|
#1. Przebieg mojego życia:
(Czytającym moje strony internetowe warto przypomnieć,
że wielkość druku tej i wielu
innych stron sutora daje się zwiększać aż do około 300%
ich standardowej wielkości. To zaś pozwala aby strony te
łatwo czytać bez użycia okularów. Każde bowiem
software użyte do ich wyświetlania ma wbudowany w
siebie tzw. "zoom". Np. w "Google Chrome"
ów "zoom" odsłania się kliknięciem na pionowy "trzykropek"
w prawym górnym rogu ekranu, poczym druk można zwiększać
lub pomniejszać klikając na plus lub minus owego "zoom".
"Firefox" ten sam "zoom" odsłania kliknięciem tam na trzyliniowy
myślnik, zaś "Internet Explorer" - po kliknięciu tam na 8-zębowy
"trybik". Także zdjęcia tej i
innych stron autora też daje się powiększać nawet do 500%
ich oryginalnej wielkości - co pozwala np. na
dokładne oglądnięcie sobie ich szczegółów - np. twarzy kogoś
kto nas interesuje. Najprościej uzyskać takie powiększanie zdjęcia,
najpierw na nie klikając - tak aby ukazało się ono w odrębnym
okienku. Potem należy (też kliknięciem) pokazać je sobie z tego
odrębnego okienka na ekranie komputera. Mając zaś je już na
ekranie komputera, można otworzyć sobie dla niego "zoom" jaki
opisałem powyżej dla powiększania druku tej strony, poczym
klikając na + lub - owego zoom można sobie owo zdjęcie z
ekranu dowolnie zwiększać lub pomniejszać.)
* * *
Urodziłem się w 1946 roku w maleńkiej wioseczce-siole
jaka przez najdłuższy okres czasu nazywała się
Wszewilki
(wioska ta często zmieniała nazwę, np. obecnie nazywa się
Stawczyk).
Jest ona zlokalizowana w południowo-zachodnim obszarze
Polski (tj. niedaleko do Niemiec i Czech). Mój ojciec był mechanikiem
o tzw. "złotych rękach" - znaczy naprawiał wszystko co się popsuło w
promieniu dziesiątków kilometrów od naszego domu, zaczynając od
zegarków i zegarów, poprzez rowery i różne maszyny, a skończywszy
na ogromnych silnikach gazowych jakie napędzały pompy w miejscowych
wodociągach. (Faktycznie to był on nawet zatrudniony przez gazownię w Miliczu
aby utrzymywał owe wodociągi miejskie w stanie działającym). Obecnie się
zastanawiam, jak on właściwie mógł mnie tolerować, jako że cokolwiek
zreperował jednego wieczora, natychmiast ja rozmontowywałem to następnego
dnia kiedy on był w pracy, aby zobaczyć jak to działa. Oczywiście,
nie zawsze też zdołałem potem to poskładać z powrotem tak aby działało
jak powinno. (Szczególnie trudnymi do poskładania tak aby potem
działały okazywały się małe zegarki. Po tym więc jak doświadczyłem
kilkakrotnie jak mój ojciec reaguje na widok rozmontowanych
zegarków które on naprawił jedynie noc wcześniej, zwolna nauczyłem
się powstrzymywać swoją ciekawość dowiedzenia się co właściwie
powoduje że owe zegarki tykają.) Moja matka była gospodynią
domową - skromny geniusz matematyczny.
Była ona w stanie liczyć w pamięci niemal tak samo szybko jak to
czynią dzisiejsze komputery. Jej zdolności obliczeniowe zawsze
szokowały sprzedawców w sklepach, dostarczając wiele uciechy mi
i mojej siostrze z którą często towarzyszyliśmy mamie w wyprawach
na zakupy. Moja edukacja podążała typowym kursem komunistycznej
Polski. Najpierw (w 1953 roku) zacząłem uczęszczać do szkoły
podstawowej w pobliskim Miliczu (w owym czasie mającym około
6000 mieszkańców). Ukończyłem ową podstawówkę w 1960 roku. Potem
zacząłem uczęszczać do szkoły średniej (od 1960 do 1964), którą
było Liceum Ogólnokształcące w Miliczu. Maturę zdałem w 1964 roku.
Świadectwo maturalne upoważniało mnie do wstępu na wyższe uczelnie.
Wybrałem studia na
Politechnice Wrocławskiej,
która w owym czasie
była jedną z najbardziej renomowanych uczelni w Polsce. (Na bazie
swojej obecnej znajmości poziomu nauczania w innych uniwersytetach
świata, ja osobiście wierzę, że w owym czasie była ona najlepszą
uczelnią w Polsce, a jednocześnie jedną z najlepszych uczelni na
świecie.) Przypadało wówczas około 12 kandydatów na każde wolne
miejsce z owej Politechniki, stąd jedynie zdanie egzaminów wstępnych
okazało się ogromnym sukcesem. Studiowałem tam od 1964 roku do
1970 roku. Po otrzymaniu dyplomu owej politechniki, w 1970 roku
zostałem przez nią zatrudniony najpierw jako assystent stażysta,
potem jako asystent, dalej jako starszy asystent, zaś po obronie
pracy doktorskiej w 1974 roku - jako adiunkt ("adiunkt" w Polsce
jest odpowiednikiem dla tzw. "Reader" z angielskich uniwersytetów).
Potem tornado zmian politycznych zmiotło Polskę. Zostałem członkiem
Solidarności, zaś kiedy Solidarność została utopiona, ja utonąłem
wraz z nią. "Polowanie na czarownice" zostało rozpoczęte. Jak to było
z każdym byłym działaczem Solidarności, moje życie znalazło się wówczas
w niebezpieczeństwie. Któregoś dnia byłem nawet ścigany i niemal
postrzelony przez policję. Z pomocą dobrych przyjaciół zdołałem
opuścić Polskę i wyemigrować do Nowej Zelandii - zanim reżymowi
udało się mnie złapać i wysłać na Syberię. Wylądowałem w Nowej
Zelandii w 1982 roku. Moja pierwsza praca była tam na
Canterbury University
w Christchurch. Potem pracowałem w
Southland Polytechnic
z Invercargill. Następnie na
Otago University
w Dunedin. Tuż przed
tym kiedy pierwsze oznaki depresji ekonomicznej uderzyły Nową Zelandię,
w 1990 roku straciłem pracę na Otago University. Przez następne
2 lata byłem bezrobotnym. W końcu, w 1992 roku zdecydowałem się
opuścić Nową Zelandię oraz szukać chleba poza jej granicami.
Podpisałem kontrakty na profesury uniwersyteckie najpierw na
Eastern Mediterranean University
z miasta Famagusta na Północnym Cyprze, potem na
University Malaya
w Kuala Lumpur, Malezja, w końcu zaś na
University of Malaysia Sarawak
z miasta Kuching na tropikalnej Wyspie Borneo. Po tym jednak jak "Kryzys Azjatycki"
obezwładnił także i Malezję, poczynając od 1999 roku udało mi się
zabezpieczyć dla siebie pracę w Nowej Zelandii. Niestety nastąpiło
to za słoną cenę. Wszakże rolniczo nastawiona Nowa Zelandia nie potrzebuje
ludzi z moją ekspertyzą techniczną. Stąd oddawała mi wielką przysługę
że wogóle miała jakieś zatrudnienie dla mnie. Wylądowałem więc na
najniższej pozycji akademickiej jaka była dostępna na maleńkiej
Aoraki Politechnice
z miasteczka Timaru. Niestety, pod koniec 2000 roku zostałem
zwolniony z nawet owej najniższej pozycji. Powodem zwolnienia
jaki wówczas mi zakomunikowano, był raptowny i niespodziewany
spadek liczby studentów na owej politechnice. Od dnia 12 lutego 2001
roku zacząłem pracować jako akademik (po angielsku: "academic
staff member") w
Wellington Institute of Technology
zlokalizowanym na przedmieściu stolicy Nowej Zelandii, czyli w Petone
pod Wellington - także będąc zatrudniony na najniższej pozycji
akademickiej jaka była tam dostępna. W Wellington pracowałem aż
do 22 lipca 2005 roku, kiedy to zwolniono mnie z pracy z wyjaśnieniem
że liczba studentów tej uczelni raptownie spadła. Faktycznie też ów
spadek był tak znaczny, że stał się łatwym do odnotowania nawet
gołym okiem - od początka 2005 roku uczelnia ta stała się niemal
zupełnie pusta. Po owej utracie, nigdy NIE zdołałem znaleźć już w
Nowej Zelandii jakiejkolwiek następnej pracy. Okazało się również,
że prawa Nowej Zelandii są celowo tak zaprojektowane, aby osobom
w mojej sytuacji NIE przysługiwało tam prawo do otrzymania zasiłku
dla bezrobotnych. Stąd, poza rokiem 2007 - kiedy to zaproszony byłem
na pełną profesurę do znanego uniwersytetu w Korei Poludniowej,
aż do otrzymania swej emerytury w 2011 roku zmuszony byłem żyć
z uprzednich oszczędności. Po odejściu na emeryturę kupiłem sobie
maleńkie mieszkanko ("spółdzielcze") w miasteczku
Petone
faktycznie będącym przedmieściem stolicy Wellington.
#2. Wykładanie w wielu zakątkach świata:
W Polsce lat 1970-tych używane było
powiedzenie "życzę ci abyś żył w interesujących czasach". (Miało ono jakoby
pochodzić z Chin, jednak ja spędziłem wiele czasu wśród Chińczykow
i żaden z nich nigdy o nim nie słyszał.) Było ono grzeczną formą
naubliżania komuś. Zamiast bowiem kogoś przeklinać, czy wysyłać
go do piekła, Polacy w owych czasach zwykli grzecznie mu życzyć
aby "żył w interesujących czasach". Otóż moje życie okazuje się być
właśnie takim. Ja "żyję w interesujących czasach", a także mam
"interesujące życie". Chociaż nigdy o nie się nie prosiłem, los
dał mi okazję życia, zarabiania na siebie, oraz dokonywania badań
naukowych pośród wielu interesujących ludzi i w wielu interesujących
krajach świata, jakie są zlokalizowane w odległych obszarach naszej
planety. Także moje życie okazało się pełne przygód, ciągłych zmian,
wydarzeń, itp. I tak, przez okres nie krótszy od około jednego roku
żyłem, prowadziłem badania, oraz zawodowo wykładałem w Polsce,
Nowej Zelandii, Północnym Cyprze, lądowej Malezji, na malezyjskim
Borneo, ponownie w Nowej Zelandii (która po moim powrocie z
Borneo do Nowej Zelandii w 1999 roku, filozoficznie i ekonomicznie
okazała się ona być już zupełnie innym krajem, niż ten jaki opuściłem
w 1992 roku w poszukiwaniu chleba), oraz w Korei Południowej.
Ponadto wizytowałem naukowo Niemcy Wschodnie (przez 2
miesiące), Bułgarię (przez 1 miesiąc), oraz Czechosłowację
(przez 2 tygodnie). Oczywiście, musimy tutaj pamiętać, że
zarabianie na życie w jakimkolwiek kraju dostarcza całkowicie
odmiennych doświadczeń niż zwykłe odwiedzenie tego kraju
i przesiadywanie w jego hotelach jako turysta.
* * *
Najlepszą ilustracją tych moich nieustannych
wędrówek po świecie za chlebem, jest około
35 minutowy film biograficzny o tytule
Dr Jan Pajak portfolio,
upowszechniany nieodpłatnie w
YouTube.
Szczegółowy opis wydarzeń pokazanych na
owym filmie czytelnik znajdzie na stronie o nazwie
portfolio_pl.htm.
* * *
Powyższe interesujące życie wędrownego
wykładowcy jest uzupełniane równie interesującą pracą w przemyśle. Przez wiele
lat byłem doradcą naukowym w największym polskim zakładzie produkującym
komputery, mianowicie w MERA-ELWRO (to właśnie stamtąd wywodzi się moja
ekspertyza komputerowa). Faktycznie, kiedy zaczynałem tam pracować,
MERA-ELWRO była też największą fabryką komputerów we Wschodniej Europie.
Niestety, potem zakład ten został zlikwidowany - nie mogę więc obecnie
podać tutaj linku do jego strony internetowej. Jedyne co po nim przetrwało
to miniaturowy zakład usługowy który nosi nieco podobną nazwę
Elwro-System,
jednak który wcale nie reprezentuje tradycji oryginalnego Mera-Elwro.
Potem byłem konsultantem naukowym w ogromnej fabryce produkującej
autobusy i ciężarówki, również zlokalizowanej w Polsce a nazywającej
się wówczas
POLMO-JELCZ.
Zatrudniała ona wtedy około 12 000 pracowników. Faktycznie też, kiedy
oglądam się teraz do tyłu, wówczas widzę że większość mojego życia
spędziłem na przenoszeniu się z miejsca na miejsce i na zmienianiu
pracy (ale nie z własnej woli). Istnieje powiedzenie "zmiana jest
przyprawą życia" (po angielsku: "variety is a spice of life").
Jednak jak wiele przypraw człowiek jest w stanie przełknąć.
* * *
Zauważ że można zobaczyć powiększenie
każdej fotografii z niniejszej strony internetowej, poprzez zwykłe kliknięcie
na tą fotografię. Ponadto większość browserów jakie obecnie są w użyciu, włączając
w to także popularny "Internet Explorer", pozwala także na
załadowanie każdej ilustracji do swojego
własnego komputera, gdzie można jej się do woli przyglądać, gdzie daje się ją
redukować lub powiększać, a także drukować, za pomocą posiadanego przez siebie
software graficznego.
Fot. #2a (Z1 z [1/5]):
Oto moje zdjęcie (tj. zdjęcie dra J. Pająk).
Wykonałem je w dniu 19 lipca 2004 roku dla
dowodu osobistego. Pełny zbiór 12 zdjęć, które
ilustrują jak mój wygląd zmieniał się z upływem
czasu, zawiera "Fot. #1" z noszącej nazwę
pajak_jan.htm
pełnej wersji niniejszej autobiograficznej strony.
Fot. #2b (J2 z [10]):
Oto ja (Dr Jan Pająk) w tzw. "moście po
niebie" (tj. "sky bridge") z 42 piętra KLCC.
Sfotografowany 30 grudnia 2002 roku. Nazwa KLCC używana jest dla dwóch
drapaczy chmur skonstruowanych jako "bliźniaki" (tj. "twin towers") w centrum
Kuala Lumpur, Malezja. Są one jedynymi "bliźniakami" na świecie które
ciągle stoją, a które należą do ekskluzywnego klubu najwyższych budynków
świata. Ów "most po niebie" łączy ze sobą te dwa drapacze chmur na nieco mniej
niż połowa ich wysokości. Pozycja owego "mostu po niebie" jaki łączy obie
wieże jest lepiej widoczna na następującym zdjęciu pokazującym całe KLCC.
Fot. #2c (C3 z [10]):
Oto jak wyglądają owe słynne wieże KLCC.
Tak na marginesie, to KLCC jest
jednym z cudów technicznych dzisiejszego
świata. Dlatego jeśli ktoś jest już w Kuala
Lumpur, lub gdzieś blisko tej metroplii,
wówczas gorąco bym zachęcał aby
odwiedzić te drapacze chmur i zobaczyć
je na własne oczy.
#3. Powtarzalne wzloty i upadki:
Jeśli ktoś mógłby kiedykolwiek zostać rozgrzeszony
za posiadanie fatalistycznego spojrzenia na życie,
prawdopodobnie byłbym to ja. Wszakże całe moje życie składa się z niekończących
się cykli wzlotów i upadków. Jakikolwiek obszar mojego życia nie byłby
rozpatrywany, zawsze toczy się on zgodnie z tym samym wzorcem.
Mianowicie, najpierw wolno i pracowicie buduję jakieś osiągnięcia
w owym obszarze. Potem zaś przychodzi jakaś dziwna katastrofa
która rujnuje mi wszystko, tak że zmuszony jestem zaczynać ponownie
od samego początka, itd., itp. Faktycznie też wszystkio to wygląda tak
jakby niewidzialne "szatańskie istoty" zawsze podążały moimi śladami
przez całe moje życie i upewniały się że wszystko co mozolnie buduję
szybko ponownie się zawala. Rezultat jest taki, że jak dotychczas nigdy
nie posiadałem własnego domu, że większość czasu cały mój dorobek
życiowy musiał dawać się załadować do jednej walizki, że po
wyemigrowaniu z Polski średni okres mojego zatrudnienia w tej
samej instytucji nie przekracza 3 lat, a także że nigdy nie
wiedziałem, ani nie wiem, co przytrafi mi się już jutro.
Aby dostarczyć tutaj przykład mechanizmu owych
nieustannych wzlotów i upadków, przeglądnijmy
wspólnie historię moich zatrudnień, które (jak wszystko inne w
moim życiu) także im podlega. Najpierw miałem dającą dużo osobistej
satysfakcji pracę naukowca przecierającego nowe szlaki na Politechnice
Wrocławskiej (Polska). Szybko awansowałem po akademickiej drabinie,
zaczynając pracę jako młodszy asystent, zaś w przeciągu 4 lat osiągając
poziom adiunkta (tj. najwyższą pozycję którą bezpartyjni naukowcy
mogli zajmować w komunistycznej Polsce). Potem, kiedy czasy zaczęły
się stopniowo zmieniać, zaś możliwości dalszych promocji zwolna były
wypracowywane, zmuszony zostałem do uciekania z Polski, jako że mojemu
życiu zagroziło niebezpieczeństwo. W Nowej Zelandii ponownie więc
zacząłem od samego początka. Początkowo byłem tzw. "Post-Doctoral Fellow"
na University of Canterbury, potem zostałem starszym wychowawcą (po angielsku
Senior Tutor) na politechnice w Southland, potem zostałem "Senior Lecturer"
na University of Otago. Kiedy jednak zaczęły się dla mnie otwierać szanse
na osiągnięcie nawet wyższej pozycji w Nowej Zelandii, nagle zostałem
wyrzucony z pracy (za badania eksplozji Tapanui) i zostałem
bezrobotnym. Z czasem zmuszony też byłem uciekać z Nowej Zelandii
dla znalezienia chleba. Podpisałem wówczas trzy kolejne kontrakty na pozycje
profesora nadzwyczajnego (po angielsku: Associate Professor). Kiedy
jednak w 1998 roku złożyłem podanie na pozycję profesora zwyczajnego,
oraz właśnie miałem pozycję tą otrzymać, nagle tzw. "kryzys azjatycki"
(po angielsku "Asian Crisis") uderzył, zaś możliwości dalszego zatrudnienia
w kraju jaki faktycznie potrzebował kogoś z moim rodzajem ekspertyzy
akademickiej natychmiast zniknęły. Wróciłem więc do Nowej Zelandii
i zacząłem wszystko od początku od najniższej pozycji akademickiej
jaka w owym czasie istniała w Nowej Zelandii. W 2005 roku straciłem
jednak nawet i tę najniższą pozycję - co skazało mnie na bezzasiłkowe
bezrobocie jakie za wyjątkiem 2007 roku trwało aż do mojego odejścia
na emeryturę w połowie 2011 roku.
W ten sposób, w obszarze zawodowym do dzisiaj
aż czterokrotnie wpinałem się do góry po drabinie
akademickiej i czterokrotnie spadałem na samo
dno. Oczywiście, nie jestem wykonany ze stali,
dlatego każdy upadek odczuwam dosyć boleśnie.
W moim pierwszym wspinaniu się po tej drabinie
zdołałem dotrzeć do około jej połowy, zanim
zniszczenie oryginalnej wersji "Solidarności"
w Polsce zrzuciło mnie ponownie do początkowego
poziomu. W drugim wspinaniu się osiągnąłem
około ćwierć wysokości tej drabiny, zanim zostałem
bezrobotnym w Nowej Zelandii. Trzecie wspinanie
się po tej drabinie akademickiej wyniosło mnie niemal
do jej szczytu, bo do trzech kolejnych pozycji profesora
nadzwyczajnego. Jednak trzeci upadek jaki po nim
następował zepchnął mnie ponownie do najniższej
pozycji całego mojego życia (tj. do bezrobocia). W
takcie owego bezrobocia w 2007 roku zostałem
jednak zaproszony na jednoroczną najwyższą pozycję
akademicką w Korei Południowej, tj. pełnego profesora.
Na niej też zakończyłem swą karierę zawodową.
Po niej przyszło już tylko ponowne niemal 4-letnie
bezrobocie bez otrzymywania zasiłku dla bezrobotnych,
a po nim emerytura. Na tym bezzasiłkowym ponownym
bezrobociu, mogłem tylko stać na poziomie zerowym
drabiny akademickiej, patrzeć w górę ze zgrozą, oraz
filozoficznie deliberować co powinienem uczynić dalej.
Znaczy, czy powinienem przewartościować swoje cele
życiowe i filozofię, zapomnieć o zmaganiu, oraz w pokoju
odczekiwać na emeryturę na owej najniższej pozycji
życiowej (tj. na bezzasiłkowym bezrobociu). Czy też
powinienem podleczyć rany z poprzednich upadków,
odbudować swoją energię, zaś po rozpoczęciu ponownego
wspinania się zaryzykować piąty upadek w moim życiu.
Co ty czytelniku uczyniłbyś będąc na moim miejscu?
Na szczęście istniała też dobra strona w owych
wszystkich moich nieustannych wzlotach i upadkach.
Była nią moja ekspertyza, jaka nieustannie się
powiększała. (Chociaż mój ojciec zwykł powiadać,
że "uczymy się całe życie, a i tak umieramy głupcami".)
Zaś owo podnoszenie się mojej ekspertyzy wcale już
nie podlega okresowym upadkom, jak tamte materialne
aspekty życia to czynią. Stąd, jeśli kiedyś mam pozostawić
na Ziemi jakiś ślad po sobie, najprawdopodobniej
śladem tym będzie coś, co wynika z mojego niezwykłego
przebiegu życia, jakiego niemal bez przerwy doświadczałem.
#4. Powtarzalne utraty wszystkiego co uprzednio posiadałem i osiągnąłem:
Każdy mój kolejny upadek życiowy miał
też to następstwo, że traciłem też wówczas
praktycznie wszystko co uprzednio posiadałem
i osiągnąłem. Poza wiedzą i doświadczeniem,
praktycznie niemal NIC innego nie wynosiłem
z uprzedniego życia. Przykładowo, kiedy w
1990 roku utraciłem pracę w Nowej Zelandii,
zaś upadek gospodarczy i raptowne zmiany
grupowej moralności tego kraju uniemożliwiły
mi znalezienie nowej pracy przez aż dwa
następne lata - a nawet pozbawiały
mnie prawa do zasiłku dla bezrobotnych,
w swoją kolejną wędrówkę po świecie
"za chlebem" ponownie wyjechałem
z całym dorobkiem ograniczonym do
jednej walizki - czyli z tak samo niemal
pustymi rękami jak uprzednio wyjechałem
z Polski (tj. po upadku "Solidarności" pod
koniec 1981 roku). Z równie niemal pustymi
rękami wyjechałem z Malezji w 1998 roku -
zaraz po tym jak została ona uderzona
słynnym "kryzysem azjatyckim" (notabene -
jak tam twierdzono, podobno sztucznie
zaindukowanym przez zachłanność i
niemoralność tylko jednego fanansisty
zachodniego). Doskonale więc rozumiem
i podzielam ból oraz rozczarownie wszystkich
tych ludzi, którzy z jakiegoś powodu (np.
trzęsienia ziemi, kataklizmu, pożaru, rewolucji,
wojny, zachłanności i niemoralności innych
ludzi, itp.) także tracą niemal cały swój
uprzedni dorobek życiowy.
Szczerze mówiąc, to całe moje życie
wygląda tak jakby Bóg celowo mnie
doświadczał wszelkimi możliwymi nieszczęściami
które dotykają innych ludzi - tak abym dokładnie
wiedział jak inni się czują, potrafił z nimi
się identyfikować, oraz miał motywację do
energicznej walki o moralność i o lepszą ludzkość.
Przykładowo, zaraz po wyemigrowaniu z wówczas
niemal nie znającej przestępców Polski,
nie miałem jeszcze przykrych doświadczeń
z kieszonkowcami, stąd w początkowym
okresie w miejscu swej pracy aż dwukrotnie
moje nieostrożne nawyki doprowadziły
iż ukradziono mi tam cały portfel ze sporymi
sumami pieniędzy i z wszystkimi dokumentami.
Z kolei w 1985 roku do mojego mieszkania
w Invercargill włamało się dwóch młodocianych
przestępców którzy zabrali z niego wszystko
co było tam wartościowego, zaś zwandalizowali
resztę moich rzeczy. (Takie włamania młodocianych
są szeroko upowszechnione w Nowej Zelandii.)
Wprawdzie policja potem ich złapała, jednak
w Nowej Zelandii młodociani przestępcy to
"święte krowy" których nikt nie ośmiela się
faktycznie ukarać - patrz podpunkt #J2.4 na stronie
morals_pl.htm.
Dlatego pomimo ich złapania nie odzyskałem
żadnego z ukradzionych mi rzeczy ani nie
otrzymałem jakiegokolwiek odszkodowania.
Z kolei w dniu 27 marca 2011 roku dwóch
rosłych złodziei ukradło i zdewastowało mój
(wiernie mi służący przez niemal już ćwierć
wieku) samochód Ford Laser - czyli jedyny
relatywnie wartościowy obiekt którego w swym
życiu się dorobiłem. Takie kradzieże samochodów
są istną plagą Nowej Zelandii - patrz artykuł
"Stealing our cars every day" (tj. "Każdego
dnia kradną nasze samochody") ze strony
18 darmowej gazety
The Hutt News
(wydanie z wtorku-Tuesday, July 5, 2011) który
wyjaśnia że tylko w jednym przedmieściu "Lower
Hutt" (tj. sąsiedzie "Petone" w której ja mieszkam)
średnio kradziony jest jeden samochód na dzień,
zaś do następnych 51 samochodów złodzieje
się tam włamują i okradają ich zawartość. Aby było
boleśniej, nowozelandzka ubezpieczalnia AMI,
w której od czasu zakupu coroczne ochotniczo
płaciłem za ubezpieczenie swojego samochodu,
odmówiła mi wypłaty kosztów naprawy pod wymówką
że mój samochód jest zbyt stary, a stąd koszta
jego naprawy przekraczają jego wartość (ta
sama ubezpieczalnia AMI stała się potem sławna
z wyszukiwania najróżniejszych wymówek aby
zaniżać wypłaty odszkodowań dla ofiar trzęsienia
ziemi w Christchurch - patrz punkt #C6 na stronie
seismograph_pl.htm).
Pomimo więc posiadania ubezpieczonego
samochodu, jego naprawę musiałem sam opłacić.
Ponownie więc Bóg najwyraźniej pozwolił mi
poznać jak typowi obywatele czują się w tym
oblazłym przestępcami kraju. Powinienem
tu też dodać, że w relatywnie młodym
wieku utraciłem swoich rodziców.
Stąd równie dobrze jest mi znany ból
i żałoba które się odczuwa po utracie najbliższych.
Potrafię więc szczerze się identyfikować
z każdym kto utracił kogoś bardzo mu
bliskiego. Oba rodzaje powyższych strat
i tragedii osobistych, tj. zarówno moje
powtarzalne utraty dorobku życiowego,
jak i strata bliskich mi rodziców, otwarły
dla mnie filozoficzne zrozumienie wszystkiego
co w życiu możemy utracić. Stąd obecnie
na straty życiowe NIE patrzę wyłącznie jako
na ból i tragedię osobistą, a widzę w nich
także ową siłę motoryczną jaka uwalnia
ukryte w nas potencjały (jeden z licznych
takich potencjałów uświadamia nam angielskie
powiedzenie "to co cię NIE zabije, uczyni
cię silniejszym" - w oryginale angielskojęzycznym
"what does not kill you, will make you stronger").
#5. Doświadczenie wielu odmiennych kultur:
Podczas mojej interesujacej kariery zawodowej
miałem okazję pracować w wielu odmiennych krajach,
jakie reprezentują cały szereg odmiennych kultur. To z kolei
pozwoliło mi zgromadzić prawdziwie wielokulturowe doświadczenia.
Znacząca proporcja tych doświadczeń została osiągnięta w krajach
Azjatyckich oraz w kulturach Orientu. Wszakże moje doświadczenie
zawodowe obejmuje zatrudnienie na uniwersytetach (lub na innych
uczelniach wyższych) Polski (przez 12 lat), Nowej Zelandii (przez
15 lat), Północnego Cypru - tj. Tureckiego (przez 1 rok), Malezji (przez 3 lata),
oraz Malezyjskiej części Wyspy Borneo (przez 2 lata). Podczas owego
zawodowego wędrowania po świecie zawsze starałem się brać udział
we wszelkich wielorasowych obchodach i obrządkach, szczególnie w
egzotycznej Malezji. W rezultacie, zdołałem zgromadzić ogromną
pulę obserwacji na temat zwyczajów i kultur odmiennych narodów,
ich postaw filozoficznych, zasad zachowania się, obszarów czułości,
postępowania, wierzeń, religii, przesądów, zwyczajów, itp.
Gromadziłem także przysłowia, mity, przesądy, oraz zwyczaje
ludowe najróżniejszych narodów. Faktycznie też druga książka
jaką w 2003 roku razem z moim bratem zdołaliśmy opublikować w Polsce
w dwóch językach pod tytułem "Przysłowia Wschodu oraz z innych
stron świata - Proverbs of the Orient and from other corners
of the world", Poznań (Adres wydawcy: "Wydawnictwo Poznańskie",
Ul. Fredry 8, 61-701 Poznań), 2003 rok, ISBN 83-7177-273-4,
551 stron; zawiera kolekcję około 2700 przysłów zaprezentowanych
w dwóch językach - mianowicie po angielsku i po polsku. Owe
przysłowia zdołałem zakumulować podczas ostatnich 12 lat moich
prac zawodowych w najróżniejszych krajach. Znacząca ich liczba
wywodzi się z kultur Orientu i Azji, włączając w to: Japonię,
Koreę, Chiny, Malezję, Dayaków z Borneo, oraz cały szereg innych.
Fot. #5 (1 z [9]):
Oto jak wygląda okładka książki pióra Czesław Pająk i Jan Pająk:
"Przysłowia Wschodu oraz z innych stron świata".
Razem z moim bratem opublikowaliśmy tą książkę w Polsce w 2003 roku.
Zawiera ona około 2700 przysłów. Każde przysłowie jest zaprezentowane
w dwóch wersjach językowych, mianowicie polskojęzycznej i angielskojęzycznej.
#6. Profesury w dwóch odmiennych dyscyplinach:
Prawdopodobnie nie istnieje wielu uczonych,
którzy zdołali zgromadzić aż tak ogromny
zasób doświadczenia zawodowego jaki ja
zakumulowałem. Aby podać tutaj konkretny
przykład, to zdołałem osiągnąć poziom
akademicki profesora uniwersytetu w aż
dwóch całkowicie odmiennych dyscyplinach
naukowych, mianowicie w naukach
komputerowych oraz w inżynierii mechanicznej.
Także mój doktorat (jestem przecież doktorem
nauk technicznych) został wypracowany w
owych dwóch dyscyplinach jednocześnie.
Gdybym przygotował wykaz wszystkich
przedmiotów jakie kiedykolwiek wykładałem
w swoim życiu, niemal z całą pewnością
wystarczyłoby to na stworzenie niewielkiej
politechniki. Faktycznie też wierzę, że
pracowałem na jednej takiej maleńkiej
politechnice (mianowicie w Timaru, Nowa
Zelandia) w jakiej całkowita ilość przedmiotów
wykładanych była mniejsza od liczby
przedmiotów jakie ja wykładałem w całym
swoim życiu.
#7. Honory, stopnie, tytuły:
Typowy przebieg studiów na Politechnice Wrocławskiej
jakie ja ukończyłem zajmuje 6 lat dla mojej specjalizacji.
Po tym jak ukończyłem owe studia, otrzymałem dwa
stopnie, mianowicie Magistra i Inżyniera (Mgr, inż.).
* * *
Podczas ostatniego roku studiów przyznano
mi tzw. "Stypendium naukowe", jakie na Politechnice Wrocławskiej
było zarezerwowane dla najbardziej wyróżniających się studentów.
Owo stypendium posiadało wpisany w siebie warunek, że po zakończeniu
studiów Politechnika Wrocławska rezerwuje sobie prawo do zatrudnienia mnie
jako pracownika dydaktycznego. Stąd natychmiast po ukończeniu studiów
zacząłem badania nad swoją pracą doktorską. Pracę tą ukończyłem już
po 4 latach, broniąc swego doktoratu w dniu 6 czerwca 1974 roku.
Doktorat dał mi tytuł naukowy "Doktora Nauk Technicznych". Przez następne
4 miesiące po obronie swego doktoratu byłem najmłodszym doktorem na
Politechnice Wrocławskiej. Oczywiście, po obronie pracy doktorskiej
ciągle kontynuowałem swoje badania i wykłady. W owym czasie moi
studenci przyznali mi tytuł "wykładowcy roku". Tytuł ten otrzymałem
od nich w dwóch kolejnych latach tuż przed wyemigrowaniem z Polski.
* * *
Niezależnie od doktoratu, posiadam także
cały szereg innych tytułów i stopni, jakie wyglądają dosyć ładnie opisane w życiorysie.
Jeden z nich jest wynikiem obowiązkowej w ówczesnej Polsce służby wojskowej.
Początkowo zacząłem ową służbę jako saper. Z kolei głównym zajęciem saperów
jest budowanie mostów, dróg, lotnisk, układanie pól minowych oraz późniejsze
rozbrajanie ich, wysadzanie w powietrze wszelkich przeszkód na drodze,
niszczenie starych bomb i pocisków, oraz wiele więcej. Kiedy dana armia
atakuje, saperzy idą przed jej czołem, aby przygotować drogę dla ciężkiego
sprzętu wojennego. (Stąd saperom zwykle się obrywa od obu walczących stron -
są bici ogniem wroga jak i zasypywani "przyjacielskimi kulami" od swoich.)
Saperzy są właśnie tymi wojskowymi o których popularne powiedzenie stwierdza,
że jakoby "popełniają oni tylko jeden błąd w całym życiu". (Dzieje się tak
ponieważ duża część ich obowiązków obejmuje rozbrajanie bomb, zaś niemal
nikt nie przeżywa popełnienia błędu z bombą.) Stąd różni sarkastyczni saperzy
dodawali do owego powiedzenia, że owym jedynym błędem jaki popełnili w
życiu było zostanie saperami. To właśnie podczas służby w saperach poznałem
prawdziwe znaczenie angielskiego przysłowia "kiedy praca jest warta wykonania,
wówczas jest też warta aby wykonać ją dobrze" (po angielsku: "when a work is
worth being done, it is worth being done well"). Było tak ponieważ w owym
czasie wśród polskich saperów panowała długa tradycja, że jeśli dana jednostka
żołnierzy zbudowała most, wówczas wszyscy żołnierze szli pod ów most
kiedy pierwszy czołg po nim się przetaczał. (Ciekawe czy owa tradycja
przetrwała aż do dzisiejszych czasów demokracji i wolności wypowiadania
się.) Osobiście wierzę, że niezapomniane uczucia jakich się doświadcza
kiedy czołg przetacza się po moście jaki właśnie się zbudowało, jaki
nie był jeszcze testowany, a pod jakim właśnie się stoi razem w innymi
żolnierzami, okazałyby się bezcenne dla tych wszystkich młodych ludzi
którzy nie są w stanie wykrzesać z siebie żadnych motywacji do działania.
W późniejszym stadium mojej służby wojskowej
w Polskiej armii, moje wysokie zdolności techniczne zostały docenione
i zostałem przeniesiony do "inżynierii uzbrojenia", znaczy do służby
która działa jako wielko-skalowi zbrojmistrze, zajmując się naprawą
i utrzymywaniem w ruchu wszelkiego sprzętu używanego przez innych
żołnierzy (jak czołgi, działa, broń, środki transportowe, itp.).
Podczas owej obowiązkowej służby wojskowej w polskiej armii zostałem
promowany do stopnia oficerskiego, tak że w czasie opuszczania Polski
byłem już podporucznikiem - patrz Fot. #7a poniżej.
Fot. #7a:
Dawniej Polska słynęła w świecie z szeregu powodów, np.
z "szykowności" mundurów lub ekwipunku i z "bitności"
jej armii (np. rozważ uznanie w świecie jakie dawniej
wzbudzali polscy "Husarzy"), z wyjątkowej smaczności
polskich potraw i napitków, z piękna polskich kobiet, z
wrodzonej pracowitości Polaków, itp. To dlatego zawsze
żałowałem iż NIE posiadam żadnego zdjęcia z czasów
kiedy byłem w mundurze. Jednak w maju 2024 roku
rodzina z Polski przyznała się iż posiada moje zdjęcie
w mundurze. Pokazuję je powyżej i proponuję zwrócić
uwagę jak "szykowny" ciągle był ówczesny mundur
wojskowy komunistycznej Polski - pomimo chronicznych
wtedy braków na jakie nasz kraj wówczas cierpiał - nic
dziwnego iż nadal wtedy mawiano "za mundurem panny sznurem".
Powyższa fotografia jest pokazana także jako Fot. #C4a ze strony
pajak_jan.htm -
gdzie podałem też kolejne ciekawostki z czasów mojej służby wojskowej.
(Kliknij na to zdjęcie jeśli zechcesz je powiększyć.)
Ponieważ ja zapomniałem okoliczności wykonania
tego zdjęcia, moja analiza wskazuje iż wykonane ono
zostało kiedy przybyłem do Wrocławia na przepustkę
podczas intensywnego szkolenia oficerskiego jakie w
1972 roku przechodziłem w ośrodku szkoleniowym z
Olsztyna. To szkolenie w Olsztynie opisałem szerzej około
środka podrozdziału H2 z mojej książkowej autobiografii
w PDF darmowo upowszechnianej stroną internetową
tekst_17.htm.
Do dzisiaj intrygujące mnie zdarzenie z czasów i z przebiegu owego
szkolenia opisuję też w blogu #233 oraz w punktach #J2 i #J3 strony
malbork.htm.
Ja oczywiście do szkolenia tego NIE zaochotniczyłem.
Dla powodów opisanych w powyżej wskazywanym
blogu #233 oraz w punktach #J2 i #J3 strony
"malbork.htm" odczuwam wewnętrzną opozycję
do armii, wojny, walki, zabijania, sztyletów, itp.
Jednak w komunistycznej Polsce przed byciem
zaciągniętym do armii NIE było ucieczki. Na szczęście,
zapewne z uwagi na moją pracę wykładowcy na
Politechnice Wrocławskiej, po oficerskim przeszkoleniu
zostałem przydzielony jako "uzbrojeniowiec podporucznik
rezerwy" do szkoły oficerskiej pod Wrocławiem. Jedyną
niewygodą jaka z tym się wiązała było iż mój mundur
zawsze musiał być gotowy do użycia wisząc w szafie
mieszkania, zaś owa szkoła oficerska co kilka miesięcy
przechodziła alarm wojenny (wszakże były to czasy tzw.
"zimnej wojny"). Podczas zaś owych alarmów przysyłali
do mnie samochód i żołnierzy aby ci zabrali mnie z
mieszkania zwykle w środku nocy. Za to po dotarciu
do szkoły było ciekawie. Przykładowo miała ona wspaniałą
kolekcję dawnych pistoletów na naboje - tj. pistoletów
ładowanych już od tyłu lufy nabojami ze spłonką, a
NIE starych pistoletów ładowanych prochem od wylotu
z lufy. Tamta kolekcja pistoletów była aż tak okazała,
że stałaby się perłą wystawową w nawet najlepiej
wyposażonym militarnym muzeum - tyle iż moi poprzednicy
zużyli całą amunicję do owych pistoletów, zaś nowa
amunicja do historycznych pistoletów o wymiarach
i kształtach odmiennych niż te wówczas w użyciu,
w owych czasach w Polsce NIE była do zdobycia.
Można więc było tylko je oglądnąć, ale NIE było
możności spróbowania jak strzelają. Imponowała
mi tam też kantyna oficerska - przykładowo oferowała
jedne z najsmaczniejszych "flaczków" jakie w
swym życiu jadłem (jedyne jakie z nimi smakiem
się porównywały jadłem w rodzinnym domu
mojego przyjaciela Staszka Przeworka). Do mniej
imponujących mi spraw z owych alarmów należały
moje ówczesne ciężkie wojskowe buty. Ponieważ
ubierałem je tylko na owe alarmy, NIE były "dochodzone",
dopasowane do moich stóp i zmiękczone używaniem.
Stąd po każdym alarmie lądowałem z obtartymi
stopami. Raz pamiętam zapomniałem zabrać ze
sobą pieniędzy na powrotny autobus lub tramwaj,
zaś po alarmie NIE odsyłano nas już samochodem.
Idąc piechotą z przedmieścia do swego mieszkania
położonego blisko centrum Wrocławia, tak obtarłem
wtedy nogi, że każdy krok był torturą. Na dodatek
postanowiłem skrócić sobie drogę bo ulice i chodniki
prowadziły drogą okrężną. Przeoczyłem jednak iż
mój skrót owej drogi okrężnej prowadził do koryta
rzeki Odra - który odkryłem dopiero po przejściu
niemal do końca drogi. W rezultacie owego dnia
musiałem zawrócić i przemaszerować podwójną
drogę do domu, a potem przez długi czas leczyć
bolesne obtarcia stóp - co do dzisiaj pamiętam.
* * *
Poza Polską także dorobiłem się najróżniejszych
zaszczytów poprzez studiowanie, badania, oraz
promocje zawodowe. Dwa najbardziej istotne z
nich były kiedy podczas swojej kariery zawodowej
osiągnąłem poziom Profesora uniwersyteckiego
w aż dwóch odmiennych dyscyplinach. Stąd moje
honory obejmują także między innymi tytuły byłego
profesora w inżynierii mechanicznej, oraz byłego
profesora w naukach komputerowych. Sarkastycznie,
w swej ostatniej nowozelandzkiej pracy przyznano
mi także dyplom "najlepszego kolegi" - wkrótce po
otrzymaniu którego zostałem zwolniony z owej pracy.
#8. Życie osobiste:
Motto:
"Jeśli negować istnienie nadrzędnych boskich celów, to jak uzasadnić potrzebę aby
utytułowany książę poślubił pospolitkę, zaś pospolita poślubił utytułowaną książniczkę?"
W swoim życiu dostąpiłem wielu honorów.
Przykładowo widziałem sporo cudów i niezwykłych
zdarzeń - wykaz najważniejszych z jakich
przytoczyłem w punkcie #F3 strony
wszewilki.htm.
W dokładnie miesiąc przed moimi 72 urodzinami oglądałem
nawet "płonący krzew" jaki telepatycznie ze mną
żartował i egzaminował moją spostrzegawczość, a jaki w
Biblii (wersety 3:1-5 z bibilijnej "Księgi Wyjścia") jest opisany
iż zadziwił Mojżesza swą zdolnością do zdalnego komunikowania
się - co opisałem w punkcie #J3 swej strony o nazwie
petone_pl.htm.
Istnieje jednak jeden honor jakiego dostąpiłem
w swoim życiu, a jaki jest szczególnie miły
mojemu sercu. Jest nim moja żona. Jej ojciec
był jednym z owych arystokratów z Orientu,
który stracił swoją fortunę, jednak utrzymał
tytuł. Stąd moja żona odziedziczyła od niego
rodowy tytuł "Szejka" - po angielsku pisany
"Sheikh",
ale bez fortuny Szejka jaka by z tytułem tym
się wiązała. (Za co dziękuję Bogu, w
przeciwnym bowiem wypadku ja nigdy
nie miałbym możności aby poznać swoją
żonę - wszakże księżniczki z majątkami nie
chadzają tymi samymi co ja szlakami "piechurów".
Nie wspominając już faktu, że wówczas moja
żona zapewne byłaby rodzajem popsutej
bogaczki, niemożliwej do współżycia ze
"zwykłym śmiertelnikiem" - takim jak ja.)
Kobiety obdarzone przez Boga rodowym
tytułem Szejka - takim jak tytuł mojej żony,
są ogromnym rarytasem na skalę światową.
Prawdopodobnie wszystkich "żeńskich
Szejków" z całego świata możnaby policzyć
na palcach jednej ręki. Z całą też pewnością
jest ich znacznie mniej na całym świecie,
niż tylko w Europie jest np. królowych. Jest
ich nawet mniej niż rodowych księżniczek
w choćby tylko jednym zachodnio-europejskim
kraju ciągle utrzymującym Monarchię. Jeśli
zaś któraś orientalna kobieta obdarzona już zostaje
przez Boga owym niezwykłym tytułem Szejka,
wówczas jest ona faktycznie wybitną osobą.
Przykładowo, całemu światu zapewne ogromnie imponują
rozumne posunięcia żeńskiego Szejka o nazwisku
Sheikh Hasina -
po jej objęciu stanowiska głowy państwa Bangladesh.
Tytuł Szejka faktycznie jest jednym z najwyższych
w kulturach Wschodu jakie dana osoba może
oddziedziczyć. W przybliżeniu odpowiada on
Księciowi lub Księżniczce na Zachodzie. Przykładowo,
właśnie niedawno się dowiedziałem, że w kulturach
w jakich tutuł ten jest respektowany, jego odziedziczenie
upoważnia do ustanowienia i ogłoszenia własnego
państwa. (Dla mnie to zaś humorystycznie oznacza,
iż do listy owych "wygranych życiowych", którą to listę
zestawiłem zabawnie w punkcie #D2.1 swej strony o nazwie
eco_cars_pl.htm,
jako rodzaj sarkastycznego żartu życiowego mogę też
dodać "wygraną" w postaci żony jaka zgodnie z prawem
nadanym tradycjami jej kultury, jest nosicielem przywileju
iż np. miłą mojemu sercu wieś
Stawczyk,
albo też np. miejsce naszego zamieszkania, czyli miasteczko
Petone,
żona ta może ustanowić i ogłosić odrębnym państwem
pod jej rządami, zaś ja wówczas mógłbym np. wdrażać
tam zasady totaliztycznego życia oraz ze splendorem i
honorami podróżować po innych krajach, tak jak obecnie
podróżują mężowie królowych Monako czy Luksemburga.
Tyle, że oczywiście, ów przywilej istnieje jedynie w teorii
oraz w humorystycznych spekulacjach, jak niniejsza - i
to aż dla całego szeregu powodów, przykładowo ponieważ
znając filozofię życiową mojej żony wiem z absolutną
pewnością, że nigdy czegoś takiego nawet NIE próbowałaby
uczynić, czy ponieważ znając siebie wiem iż nigdy NIE
chciałbym podróżować jak mężowie królowych Monako
czy Luksemburga, albo ponieważ znając ekonomię wsi Stawczyk
czy miasteczka Petone wiem też, że gdyby stały się one
niezależnymi państwami, ich przywódców NIE byłoby stać
nawet na buty jakie chroniłyby ich przed zarabianiem na
bosaka na swoje utrzymanie, a także ponieważ ja osobiście
bezgranicznie wierzę w to co wyjaśniłem m.in. w punkcie #B2 strony
antichrist_pl.htm,
oraz we "wstępie" i w "części #J" swej innej strony o nazwie
pajak_dla_prezydentury_2020.htm,
mianowicie że Bóg zabrania kobietom przejmowania
władzy nad mężczyznami, czyli zabrania im także
pełnienia funkcji głowy państwa - ale z jedynym wyjątkiem
sytuacji kiedy to sam Bóg wytypuje daną kobietę właśnie
do sprawowania władzy, przykładowo poprzez spowodowanie
iż odziedziczyła ona królestwo czy tytuł Szejka.)
W dzisiejszych trudnych czasach nasze
małżeństwo jest więc wysoce symboliczne.
Udowadnia ono bowiem, że kultura
Orientu może współistnieć z kulturą
Europy na zasadach wzajemnej miłości,
poszanowania i pokoju, oraz że każda
z tych dwóch doniosłych kultur jest w
stanie wzbogacać życie tej drugiej. W
czasach mojego dzieciństwa starzy ludzie
opowiadali dawne polskie wierzenie w tzw.
"złoty róg". (Istnienie tego staropolskiego
wierzenia jest utrwalone m.in. w klejnocie
literackim Stanisława Wyspiańskiego o
tytule "Wesele".) Zgodnie z nim, każda
osoba raz w życiu otrzymuje od
Boga
ów "złoty róg" zapełniony najróżniejszymi
wspaniałościami i dobrodziejstwami. Dla każdego
jednak człowieka Bóg "maskuje" ten "złoty
róg" pod czymś odmiennym, tak że wielu
ludzi go NIE rozpoznaje i odrzuca po otrzymaniu.
Kluczem więc do uzyskania szczęśliwego i
spełnionego życia jest aby umieć rozpoznać
kiedy i pod jaką postacią Bóg daje nam ów
"złoty róg", oraz aby przyjąć go z wdzięcznością
i podziękowaniem. Ja zdołałem rozpoznać swój
"złoty róg" - którym okazała się być moja żona.
Tak więc ów honor jaki jest szczególnie miły
mojemu sercu, to że jestem mężem pięknej
kobiety która nie tylko nosi tytuł Szejka, ale
również posiada klasę faktycznej księżniczki.
Najzabawniejsze (a także wysoce romantyczne),
jest to, że o fakcie iż moja żona jest orientalną
arystokratką dowiedziałem się dopiero w dniu
naszego ślubu - kiedy urzędniczka miała trudności
ze zmieszczeniem jej oficjalnego nazwiska
i tytułów w zaprojektowanej dla pospolitych ludzi
rubryce aktu małżeństwa. Uprzednio bowiem
znałem ją tylko jako ogromnie miłą kobietkę o
porywającej osobowości z którą czas zawsze
mija wysoce interesująco, tyle że która ma bardzo
skomplikowane nazwisko jakie dla względów
praktycznych należy maksymalnie upraszczać.
Z kolei, że faktycznie żona ma w genach wrodzoną
klasę i szlachetność orientalnej księżniczki,
uświadomiłem sobie dopiero po kilku latach
naszego małżeństwa. Najwyraźniej więc
Bóg
posłużył się jej przykładem aby mi uświadomić
iż za staropolskim przysłowiem "trafiło mu
się jak ślepej kurze ziarnko" faktycznie kryje
się mechanizm inteligentnego działania, celowości
i nadrzędnej sprawiedliwości, a także by
mi udowodnić, że aby być wysoce cenione,
nagrody za prowadzenie moralnego życia
wcale nie muszą mieć materialnego charakteru.
Obecnie często się zastanawiam, jak
mąż utytułowanego żeńskiego Szejka
powinien być nazywany. Czy jest on
Szejkanek (po angielsku: Sheikher),
Szejkomość (po angielsku: Sheikhness),
czy Szejkowski (po angielsku: Shaker)?
A może jeszcze coś innego? Wszakże
gdybym był mężem księżniczki z,
powiedzmy, Anglii, zwracanoby się
zapewne do mnie "jego wielmożność",
"jego wysokość", czy też "jego
eminencja", nie zaś: "hej ty Pająk"!
Fot. #8 (J1 z [10]):
"Oparciem niekonwencjonalnego mężczyzny jest niezwykła kobieta."
Ja (dr inż. Jan Pająk) w Rzymie z moim żeńskim Szejkiem.
(Kliknij na to zdjęcie jeśli zechcesz je powiększyć.)
Źródłem ogromnego komfortu jest dla mnie świadomość, że
Bóg
na tyle docenia moje wysiłki i oddanie poszukiwaniom prawdy,
iż na współtowarzyszkę życia dał mi prawdziwą "Perłę Orientu"
która jest faktyczną księżniczką nie tylko z urodzenia i z
odziedziczonego tytułu, ale także ma klasę szlachetnej orientalnej
księżniczki zakodowaną w sobie na stałe, tj. w swoich genach,
charakterze, zachowaniu, kulturze, zwyczajach, naturze, smaku, itp.
#9. Niezależnie od niniejszej skróconej wersji,
dostępne są też już pełniejsze prezentacje
moich autobiografii:
Te pełniejsze (i nowsze) prezentacje moich
autobiografii obejmują poszerzoną w stosunku
do niniejszej stronę internetową o nazwie
pajak_jan.htm,
a także nadal dopracowywaną wersję książkową,
jaka w stanie na dzisiaj jest już upowszechniana
w bezpiecznym formacie PDF za pośrednictwem
strony internetowej o nazwie
tekst_17.htm.
Niniejsza strona dostępna jest także w formie
broszurki oznaczanej symbolem
[11],
którą przygotowałem w "PDF" (od "Portable
Document Format") - obecnie uważanym za
najbezpieczniejszy z wszystkich internetowych
formatów, jako że do niego normalnie wirusy
się NIE doczepiają. Ta klarowna broszurka
jest gotowa zarówno do drukowania, jak i do
wygodnego czytania z ekranu komputera.
Ciągle ma ona też aktywne wszystkie swoje
zielone linki.
Stąd jeśli jest czytana z ekranu komputera
podłączonego do internetu, wówczas po
kliknięciu na owe linki otworzą się linkowane
nimi strony lub ilustracje. Niestety, ponieważ
jej objętość jest około dwukrotnie wyższa niż objętość
strony internetowej jakiej treść ona publikuje,
ograniczenia pamięci na sporej liczbie darmowych
serwerów jakie ja używam, NIE pozwalają aby
ją na nich oferować (jeśli więc NIE załaduje
się ona z niniejszego adresu, ponieważ NIE
jest ona tu dostępna, wówczas należy kliknąć
na któryś odmienny adres podany w "Menu 3" ze strony
tekst_11.htm,
poczym sprawdzić czy stamtąd juź się załaduje).
Aby otworzyć ową broszurkę (lub/i załadować
ją do własnego komputera), wystarczy albo
kliknąć na następujący zielony link
albo też z którejś totaliztycznej witryny otworzyć
sobie plik nazywany tak jak w powyższym linku.
Jeśli zaś czytelnik zechce też sprawdzić, czy jakaś
inna totaliztyczna strona właśnie studiowana przez
niego, też jest już dostępna w formie takiej PDF
broszurki, wówczas powinien sprawdzić, czy
wyszczególniona ona została w linkach z "części
#B" strony o nazwie
tekst_11.htm.
Owe linki wskazują bowiem wszystkie totaliztyczne
strony, które już zostały opublikowane jako takie
broszurki z serii [11] w formacie PDF.
Życzę przyjemnego czytania!
#11. Moje emaile kontaktowe:
Podane one są w punkcie #L3 pod koniec strony
pajak_jan.htm z pełną wersją tej autobiografii.
|
Data zapoczątkowania budowy tej strony internetowej: 25 maja 2004 roku.
Moja sytuacja odzwierciedlana treścią tej strony z 2004 roku pozostaje
niemal bez zmiany, chociaż menu, linki, format i liczniki tej strony zmuszony
byłem kosmetycznie udoskonalać w marcu 2011, sierpniu 2013 roku, styczniu
2017 roku, wrześniu 2018 roku, marcu 2019 roku i czerwcu 2024 roku. (Linki
z menu starają się nadążać za deletowaniem moich stron przez jakieś mroczne moce!)
|