąpił w poniedziałek, dnia 
2 września 2024 roku, o 18:30 NZ czasu zimowego:
       
Moja żona Sue urodziła się w Kuala Lumpur, 
stolicy Malezji, dnia 27 marca 1944 roku. W 
dniu mojego jej poznania spotykałem ją w 
aż kilku odmiennych supermarketach z jej 
miasta urodzenia wieczorem w noc sylwestrową 
dnia 31 grudnia 1993 roku, zapewne zaczynając 
tuż po 18 - bo panował już zmrok, zaś kończąc 
przed godziną 20 - bo supermarkety wówczas 
zamykano. Oboje przypadkowo spotkaliśmy się 
tam wtedy w aż kilku stoiskach papierniczych z 
kilku odmiennych supermarketów tej ogromnej 
metropoli, zupełnie niezależnie od siebie i odmiennymi 
środkami lokomocji przybywając do owych 
supermarketów i szukając tam jakichś odpowiadających 
naszemu smakowi kart życzeniowych na nadchodzący 
Nowy Rok 1994. Dopiero na owych stoiskach 
papierniczych oboje ze zdumieniem ponownie 
odkrywaliśmy wzajemną tam obecność. Z widzenia 
wówczas już się znaliśmy bowiem oboje pracowaliśmy 
na tej samej uczelni. Jednak NIE pamiętam abyśmy 
kiedykolwiek wcześniej ze sobą prywatnie rozmawiali. 
Taką niezwykłą powtarzalność wielokrotnych przypadkowych 
spotkań w aż kilku odmiennych supermarketach do 
których przybywaliśmy zupełnie odmiennymi środkami 
lokomocji wcale się NIE komunikując ani NIE uzgadniając 
ze sobą do którego sklepu oboje pojedziemy następnie, 
ja doświadczyłem tylko tamten jeden raz w 
całym swym życiu - tak jakby los się uparł 
abyśmy zaczęli ze sobą rozmawiać. Jako 
inżynier i naukowiec NIE sądzę też aby 
matematyczne prawdopodobieństwo zajścia 
tylu czysto przypadkowych spotkań było aż tak 
duże, że mogłyby one nastąpić w krótkim przedziale 
czasu w jakim istnieje nasza planeta Ziemia. 
Po zainicjowaniu rozmowy Sue zaproponowała 
abyśmy pojechali jej samochodem do centrum 
Kuala Lumpur, gdzie o północy miał nastąpić pokaz 
ogni sztucznych na przywitanie nowego roku 1994. 
(Ja w Malezji NIE posiadałem samochodu.) I tak 
się zaczęło. 
        
Moje dwie profesury w Malezji i na Borneo skończyły 
się w 1998/10/31, wróciłem więc do NZ i od 1999/1/25 
podjąłem pracę wykładowcy na Politechnice Aoraki 
w Timaru. Sue dołączyła do mnie tam w maju 1999 
roku. Ślub wzięliśmy w Christchurch, Nowa Zelandia, 
w dniu 23 lipca 1999 roku (NZ Marriage Registry 
No. 1162). Po ślubie mieszkaliśmy już razem, po 
kolei w sumarycznie aż pięciu odmiennych NZ 
mieszkaniach, podczas gdy ja, z powodu moich 
badań UFO i prześladowań wynikających z prowadzenia 
tych sekretnie zakazywanych badań, zmuszany byłem 
podejmować pracę aż na trzech kolejnych uczelniach 
wyższych. Sue bardzo kochała koty, więc mieliśmy 
ich aż kilka - są one pokazane na zdjęciach 
z jej ulubionymi piosenkami, jakie włączyłem do 
przygotowanej dla niej strony internetowej o adresie 
https://pajak.org.nz/p_c.htm . 
W moim domu rodzinnym NIE mieliśmy kotów, a psy. 
Z naukowym więc zainteresowaniem studiowałem 
koty Sue. Z moich obserwacji wyniknęło, że faktycznie 
zgadzam się z powszechną 
opinią, zapewne wywodzącą się od starożytnych Egipcjan, 
że cechy takie jak natura, charaktery, instynkty, reakcje, 
zachowania i postępowania kobiet, w tym i mojej żony 
Sue, są ogromnie podobne do tych u kotów. 
Tymczasem np. cechy mężczyzn, w tym i moje, są 
bardziej podobne do cech psów niż kotów. 
Po moim podjęciu dnia 2001/2/12 pracy na uczelni 
najpierw zwanej Politechnika, a potem przemianowanej 
na Wellington Institute of Technology, wynajęliśmy 
mieszkanie w małym NZ miasteczku zwanym 
"Petone" - 
gdzie mieszkaliśmy razem aż do 2012 roku. (Ja mieszkam 
w Petone aż do dzisiaj, ale już w innym mieszkaniu.)
        
W 2002 roku Sue zdecydowała się też podjąć pracę 
zawodową, ponieważ rola domowej "housewife" ją 
nudziła. Pracowała w NZ tylko w jednym przedsiębiorstwie, 
jako sprzedawczyni wyrobów jubilerskich w NZ 
supermarkecie zwanym "Warehouse". Była bardzo 
popularna zarówno wśród kolegów z pracy jak i 
klientów. Często nadmieniała iż owa praca stworzyła 
najlepszy okres czasu w jej życiu. Kiedy więc podczas 
naszego przeprowadzenia się do Petone zawsze 
wykazywała niecierpliwość i rodzaj jakby irytacji 
kiedy na ulicy maleńkiego i typowo przyjacielskiego 
Petone np. krótko zamieniałem kilka słów grzecznej 
rozmowy ze swymi studentami, po podjęciu jej pracy 
sytuacja się odwróciła i to ona bez przerwy i wszędzie 
spotykała swych klientów lub kolegów, z którymi 
zwykle wdawała się w długie rozmowy, podczas 
jakich ja rozumiałem dlaczego ona się niecierpliwiła 
kiedy ja uprzednio prowadziłem takie grzecznościowe 
rozmowy.
        
Pierwsze oznaki iż coś jest nie tak z naszym 
małżeństwem odnotowałem po podjęciu w 2007 roku swej 
pełnej profesury w Korei Południowej, 
zaś Sue zdecydowała się pozostać w NZ aby kontynuować 
swą pracę. Zmianę jaka nastąpiła, odczułem jako rodzaj 
chłodu, sarkazmu i zdystansowania się Sue. Zmianę 
tę najpierw odczułem kiedy zaprosiłem Sue na okres 
koreańskich wakacji do spędzenia czasu ze mną abyśmy 
razem mogli pozwiedzać Koreę. Mieszkaliśmy w moim 
mieszkaniu z Suwon, jednak co kilka dni jeździliśmy z 
niego autobusem miejskim na zwiedzanie przelicznych 
muzeów, wystaw, cesarskich pałaców, zakupów, itp., 
w stolicy Seoul. Zwiedzaliśmy też inne ciekawe miejsca 
w Korei, np. słynny 
"Hantaek Botanical Garden", 
który jest największym ogrodem botanicznym w Korei
Południowej, jest położony koło 150 km na południe 
od Seoul, zaś zawiera m.in. największą kolekcję roślin 
ozdobnych zwanych "hosta" - które są rodzime dla Korei 
oraz które stanowią hobby i pasję najbliższej przyjaciółki 
Sue - ze zawodu i edukacji botaniczki. Niestety, pomimo 
iż w mojej osobistej opinii były to "wakacje naszych 
marzeń" spędzone na podróżach, zwiedzaniu, 
istnych ucztach w najlepszych restauracjach Korei, 
itp., Sue była krytyczna i sarkastyczna. Przykładowo, 
w Seoul mieli wówczas pokazy muzykalu "Lion King" - 
ale w języku koreańskim a NIE angielskim. Mnie więc 
coś pokusiło abym zasugerował oglądnięcie go gdzie 
indziej, gdzie będzie po angielsku. Sue do dziś mi to 
wypomina, chociaż po zakończeniu profesury w Korei 
muzykal ten był po angielsku w Sydney Australia, stąd 
sugerowałem abyśmy tam polecieli z NZ aby mogła go 
razem ze mną oglądnąć - jednak Sue już się NIE zgodziła, 
ponieważ uważała że jest rozczarowana iż zawiodłem ją 
w Seoul w sprawie tego widowiska.
W 2012 roku ja kupiłem w owym Petone rodzaj 
"spółdzielczego mieszkania" za swe oszczędności. 
Zamieszkaliśmy w nim razem. Niestety, Sue jakoś 
jakby go NIE lubiła i często krytykowała, chociaż 
było ono ładne, murowane z cegly i z małym ogródkiem. 
Dla mnie czuło się ono najprzyjemniej i najlepiej 
ze wszystkich mieszkań w których mieszkałem od 
czasu opuszczenia Polski. To w nim w 2020 roku 
nastąpił jednak całkowity upadek naszej więzi małżeńskiej.  
kiedy to z powodu Covid-19 gospodarka NZ zamarła 
a ludzie zaprzestali zakupów klejnotów. Pracodawcy 
Sue zlikwidowali więc stanowisko jej sprzedaży, a Sue 
została zwolniona z pracy. Zwolnienie to potraktowała 
jak największą tragedię życiową. Wpadła nawet w silną 
depresję. Z depresji tej i rozluźnienia się jej więzi 
małżeńskiej NIE potrafił już naprawić nasz wyjazd 
na wakacje w Kuala Lumpur (jej miasta rodzinnego), 
pomimo iż starałem się jak mogłem. 
Naprawy małżeństwa NIE ułatwiła też 
NZ instytucja powołana wyłącznie do pomagania NZ 
żonom starającym się uniezależniać od swych mężów - 
która to instytucja NIE uważała za stosowne choćby 
formalne skonsultowanie ze mną swych "naprawczych 
działań". Ja rozumiem, że dzisiejsze małżeństwo jest 
dobrowonym związkiem dwojga osób, stąd każda z jego 
połówek ponosi 50% odpowiedzialności za jego losy. 
NIE będę więc tu ukrywał iż czuję się w 50% odpowiedzialny 
za rozkład i upadek naszego małżeństwa - najwyraźniej 
sporą część swego udziału i wkładu prowadziłem NIE 
tak jak powinienem. Problem jednak polega na tym iż 
będąc zawodowym badaczem-naukowcem nadal NIE 
jestem w stanie zidentyfikować co było faktycznym 
powodem rozkładu naszego małżeństwa i jak mogłem 
małżeństwo to uratować. Tak bowiem się dzieje, że 
jeśli jedna połowa małżeństwa uzna iż NIE spełnia 
ono jej oczekiwań, wówczas druga połowa sama NIE 
będzie już w stanie uratować go od rozpadu. Co mnie 
dodatkowo niepokoi, to że obecnie w internecie jest 
raportowane iż już o ponad 80% rozwodów występują 
żony a NIE mężowie - co mi wygląda jak rodzaj zdalej 
hipnozy lub telepatii narzucanej ludzkości z orbit 
okołoziemskich. Coś więc jest w obecnie żyjących 
generacjach kobiet, szczególnie tych urodzonych w 
miastach i w krajach o upadającym a uprzednio wysokim 
dobrobycie (z tego co wiem w Polsce bowiem sytuacja 
nadal jest nieco inna), że powoduje to iż dzisiejsze 
małżeństwa stają się wysoce chwiejne i nietrwałe. 
Jeśli ludzkość jako całość NIE zdoła zidentyfikować 
powodów i ich wyeliminować, wówczas miłość zaniknie, 
zaś nadejdzie przyszłość wrogich sobie samotników 
o co najwyżej krótkotrwałych zwierzęco-podobnych 
związkach dla wypełnienia potrzeb rozrodczych. 
Nawet zaś jeszcze bardziej prawdopodobnie - przyszłość 
obu płci ludzkich żyjących zupełnie oddzielnie od siebie 
zaś reprodukujących się "naukowo" tylko za pozwoleniem 
rządu i wyłącznie używając sztucznej inseminacji oraz 
jeśli danego osobnika stać będzie na uprzednie opłacenie 
kosztownych badań jakościowych i wyhodowania dziecka 
w probówkach z wybieranego przez każdą osobę do 
reprodukcji jej lub jego materiału genetycznego.
        
Tak więc w poniedziałek, dnia 2 września 2024 roku 
o godzinie 18:30 NZ czasu zimowego Sue zwyczajnie 
się wyprowadziła do innego, już tylko swego mieszkania 
z innego niż Petone miasteczka - tak jak obcy sobie 
współlokatorzy wyprowadzają się kiedy np. znajdą 
pracę w innym miasteczku lub przestaną lubieć 
dzielnicę w której zamieszkiwali. Nasza znajomość 
zdołała więc przetrwać 11,204 dni, czyli 30 lat, 8 
miesięcy i 3 dni włącznie z datą końcowego dnia, 
lub 368 miesięcy i 3 dni. Z kolei nasze małżeństwo 
trwało 9174 dni włączając w to jego ostatni dzień, 
lub 25 lat, 1 miesiąc i 11 dni włączając ten ostatni 
dzień, lub 301 miesięcy i 11 dni włączając i ostatni dzień.
        
To małżeństwo, a także losy i przebieg całego 
mojego życia spędzonego na poznawaniu największego 
wroga ludzkości, są dowodem jak nietrwałe, zawodne 
i przemijające jest wszystko co składa się na materialne 
ludzkie życie. Teraz rozumiem dlaczego we wersecie 1:2 
z "Księgi Koheleta" w Biblii (Kohelet to były król Izraela 
w Jeruzalem) wszystko jest nazwane "marność nad 
marnościami". Nic bowiem co z materii, NIE 
trwa, a szybko się rozpada i zanika.
        
Odnotuj, że ja celowo NIE zmieniam ani NIE deletuję 
opisów z powyższego punktu #8, aby oboma punktami 
#8 i #8.1 wiernie oddawać zmiany jakie dokumenują 
dwie odmienne fazy swego (i dzisiejszego) życia.
 
#9. Niezależnie od niniejszej skróconej wersji, 
dostępne są też już pełniejsze prezentacje 
moich autobiografii:
       
Te pełniejsze (i nowsze) prezentacje moich 
autobiografii obejmują poszerzoną w stosunku 
do niniejszej stronę internetową o nazwie 
pajak_jan.htm, 
a także nadal dopracowywaną wersję książkową, 
jaka w stanie na dzisiaj jest już upowszechniana 
w bezpiecznym formacie PDF za pośrednictwem 
strony internetowej o nazwie 
tekst_17.htm.
       
Niniejsza strona dostępna jest także w formie 
broszurki oznaczanej symbolem 
[11], 
którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable 
Document Format") - obecnie uważanym za 
najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych 
formatów, jako że do niego normalnie wirusy 
się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka 
jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do 
wygodnego czytania z ekranu komputera. 
Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje 
zielone linki. 
Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera 
podłączonego do internetu, wówczas po 
kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane 
nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ 
jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość 
strony internetowej jakiej treść ona publikuje, 
ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych 
serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby 
ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje 
się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE 
jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć 
na któryś odmienny adres podany w "Menu 3" ze strony 
tekst_11.htm, 
poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje). 
Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować 
ją do własnego komputera), wystarczy albo 
kliknąć na następujący zielony link
albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć 
sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku. 
        
Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś 
inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez 
niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF 
broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy 
wyszczególniona ona została w linkach z "części 
#B" strony o nazwie 
tekst_11.htm. 
Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne 
strony, które już zostały opublikowane jako takie 
broszurki z serii [11] w formacie PDF.
Życzę przyjemnego czytania!
 
#11. Moje emaile kontaktowe:
       
Podane one są w punkcie #L3 pod koniec strony 
pajak_jan.htm z pełną wersją tej autobiografii.
 | 
 
 
Data zapoczątkowania budowy tej strony internetowej: 25 maja 2004 roku.
 Moja sytuacja odzwierciedlana treścią tej strony z 2004 roku pozostaje 
niemal bez zmiany, chociaż menu, linki, format i liczniki tej strony zmuszony 
byłem kosmetycznie udoskonalać w marcu 2011, sierpniu 2013 roku, styczniu 
2017 roku, wrześniu 2018 roku, marcu 2019 roku i czerwcu 2024 roku. (Linki 
z menu starają się nadążać za deletowaniem moich stron przez jakieś mroczne moce!)
Drastyczna zamiana nastąpiła dopiero w poniedziałek, dnia 2 września 2024 o 
18:30 czasu NZ - kiedy to moja żona Sue wyprowadziła się do innego mieszkania.
Aktualizacji tej strony, w której uznaję i ujawniam w #8.1 nieodwołalność 
rozpadu swego małżeństwa, dokonałem 2 listopada 2025 roku.
 
 |